Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Profesor Małolat 5

Nic. Znowu nic się nie wydarzyło.

Doran powtarzał sobie, że powinien się z tego cieszyć, bo przecież to wciąż była jego uczennica, choć w tamtych warunkach łatwo się o tym zapominało.

Prędko dotarli do jednej z przecinających las polan, na które patrzył z nostalgią. Tam wielokrotnie ćwiczył, sam czy z przyjaciółmi, by umieć pojedynkować się jak najlepiej.

- Wow, tu też jest pięknie... - przyznała zachwycona Odette, widząc soczystą zieleń traw i pojedynczych już drzew kontrastującą z szarością nieba. Wokoło zdawało się nie być absolutnie nikogo; tylko oni, szelest liści i ciepły wiatr.

- Tu trenowałem pojedynki - wyjaśnił, rozglądając się po znajomej okolicy. - Dlatego byłem najlepszy.

- Tyle o tym gadasz... Może w końcu to sprawdzę.

Nim Vane zareagował, Odette już wycofała się na kilka kroków i wyjęła z ukrytej w sukience kieszeni swoją różdżkę. Doran westchnął.

- Odette, nie masz szans - powiedział, lecz ona była już w pozycji bojowej.

- Boisz się, że cię młodsza wykiwa, tak? Spokojnie, nikogo tu nie ma, a ode mnie to nikt się nie dowie...

Doran wiedział, że dziewczyna nie odpuści, dlatego powoli wyjął własną różdżkę, a już po chwili dziewczyna zaczęła słać na niego zaklęcia, które bezproblemowo odrzucał. Kiedy po chwili nauczył się jej rytmu, szło mu to jeszcze łatwiej, a żaden z jej ataków nie miał szans go trafić.

- No i co? Coś marnie ci idzie! - zawołała Odette, próbując przebić się ponad świstem zaklęć.

- Bo nawet nie próbuję cię skrzywdzić, łabądku - odparł jak gdyby nigdy nic, a mimo wszystko ruszyło ją to, że znowu ją tak nazwał.

- Nie łabądkuj mi tu, tylko choć spróbuj mnie zaatakować... - odpowiedziała, chcąc zachować pozory, że jej nie rozkojarzył.

W prawdziwym pojedynku nie straciłaby koncentracji. To tylko on potrafił tak na nią zadziałać...

- Sama chciałaś - stwierdził, po czym wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka.

Vane rozbroił ją w kilka sekund, a potem złapał za nadgarstek i przyciągnął do siebie, celując różdżką w gardło. Nawet jeśli wiedziała, że nic jej nie zrobi, dziewczynie na moment odebrało dech.

- I co teraz? - zapytał, a ona nie była w stanie odpowiedzieć. Patrzyła to na różdżkę, to na niego, ponownie próbując ogarnąć tamtą bliskość.

Doranowi też nie było łatwo, nawet jeśli to on miał kontrolę nad sytuacją. Jego wzrok skierował się na jej usta, rozchylone, różane, proszące się o to, by dać im uwagę. A potem jego spojrzenie powędrowało niżej, na jej ciężko unoszącą się i opadającą pierś, której zobaczył trochę za wiele w tamtej sukience...

Trzeba było się wycofać.

- W prawdziwym pojedynku, obawiam się, oznaczałoby to przegraną. - Odchrząknął, powoli ją puszczając i wycofując się. - Ale nie martw się, i tak dobrze ci poszło, jak na to, że walczyłaś ze mną.

- Marna nagroda pocieszenia - mruknęła Odette niezwykle spokojnie jak na to, co przed momentem się działo. Kolejny raz udawali, że to nic takiego, ale czuła, że na nim też wywarło to wrażenie. Gdyby choć trochę dłużej patrzył na jej usta, mogłaby oszaleć.

- Życie jest gorzkie. - Wzruszył ramionami, a po tym schylił się po jej różdżkę.

- Było niesprawiedliwie, bo mam sukienkę - stwierdziła, przyjmując od niego swoją własność.

- Tak, oczywiście.

- No a co ty możesz wiedzieć o sukienkach? Nosiłeś kiedyś?

Doran przyjrzał się jej po raz kolejny, pozwalając sobie na uśmiech wywołany zachwytem jej wyglądem. Była prześliczna w tej sukience i nie mógł się na nią napatrzeć.

- Nie, ale cieszę nimi oczy - odparł, co nieco ją zawstydziło.

- Uznam to za komplement. - Odrzuciła włosy, a po tym ponownie ustawiła się obok niego, by mogli kontynuować ich spacer.

- Naprawdę lubisz fiolet, co? - zapytał z uśmiechem, a ona z entuzjazmem pokiwała głową.

- Zakochałam się w nim, jak kiedyś pojechaliśmy na wakacje do Prowansji. Zobaczyłam te pola lawendowe i przepadłam... - mówiła rozmarzona, na moment przymykając oczy, by spróbować sobie wszystko przypomnieć. - W sumie mogłabym tam kiedyś zamieszkać. Zapachy i widoki przepiękne, piękna pogoda, cisza, spokój... Już się wystarczająco namieszkałam w dużych miastach.

- Tak o tym opowiadasz, że sam chciałbym je zobaczyć - przyznał szczerze, chłonąc każde jej słowo. - W zasadzie we Francji byłem tylko raz i na krótko... Nawet nie wykorzystałem francuskiego.

- Mogę cię oprowadzić, gdybyś chciał kiedyś przyjechać. Paryż mam w małym palcu.

- W zasadzie nie odmawiam. Przewodnik się przyda - rzucił, oczyma wyobraźni już tam z nią spacerując. Cholera, jakie to by było piękne, gdyby się ziściło...

- No to czekam na pana w Paryżu, panie Vane. - Odette posłała mu uśmiech, który odwzajemnił z nawiązką. Uwielbiała, gdy tak szczerze się uśmiechał, choć w zasadzie gdy się z nią droczył, to zachwyt nie był o wiele mniejszy. Najlepiej wyglądał jednak wtedy, gdy śmiały się też jego oczy, niby powszechnie brązowawe, a jednak tak wyjątkowe. Po nich najłatwiej było ocenić, co naprawdę czuł w danej chwili.

- Lubię, kiedy się tak szczerze uśmiechasz - przyznała cicho, choć odważnie. - Mógłbyś robić to częściej.

- Tylko kilka rzeczy wystarczająco mnie cieszy, by to robić.

- Na przykład?

Nie wiedział, skąd brał wtedy na to odwagę, ale postanowił powiedzieć jej prawdę. Czuł, że chyba miał już dosyć duszenia tego w sobie.

- Ikar, dawanie szlabanów - to drugie powiedział tylko po to, by trochę się z nią podroczyć - herbata, pojedynki... I ty.

Zupełnie nie wiedział, jakiej reakcji się spodziewać, lecz nie zdziwiło go, że Odette stanęła jak wryta. Patrzyła niego wielkimi oczami, próbując wybadać, czy dobrze go zrozumiała, przy czym nie śmiała dopytać na głos. Widząc zaskoczenie wymalowane na jej twarzy, Doran dodał ku wyjaśnieniu:

- Nawet nie wiesz, ile radości mi dałaś w ostatnich miesiącach.

Choć powoli robiło się coraz chłodniej, Odette złapała się za serce, zastanawiając się, czy zaraz się nie roztopi.

- To chyba najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałam na swój temat. - Złapała się za serce, czując, że ściska ją w gardle. - Cholera, zaraz się rozpłaczę jeszcze.

Spokój ogarnął Vane'a, kiedy zrozumiał, że jej reakcja była pozytywna. Czyli czasem warto było ryzykować... Może w czymś ci Gryfoni, za którymi nie przepadał, mieli rację.

- Wiesz, jeszcze w październiku miałam ochotę cię udusić. W sumie nadal czasem trochę mam - przyznała, a on pomyślał, że słusznie się odgryzała - ale... Teraz mogłabym ci powiedzieć to samo.

Doran włożył ręce do kieszeni, poprzez naciągnięcie ich probując jakoś rozładować swoją ekscytację. Oboje zaczęli powoli kontynuować swój spacer, a Odette ponownie przerwała ciszę.

- Dzięki za bycie gówniarzem. - Zaśmiała się, delikatnie trącąc go łokciem. - Ze Slughornem to bym się tak nie zaprzyjaźniła.

- Aleś porównała.

- No a ty to się niby nie kolegujesz z nim? Ciągle siedzisz obok niego i tak dalej.

- Bo nie mam wyboru! - Bronił się Doran. - Slughorn mnie męczył jeszcze jak sam byłem uczniem. Zresztą doskonale wiesz, jaki on jest. Nie daje ci spokoju, a przecież nie będę dla niego niemiły bez powodu. Wtedy też byś mówiła, że źle robię, co?

- No masz rację, no dobrze, wiem, jak to z nim jest.

- Jak skończysz szkołę, to zrozumiesz, że wtedy też trudno uwolnić się od nauczycieli.

Odette pomyślała wtedy, że od jednego z nich w zasadzie nawet nie chciała się uwalniać.

- No właśnie... Zaraz skończę szkołę. - Westchnęła, a następnie zaczęła nerwowo bawić się palcami. - I kompletnie nie wiem, co dalej.

- Nie musisz od razu decydować. Możesz uczyć się dalej, tak jak ja.

- Ale ja nawet nie wiem, czego w ogóle chciałabym się uczyć. Zawsze nastawiałam się tylko na to, żeby mieć dobre oceny ze wszystkiego, przez co... Nic mnie chyba szczególnie nie interesuje.

- Odette, naprawdę się nie przejmuj. Jeszcze znajdziesz coś takiego, a z twoimi zdolnościami przyjmą cię wszędzie, gdzie ostatecznie zdecydujesz się pójść.

- Masz we mnie większą wiarę niż ja sama.

- Bo zazwyczaj tak jest, że to te najzdolniejsze osoby w siebie nie wierzą - mówił z przekonaniem. - Z doświadczenia wiem, że mam rację. Nie zamęczaj się, szkoda twoich nerwów.

- Cóż... Dziękuję, bo trochę mnie pocieszyłeś - przyznała. - Zwłaszcza że wiem, że nie tak dawno też to przechodziłeś.

Weszli już do kolejnej części lasu, a tam wiatr zawiał jakby mocniej. Odette zadrżała wyraźnie, po czym potarła swoje ramiona.

- Rzeczywiście trochę zimno...

Vane wydał z siebie głośne westchnięcie.

- Czemu ja wiedziałem, że tak będzie? - powiedział tak, jakby wcześniej nie był absolutnie zachwycony jej strojem.

Zanim Odette zapytała, co robił, Doran sięgnął po swoją różdżkę, a następnie wyciągnął z kieszeni spodni wcześniej zmniejszoną kurtkę i zaczął ją powiększać. Potem bez pytania narzucił ją Odette na ramiona, a ta, okazując się nieco za duża, skutecznie ją zakryła.

- Pochorujesz się, nie przyjdziesz na zajęcia, a potem będzie, że to moja wina. Tak ci się nie dam wykiwać.

- Jak ja w życiu zajęć nie opuściłam - odparła oburzona, mimo wszystko naciągając kurtkę, bu nie spadła. Pachniała przyjemnie; Odette nie nazwałaby tego zapachu niczym konkretnym, lecz przyjemnie nęcił jej nozdrza, kiedy przytulała czarny materiał do siebie. Ciekawe, czy jej właściciel pachniał podobnie...

Po tamtych słowach Doran spojrzał na nią tak, jakby pochodziła z innej planety.

- No to już jest nienormalne.

- No wiesz co? - Posłała mu oburzone spojrzenie. - Chyba jako nauczyciel nie powinieneś tak mówić.

- Nie mówię tego jako nauczyciel, tylko jako człowiek o zdrowym rozsądku. Ja to bym cię wypchał na wagary, gdybym był z tobą na roku.

- Wielu już próbowało. - Przewróciła oczami. - Ale czyli co, ty nie byłeś takim idealnym uczniem jednak?

- Uczyłem się doskonale, ale w granicach przyzwoitości.

Odette prychnęła.

- I mam uwierzyć, że twoja łaknąca perfekcji mama na to pozwalała?

- Odette, nie wygłupiaj się, przecież nie miała o tym pojęcia. Nie wysyłałem jej przecież sowy z podpisem, że dzisiaj idę udawać chorobę.

- Udawać chorobę?! - zawołała jeszcze bardziej oburzona. - No to już jest szczyt.

Wtem szelmowski uśmieszek wrócił mu na twarz. To nie było pedagogiczne, lecz z drugiej strony Odette wydawała się chętniejsza do przestrzegania zasad niż on, więc nie obawiał się, że ją zdemoralizuje.

- To się nazywa ślizgoński spryt, łabądku - powiedział z dumą, klepiąc ją po głowie jak dziecko, przez co nieco się od niego odsunęła, a potem prychnęła ponownie.

- Zachciało się spacerów ze Ślizgonem - burknęła, ale on widział, że gdzieś w tym wszystkim żartowała.

- Zaraz, zaraz, a czy to nie ty mówiłaś mi coś o stereotypach?

- Nieliczne są prawdziwe. Jeden właśnie idzie obok mnie - wymamrotała, a jego bardzo bawiło jej naburmuszenie, na które zareagował śmiechem.

- I nie chce, żebyś zachorowała - powiedział, tym razem ośmielając się też położyć ręce na jej ramionach, które chroniła kurtka.

Wtedy Odette uniosła głowę, by na niego spojrzeć, już nie wściekła, a nieco przestraszona. Miała właśnie zapytać o kolejną odważną rzecz.

- Nic mi nie będzie, ale... W sumie minęła już prawie godzina, myślę, że sporo świeżego powietrza się nawdychałam... A teraz może... Może to ja mogę cię zaprosić na herbatę?

Kiedy Doran uniósł brwi, przeraziła się, że uznał tę propozycję za co najmniej głupią.

- Mam kilka różnych. Coby pan wybredny był zadowolony. I dobry obiad zrobiłam - dodała już bardziej żartobliwym tonem, by w razie czego to właśnie żartem z tego wszystkiego wybrnąć.

Wbrew jej obawom, on wiedział, że jej nie odmówi.

- Ocenię to.

💜

Nie więcej jak piętnaście minut później Doran i Odette byli już w podobnej do reszty mieszkania, brązowo-złotej kuchni połączonej z malutką jadalnią. Vane siedział już przy kwadratowym, drewnianym stole z filiżanką parującą od gorącej herbaty, tym razem zielonej. Odette - znowu tylko w sukience i boso - w tym czasie podgrzewała dwie porcje czegoś, co pachniało absolutnie obłędnie. Doran nie widział dokładnie, docierał jednak do niego wspaniały zapach czegoś pieczonego, prawdopodobnie z ziemniakami.

- Mam nadzieję, że będzie smakować - powiedziała Odette, różdżką posyłając oba talerze na stół, a on podziękował pospiesznie. - To francuski przepis, gratin dauphinois.

Dziewczyna usadowiła się naprzeciwko niego, gotowa jeść i dopiero wtedy zobaczyła, że Doran wpatrywał się w swój talerz co najmniej zasmucony. Nie zdążyła nawet zapytać, co było nie tak, gdy powiedział:

- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś zrobił mi jedzenie. I w ogóle kiedy jadłem z kimś posiłek... W sensie, poza Hogwartem.

- Jak to?

Przełknął ślinę. Mówił jej już wszystko, więc swoje rozterki też postanowił jej przekazać. Czuł gdzieś w środku, że ona go zrozumie.

- Odkąd moja mama zmarła, a moi znajomi... Cóż, w większości mają już swoje rodziny, jestem naprawdę samotny. Nie mam zbytnio kontaktu z moim kuzynem, on w sumie mi jeszcze został, ale on też ma już żonę i...

Urwał, biorąc głęboki wdech i zastanawiając się, czy ją w ogóle mogło to obchodzić. Dorosły facet żalący się, że został sam - czy nie brzmiał żałośnie? Może to był znak, żeby samemu jakoś wyjść do ludzi i rzeczywiście kogoś poznać, a nie jęczeć swojej uczennicy? A może jednak miał prawo czuć się źle? I może dla niej wcale nie było to głupie?

- Po prostu trudno się czasem pogodzić z tym, że zostało się samemu - skończył po chwili, a Odette aż ścisnęło w gardle.

Miała ochotę rzucić mu się na szyję i powiedzieć, że już na pewno nie będzie sam, ale to była bardziej fantazja niż realny zamiar; czuła, że uznałby ją wtedy za kompletną wariatkę. Tak czy siak serce łamało się jej dla mężczyzny przed nią, gdy spróbowała postawić się w jego sytuacji. Nie miała pojęcia, co sama by zrobiła, ale wiedziała, co chciała zrobić dla niego.

- Doran... - Wzięła głęboki wdech. - Ja wiem, że to może marne pocieszenie, ale... Ja się tak łatwo od ciebie nie odczepię.

Uniósł głowę, patrząc na nią z zaskoczeniem, lecz też i... Nadzieją?

- Poważnie mówię - przekonywała. - Jeśli zostaniesz w Hogwarcie, to też przyjdę cię czasem powkurzać.

Ta wizja zasmuciła ich oboje. Właśnie, przecież za kilka miesięcy wszystko się skończy, ona wróci zapewne do Francji, zacznie swoje życie, a on zostanie w szkole... I cóż, nie będą się już widywać, a przynajmniej nie codziennie.

Mimo wszystko Vane nie chciał zamęczać się tym w takiej chwili, dlatego zamiast tego spotkał się z nią wzrokiem, by wypowiedzieć ciche, lecz szczere:

- Dziękuję.

Po tym zaczęli jeść w ciszy, w której oboje próbowali jakoś poukładać sobie to, o czym rozmawiali. Kiedy jednak zaczęło robić się nieco niezręcznie od ciągłego milczenia, odezwał się Doran:

- To jest naprawdę pyszne. Kto nauczył cię gotować?

- Nasz skrzat domowy, Pascal.

- Skrzat do...  - zaczął z niedowierzaniem, po czym pacnął się w czoło. - A, no tak. W sumie twój tata to ktoś ważny, to skrzat nie powinien mnie dziwić.

I dopiero w tamtym momencie, po wypowiedzeniu tych słów dotarło do niego to, co Odette powiedziała mu już wcześniej.

Była córką potężnego człowieka. Zastępcy Ministra Magii. Cholera, co on by zrobił, gdyby dowiedział się, w jaki sposób spędzała czas ze swoim nauczycielem? Na pewno miał wystarczające wpływy, by wyrzucić go z pracy, nie mówiąc już o czymś gorszym. Merlinie, przecież przy jego udziale z tego mógłby zrobić się skandal na Wielką Brytanię i Francję. Ze stresujących go myśli wyrwała go sama Odette z wyjaśnieniami.

- Moich rodziców praktycznie nie było i w sumie nadal nie w domu... Ten skrzat był jak moja niańka, jak brat, jak przyjaciel... Ze wszystkiego mu się zwierzałam. I nadal jest jednym z moich najlepszych przyjaciół.

- To akurat rozumiem... Ja zwierzałem się mojemu pierwszemu kotu, Hadesowi.

- Hadesowi? No to już bardziej do ciebie pasuje niż Ikar. - Zaśmiała się, na co Vane pokręcił głową z rozczarowaniem.

- Był czarny i miał zielone oczy. I był też moim powiernikiem, kiedy... Kiedy mój tata zmarł.

Po samym wyrazie twarzy jego rozmówczyni widział, że ją to poruszyło.

- Nie, spokojnie, miałem dziesięć lat, już się z tym uporałem... Cholera, pewnie masz dość słuchania o moich rozterkach życiowych.

- Nie, nie, ja cię wysłucham - odparła Odette pospiesznie, chcąc mieć pewność, że wiedział, że to wszystko ją interesowało. - I bardzo mi przykro.

A jednak kogoś to obchodziło.

- Tak czy siak, kiedy tata zmarł na smoczą ospę, mama nie mogła mi dać zbyt wiele wsparcia, bo sama była w rozsypce. A Hades, cóż... Powiedzmy, że nie miał za wiele na głowie. Zawsze miał czas i chęć mnie posłuchać. - Zaśmiał się, a Odette razem z nim. - Straciłem go na ostatnim roku w Hogwarcie. Dlatego niewiele po szkole zaadoptowałem Ikara.

Dziewczyna przetrawiła jego historię, dłubiąc widelcem w swojej zapiekance. Gdy spotkała Vane'a we wrześniu, nigdy w życiu by nie podejrzewała, że pod pozornie szorstką powłoką krył się już tak wymęczony życiem człowiek, mimo że wciąż był bardzo młody.

- Naprawdę współczuję ci, że straciłeś tyle ważnych osób. Ja chyba nie dałabym rady - powiedziała po chwili namysłu. - Jesteś silniejszy, niż się wydaje.

- Staram się tak myśleć, ale każdy kiedyś pęka - odpowiedział, po czym wrócił do jedzenia. - Ale może... Nie rozwodźmy się nad moimi żalami. Ty masz ważniejsze rzeczy na głowie. Na przykład Owutemy.

- Owutemy? A czy to przypadkiem nie ty powiedziałeś, że powinnam odpocząć od ciągłej nauki?

- Ale nie robiąc za mojego terapeutę w międzyczasie.

Odette wzruszyła ramionami, z małym uśmiechem wpatrując się w swój talerz.

- A co, jeśli ja to lubię, profesorze?

💜

Doran przesiedział u Odette trzy długie filiżanki herbaty, prowadząc z nią rozmowy o wszystkim i o niczym. Nie wiedział, czy już sam się nakręcał, ale miał wrażenie, że im więcej się o niej dowiadywał, tym bardziej mu się to podobało. Dowiedział się, że lubiła perfumy, mydła, sole do kąpieli i inne tego typu rzeczy, że oboje nie przepadali za historią magii, no i że kiedyś nawet chciała dołączyć do drużyny Quidditcha, ale nie miała wystarczającej odwagi.

Ona też była szczęśliwa, zwłaszcza przez to, że tak się przed nią otwarzył. Co prawda nie rozmawiali więcej o smutnych wydarzeniach z jego przeszłości, ale wykazała się zrozumieniem i zapewniła go, że jego sekrety były z nią bezpieczne. Ona też fascynowała się tym, czego się o nim dowiadywała - że kiedyś interesował się różdżkarstwem, że kibicował Puddlemere United, i że w dzieciństwie uwielbiał wdrapywać się na drzewa.

Niestety, w końcu zrobiło się naprawdę późno, a Vane rozumiał to w obu tego słowa znaczeniach.
Jednak kiedy stał już przy drzwiach i patrzył na stojącą naprzeciwko Odette, łapał się na wymyślaniu wymówek, jak choć trochę przedłużyć tę wizytę.

- Nie wiem, czy to dobrze, że zostajesz sama w mieszkaniu na noc - stwierdził, rozglądając się po przedpokoju. - Mówiłaś przecież, że boisz się ciemności?

- Tak, dlatego śpię ze światłem całą noc - wyjaśniła, czując się z tym trochę głupio. Zastanawiała się, czy przez to myślał, że zachowywała się jak dziecko, nawet jeśli miała powód.

Doranowi nie spodobała się ta odpowiedź. Młoda dziewczyna sama w mieszkaniu przez całą noc wcale nie za daleko od Śmiertelnego Nokturnu?

- Może powinienem rzucić jakieś zaklęcia ochronne.

- Są rzucone, uwierz mi, i to nie byle jakie. - Odette pokiwała głową, jakby chcąc podkreślić, że była to prawda. - Inaczej ojciec nigdy nie pozwoliłby mi tu zostać. On w ogóle chciałby, żebym wróciła do Francji i tam już nie wychodziła z domu.

- Pewnie się o ciebie martwi.

Ja zresztą też.

- Rozumiem to, ale... - Odette spojrzała niepewnie za siebie, jakby próbując się przekonać, że nic tam na nią nie czyhało. - Też sobie całkiem dobrze radzę sama. Póki mam światło.

Vane ciężko wypuścił powietrze. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić w tej sytuacji, choć przede wszystkim wiedział jedno: zaproponowanie tego, że zostanie nie wchodziło w grę. To złamałoby wszelkie zasady, zresztą zabrzmiałoby absurdalnie, przecież nie mieszkała tam pierwszy dzień...

- Chyba naprawdę muszę już iść. - Patrzył to na drzwi, to na nią. - Zasiedziałem się i tak, a nie wiem, czy Ikarowi zostawiłem wystarczająco jedzenia.

- Jasne, rozumiem. - Pokiwała głową, nieświadomie drapiąc się po ręce. - Przytul go ode mnie. I dziękuję za dzisiaj... Za wszystko.

- Ja też dziękuję.

Położył rękę na klamce. Już miał wyjść, ale Odette widziała, że nad czymś jeszcze rozmyślał, wahał się... Ona też nie chciała, by wychodził, ale obawiała się, że próby jego zatrzymania mogłyby zabrzmieć jak te wszystkie zdesperowane dziewczyny, które go podrywały, a do których nie chciała dołączyć. Może tylko brakowało jakiegoś pożegnania? Z drugiej strony, dziwnie byłoby jej go przytulić z tej okazji, zrobiłoby się niezręcznie...

Doran najwyraźniej doszedł ostatecznie do jakiejś decyzji. Zdecydowanym ruchem nacisnął klamkę i powiedział:

- Spokojnej nocy, Odette.

💜

Doran nie spał zbyt dobrze. Głowę męczyły go myśli o Odette, o tym, czy była bezpieczna, a też o jej ojcu i wszystkim innym, co w ich znajomości potencjalnie mogłoby pójść nie tak. Męczyło go to tym bardziej, że niezwykle mu zależało, by nic nie poszło nie tak.

- Ikar, martwię się o nią, wiesz? - mówił, różdżką przygotowując jedzenie dla kota i kawę dla siebie przy kuchennym blacie.

Ikar miałknął, najprawdopodobniej dlatego, że wyczuwał już swoje jedzenie, lecz mężczyzna uznał to za odpowiedź.

- Tak, o Odette, tę, którą tak lubisz - wyjaśnił, posyłając miskę kota na podłogę, a ten rzucił się na nią tak, jakby nie widział jedzenia od tygodni. Nie zaczął jednak jeść od razu, a zamiast tego uważnie obwąchiwać miskę.

- Pójdę do niej, co? - Doran odstawił filiżankę, której nie zalał jeszcze wodą. - Może mnie uzna za nachalnego, ale przynajmniej sumienie będę miał czyste.

Vane zapomniał o kawie i ruszył w stronę wyjścia z kuchni, by udać się do łazienki, jednak w ostatniej chwili jeszcze raz odwrócił się do kota.

- Czy oszalałem, Ikar, jak uważasz?

Futrzak zajęty był jedzeniem i nawet na niego nie spojrzał.

- Nie oszalałem - stwierdził i ostatecznie ruszył do łazienki.

Była ósma rano, więc Odette wciąż spała jeszcze smacznie, wykorzystując swoje wolne i zdecydowanie nie spodziewała się, że zostanie obudzona przez pukanie do drzwi.

Z trudem wygramoliła się z ciepłego, miękkiego łóżka, którego w Hogwarcie brakowało jej chyba najbardziej. Kiedy nawet przez zasłonięte firanami okna zauważyła, że na zewmątrz padało, tym bardziej odechciało się jej wstawać, lecz pukanie nie ustawało.

Chwyciła za różdżkę, którą poprawiła nieco włosy, a potem przetarła oczy i naciągnęła białą koszulę nocną, aby wreszcie podejść do drzwi.

Kiedy je otworzyła, rozchyliła usta ze zdumienia. Oto stał przed nią Doran, z trochę rozwalonymi lokami i nie tak idealnie ogolony, jak zazwyczaj, co w sumie trochę się jej spodobało.

- Doran?

Mężczyzna zobaczył ją w piżamie, podczas gdy sam był w stroju podobnym do wczorajszego, i miał ochotę uderzyć się w głowę. Nawet nie pomyślał o tym, że mogła jeszcze spać - że nie wszyscy byli budzeni przez złaknionego jedzenia sierściucha o wczesnych godzinach porannych.

Nie żałował jednak widoku. Zaspana i znowu w "sukience", jeszcze białej, wyglądała jak aniołek.

- Obudziłem cię? - zapytał głupio, chcąc jakkolwiek rozpocząć rozmowę.

- Mhm... - mruknęła, ponownie pocierając oczy, jakby chcąc się upewnić, że jej się nie przywidział.

- Nie będę ci przeszkadzał - zapewnił. - Chciałem tylko upewnić się, że wszystko w porządku.

- No... Tak - odparła wciąż jeszcze zaspana Odette. - Znaczy, nic się w nocy nie działo.

Starała się brzmieć naturalnie, choć w duchu rozpływała się na samą myśl, że zmartwił się na tyle, że do niej przyszedł.

- To dobrze. To w takim razie... Miłego dnia - powiedział, powoli zdając sobie sprawę, jak dziwnie musiała wyglądać ta sytuacja, jednak mimo wszystko poczucie winy związane z zostawieniem jej samej go trochę opuściło.

- Doran, czekaj - rzuciła Odette, kiedy postawił już nogę na schodach. - Skoro już tu jesteś, może zjemy śniadnie...? Zrobię coś dobrego.

Vane odwrócił się i posłał jej spojrzenie, po którym dało się rozpoznać, że był skłonny się zgodzić.

- Nie chcę cię wykorzystywać.

- Przecież i tak muszę coś dla siebie zrobić. Zgaduję, że ty też. Dwie pieczenie na jednym ogniu - przekonywała, zwłaszcza pamiętając jego słowa o samotnych posiłkach. Zresztą, ona też nie miała na tamten dzień żadnego towarzystwa...

Widziała po jego oczach, że go przekonała, dlatego uśmiechnęła perfidnie, tak, jak on to miał w zwyczaju.

- Możesz zrobić herbatę - zawołała, powoli odchodząc w stronę kuchni, a Vane'owi wydawało się, że ciągnęła za sobą jakiś magiczny pył, który nęcił go niczym śpiew syreny marynarza.

Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, ponownie oddając się temu, co chciało jego serce.

- Chyba mam na ciebie zły wpływ.

Po tym z kuchni usłyszał jej śmiech, brzmiący jak u jakiegoś chochlika.

- To jakie jajka lubisz najbardziej? Jajecznicę, w koszulce, omleta, inne...?

Może on też się jeszcze nie obudził?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro