Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Profesor Małolat 6

Pozostałe dni krótkiej przerwy Odette spędziła mimo wszystko w domu, ponieważ pogoda nie dopisywała. Nie narzekała jednak na trochę odpoczynku w zaciszu domu; wiedziała, że psychicznie musi przygotować się na ten ostatni, najcięszy okres jej całej edukacji w Hogwarcie... Jendak było też coś, czego obawiała się nawet bardziej niż egzaminów.

Odette wróciła do szkoły niezwykle przygaszona i Doran to zauważył - przejawiało się to nawet na lekcjach, na których udzielała się znacznie mniej, zobaczył też, że w trakcie posiłków mało rozmawiała z przyjaciółkami. Chciał dowiedzieć się, co ją martwiło, ale zastanawiał się, czy to już naprawdę nie będzie przesada, poza tym sam miał ostatnio dużo pracy... Z drugiej strony, akurat do takiej sprawy mógł podejść czysto pedagogicznie. A może była chora? Może z jakiegoś powodu bała się pójść do skrzydła? Z tym mógł jej przecież pomóc, dlatego obiecał sobie, że w końcu do niej podejdzie.

Wszystko zmieniło się jednak pamiętnej sobotniej nocy, kiedy znalazł zalaną łzami Odette przed drzwiami swojego gabinetu, a właściwie uciekającą sprzed nich.

Już wtedy miał ochotę przekląć sam siebie. Czemu nie zareagował od razu? Czemu teraz nagle zaczął przejmować się zasadami, skoro ostatnio łamał je za każdym razem, gdy tylko na nią spojrzał?

- Odette? Co ty tu robisz o tej porze? - zapytał przerażony, naciągając czarną koszulkę, którą zaledwie przed momentem narzucił, by nie wyjść do nieznanego gościa z nagim torsem.

Dziewczynę sparaliżowało na jego widok.

- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - wydusiła, próbując pospiesznie otrzeć twarz.

- Mam rzucone zaklęcia, dają mi znać, gdy ktoś się zbliża, więc sprawdziłem.

Odette żałowała, że się tego nie domyśliła. Stojąc na schodach w ciemnej klasie od obrony, zupełnie nie wiedziała, co w nią wstąpiło, lecz miała ochotę stamtąd uciec.

- Przepraszam. Nie chciałam ci przeszkadzać.

- Powiedz mi lepiej, co się stało - powiedział Doran głośno i stanowczo, podchodząc do niej.

Drżała. Jeszcze nigdy nie widział jej takiej przestraszonej. Cholera, co się stało? Miał wrażenie, że zaraz odejdzie od zmysłów.

- Ja... Ja po prostu... Nie wiem, czemu tu przyszłam, ja potrzebowałam...

To była sytuacja kryzysowa, więc konwenanse musiał odstawić na bok. Jedną rękę położył na jej ramieniu, a drugą pod brodę, by na niego spojrzała i na pewno dobrze go zrozumiała.

- Spokojnie. Głęboki wdech. Oddychaj.

Zrobiła to, wciąż była jednak wstrząśnięta i wypaliła tylko:

- Ja... Ja nie chcę sprawiać ci kłopotu. Ja już pójdę.

- Przecież nigdzie cię nie puszczę w takim stanie - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, a następnie objął ją ramieniem, by na pewno nie mogła uciec. - Chodź, powoli. Zrobię ci herbaty.

Zaprowadził ją do swojego gabinetu, a tam odsunął krzesło, na którym zazwyczaj siedziała i zachęcił, by zajęła miejsce. Zamknął drzwi, a potem, nie zważając na to, że jego sypialnia była otwarta, kucnął przed nią i zapytał głośno:

- Odette, czy ktoś ci coś zrobił?

Poczuł nieopisywalną ulgę, gdy pokręciła głową, bo inaczej ktoś mógłby tamtej nocy ucierpieć.

- To co się dzieje?

- To głupie - wymamrotała.

- Żebym ja ci nie powiedział, co jest teraz głupie - powiedział tak stanowczo, że trochę ją to zdziwiło, ale wiedział, że taki musiał być, by jej pomóc. - Proszę, powiedz mi chociaż, co mogę zrobić, żebyś poczuła się lepiej.

Odette zawahała się, a po tym stwierdziła, że już jej wszystko jedno. Komu jak komu, czuła, że Doranowi mogła zaufać.

- Nie powiesz o tym nikomu?

- Oczywiście, że nie - odpowiedział, choć tego nie mógł jej obiecać. Jeśli coś jej groziło, był gotów poruszyć niebo i ziemię, by to wyeliminować.

Odette wzięła głęboki wdech, dobrze wiedząc, jaką reakcję zawsze wywoływało u niej wspominanie o tych wydarzeniach.

- Dzisiaj... - Pociągnęła nosem, nie odrywając  wzroku od trzymanych na spódnicy rąk. - Dzisiaj mija dziesięć lat, od kiedy zostałam porwana.

Vane przez chwilę myślał, że się przesłyszał. Cieszył się, że kucał, bo gdyby stał, nogi same mogłyby mu się ugiąć.

- Co takiego?

Doran mógł wręcz zobaczyć, jak przez ciało dziewczyny przechodzi dreszcz. Po chwili uspokoiła się jednak wystarczająco, by zacząć mówić:

- Wiesz już, że mój ojciec to ważny człowiek we Francji. Kiedy miałam osiem lat, był poważnym kandydatem na francuskiego Ministra Magii, więc... - Całe jej usta zadrżały, a ona przymknęła oczy. - Więc ci, którzy byli przeciwko niemu, porwali mnie i powiedzieli, że mnie zabiją, jeżeli ojciec nie zrezygnuje.

Doranowi brak było słów na opisanie jego myśli. Nie mógł znieść wyobrażenia małej, bezbronnej Odette, która została wykorzystana w tak okrutny sposób... A on nie mógł nic z tym zrobić.

- Wciąż pamiętam każdą sekundę - ciągnęła, oddychając coraz szybciej. - Włamali się do domu w nocy, potem ciągnęli mnie przez korytarz, ja tak strasznie krzyczałam... I wtedy zrobili mi to.

Uniosła mokrą od łez twarz, a na bliznę nie musiała nawet wskazywać, by Doran wiedział, o czym mówiła. Z czasem coraz mniej nawet zauważał ten element jej twarzy, bo stał się dla niego naturalny, jednak w tamtej chwili wydał mu się szkaradniejszy niż kiedykolwiek wcześniej; nie dlatego, że ją szpecił, tylko przez to, jak powstał.

- I po tym chciałam krzyczeć jeszcze bardziej, a z bólu nie mogłam, patrzyłam tylko, jak krew ciągnie się po podłodze razem ze mną.

Prawie zachłysnęła się wtedy płaczem, a wtedy Doran nie myślał już o żadnych zasadach. Najważniejsze było jej pomóc, więc wyprostował się i zbliżył do niej, by schować ją w swoich ramionach, najlepiej przed całym światem, który ją skrzywdził.

Ona wtuliła się w niego całą sobą, łaknąc jakiegololwiek ciepła. Ona również wtedy nie myślała o tym, czy powinna to robić - nie była w stanie. Przez chwilę płakała mu w ramię, na co bez oporów jej pozwolił, a potem wycofał się nieco, by móc widzieć jej twarz.

- Przetrzymywali mnie tydzień, zanim odbili mnie Aurorzy - ciągnęła, cała drżąc. - Nie umiałam się po tym pozbierać. Dlatego przeprowadziliśmy się z powrotem do Anglii, żebym zmieniła otoczenie i była bezpieczniejsza... - Pospiesznie otarła twarz, jednak tam prędko pojawiły się nowe łzy. - Moi rodzice podjęli decyzję, że nie pójdę do Beauxbatons, bo tam nauka zaczyna się wcześniej... A przed Hogwartem miałam jeszcze dwa lata na to, by złapać oddech.

Vane pospiesznie wyczarował dla niej chusteczkę, a ona była tak roztrzęsiona, że zapomniała mu podziękować i prędko użyła jej by się otrzeć. Mężczyzna drugim zaklęciem odetkał jej nos, dzięki czemu mogła mówić dalej:

- Minęło tyle czasu. Myślałam, że sobie z tym poradziłam, że już mnie to nie rusza, ale... Kiedy zbliża się ta data, a ja codziennie muszę patrzeć na tę bliznę... - Spuściła głowę, jednak on natychmiast podłożył rękę pod jej brodę, by znowu na niego spojrzała.

- Odette... Z czymś takim nikt nigdy nie byłby sobie w stanie w pełni poradzić. - Złapał ją za ręce. - A zobacz, jaka ty jesteś silna, jesteś najlepszą uczennicą, masz przyjaciół, nie dałaś temu przejąć nad tobą kontroli.

- Też tak myślałam, i co? - Jęknęła sfrustrowana. - Przed chwilą wyszłam na korytarz i nie potrafiłam wrócić do wieży, ja... Ja bałam się, że oni się tam pojawią, że znowu mnie złapią, jak tylko spróbuję skręcić, dlatego pobiegłam tutaj, było bliżej...

- Odette, nikt cię już nie skrzywdzi. Nie tutaj. - Jedną ręką ujął jej twarz, za ten policzek, na którym znajdowała się blizna i przejechał po niej kciukiem. - Zamek cię ochroni. Ja cię ochronię. - Wydusił całym sobą, bo tak właśnie było.

Zapadła cisza, przerywana tylko ciężkimi oddechami Odette, która wpatrywała się w mężczyznę przed sobą z rozdziawionymi ustami.

Jeśli był moment, w którym dla niego przepadła, to był właśnie tamten.

- Masz moje słowo, że już nic ci się nie stanie - ciągnął Doran pod wpływem emocji, sam do końca nie wiedząc, co mówił. - Chodź, chodź stąd.

Złapał ją za rękę, a nastepnie poprowadził do swojej sypialni, ignorując serce próbujące wyskoczyć mu z piersi.

Odette nie była w stanie w tamtej chwili przyglądać się detalom pomieszczenia, które było nieco większe niż gabinet, również oświetlone lewitującymi świeczkami, a centralne miejsce zajmowało w nim pojedyncze łóżko z szarą pościelą. Doran różdżką odsunął kawałek kołdry, co zaalarmowało śpiącego u stóp posłania Ikara, a następnie zachęcił dziewczynę, by usiadła. Kiedy to zrobiła, kolejne zaklęcie opatuliło ją całą, za co była niezwykle wdzięczna, bo jej ciało wciąż drżało od płaczu.

- Zrobię ci melisy - zapowiedział, odchodząc z powrotem w stronę wyjścia. - Czy wolisz Eliksir Uspokajający?

- Melisa wystarczy... - wyszeptała, a Doran pokiwał głową i zniknął w gabinecie.

W międzyczasie Ikar zainteresował się swoją towarzyszką na łóżku i zaczął miałczeć, podchodząc do niej bliżej, by go pogłaskała.

- Och, Ikar... - Odette zaśmiała się przez łzy, wyciągając do niego jedną rękę. - Zwierzaki to zawsze wiedzą, że coś jest nie tak, co?

Zaczęła głaskać futrzaka, czując, że powoli się uspokaja, a przynajmniej uspokajał się jej płacz - bo serce biło jej jak szalone, gdy głowa wiedziała już, że pokochało Dorana.

Nauczyciela.

W życiu nie sądziłaby, że wpakuje się w taką sytuację, ona nawet nie była na liście jej potencjalnych obaw. A oto przyszedł Doran Vane i wpakował ją w sytuację, której nigdy by się nie spodziewała, a w której zupełnie nie wiedziała, co robić. Zwierzenie się komukolwiek nie wchodziło w grę, wyznanie mu uczuć - też nie. Obie te rzeczy skazane były na porażkę, a przynajmniej negatywne konsekwencje dla nich obojga.

Nie miała zbyt wiele czasu na przetrawienie i tego, i swojego przerażenia sprzed chwili, bo Vane prędko wrócił z powrotem do sypialni z napojem gotowym do picia.

- Dziękuję - wyszeptała, gdy podał jej gorącą filiżankę, a po tym sam usiadł w brązowym fotelu ustawionym obok łóżka.

Doran wydał z siebie głębokie westchnięcie, a następnie spojrzał na Ikara skulonego na kolanach Odette. Posłał mu wdzięczne spojrzenie za to, że poniekąd pomógł mu się nią zająć. Później popatrzył z powrotem na dziewczynę, która popijała z otrzymanej filiżanki i zerkała na niego niepewnie.

- Odette - zaczął, przysuwając się bliżej - chcę, żebyś wiedziała, że wszystko, co mi powiedziałaś, zachowam tylko dla siebie. Niczym się nie martw.

Po części ją to ukoiło, a po części sprawiło, że chciała krzyczeć. Teraz przez każde jego słowo przepadała jeszcze bardziej, a nie powinna.

- Dziękuję. Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy.

- To było dzisiaj? - zapytał cicho, widząc, że Odette mogła o tym mówić już bez gwałtownej reakcji. Ona pokiwała głową, pierwszy raz po płaczu biorąc świadomy, głęboki wdech.

- To dlatego tata ma taką obsesję na punkcie mojego bezpieczeństwa. Ciągle nalega, żebym wróciła do Francji. A ta blizna... - Złapała się za policzek, wzdychając. - Wszystkim nam tylko przypomina, co się stało. Zrobili ją czarną magią, więc nigdy się w pełni nie zagoi.

- Blizna na twarzy nie ma znaczenia - powiedział Doran. - Najważniejsze jest gojenie się tej blizny... Tutaj. - Wskazał na jej serce.

- I ona się najwyraźniej jeszcze nie zagoiła... A minęło już tyle czasu...

- To nic złego ani dziwnego, że w pełni nie pogodziłaś się z tak wielką traumą, Odette - przerwał jej stanowczo, łapiąc ją za wolną rękę i w ogóle nie myśląc o konsekwencjach. W tamtej chwili liczyło się tylko to, by jej pomóc, by zrobić wszystko, żeby poczuła się lepiej.

Na moment zapadła cisza, aż wreszcie dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Chyba potrzebowałam to usłyszeć... - Upiła nieco z filiżanki, a następnie spojrzała z powrotem na Dorana, którego oczy przepełnione były szczerym zmartwieniem. - Odprowadziłbyś mnie... Do wieży? - zapytała z nadzieją, nie chcąc też dłużej go kłopotać.

- Żartujesz? Nigdzie nie idziesz - odparł jej tak stanowczo, że uniosła brwi.

- To gdzie będę spać?

- Tutaj.

Odette była w takim szoku, że nie umiała na to nawet zareagować.

- A ty?

- Ja prześpię się tutaj, gdziekolwiek. - Wskazał na miejsce, w którym siedział. - Nie zostawię cię z tym.

Odette próbowała protestować pomimo tej wielkiej radości, że w ogóle jej to zaproponował. Doran nie wracał już do tematu jej traumy; porozmawiał z nią jeszcze chwilę, ukoił, ululał wręcz do snu, aż naprawdę zasnęła, wycieńczona, z Ikarem przy głowie. Kot zdawał się rozumieć, co się działo..  I jakby chciał ją pilnować.

Kiedy zasnęła, Doran zostawił zapalone świece, a następnie postanowił przejść do swojego gabinetu, czując, że tamtej nocy i tak już nie zaśnie.

Ostatnie spojrzenie na spokojnie oddychającą dziewczynę pozwoliło mu to stwierdzić bez żadnych wątpliwości.

Przepadł dla niej, a to tylko pogarszało już i tak ich skomplikowaną sytuację. Nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić, ale wiedział, że żadne zasady nie zezwalały na związek z uczennicą, ba, prawdopodobnie samo to, że właśnie spała w jego łóżku bylo już stanowczą przesadą.

Sfrustrowany Vane przejechał dłonią po twarzy. Dlaczego to musiała być ona? Dlaczego uczennica, dlaczego córka kogoś, kto mógłby naprawdę uprzykrzyć mu życie? Oczywiście, mógł po prostu o niej zapomnieć, ale czy miłość tak łatwo się poddawała, jeżeli wcześniej skrupulatnie planowała swoje ataki i przeprowadzała je z jak największą dokładnością?

Chciał płakać, chciał krzyczeć, chciał stamtąd wyjść, a jednocześnie przytulić ją i powiedzieć, że wszystko się przecież jakoś ułoży. Co do tego ostatniego sam chciałby usłyszeć zapewnienie... Trzeba było się powstrzymać wtedy, kiedy naprawdę powiedział, że to zrobi. Był przecież Ślizgonem, nie brakowało mu samozaparcia...

Ale z nią wszystko było inne.

Zamknął drzwi, a po tym ukrył twarz w swoich dłoniach.

- I co teraz?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro