Profesor Małolat 9
- Przyznam... Nie spodziewałam się po tobie, że gotujesz tak dobrze - powiedziała Odette, dojadając obiad, który przygotował Doran.
- Jak mieszka się samemu, to po jakimś czasie musisz się czegoś nauczyć - odparł siedzący naprzeciwko niej mężczyzna. - Inaczej sam się trujesz.
- Samemu w bardzo dużym mieszkaniu - dodała Odette, której cisnęło się to na usta od samego wejścia.
- Kiedyś mieszkało tu więcej osób... Cała rodzina. A teraz cóż... - Rozejrzał się smutno po pomieszczeniu, jakby żywił do niego szczególne uczucia. - Zastanawiam się, czy tego nie sprzedać i nie przeprowadzić się do czegoś mniejszego.
- Ja w sumie też mam ten dylemat. Rodzice powiedzieli mi, że mogę zostać tu albo sprzedadzą moje mieszkanie, jeśli ja wrócę do Francji, czego chyba najbardziej by chcieli...
Doran skupił wzrok na jej twarzy.
- A ty chcesz wrócić? - zapytał, po czym przełknął ślinę, bo obawiał się jej odpowiedzi. Nie chciał, by ledwie rozpoczęta sielanka tak prędko się kończyła.
- Wiesz, że nie wiem. - Westchnęła, dłubiąc widelcem w talerzu. - Nienawidzę się za to niezdecydowanie, ale pozwolę sobie na nie do wyników egzaminów.
- Odette, na spokojnie, mówiłem ci. Jeżeli będziesz chciała, pomogę ci wybrać. Twoi rodzice na ciebie naciskają?
- Nie, oni tylko... - Odette wzięła głęboki wdech, by zacząć mówić pewnym głosem. - Oni po prostu chcieliby, żebym była z nimi, we Francji, na oku, nie winię ich... Bo wiesz zresztą, skąd ta nadopiekuńczość.
Na samą myśl Dorana ściskało w sercu. Wyciągnął rękę w jej kierunku i złapał za dłoń, którą nie trzymała widelca, by pokazać jej, że miała jego wsparcie. Odette posłała mu wdzięczny uśmiech.
- Mimo wszystko wyszło coś dobrego z tego wydarzenia - stwierdziła z nieukrywaną radością.
- Jaki?
- Gdyby to się nie stało, poszłabym do Beauxbatons... - Spojrzała mu w oczy. - I zapewne nigdy nie poznałabym ciebie.
Doran uśmiechnął się i ścisnął jej rękę, a potem rozejrzał się, jakby ktoś mógł to zobaczyć.
- Muszę się jeszcze przyzwyczaić do tego, że nie musimy już tu się przed nikim ukrywać. Choć właśnie co do tego... Za nieco ponad tydzień są moje urodziny.
- O, czyli będziesz starym gówniarzem - zawołała Odette radośnie, wracając do jedzenia. - Dwudziestopięcioletnim.
- To był oksymoron - odparł grobowym tonem.
- Czyli ty dalej będziesz zachowywał się jak mój nauczyciel?
- Jak mi dasz ku temu okazję... - powiedział, dając perfidnemu uśmieszkowi wkraść mu się na twarz. - Zmierzam do tego, że planowałem zaprosić tutaj kilku moich znajomych. I oczywistym chyba jest, że też chcę, byś tu była... Ale chcę też mieć pewność, że będziesz się dobrze czuła.
- Znaczy...? - dopytywała, choć poniekąd się domyślała.
- Będę mógł przedstawić cię znajomym jako moją dziewczynę? - zapytał wprost. - Jeśli nie, to też w porządku, wiem, że to szybko - dodał zapobiegawczo.
Odette walczyła ze sobą, żeby nie pisnąć z euforii. Usłyszenie tych słów na głos, i to z jego ust wywoływało w niej uczucia, jakich dotąd w życiu nie znała. Może to nie miłość, może on naprawdę rzucił na nią jakieś zaklęcia? Normalni ludzie się tak nie zachowywali...
- Jeśli tobie też to odpowiada, to ja nie mam nic przeciwko... - Założyła kosmyk włosów za ucho, nie mogąc przestać się szczerzyć. - Cholera, ale to nierealnie brzmi, co?
Doran nie mógł nie przyznać jej racji. Jego też przepełniały endorfiny i w życiu by nie sądził, że tak rozpocznie tamto lato.
Po dłuższej rozmowie oboje zgodnie stwierdzili, że Odette wyśle prośbę o świstoklik na kolejny dzień - dziewczyna po cichu też planowała, że we Francji znajdzie dla Dorana odpowiedni prezent.
- Nadal mnie martwi, że w nocy jesteś sama w tym mieszkaniu - powiedział Vane, kiedy Odette stała już przy jego drzwiach i miała deportować się do domu, a za oknami dawno zapadł zmierzch.
- Naprawdę nie jest tak źle... Chyba że coś sugerujesz?
Doran przełknął ślinę, niepewny, czy powinien to zasugerować. Z drugiej strony, to przecież wszystko dla jej bezpieczeństwa... Spojrzał nieznacznie za siebie, a potem z powrotem na nią i powiedział:
- Są tu dwa wolne pokoje. Możesz... Zostać w którymś z nich, jeśli chcesz.
- Naprawdę? - wypaliła Odette, czując powoli wypełniającą ją radość. Nie sądziła, że tamtego dnia będzie mogła być szczęśliwsza.
- A myślisz, że się rozdwajam i zajmuję więcej niż jeden?
- Oj, wiesz, o co mi chodzi. - Przewróciła oczami, prędko jednak spoważniała, patrząc na niego z wyczekiwaniem.
- Nie naciskam. Jednak jeśli chcesz... - Podszedł do niej możliwie blisko, by założyć kosmyk włosów za jej ucho. - To nie tylko możesz tu zostać, ale też zrobię ci jutro śniadanie.
Odette już dawno była kupiona i dobrze wiedziała, że nawet się nie ruszy do swojego mieszkania, ale nie chciała poddać się tak łatwo.
- Kusisz strasznie...
- No i będziesz bezpieczna... No i Ikar się ucieszy... - ciągnął Doran, powoli nachylając się w jej stronę.
- Ikar, hm?
Złączyli się w pocałunku, takim, który w tamtej chwili stał się tylko zatwierdzeniem jego propozycji. Odette została więc w dawno nieużywanej sypialni, by następnego ranka zostać obudzoną przez Ikara, który zaprowadził ją prosto na pyszne śniadanie...
Cholera, tak mogła żyć.
💜
- Nasz łabądek wreszcie w domu!
Odette została przywitana w Paryżu jak księżniczka. Czekała na nią cała rodzina przekrzykująca się w gratulacjach, a także i wielka uczta, którą jej rodzice zapowiedzieli. Dziewczyna opowiedziała bliskim o minionym roku szkolnym oraz o egzaminach, jednak na razie wstrzymała się ze wspominaniem o swojej nowej sympatii. Najpierw musiała o niej powiedzieć osobom, których rad potrzebowała najbardziej.
Już następnego dnia znalazła się w domu swoich pradziadków. Choć zarówno Emmett, jak i Elise mieli już ponad sto lat, nigdy nikt by im tyle nie dał, a zwłaszcza mężczyźnie, który wciąż poruszał się jak młodzieniec, nawet jeśli bywało to niebezpieczne.
- Potrzebuję z wami porozmawiać - powiedziała Odette, zajmując miejsce w brązowym fotelu naprzeciwko podobnej kanapy, na której siedziało małżeństwo. - Czuję, że wy mnie zrozumiecie.
Siedzieli w małej oranżerii, do której wpadało mnóstwo słońca zbawiennego dla setek zgromadzonych tam roślin, lecz w środku, dzieki magii, wcale nie było duszno.
- Komu jak komu, nam możesz wszystko powiedzieć - odparł Emmett, różdżką ustawiając filiżanki z herbatą na szklanym stoliku, który dzielił go od prawnuczki. - Myśmy już wszystko wiedzieli.
- Co się stało? - zapytała Elise z wyraźnym zmartwieniem na twarzy.
Odette wzięła głęboki wdech. On miał rację. Im naprawdę mogła wszystko powiedzieć.
- Zakochałam się - przyznała wreszcie, a wtedy oboje spojrzeli na nią z uniesionymi brwiami.
- O. To znam ten ból - powiedział Emmett po chwili, odkładając różdzkę, a wtedy żona skarciła go wzrokiem.
- Ty to jak coś powiesz, Emmett. Przecież to dobra wiadomość.
- Najdroższa, gdyby wszystko było dobrze, to by się nie stresowała.
- No właśnie... Bo trochę się boję o nim powiedzieć rodzicom - przyznała Odette, poprawiając swoje usadowienie w fotelu.
- A co z twoim kawalerem nie tak? - zapytał Emmett, podając swojej żonie filiżankę prosto w ręce, choć mogła podnieść ją sama. - Czyżbyś ryzykowała wydziedziczenie?
Odette zaśmiała się krótko. Choć cieszyła się, że teraz jej pradziadek żartował w ten sposób z własnego wydziedziczenia, nie wyobrażała sobie, co musiał czuć, kiedy się działo.
- Wszystko jest z nim w porządku, znaczy... - Urwała, czując narastający w niej stres. - Zacznijmy od tego, że jest starszy.
- O ile? - zapytał Emmett od razu.
- Sześć lat.
Machnął ręką.
- To nic.
- Ale uważaj, bo mężczyźni to dzieci w każdym wieku - dodała Elise, a jej mąż nawet nie zaprzeczył.
- Martwi cię ta różnica?
- Wieku akurat nie, ale to, jak się poznaliśmy. W jakich okolicznościach...
- Gorzej niż my? - zapytał Emmett, po czym i on, i Elise się roześmiali.
Odette na początku też chciała się zaśmiać, pokręciła jednak głową sama do siebie. Jej pradziadkowie co prawda poznali się jako arystokrata i prostytutka, czarodziej i mugolka, a ich związek już na starcie był nie do przejścia, ale potem pomyślała, że u niej sytuacja wyglądała przecież bardzo podobnie. To też nie powinno mieć miejsca.
- Trochę? - odparła po chwili. - Cóż, to też wbrew zasadom...
- Masz to we krwi po nas - ciągnął Emmett, czym nieco rozbawił dziewczynę. Cieszyła się, że przez cały czas próbował ją w ten sposób rozluźnić, zresztą nie dziwiła mu się - wiedziała, że chciał jej dać tę swobodę, której sam przy rodzinie nie zaznał.
- Dobrze, powiem wprost - powiedziała wreszcie Odette, stwierdziwszy, że im bardziej będzie to przeciągać, to trudniej będzie jej to wydusić. - On był... On był moim nauczycielem.
Odpowiedziała jej cisza, co nieco ją przeraziło. Czy nawet dla jej pradziadków, choć znanych z łamania konwenansów, było to za wiele? Myślała, że serce wyskoczy jej z piersi, ale tym razem to nie było zbyt miłe uczucie.
- Och - wydusiła wreszcie Elise, a Emmett spojrzał najpierw na nią, a potem na prawnuczkę, sam próbując wybadać reakcje.
- Wiesz, w sumie ja też byłem nauczycielem dla babci - mówił, wyraźnie próbując przeobrazić to w żart. - Nauczyłem ją pisać i czy...
- Dziadku, on naprawdę był moim nauczycielem - przerwała mu Odette, spuszczając wzrok i zastanawiając się, czy nie zapadnie się zaraz pod podłogę.
Zapadła kolejna cisza.
- Ale... No nie powiesz mi chyba, że to dla ocen - powiedział wreszcie Emmett.
- Nie, nie! - zawołała dziewczyna od razu. - To w ogóle nie ma związku ze szkołą. Nie faworyzował mnie ani nic. Po prostu tak wyszło. Do niczego mnie nie zmusił, naprawdę.
- W żaden sposób cię nie skrzywdził? - dopytywała Elise, która poza Emmettem i swoimi potomkami w zasadzie nie ufała żadnemu mężczyźnie; nie po tym, co ją przez nich w życiu spotkało.
- Nie, przysięgam. - Odette złapała się za serce. - On już nawet nie uczy, w ogóle uczył mnie tylko rok...
Emmett i Elise ponownie wymienili spojrzenia.
- No to skoro jest tak, jak mówisz, a my nie mamy powodu ci nie wierzyć, to czego się boisz? - zapytał po chwili mężczyzna, upewniając się, że jego żona wciąż dawała radę sama popijać z filiżanki.
- Że rodzice nie są tacy liberalni jak wy. Poza tym wiecie, jak się o mnie martwią...
- My też się o ciebie martwimy - zaznaczył Emmett poważnie, ale potem się uśmiechnął. - Jednak z doświadczenia ci powiem, skarbie, że rodzice nie zawsze powinni wszystko wiedzieć. Zdrowsi są wtedy...
- Emmett, do czego ty ją namawiasz? - Oburzyła się Elise, ale on najwyraźniej czuł się niewinny.
- No co? Gdyby moi rodzice o nas nie wiedzieli, też byliby zdrowsi. A tak to cóż, pokój ich duszy czy coś.
Odette nie była pewna, czy powinna, ale zaśmiała się.
- Cóż, no dobrze... W zasadzie jesteś dorosła, więc nie musisz im mówić... Ale rozumiem, że chcesz go im przedstawić? - zapytała Elise po chwili namysłu.
- Kiedyś chyba będę musiała, jeśli to ma przetrwać.
- I to nie jest konieczne - odpowiedział Emmett, jedną ręką podnosząc swoją filiżankę, a drugą wskazując na siebie i żonę, co ponownie rozbawiło Odette. - Jeśli nie chcesz mówić rodzicom, to na razie im nie mów o tym, jak się poznaliście, od nas na pewno się nie dowiedzą... Choć uważam, że dla bezpieczeństwa powinnaś im powiedzieć inne rzeczy.
- Ale myślicie, że to ma sens? - dopytywała Odette, wzdychając i nerwowo ściskając ręce. - Jeszcze nikt nie wie, ale boję się, że jak ludzie się dowiedzą, moi znajomi, jego... Będą krzywo patrzeć na nas oboje.
- No nie wierzę, i moja prawnuczka to mówi? - powiedział Emmett, teatralnie łapiąc się za serce, jakby tamte słowa go w nie ugodziły. - Po raz kolejny ci powiem, Odette, że ja i babcia jesteśmy chyba najlepszym przykładem na to, że nigdy nie powinnaś przejmować się zdaniem ludzi, a już zwłaszcza gdy chodzi o twoje szczęście. Jeśli prawdziwa miłość wchodzi w grę, to wszystko warto zrobić. Bez wielu rzeczy można żyć, ale bez miłości?
Dziewczyna słuchała tych słów uważnie, czując, że powinna zrobić właśnie tak, jak przekazywał jej pradziadek. On przecież o wiele lepiej znał się na życiu, miał rodzinę, przeżył ponad sto wiosen... Zatem skoro on tak mówił, to dlaczego miałaby się przejmować kimkolwiek innym?
- Myślisz, że jest dobrym człowiekiem? - zapytała Elise po chwili, widząc, że słowa jej męża pozostawiły Odette w stanie głębokiego zamyślenia.
- Bardzo dobrym - odparła bez chwili wahania. - I też bardzo samotnym... Ma w zasadzie tylko kota.
- Jak kocha zwierzęta, to akurat na dobre - stwierdziła Elise.
- Posłuchaj, Odette. Jeśli jesteś szczęśliwa i czujesz, że nic ci nie grozi, to ja nie widzę przeciwwskazań... A to, że chłop akurat nauczycielem był, to cóż, miłość nie wybiera. Niektórzy wpadają na nią w ciemnym zaułku, inni w szkole. - Emmett objął żonę czule, po czym pocałował ją w głowę. - A nawet gdyby coś poszło nie tak, choć tego ci nie życzę, to ty już tam wiesz, jakie twój tata ma wpływy...
Tu wszyscy troje się roześmiali, co poprawiło atmosferę. Odette postanowiła w tamte słowa wierzyć; nie sądziła, że jej pradziadek okaże się jej największym kibicem, ale czerpała tyle radości z myśli, że będzie mogła wszystko potraktować tak, jak jej polecił. I Doran też zapewne się ucieszy...
- Dziękuję wam. - Uśmiechnęła się, po raz pierwszy rozluźniając się na tyle, by sięgnąć po czekającą na nią filiżankę. - Bardzo potrzebowałam to usłyszeć.
- A jak on ma na imię, Odette? - zapytała Elise delikatnym głosem.
- Doran - odparła dziewczyna, poniekąd przerażona tym, ile motyli w brzuchu przynosiło samo wypowiedzenie jego imienia. - Ma na imię Doran, jest z Irlandii...
- A jest przystojny? - zapytał Emmett, co jeszcze bardziej zawstydziło dziewczynę.
- Nie bardziej niż ty, dziadku - odparła bezpiecznie, a on klasnął w ręce.
- Moja krew.
Zgodnie z radami pradziadków, Odette ostatecznie przyznała się rodzicom, że miała chłopaka, lecz na razie nie pochwaliła się tym, jak go poznała. Przyjęli to całkiem dobrze - oboje wyraźnie cieszyli się, że córka zapomniała już o poprzednim chłopcu, za którym nie przepadali.
Przed powrotem do Anglii pozostawało jej tylko zająć się poszukiwaniem prezentu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro