Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.11.


 Drzwi pojazdu, który bezszelestnie podjechał pod hotel, otworzyły się z cichym sykiem. Fandorin nawet nie wysilił się na wyjrzenie ze środka.

— Wejdźcie. Nie stwarzajmy podejrzeń. — Dobiegł nas jego głos. Przestronne wnętrze pomieściło nasze bagaże bez problemu. Pan Zoia wydawał się być wyjątkowo zamyślony, a jego twarzy nie rozświetlał uśmiech satysfakcji. Siedział wygodnie w jednym z foteli, ale nikłe, lekko fioletowe światło nie pozwoliło mi dostrzec więcej szczegółów. Gdy pojazd ruszył, odwrócił głowę w naszą stronę. — To wszystko? — Ruchem podbródka wskazał nasze walizki. W jego tonie nie dosłyszałam kpiny czy wyrzutu. Właściwie zabrzmiał, jakby był potwornie zmęczony.

— To się tak nie skończy — wyrzucił Septimus, siląc się na pewny ton. — Mam przyjaciół w pracy, sąsiadów, Kora jest zapisana do szkoły... W Valei nikt nie znika — zakończył, ściskając kurczowo niepodpisaną umowę. Mężczyzna westchnął.

— Jestem odpowiedzialny za wiele osób, które zniknęły z Północnych Okręgów — przyznał bez cienia skruchy. — Wątpię, czy którakolwiek z nich tego żałuje. Sami się przekonacie. — Siedziałam w ciszy, właściwie nie wiedząc, jak się zachować. Nie czułam strachu, choć sytuacja wyglądała nieciekawie. Jakby nie dotarło do mnie jeszcze, w co tak naprawdę się pakowaliśmy. Septimus brał już oddech, ale przerwało mu westchnienie Fandorina. Wyprostował się w siedzeniu i odwrócił się w naszym kierunku całą swoją sylwetką. — Jest mi cholernie przykro — powiedział dobitnie, chociaż również z wyraźnym zmęczeniem. Jakby samo wymawianie wyrazów sprawiało, że ma już dość wszystkiego. — Na tym polega moja praca i, odkąd pojawiłem się w Valei, wiedziałem, że tym razem padnie na was. Wiem, że czujecie się oszukani i nie macie pojęcia, czego się spodziewać, ale Arka nie jest organizacją, z którą warto zadzierać. Kiedy dotrzemy na miejsce... nie pożałujecie — zapewnił nas, a wtedy pojazd zatrzymał się.

Oboje byliśmy zdani na jego łaskę, a nasze pokrewieństwo ujawniało się chyba najbardziej w sytuacjach kryzysowych, gdy zachowywaliśmy się totalnie nieporadnie. Ja zupełnie wycofałam się z działania. Pewnie gdyby Fandorin zechciał nas sprzedać, nie pisnęłabym słowem. Z kolei Septimus podejmował próby obrony, ale jego wola walki zdawała się łatwa do zduszenia. Tak naprawdę byliśmy bezbronni.

Posłusznie podążyliśmy za nim po schodach do podziemnego pomieszczenia, z dala od wieżowców i centrum pogrążonej w ciemności, uśpionej Valei. Na dole czekało co najmniej kilka osób i wszystkie twarze zwróciły się w naszą stronę.

— Mamy komplet — rzucił Fandorin niedbale, podchodząc do wysokiego mężczyzny, który stał samotnie naprzeciw całej reszty. Podążyliśmy za nim, prowadzeni przerażonymi, zaciekawionymi albo podejrzliwymi spojrzeniami. — To jest Heks. Septimus i Kora — przedstawił nas sobie szybko, wskazując dłonią na odpowiednie osoby. Ten tylko mruknął niskim głosem i skinął delikatnie na powitanie. Połowę jego twarzy skrywała splamiona chusta, równie maskujący strój pokrywał zresztą całe jego ogromne ciało.

— Dowiemy się wreszcie, gdzie idziemy? — Z drugiego kąta sali wychynęła kobieta z groźnie zmarszczonymi brwiami. Jej krótkie, ciemne włosy opadły na powieki, a wąskie usta zacisnęła z zawziętością.

— Mamo... — spróbowała ją powstrzymać młoda dziewczyna skryta w cieniu, ale ta tylko machnęła ręką, ucinając wszelkie dyskusje.

— Proszę się uspokoić... — podjął Fandorin, ale nie pozwoliła mu dokończyć.

— O nie, panie Zoia. Nie mam zamiaru się uspokajać! Skończyła się moja cierpliwość! — wybuchła nagle i na sali zapanowała cisza. Uniosła podbródek z dumą i niemal zacisnęła dłonie w pięści, jakby próbując zachować chociaż minimalną kontrolę nad własną złością. Prawdopodobnie kilka osób na raz chciało w jakiś sposób zareagować: ona już otwierała usta do dalszego wrzasku, jej córka wysunęła się naprzód niepewnie i powoli, Fandorin wygładził garnitur, a Heks poruszył się niespokojnie. Wtedy jednak do sali wkroczył ktoś nowy i wszystko nagle zamarło.

Mężczyzna średniego wzrostu miał kwadratową szczękę i głęboko osadzone oczy. Jego rzadkie włosy pochłaniała siwizna, a zmarszczki wyraźnie znaczyły całą twarz. Było w jego aparycji coś naprawdę niepokojącego, a potęgował to jego wolny krok i skupiona mina.

— Panie Kalder. — Fandorin skłonił przed nim lekko głowę, ale w jego oczach dostrzegłam raczej rezerwę niż szacunek. Ten nie odwzajemnił gestu. Omiótł wzrokiem wszystkich zebranych, ale wyraz jego twarzy pozostał nieprzenikniony.

— To jest twój ostatni rzut, Zoia? — powiedział niemal z kpiną, co zabrzmiało właściwie jak jedna wielka chrypa. — Te dzieci?

— Pozwoli pan, że ich przedstawię. — Fandorin zdawał się niewzruszony tym brakiem taktu, ale najwyraźniej jego pozycja nie pozwalała mu na otwarty sprzeciw. Wskazał na dwóch identycznych nastolatków siedzących pod ścianą. Jeden z nich bawił się niewielkim urządzeniem, podcza gdy drugi zdawał się obserwować całą sytuację z rozbawieniem. — Bliźnięta: Yettu i Miko Gruvar. — Wzdrygnęłam się na dźwięk ich nazwiska. — Uciekinierzy z Gandany. Żadna rodzina nie zdążyła ich przyjąć, tak naprawdę nie odebrali jeszcze dokumentów w Valei. To oni są odpowiedzialni za zakłócenia, z którymi mieliśmy taki problem. Podsłuchiwanie naszych połączeń było dla nich nie tylko niezłą zabawą, ale i wyjątkowo łatwą sprawą. — W jego słowach dosłyszałam wręcz nutę uznania. Obaj uśmiechnęli się lekko, ale nie skomentowali, jakby rzeczywiście ten komplement dotyczył błahostki. Siwowłosy skinął tylko głową, zupełnie jakby aprobował ich uczynki. — Zula Nederi, była pracownica serca Valei. Specjalistka w dziale sztucznej hodowli, w sprawy Arki wciągnięta przypadkiem. A właściwie za sprawą swojej matki...

— Sama się przedstawię! — Wojownicza kobieta wypięła dumnie pierś, a jej córka niemal widocznie zazgrzytała zębami. Najwyraźniej była już przyzwyczajona do takich sytuacji. — Kalia Nederi, projektant organów. Chciałabym powiedzieć, że bardzo miło mi poznać, ale niestety nie mogę. W tej chwili żądam wyjaśnień! — wycedziła.

— Proszę się uspokoić. — Ton pana Kaldera i jego niewzruszona mina zdały się momentalnie ostudzić jej zapał. Chociaż wyraźnie chciała kontynuować, nie zdobyła się na to. Fandorin wyglądał już na skrajnie zmęczonego tym harmidrem, ale przybrał maskę rzeczowego przedsiębiorcy, która wyglądała na nim zresztą całkiem powalająco.

— Pan Rolf Koan. Ostatnie dwa lata spędził w więzieniu za niszczenie fragmentów atmosfery i pomoc w ucieczce nielegalnym imigrantom.

— Jaki tam pan — mruknął wyjątkowo niski mężczyzna z wybrakowanym uzębieniem.

— No i nasz kreator: młody, ambitny i bardzo uznany. — Septimus poruszył się lekko skrępowany, ale nie skomentował. — I jego siostra, uciekinierka z Gandany. Septimus i Kora. — Po tych słowach przeniósł spojrzenie na Kaldera i wyraźnie nawiązał z nim kontakt wzrokowy. — Tarwos. — To była może kwestia sekundy, ale miałam wrażenie, że brew siwowłosego powędrowała na moment w górę. Od razu jednak opanował się i nie potrafiłam stwierdzić, czy mogło mi się to przywidzieć. Kalder jeszcze raz omiótł nas wszystkich spojrzeniem.

— Wręcz rodzinny skład — stwierdził niewzruszony. — Kontynuuj, Zoia.

— Mnie już wszyscy znacie, nie będę się przedstawiał. Organizuje kilkuosobowe rzuty dla Arki, oczywiście zależnie od ludzi, jakich akurat potrzebujemy w zespole. Zajmuję się rekrutacją wyłącznie na Północy i jest to mój ostatni rzut. Dzisiaj spróbujemy przespać się, zregenerować... jutro wyruszymy do Arki. Wszystko to jest ściśle tajne, dlatego możemy opuścić Valeję tylko o określonej porze w ciągu dnia. — Kalia Nederi już otwierała z oburzeniem usta. — Proszę dać mi skończyć. Tak, wspomniałem o opuszczaniu Valei i dokładnie to miałem na myśli. Arka znajduje się zupełnie poza Federacją, nie należy ani do Południa, ani do Północy. — Dał chwilę swoim słuchaczom, by przetrawili w ciszy tę informację. Brzmiało to na tyle szalenie, że na naszych twarzach malowały się skrajne emocje. Większość po prostu zatkało.

— Nie było tego w umowie — wydukała kobieta zszokowana.

— Nie, pani Nederi. Nie było — potwierdził uprzejmie i łagodnie, chociaż bez uśmiechu. — Nie jestem w stanie opisać, o ile lepsze jest życie w Arce. Poczujecie różnicę nawet w powietrzu, którym niedługo będziemy oddychać — zapewnił. — Nie mam zamiaru was oszukiwać, więc powiem wprost. Z reguły celujemy w ludzi niezakorzenionych mocno w danym okręgu. Uciekinierzy, wyrzutkowie... takim osobom najłatwiej zniknąć. — Kobieta już krztusiła się powietrzem z oburzenia, ale gdy spojrzałam na pozostałych, musiałam przyznać w duchu, że rzeczywiście coś w tym było.

— To pierwszy raz, kiedy dzieci z Południa mogą uciekać na Północ i nagle trójka z nich po prostu zniknie. Wybuchnie skandal — wtrącił nagle Septimus, nie pozwalając tym samym na wybuch kobiety.

— Zoia? — zapytał Kalder, unosząc brwi. Zupełnie jakby sam zgadzał się z Septimusem i czekał na jakieś konkretne rozwiązanie. To jednak nie zbiło Fandorina z tropu.

— Nie wydaje mi się. ZWS zupełnie nie radzi sobie z tym wszystkim. Skorzystało z tego dużo więcej dzieci, niż się spodziewali. Yettu i Miko właściwie bez kontroli spacerowali po Valei, gdy ich znalazłem. Nikt nawet nie zauważył, że wyszli.

— Ale Kora ma wszystkie dokumenty — odparł twardo.

— Spokojnie. Wszystkim się zajmiemy. — Głos Fandorina był prawdziwie kojący, ale tym razem to Septimus nie zamierzał odpuścić.

— Nie. Nie podpisałem umowy. Nigdzie nie jedziemy.

— Zoia, zajmij się resztą. — Kalder nagle postanowił wychynąć z drugiego kąta pokoju i swoim wolnym, władczym krokiem niebezpiecznie zbliżał się w naszą stronę. — Ja to załatwię.

Zebraliśmy się więc w dwie grupy. Fandorin tłumaczył coś reszcie, a my staliśmy w trójkę przy przeciwległej ścianie. Mimo że wystarczyło nadstawić ucha, by dosłyszeć drugą rozmowę, zupełnie się od niej odcięliśmy. Mężczyzna skupił na sobie całą naszą uwagę.

— Zoia to cwaniak — zaczął groźnie ściszonym głosem — ale wie, co robi. Nie wybrałby osoby, która doskonale odnajduje się na Północy. Jeśli jesteście zadowoleni ze swojego życia, codziennej pracy, kawki ze znajomymi i środowiska, w którym ludzie rozumieją, co ważne... cóż, w takim wypadku Zoia się pomylił. Ale patrząc na was, nie wydaje mi się, żeby Valeja dawała wam szczęście. Twoja siostra zasługuje na coś lepszego. — Jego porady zdawały się szczere, ale ten złowrogi ton jakoś nie współgrał z jego dobrymi chęciami.

— A co jeśli teraz po prostu wyjdziemy? — zagroził Septimus. Dźwięk, który wydał starzec, odwracając się od nas na pięcie, zabrzmiał niemal jak prychnięcie.

— Wtedy Heks stanie wam na drodze.

Chwilę później odbijaliśmy swoje odciski palców na specjalnym urządzeniu i zostawialiśmy podpisy na różnych dokumentach. Wszystko to by, jak powiedział Fandorin, łatwo zniknąć. Później razem z Heksem rozłożyli dla nas kilka materacy.

— Wyśpijcie się. W pomieszczeniu po lewej znajdziecie toaletę, można się tam też odświeżyć. Jutro za dnia musimy być całkowicie gotowi do wyruszenia. Nie wolno nam się spóźnić.

— To żart?! Nie mam zamiaru spać z... z... — przez chwilę szukała słowa oburzona — kryminalistami i imigrantami! — zakończyła, gestykulują żywo.

— No z tobą kobietą raczej nikt się nie wyśpi — stwierdził jeden z bliźniąt, patrząc na brata, ale naturalnie mówił na tyle głośno, że wszyscy doskonale go słyszeli.

— Dość — warknął Kalder. — Panie mogą spać w innym pokoju. Heks, przenieś im materace.

Bez słowa położyłam się na materacu obok Septimusa i od razu poczułam senność. Gdy panował chwilowy chaos związany z zadamawianiem się na tymczasowych łóżkach, postanowiłam wykorzystać tę chwilę prywatności.

— Co teraz? — szepnęłam.

— Nie wiem. Nie potrafię nic zrobić — westchnął. — Możemy po prostu spróbować uciec. Wystarczy, że narobimy wrzasku na zewnątrz i jakiś nocny patrol Stróży powinien...

— Już to omawialiśmy — przerwałam mu z rezygnacją. Z tej sytuacji tak naprawdę nie było wyjścia.

— Przepraszam, Kora. Kiedy cię przygarniałem, chciałem dla ciebie jak najlepiej.

— Nie, to ja przepraszam. Skazałam nas na to, szukając tej cholernej Arki w bibliotece.

— Pierwszy raz użyłaś przy mnie takiego słowa. — Niemal prychnął rozbawiony.

— Cholernej? Następnym razem podniosę poprzeczkę i powiem pieprzonej.

Zachichotaliśmy oboje, a na sali zaczęło się już robić całkiem cicho. Ktoś zgasił światło i nie pozostało nam już nic poza snem.

— Dostaniecie teraz chwilę czasu na przebranie się — tłumaczył nam kolejnego dnia Fandorin. — Wasze rzeczy dotrą do was później, nie musicie sami nieść ich ze sobą. Kiedy wyruszymy będziecie w lekkich ubraniach, całkowicie przystających do reszty mieszkańców. Podzielimy się na dwie grupy i pojedziemy kapsułami aż do końca nowych linii. Użyjemy oczywiście biletów jednorazowych, nie imiennych. Tam założymy wszyscy specjalne stroje, które w trakcie dalszej podróży będą kontrolować puls i pozwolą nam komunikować się ze sobą. Czas jest bardzo istotny, dlatego że nikt nie będzie obserwował tego miejsca dosłownie przez moment, w trakcie zmiany patroli. Dlatego na miejscu wszystko musi przebiec sprawnie, nie chcę żadnych dyskusji. — Po tych słowach popatrzył znacząco na panią Nederi.

Kiedy siedzieliśmy już w kapsułach, czułam jak w moim brzuchu rośnie podniecenie. Zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać, a to tylko potęgowało mój stres. Komorę przejściową wypełniali ludzie: niektórzy przemykali obok nas w pośpiechu, inni zdawali się niezainteresowani niczym poza własnymi myślami. Tysiące rozmów zlewało się w jeden wielki hałas, a ja i tak miałam wrażenie, że ciąży na nas wiele par oczu, choć tak naprawdę nikt nie zwracał na nas większej uwagi. Po dotarciu do końca linii i złączeniu się znów w jedną grupę, Kalder, Fandorin i Heks poprowadzili nas za przystanek do nieczynnej, prawdopodobnie opustoszałej od lat, komory.

— Mamy kilka minut, załóżcie to szybko na siebie.

Rozdali nam stroje, które przypominały szmaciane kombinezony o wypłowiało-brązowym kolorze. Gdy tylko zapięłam zamek, ubrania przylgnęły nagle do mojego ciała, jakby zostały uszyte dokładnie na mnie. Wszystkich nas opinały idealnie i zupełnie nie przypominały już bezużytecznych łachów. Do kompletu mieliśmy też hełmy, które każde z nas założyło zdecydowanie zbyt powoli i bardzo niepewnie. Chociaż wyglądaliśmy dość śmiesznie, sytuacja wydawała się szalenie poważna. Chwilę później wkroczyliśmy do pustego szybu, który pewnie nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz był używany.

Znaleźliśmy się w całkowitej ciemności. Dzięki hełmowi dokładnie widziałam, co mnie otacza, ale w czerni i bieli. Właściwie nie było zbyt wiele do oglądania. Znajdowaliśmy się w metalowej tubie o klaustrofobicznych rozmiarach.

— Czy wszyscy mnie słyszą? — Mikrofon zniekształcił nieco głos Fandorina, ale mężczyzna wciąż brzmiał tak samo pewnie i fascynująco jak zawsze. Wywołał wszystkie imiona i gdy każde z nas potwierdziło, po prostu ruszyliśmy przed siebie.

Hej ho! Cóż to za cisza pod poprzednim rozdziałem? :) Jeśli ktoś z Was lepiej odnajduje się w blogosferze, postanowiłam prowadzić opowiadanie również tam. Projekt Noe oryginalnie pochodzi z blogspota, dlatego uznałam, że tam też warto publikować :) Jest na razie w fazie remontu, bo czekam na nową szatę graficzną, ale i tak zapraszam! Miłych wakacji! :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro