Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Profesor Małolat 2

Odette nie spotkała już Vane'a tamtej nocy. Po prostu rozpłynął się w powietrzu, zresztą ona nie została na przyjęciu Slughorna zbyt długo, bo zgiełk i duchota prędko ją zmęczyły.

W pociągu po raz pierwszy od dawna mogła spokojnie usiąść, pozachwycać się zimowym krajobrazem za oknem i poczytać coś, co nie było podręcznikiem. Jednocześnie nie potrafiła uwierzyć, że to był ostatni raz, kiedy wracała z Hogwartu do domu na święta... I że gdy tam wróci, to już na ostatni semestr.

Wiedziała, że będzie jej tego wszystkiego bardzo brakować. Nawet jeśli w tamtej chwili była wykończona nauką, czas w Hogwarcie okazał się dla niej przepełniony dobrymi wspomnieniami. Nie sądziła, że kiedykolwiek dołączą do tego szlabany, ale cholera... Udało się temu Vane'owi. Już wcale nie była za nie wściekła, nie myślała nawet o zbezczeszczonej czystej karcie, a o tym, jak wspaniale głaskało się Ikara, no i że fajnie było się czasem podroczyć z panem małolatem. Nawet trochę na to czekała, ale do tego już nikomu by się nie przyznała.

Odette była wykończona, gdy wróciła do swojego małego mieszkania na Pokątnej. Rodzice podarowali je jej rok wcześniej z okazji osiągnięcia dorosłości, a sami na stałe przenieśli się do Francji, tak jak zawsze chcieli. Stwierdzili, że jeżeli ich córka będzie tego chciała, to zostanie tam i po skończeniu szkoły, a jeśli nie, to mieszkanie zostanie sprzedane, a ona również przeprowadzi się do Paryża.

Ona jeszcze nie wiedziała, co chciała zrobić, w ogóle nie miała pomysłu na siebie, jednak była niezwykle wdzięczna za to, że rodzice mogli zapewnić jej coś takiego. Poza tym mieszkanie na Pokątnej miało swoje plusy - choć ominęło ją wyjście do Hogsmeade, miała jeszcze cały kolejny dzień na znalezienie prezentów dla rodziny, zanim zaaranżowany przez jej ojca świstoklik wieczorem przeniesie ją prosto do Paryża, gdzie rodzina Dumont zamierzała spędzić Boże Narodzenie.

Tak też następnego dnia Odette wyszła na zatłoczoną Pokątną, pełną czarodziejów szukających prezentów na ostatnią chwilę. Dziewczyna doskonale znała wszystkie sklepy, więc znalezienie prezentów nie sprawiło jej zbyt dużo kłopotu. Na koniec postanowiła wstąpić do sklepu z szatami z zamiarem kupna czegoś ładnego dla swojej prababci, która zawsze doceniała piękne ubrania.

Ledwo jednak przekroczyła próg przepełnionego strojami i materiałami, ciemnego sklepu, gdy jej oczy spotkały się z tymi znajomymi.

- Odette?

Na moment zastygła zupełnie. Nie miała pojęcia, jakim sposobem znowu trafiła na mężczyznę, który ciągle ją ostatnio zajmował, ale oto był.

Vane w czarnym płaszczu, stojący przy ladzie, na której leżała idealnie skrojona, biała koszula.

- O. Dzień dobry - wydusiła, widząc, że on był równie zdumiony.

Naturalnie, że nie spodziewał się na nią wpaść, ale nie mógł powiedzieć, że go to nie ucieszyło. Polubił tę dziewczynę niezwykle.

- Co tu robisz? - zapytał, choć dopiero po chwili stwierdził, że było to trochę głupie. Tym razem nie wparowała mu przecież do gabinetu, tylko do sklepu, miejsca publicznego.

- To, co pan. Robię zakupy - odparła z tym błyskiem w oku, który wywołał uśmiech na jego twarzy, a potem wskazała na ladę. - Bardzo ładna koszula. Ślubna?

Vane zmarszczył brwi.

- Nie, skąd ten pomysł?

- No nie wiem, co robią ludzie w pana wieku. Niektórzy biorą śluby - odpowiedziała, podchodząc blisko do niego, by lepiej przyjrzeć się ubraniu.

- To do szkoły.

- Więcej koszul? No nieeeee. - Jęknęła przesadnie. - A liczyłam na powrót swetra.

Po tym z zaplecza do środka weszła starsza, pulchna kobieta, która, z tego co Odette wiedziała, prowadziła tamten sklep. Była ubrana w bordową szatę, na nosie czerwone okulary, a przez szyję przewieszony metr krawiecki. Na widok dwójki przed jej ladą radośnie klasnęła w ręce.

- Och! Dzień dobry!

- Dzień dobry - powiedziała Odette, posyłając jej mały uśmiech.

- Już pakuję koszulę. - Kobieta zwróciła się do Vane'a. - Nie wspominał pan, że to ślubna! Mam nadzieję, że narzeczonej się też podoba.

Oboje natychmiast zdali sobie sprawę, że kobieta wszystko źle zrozumiała.

- Och, nie, my nie... - zaczął Vane pospiesznie, ale ona zdawała się go nie słuchać.

- Czy w takim razie będzie pani wybierała suknię? - Zwróciła się do Odette, przerażając ją jeszcze bardziej.

- My nie... My nie jesteśmy narzeczeństwem. Ja przyszłam po prezent dla prababci.

- Och... W takim razie przepraszam. Z państwa taka piękna młoda para... Ja w waszym wieku to... Ach, żeby znowu to poczuć...

Kobieta zaczęła się rozwodzić nad swoją młodością, a Odette i Vane wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Oboje w ten sposób zgodnie stwierdzili, że lepiej nie próbować tłumaczyć kobiecie ich prawdziwej relacji, bo tylko wszystko zagmatwa się bardziej.

Kobieta kilkoma ruchami różdżki spakowała koszulę, Vane zapłacił za nią, a następnie zwrócił się do Odette:

- W takim razie ja zaczekam na zewnątrz.

Zanim dziewczyna w ogóle zdążyła zapytać, czemu miałby to robić - choć zrobiło się jej od tego miło - Vane już wyszedł, a ona została z nachalną sprzedawczynią.

Odette opuściła sklep niewiele później po wybraniu eleganckiego kapelusza, a także po usłyszeniu kilku komentarzy od sprzedawczyni na temat tego, że nawet jeśli nie byli narzeczeństwem, to ona dobrze znała ten wzrok.

Kiedy dziewczyna wyszła, zauważyła, że Vane naprawdę tam na nią czekał, oparty o pomalowaną mrozem wystawę. Dziwiło ją to, ale nie znalazła odwagi, by wprost zapytać, czemu na nią zaczekał, więc zamiast tego powiedziała:

- Nie jest panu za zimno?

Vane odbił się stopą od ściany, a następnie podszedł do dziewczyny z rękami w kieszeniach.

- Pod tym płaszczem mam akurat sweter.

- O, czyli jednak. - Posłała mu triumfalny uśmiech.

- Jednocześnie... Czy mężczyzna nie może już kupić koszuli bez podejrzenia o ślub?

Wzruszyła ramionami, śmiejąc się pod nosem.

- Może to znak, że ja mam rację. Że koszule na ślub, a nie codziennie.

Vane westchnął głęboko, a następnie zaczął rozglądać się wokoło, jakby szukając jakiegoś punktu zaczepnego, byle nie jej oczu.

- W czymś innym muszę przyznać ci rację, choć niechętnie...

Odette wyraźnie się podekscytowała, bo to zdecdyowanie nie zdarzało się codziennie.

- Tak?

- Miałaś rację, że tak naprawdę wiekowo dzieli nas niewiele... Reakcja tej sprzedawczyni jest tego najlepszym dowodem.

Odette aż złapała się za serce, a potem teatralnie przejechała dłonią po czole.

- Świąteczny cud! Pan przyznał mi rację!

- Nie oznacza to jednak, że możesz nazywać mnie "gówniarzem". Za to nadal mogę dać ci szlaban - zagroził, ale w ogóle jej to nie ruszyło.

- Dobra, dobra, pan tak ciągle straszy, ale jakoś poza szkołą zupełnie się tym nie przejmuję.

- Właśnie, poza szkołą... Skoro jesteśmy poza szkołą, to niech ci będzie. Możesz mówić do mnie po imieniu. Dziwnie to brzmi w tych warunkach.

To był dla Odette już kolejny szok, choć zdecydowanie pozytywny. Miał jednak rację; w tamtej chwili już zupełnie nie widziała w nim nauczyciela, a jakiegoś starszego kolegę. W zasadzie, gdyby była ledwo rok starsza, nie spotkałaby go w szkole i właśnie tak mogliby się poznać.

- Naprawdę? - zapytała, bo nie potrafiła uwierzyć, że sobie tego nie wymyśliła.

- Ale tylko poza szkołą, jasne? Albo przynajmniej jak nikt inny nie słyszy.

- Wiem, o co chodzi. W takim razie... Doran, tak? To irlandzkie imię, zgadza się?

Westchnął po raz kolejny.

- Czemu ty musisz wszystko wiedzieć?

- Ma pan... To znaczy, masz tak wyraźny irlandzki akcent, że można się domyślić.

Oboje poczuli się nieco dziwnie, gdy pierwszy raz zwróciła się do niego na "ty", lecz zaraz po tym Odette ogarnęły same dobre uczucia. Miała wrażenie, że ta sztuczność każdej poważnej rozmowy z kimś w podobnym wieku wreszcie na moment odeszła.

Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Żadne z nich nie było pewne, co powiedzieć teraz, by jakoś tę rozmowę podtrzymać. Odette wiedziała, że może się po prostu pożegnać i odejść, lecz jakoś nie chciała tego robić. Vane jednak ją wyratował.

- Ciekawe, że prawie nigdy nie chodzę na Pokątną, a jak już przyszedłem, to akurat wpadłem na ciebie.

- Może los tak chciał - wypaliła dziewczyna, a zaraz po tym jej policzki zapłonęły purpurą, bo zrozumiała, jak mogło to zabrzmieć.

Teraz to poleciałaś, Dumont.

Ku jej zdziwieniu, Vane'a w ogóle to nie oburzyło.

- Może tak - odparł tylko, poprawiając ułożenie rąk w kieszeniach. - Zgaduję, że wracasz teraz do rodziny?

- Dopiero wieczorem mam świstoklik do Francji. A ty?

- A na mnie... Czeka Ikar - odparł po chwili, na co dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem.

- No tak - powiedziała, po czym rozejrzała się niepewnie, odsuwając się od mijających ją tłumów. - Możemy stąd iść...? Bo robi się trochę ciasno.

- Mogę cię odprowadzić do domu - zaproponował, na co zareagowała śmiechem.

- Oj, no to daleko nie zajdziemy, bo mieszkam tam. - Wskazała głową na budynek znajdujący się ledwie kilkadziesiąt metrów dalej.

- Na Pokątnej?

Pokiwała głową.

- Może ja mogę odprowadzić ciebie.

- Do Irlandii?

Wtedy oboje się zaśmiali, ale jasne było, że żadne z nich nie chciało jeszcze odchodzić.

- Może po prostu wyjdźmy w Londyn - zaproponował Vane.

Tak też zrobili, a choć mugolskie ulice stolicy też były zatłoczone, zdecydowanie łatwiej mogli znaleźć dla siebie miejsce nawet na chodniku. Nie rozmawiali o niczym wybitnym, a jednak ta rozmowa się po prostu kleiła, a oboje chcieli ją podtrzymać.

- Już od lat nie spędzałam Bożego Narodzenia w Anglii, całą rodzinę mam we Francji... No i pradziadków. Oboje mają już ponad sto lat i co roku obawiam się, że to moje ostatnie święta z nimi.

- Wielu czarodziejów dożywa nawet stu kilkudziesięciu lat, bądź dobrej myśli.

- Moja prababcia jest mugolką. Już od dawna dziadek wspomaga ją magią - wyjaśniła Odette trochę smutno, gdy skręcili w ulicę prowadzącą ich w stronę Tamizy. - W ogóle ich małżeństwo to jest takie, o którym ja sama mogłabym tylko pomarzyć. Dziadek złamał dla niej wszystkie konwenanse, i jako czarodziej, i jako arystokrata...

Vane uśmiechnął się szczerze. Widział, jak przejęta była Odette, gdy o tym wszystkim mówiła i nie potrafił nie zarazić się jej entuzjazmem.

- Życzę im wiele zdrowia, w takim razie.

- Dziękuję. - Odette też posłała mu szczery uśmiech. - A ty? Jakie masz plany?

- Będę spędzał święta z Ikarem.

- Sami? - dopytywała bez żadnych złych intencji, lecz po chwili pomyślała, że mogła brzmieć trochę nachalnie, za co się skarciła.

Doran poprawił ułożenie rąk w kieszeniach, nie patrząc na swoją rozmówczynię.

- Moja mama zmarła rok temu, a była ostatnią z mojej najbliższej rodziny... Więc tak, sami.

I na co drążyłaś.

- Och... Przykro mi, nie wiedziałam - powiedziała pospiesznie, czując się niezwykle głupio, lecz on tylko pokręcił głową.

- W porządku. Fakt, dziwnie będzie spędzić pierwsze święta bez niej, ale ja w ogóle... - Westchnął. - Jestem raczej samotnikiem.

- Ale chyba nikt nie chce być sam w święta... - ciągnęła Odette, której serce krajało się wtedy dla niego. Sama zawsze spędzała Boże Narodzenie otoczona wianuszkiem rodziny i nie wyobrażała sobie, by te dni minęły komukolwiek samotnie. Albo nawet z kotem.

- Zawsze mogłem zostać w Hogwarcie, ale uwierz mi, chyba jednak wolę być z Ikarem.

Znaleźli się już przy rzece, jednym z piękniejszych widoków w mieście i to wzdłuż niej powoli kontynuowali swój spacer, nie musząc nawet ustalać kierunku.

Odette słuchała go i trochę mu wierzyła, ale gdzieś w środku czuła też, że na pewno musiało być mu przykro. Tylko co mogła z tym zrobić? To nie tak, że zostałaby w Anglii po to, żeby spędzić święta ze swoim nauczycielem. Brzmiało to absolutnie niedorzecznie.

- Poza tym trochę też uciekam przed niektórymi...

- Przed kim? Przed profesorem Slughornem? - Zaśmiała się nagle, wiedząc, jak natarczywy potrafił być mężczyzna.

- Po części też - przyznał Vane, rozbawiając ją jeszcze bardziej. - Ale też przed uczniami...

- W jakim sensie? Masz dość dzieci? To trochę marny wybór zawodu...

- Och, Odette, przecież się domyślasz. - Doran posłał jej niedowierzające spojrzenie. - Sądzisz, że nie wiem, że niektóre uczennice się we mnie podkochują?

W zasadzie Odette zawsze sądziła, że wiedział. To nie tak, że którakolwiek z jego wielbicielek jakoś specjalnie się z tym kryła.

- Ale skromnie...

- Powiedz mi zatem, że to nieprawda.

Westchnęła.

- No prawda no. Maureen jest tego przykładem. Wiedziałam w ogóle, że spróbuje cię zaprosić na przyjęcie do Slughorna... Nie udało mi się jej powstrzymać.
Doran uniósł brwi.

- Próbowałaś ją powstrzymać?

- A nie powinnam? Jestem prefekt naczelną, poza tym nie chciałam, by miała u ciebie problemy.

- A, no tak... - mruknął mężczyzna, poważniejąc prędko.

- Choć nie powiem, część obstawiała, że Maureen akurat przyjmiesz - dodała Odette bez namysłu, wpatrując się w swoje czarne buty, którymi kroczyła po przyprószonej śniegiem drodze. Może i był to uczniowski sekret, którego według niepisanych zasad nie zdradzało się nauczycielom, ale... Czuła, że jemu mogła zaufać.

- Niby dlaczego? - Zmarszczył czoło, a ona wzruszyła ramionami.

- Bo jest z nas najładniejsza.

Doran prychnął.

- To subiektywna opinia. Poza tym, ja nie przyszedłem uczyć do szkoły, by znaleźć żonę.

- Jak to nie? To po co się uczy w szkole? Zwłaszcza jak... - Zaryzykowała. - Jest się gówniarzem?

- Odette, czy masz imię po bohaterce Jeziora Łabędziego?

Tamto pytanie zbiło ją z tropu, lecz zgadł, więc odpowiedziała od razu:

- Dokładnie tak, a skąd nagle to pytanie?

- Bo mam ogromną ochotę wrzucić cię do wody i liczę, że umiesz pływać.

Odette ogarnęło takie oburzenie, że aż musiała się zatrzymać.

- No że profesor Dumbledore tego nie słyszy! - zawołała, na co Vane się roześmiał, a ona z trudem powstrzymała się od zdzielenia go w ramię. Wreszcie też się roześmiała, bo w sumie po ponownym nazwaniu go "gówniarzem" dziwiła się, że rzeczywiście nie przepchał jej przez barierkę po ich lewej prosto do zimnych wód rzeki.

- Jesteś znacznie fajniejszy niż w szkole - przyznała po chwili, bez namysłu wyrzucając z siebie to, co tańczyło jej na końcu języka.

Vane posłał jej spojrzenie, którym najwyraźniej chciał przekazać, że to przecież oczywiste.

- Szkoła to warunki, które nakładają na mnie... Na nas oboje pewne wymagania. Tam musimy się ich trzymać. A tutaj... - Rozejrzał się niepewnie wokoło. - Trochę mniej.

- Ślizgoni nie są znani z tego, że trzymają się zasad - zauważyła z małym uśmiechem, na co Vane uniósł ręce w geście poddania się.

- To już ty powiedziałaś.

- Ale... - Uniosła głowę i spojrzała na niego z nadzieją. - W szkole mogę od czasu do czasu przychodzić do twojego gabinetu, żeby pogłaskać Ikara?

Doran spojrzał jej w oczy, jedyny przebłysk zieleni w skutym lodem mieście. Jak można było im odmówić? Zresztą, to nie było nic wielkiego...

- Możesz - odparł z małym uśmiechem, a ona o mało nie podskoczyła ze szczęścia.

Już mieli ruszyć dalej, gdy nagle Odette zobaczyła jakiegoś spieszącego się mężczyznę mijającego ich na chodniku i zrozumiała, że ona też miała ograniczony czas.

- Zaraz, która godzina? - zapytała, a Doran odsunął lewy rękaw, by spojrzeć na ukryty pod nim zegarek.

- Za piętnaście czwarta.

- Cholera, muszę zaraz iść. - Westchnęła. - Mój świstoklik znika wpół do piątej...

- Wracajmy, w takim razie - zaproponował Doran, a ona nie mogła się nie zgodzić.

Ruszyli więc w drogę powrotną, wciąż prowadząc przyjemną rozmowę, aż prędko znaleźli się pod kamienicą, w której mieszkała. Za prędko.

- To już tutaj - wyjaśniła, a on przyjrzał się budynkowi tak, jakby chciał upewnić się, że istniał.

- A. Cóż... - Odchrząknął. - W takim razie miłej przerwy... I wesołych świąt, Odette.

- Wesołych świąt, Doran. - Posłała mu uśmiech, który odwzajemnił. - Utul ode mnie Ikara, proszę.

- Oczywiście.

💜

Dom rodziny Dumont znajdował się w centrum magicznego Paryża i przepełniony był radosnymi powitaniami, gdy tylko pojawiła się tam Odette, która przy okazji mogła poinformować rodziców o swoich utrzymujących się świetnych wynikach.

Nie wspomniała o szlabanach, naturalnie, ale tak naprawdę to o nich myślała najwięcej.

Vane - Doran - ani na moment nie opuścił jej myśli odkąd tylko się rozeszli. Pomijając to, jak miło wspominała ich spacer, nie mogła przeżyć, że tak po prostu będzie spędzał święta sam, podczas gdy ją otoczy kilkanaście osób. Lubił towarzystwo czy nie, zrozumiała, że zapewne nawet nie dostanie żadnego prezentu.

Każdy mógł mówić, że to nie o prezenty w święta chodziło, ale Odette przecież dobrze wiedziała, jakie to miłe. Dlatego nie zastanawiała się nad tym długo: jeszcze w Paryżu znowu poszła na zakupy, by znaleźć jeden... A nawet dwa podarunki.

- Tato, mogę pożyczyć twoją sowę? - zapytała Odette, wchodząc po cichu do biało-złotego gabinetu ojca. Wcale nie zdziwiło jej, że pracował w wieczór przedświąteczny; trudniej było jej w zasadzie wskazać wieczór, w który nie pracował.

- Pewnie, łabądku. - Pan Dumont poprawił okulary, a następnie odwrócił się, by spojrzeć na córkę. - A co chcesz wysłać?

- Zapomniałam wysłać jeden prezent... Przyjacielowi - wyjaśniła, zastanawiając się, czemu ją to tak bardzo stresowało.

Pan Dumont spojrzał na wielki, złoty zegar stojący w kącie pomieszczenia.

- Jeśli wyślesz jeszcze dzisiaj, to dotrze na świąteczny poranek.

- Właśnie taką mam nadzieję, dlatego potrzebuję twojej sowy - wyjaśniła, wiedząc, że jej ojciec miał wielką, niezwykle wytrzymałą sowę imieniem Blanche, której używał do przesyłania swoich ważnych dokumentów.

- Wiesz, gdzie ją znaleźć.

- Dziękuję! - zawołała uradowana i przelotnie przytuliła ojca od tyłu, by zaraz po tym pobiec po sowę.

Kiedy kilka minut później Odette stała przy oknie swojego pokoju i przywiązywała lekką paczkę do nogi sowy, ogarnęły ją wątpliwości.

Może to było głupie? Może nie powinna tego robić, bo to mimo wszystko był jej nauczyciel? Jednak czy ona robiła coś tak skandalicznego...? Nie chciała od niego żadnych korzyści. Chciała tylko poprawić mu humor.

- Chyba nie ma nic złego w zrobieniu komuś przyjemności, co, Blanche? - szepnęła do ptaka, gładząc ją po głowie. - Zwłaszcza w święta.

Sowa nie odpowiedziała, ale Odette tego nie potrzebowała. Przekonała samą siebie w głowie, że to nie było nic złego - toć wielu uczniów z Klubu Ślimaka robiło prezenty Slughornowi, by mu się przypodobać, i jakoś nikt nie miał z tym problemu. Nawet Dumbledore.

- Leć bezpiecznie, Blanche. - Odette otworzyła okno. - To bardzo ważna paczka.

Po tym patrzyła już tylko, jak sowa odlatuje w noc.

💜

Świąteczny poranek w sporym mieszkaniu Dorana zdecydowanie nie przebiegał tak, jak w większości domów. Kiedy wielu jego uczniów rozrywało papiery prezentowe, on spał w dość ciemnym pokoju na pojedynczym łóżku, przykryty szarą kołdrą.

W całym mieszkaniu panowała pewna duchota po tym, jak poprzedniego dnia mężczyzna wielokrotnie dołożył do kominka i rozgrzał tak bardzo, że zapewne ocieplił też mieszkanie obok.

Spokojny sen mężczyzny został zmącony przez serię głośnych miałknięć. Początkowo wydawało mu się, że śni, jednak po dłuższej chwili dźwięk zaczął go irytować, a on sam niechętnie uniósł głowę z satynowej poduszki.

- Ikar, litości trochę... - Przejechał dłonią przez kompletnie rozwalone loki, które przeszkadzały mu na czole. - Nawet w wolne nie dasz mi się wyspać? Własnemu ojcu tak?

Jednak Ikar nie przestawał wyrażać swojego, najwyraźniej, niezadowolenia, bo jego miałknięcia wydawały się wręcz złowrogie. Choć niechętnie, Doran ostatecznie zwlókł się z łóżka, po czym wzdrygnął się nieco, kiedy jego odsłonięta od pasa w górę skóra spotkała się z mimo wszystkim chłodniejszym powietrzem niż pod kołdrą. Wciąż jeszcze połowicznie śpiąc, ruszył do kuchni, skąd dochodziły problematyczne dźwięki.

- Przecież dałem ci jedzenie. Wyczyściłem wszystko. Jest ciepło. Czego byś jeszcze chciał, sierściuchu? - mówił Doran, po drodze pocierając twarz, by się dobudzić. Zrozumiał, że już raczej nie będzie dane mu się wyspać.

Wszedł do dużej, ciemnozielonej kuchni i zobaczył Ikara nastroszonego na blacie, spoglądającego złowrogo na okno, za którym widać było szare niebo i...

- Sowa? A to coś nowego... - powiedział zdumiony Doran, kiedy zobaczył na swoim parapecie wielkiego, białego ptaka. Podszedł do okna z zamiarem otworzenia go, a wtedy jego kocur nastroszył się jeszcze bardziej.

- Ikar, odejdź, odejdź. - Doran pomachał ręką w jego stronę, by nieco się odsunął i nie spróbował skoczyć na ptaka. - Przecież to tylko sowa, spokojnie. Nie zje cię. Ani ty jej.

Mężczyzna odwiązał paczkę od nóżki sowy, myśląc, że takiej wielkiej jeszcze nie widział, a wtedy zauważył, że był dołączony do niej także list, więc to jego otworzył najpierw - liczył, że rozjaśni mu to, od kogo potencjalnie mógł coś dostać.

Był przecież sam. Miał jakąś dalszę rodzinę, kuzyna, ale nie za bardzo utrzymywał z nimi kontakt. Od śmierci matki sam błąkał się po za dużym dla niego mieszkaniu, które kiedyś mieściło większą rodzinę, zastanawiając się, czy nie powinien go po prostu sprzedać i przenieść się gdzie indziej...

To był też jeden z powodów, dla których zaczął uczyć w Hogwarcie. Wiedział, że miał wystarczające kwalifikacje, by zacząć pracować chociażby w Ministerstwie, ale w szkole... W szkole przez większość czasu miał z kim porozmawiać, a gdy kładł się w nocy do łóżka, choć sam, przynajmniej wiedział, że w zamku było wiele innych osób.

Mógł przekonywać, że jest samotnikiem, ale ostatnio zastanawiał się, czy sam sobie tego nie wmówił, żeby nie zwariować.

Był niezwykle ciekawy tego, kto mógł przesłać mu jakąś paczkę. Wątpił w dalszą rodzinę, w Dumbledore'a lub innych nauczycieli też, a z przyjaciółmi nigdy nie wymieniali prezentów. Przez chwilę pomyślał nawet, że to może pomyłka, aż rozdarł kopertę i zobaczył dwa pierwsze słowa listu.

Profesorze Małolacie.

Doran natychmiast się rozbudził, a uśmiech wkradł mu się na twarz i nie zamierzał zejść.

Co ta Odette z nim robiła. Kiedy Dumbledore przyjmował go do szkoły, sam stwierdził, że dzięki młodemu wiekowi może łatwiej dotrze do uczniów, jednak Doran nie sądził, że któregokolwiek z nich tak polubi.

A potem przyszła ta dziewczyna z blizną na twarzy, która go zwyzywała, przy czym była tak inteligentna, że ciągle chciał z nią rozmawiać. Miał wrażenie, że sam się czegoś przy niej uczył, a z takimi ludźmi nieustannie pragnęło się przebywać, bez względu na to, czy była jego uczennicą czy kimkolwiek innym. Poprzedni dzień wspominał zresztą z największym umiłowaniem i najchętniej by go powtórzył.

- Co ona wymyśliła...? - powiedział sam do siebie i zaczął czytać dalej.

Nie traktuj tego jako żadną łapówkę ani nic, nie strasz mnie też szlabanem. Nie próbuję przez to nic osiągnąć, nie czuj się zobowiązany, to prezent od serca. W podzięce za herbatę i w przeprosinach za gówniarza. I dla mojego ulubionego futrzaka.

Wesołych świąt,
Panna Dumont

PS Blanche też lubi głaskanie.

Serce zabiło mu szybciej, a powodów było wiele.  Najpierw ogarnęła go dziecięca ekscytacja związana z otrzymaniem prezentu, którego w ogóle się nie spodziewał. Potem radość związana z tym, od kogo go otrzymał, aż wreszcie ścisk w sercu i wielkie wzruszenie... Że ktoś jeszcze o nim myślał na tym świecie.

Pogłaskał sowę, dał jej nawet mały przysmak, a potem zamknął okno i chwycił paczkę w obie ręce. Próbował powstrzymać ten ścisk w gardle, który groził wybuchem łez, a które on powstrzymywał, choć nikt go nawet nie oglądał. Odette nie miała nawet pojęcia, jak go tym poruszyła, samym gestem - mógłby w tej paczce znaleźć nawet węgiel, a i tak byłby wzruszony.

Ikar przestał już się denerwować, a zamiast tego podszedł do paczki i zaczął ją obwąchiwać, najwyraźniej niezwykle zainteresowany jej zawartością.

Doran rozerwał brązowawy papier, a w środku odnalazł trzy rzeczy: puszkę z tuńczykiem, pudełko mięty... A pod nimi gruby, ciemnofioletowy sweter w śnieżynki.

- Musiała postawić na swoim, no. - Zaśmiał się sam do siebie, choć trochę żałośnie. - Zobacz, Ikar. Ty też dostałeś prezent.

Nie musiał tego mówić, bo futrzak już ślinił się na tuńczyka, obwąchując puszkę z największym zaangażowaniem.

Doran rozłożył sweter przed sobą, a po tym pokręcił głową sam do siebie.

- Ona jest niesamowita.

💜

Odette wracała do szkoły z uśmiechem na twarzy. Nie mogła doczekać się obrony przed czarną magią. Przez każdy dzień przerwy myślała o nauczycielu tego przedmiotu oraz o tym, jak zareagował na jej prezent... Liczyła całą sobą, że nie będzie zły ani źle go nie zrozumiał, że mu się spodobał, no i że choć trochę rozjaśniła mu święta...

Odpowiedź przyszła już na pierwszych zajęciach obrony przed czarną magią. Odette weszła do klasy i zobaczyła Vane'a w swetrze...

W swetrze od niej.

Miała ochotę piszczeć ze szczęścia. Udało się, nie tylko przekonać go do swetrów, ale najwyraźniej obdarzyć go też czymś, co mu się spodobało. Pierwszy raz pokazał się na zajęciach nie w koszuli, i to dzięki niej - Merlinie, sama nie wiedziała, czemu przepełniało to ją taką radością.

Przy innych uczniach nic do siebie nie powiedzieli, ale uśmiechy, które wymienili, wydawały się jej jednoznaczne. Sukces.

- Witam wszystkich w nowym semestrze - powiedział Vane, siadając na skraju swojego biurka, gdy wszyscy już się zebrali. - Od dzisiaj zaczynamy intensywne powtarzanie całego waszego materiału, aby na Owutemach nic was nie zaskoczyło. W środy będziemy omawiać teorię danego tematu, a w piątki ćwiczyć praktycznie. - Wskazał różdżką na stos papierów, które same zaczęły rozdawać się po klasie. - To są plany powtórek, żebyście mieli szansę się do nich przygotować. Zerknijcie teraz na nie i dajcie mi znać, czy jest jakiś temat, który według was wymaga więcej czasu na powtórzenie.

Przez chwilę wszyscy robili tak, jak im nakazał, aż nagle jedna ręka zawisła w powietrzu.

- Tak, Maureen?

- Ma pan bardzo ładny sweter - powiedziała Krukonka, na co kilkoro innych uczniów zaśmiało się. Maureen zdawało się to nie obchodzić.

Mały uśmiech zatańczył w kącikach ust Vane'a. Spuścił wzrok, wyraźnie unikając patrzenia w pewnym kierunku, aż wreszcie spoważniał i zwrócił się ponownie do dziewczyny:

- Dziękuję. To prezent. Wolałbym jednak usłyszeć twoje uwagi na temat planu powtórek.

- Jest idealny, ja nic bym nie zmieniała - stwierdziła, na co Vane tylko pokiwał głową.

Odette przez cały ten czas wpatrywała się w swoją kartkę z głupim uśmiechem. Gdyby wszyscy wiedzieli, skąd on ten sweter w ogóle miał...

Na tamtej lekcji ustalili więc jeszcze kilka innych powtórek, a po tym Vane postanowił puścić wszystkich swoich uczniów wcześniej.

Prawie wszystkich.

- Odette, zostań na chwilę, proszę.

Serce zaczęło jej walić jak młotem. Z jednej strony martwiła się jego reakcją, a z drugiej naprawdę chciała wiedzieć, co sądził o jej prezencie.

Oboje poczekali, aż wszyscy wyjdą, a potem dziewczyna podeszła do jego biurka. Vane upewnił się, że wszyscy już wyszli, a następnie rzucił nieznane jej zaklęcie w stronę drzwi.

- I co. Postawiłaś na swoim. - Rozłożył ręce, by lepiej zaprezentować sweter.

- Jest panu bardzo do twarzy.

Uniósł brew.

- Panu? - powiedział, a potem sam sobie przypomniał, że w zasadzie byli w szkole.

- A, czyli to jest ten moment, gdy mogę mówić inaczej?

Doran pokręcił głową, pozwalając interepretować jej to tak, jak chciała, a po tym wziął głęboki wdech.

- Odette, tak zupełnie szczerze... Nie musiałaś tego robić, ale...

- Ale chciałam - wtrąciła od razu, lecz on ponownie pokręcił głową.

- Daj mi dokończyć. Ale sprawiłaś mi tym naprawdę dużo radości. Dziękuję, naprawdę.

Przeszedł ją przyjemny dreszcz. To było nawet piękniejsze niż to, co chciałby usłyszeć.

- A czy Ikar był zadowolony?

- Obaj byliśmy.

- To bardzo się cieszę.

Była tak szczęśliwa, że miała ochotę go przytulić - zwłaszcza w tak miękkim swetrze - ale ostatecznie się powstrzymała. Nie wiedziała już sama, co w nią wstąpiło.

- Nie czułbym się z tym dobrze, gdybym się nie odwdzięczył, dlatego... Również mam dla ciebie mały prezent.

Zanim szok ogarnął ją w pełni, Doran otworzył jedną z szuflad biurka, a następnie wyjął z niej małą, zapakowaną w srebeny papier paczkę i wręczył ją zdumionej dziewczynie.

- Ty też nie zrozum tego źle - powiedział, a ona popatrzyła na niego wielkimi oczami.

- Och... Ale nie musiałeś.

- Ale chciałem.

Spotkali się wzrokiem, na moment tracąc oddech.

- Choć na nic nie licz. - Vane odchrząknął po chwili. - Ze szkołą to nie ma żadnego związku. Nadal mogę dać ci szlaban.

- W zasadzie to nie mogę się doczekać. - Wyszczerzyła się, a on pokręcił głową.

- Panno Dumont - powiedział surowo, na co tylko zachichotała, a potem bezpiecznie ukryła prezent w swojej torbie.

- Cóż... Bardzo dziękuję. To... Pójdę już, bo zaraz mam eliksiry.

Vane pokiwał głową, a potem patrzył tylko, jak dziewczyna odchodzi w stronę drzwi. Już naciskała na klamkę, gdy zawołał po raz ostatni:

- Odette?

- Tak? - Odwróciła się.

- Lubisz fioletowy, prawda?

Z trudem powstrzymała śmiech.

- Nie no, skąd ten pomysł? - Wskazała na jego sweter, a wtedy rozbawienie udzieliło się i jemu.

- Zgadywałem.

Odette nie mogła się doczekać, aż po lekcjach wróci do dormitorium i otworzy swój prezent. Była jednak takiego samego zdania, jak Doran przy jego podarunku - cokolwiek by to nie było, sam gest wystarczająco ją ucieszył.

Wykorzystała chwilę, gdy w dormitorium była sama, a tam rozerwała papier.

Butelka piwa kremowego, pudełko zielonej herbaty... I sweter.

Fioletowy.

💜

Kolejny prawie miesiąc minął dość zwyczajnie. Odette i inni uczniowie siódmego roku mieli sporo nauki, jednak przy tym plan, który pozwalał im odpocząć.

Wolne chwile Odette spędzała na rozmyślaniach: o Doranie, i o tym, kiedy najlepiej włożyć ten przepiękny sweter, który od niego dostała. Nie mogła w nim przyjść na lekcję, bo wtedy musiała być w mundurku, a zależało jej na tym, by ją w nim zobaczył... By wiedział, że doceniała ten podarunek tak bardzo, jak on docenił ten jej.

Idealnym dniem okazały się wypadające w niedzielę walentynki, dzień, w którym wiele osób ubrało się szczególnie. Odette przyszła na śniadanie z uśmiechem na twarzy, w swoim, uważała, pięknym swetrze z grubym golfem.

- No to co, dziewczynki, chwalimy się liczbą walentynek - powiedziała Patty, kiedy wszystkie Krukonki z siódmego roku siedziały już przy stole.

- Zero - mruknęła Belinda.

- Zero - powtórzyła Patty, po czym obie przybiły sobie piątkę nad stołem.

- Sześć - odparła Maureen, co właściwie nie zdziwiło jej koleżanek, lecz były zdezorientowane jej zrezygnowaną miną.

- I się smucisz? - zapytała zdumiona Belinda.

- Żadna nie jest od mężczyzny, którego chcę najbardziej - odparła Maureen oczywistym tonem.

- A ty, Odette?

- No wierzcie lub nie, ale dostałam walentynkę od mojego wspaniałego byłego. - Odette uniosła czerwoną kartkę, na którą wszystkie jej przyjaciółki popatrzyły z oburzeniem.

- Żartujesz - powiedziała Maureen, łapiąc się za serce.

- Chciałabym. Napisał, że bez względu na wszystko zmieniłam jego życie i takie tam. Merlinie, na cholerę mi głowę zawraca. - Sfrustrowana dziewczyna odrzuciła kartkę na bok. - Zero. Uznajemy, że dostałam zero walentynek.

- A wysyłałyście komuś? - dopytywała Patty. - Słyszałam, że Black najwięcej dostał.

- Regulus Black? - zapytała Maureen.

- Nieee, Syriusz - wyjaśniła Patty, na co blondynka wzdrygnęła się.

- To przecież dzieciak.

- Co do dzieci, wierzcie lub nie, ale mój czternastoletni brat wysłał komuś walentynkę - wtrąciła Belinda. - Pożyczał nawet ode mnie sowę, ale za nic nie chciał powiedzieć, dla kogo to.

- Powiedz mu tylko, że jak już wybierze dziewczynę, to nie ogląda się za innymi - mruknęła Odette, poprawiając związanego kokardą kucyka, którego miała tamtego dnia.

- Nie no, spróbowałby tylko młody, to dostałby ode mnie po łapach. Marcus...

Podczas gdy Belinda zaczęła rozwodzić się na temat zachowania swojego brata, Odette przypomniał się powód, dla którego tamtego dnia obudziła się z uśmiechem.

Rozejrzała się po Wielkiej Sali, aż wreszcie jej wzrok sięgnął stołu nauczycieli... I jej oczy spotkały się z takimi, które już na nią patrzyły.

Nie wiedziała, czemu od razu odwróciła wzrok, czując uśmiech wracający jej na twarz i ciepło w piersi rozprzestrzeniające się aż do jej policzków. Musiał zauważyć sweter, pewnie dlatego na nią patrzył... A ona cieszyła się, że wiedziała, że go zobaczył.

Jej nagła zmiana nastroju nie umknęła pozostałym Krukonkom.

- Zaraz, a ty do kogo się tak śmiejesz? - zapytała Patty, a dopiero wtedy Odette świadomie zdała sobie sprawę, jak bardzo się szczerzyła.

- Ja?

- Nie, ja - odparła również przyglądająca się jej Belinda.

- Może ty jednak dostałaś coś ciekawego, a wcale nam nie mówisz, co? - drążyła Maureen.

Odette wzięła głęboki wdech. Nie mogła im się przyznać, dlaczego była taka uradowana, bo była pewna, że napędziłoby to dziwne plotki. Skończyło się więc na tym, że tylko odchrząknęła, by po tym oszukać przyjaciółki.

- Nawet uśmiechać się w tej szkole nie można, co za ludzie. - Pokręciła głową, odzyskując kontrolę nad swoją miną. - Przypomniało mi się coś miłego. Nie mam walentynek, mam wam dać moją korespondencję do przejrzenia?

- Ty nie masz, ale może ktoś ma od ciebie, hm? - Belinda trąciła ją łokciem.

- No dajcie spokój. Niby kto?

Mimo wszystko w jej głowie pojawiło się jedno imię, które natychmiast wyparła, bo było nieosiągalne.

Już na nią nie patrzył, ale widziała, że leżało przed nim kilka kartek. On też zapewne dostał ich sporo...

Ciekawe, czy wśród nich była jakaś od dziewczyny, na którą czekał.

💜

Od walentynek to życie Odette było czekaniem. Najpierw na środy, a potem na piątki, na jej ukochane zajęcia - choć jak dotąd wcale nie miała ulubionego przedmiotu, teraz łapała się na tym, że najczęściej powtarzała właśnie obronę. Nie wiedziała, co się z nią działo, ale rozpierały ją endorfiny, więc nie mogła narzekać - nawet nadchodzące Owutemy, którymi wcześniej się stresowała, zaczęły być nieco mniej straszne.

W piątek jak zwykle siedziała na zajęciach z obrony z uśmiechem na twarzy, który Vane - tym razem w beżowym swetrze - miał pomóc jej podtrzymać.

- Dzisiaj kontynuujemy powtórkę temartu o animagach - zaczął, opierając się pośladkami o biurko. - Będę do tego potrzebował asystenta... - Kilka rąk poszybowało w górę. - Nie, nie zgłaszajcie się. Zaraz go przyprowadzę.

Chwilę później Vane zniknął za drzwiami swojego gabinetu, aby wrócić do uczniów z kotem na rękach.

Klasa zareagowała odgłosami rozczulenia, a futrzak na rękach rozglądał się z zaciekawieniem po otoczeniu pełnym nowych osób.

- To jest mój niezastąpiony asystent, Ikar - powiedział z uśmiechem. - Proszę, bądźcie dla niego delikatni.

Odette patrzyła na swojego ulubionego kota z rozczuleniem. Już trochę go nie widziała, a w tamtej chwili chciała tylko go utulić.

- To teraz pytanie. Jak odróżnić, czy Ikar to animag czy zwykły kot? - zapytał Vane głośno, a gdy nikt mu nie odpowiedział, pokiwał głową ze zrozumieniem. - No właśnie. Bo w zasadzie wyglądem nie da się tego rozróżnić. Kto wie, może on za chwilę zamieni się w profesor McGonagall?

Uczniowie zaśmiali się, a Ikar zaczął wyrywać się z objęć nauczyciela, więc ten puścił go wolno po klasie. Kontynuował swój wykład, kiedy nagle Ikar podszedł do Odette i miałknął na nią, a potem trącił jej nogę łapką. Trochę ją to zestresowało... Jednak chyba było do przewidzenia. Poza jego właścicielem, ona była jedyną znaną Ikarowi osobą.

Dziewczyna przelotnie spojrzała na Vane'a, a ten tylko skinął głową, dając jej przyzwolenie. Kiedy Odette wzięła Ikara na kolana, czując na sobie zazdrosne spojrzenie Maureen z ławki obok, a poza tym w ogóle wzrok każdego w klasie, co trochę ją peszyło.

- O właśnie. Koty mają to do siebie, że chodzą swoimi drogami - powiedział Vane głośno, na nowo przyciągając uwagę całego pomieszczenia. - Jednym ze sposobów na odróżenienie zwierzęcia od animaga jest jego zachowanie. Czy wydaje się niezwykle przemyślane, czy przypadkowe?

Po tej lekcji - której większość Ikar spędził na kolanach Krukonki - nauczyciel znowu zatrzymał Odette, i znowu pilnował, żeby mówić do niej, kiedy wszyscy już wyszli. Dziewczyna czuła, że będzie zaraz musiała sprzedać przyjaciółkom wymówkę o jakimś zadaniu...

- To jak będzie? - zapytał Vane, zakładając ręce na piersi, kiedy Odette odłożyła Ikara na jego biurko.

- Co będzie?

- Ikar zatęsknił za tobą.

Uśmiechnęła się, zakładając kosmyk rozpuszczonych włosów za ucho.

- Ja za nim też.

- Mówiłaś, że będziesz go odwiedzać, a zaraz marzec i w sumie nie odwiedziłaś go ani razu.

- Czy to sugestia, żeby go odwiedzić? - zapytała, licząc, że on nie słyszał tej nadziei w jej głosie.

Vane tylko wzruszył ramionami, ale uśmiechał się przy tym dość wymownie.

- Zrobisz z tym, co chcesz.

Wiedziała, co robił. Nie chciał jej zaprosić wprost, lecz dał jasno do zrozumienia, że chciałby, żeby przyszła, a ona nie zamierzała odmawiać. Od pierwszych zajęć nie mieli w zasadzie okazji dłużej porozmawiać, a w duchu jej tego brakowało.

Tak też wieczorem, już nie w mundurku, a w fioletowym swetrze, pierwszy raz od kilku tygodni pukała do drzwi

- Proszę.

Nie brzmiał już tak groźnie. Co się zmieniło? On, czy jej nastawienie do niego? A może oba?

Weszła, a w środku przywitał ją rozpalony kominek, Ikar na biurku... A przy nim ten troszkę wkurzający Ślizgon, w swetrze, a nie w koszuli, który uniósł wzrok znad sprawdzanych papierów i uśmiechnął się.

- Przyszłam spełnić moją obietnicę, profesorze - powiedziała, a on poprawił usadowienie na swoim krześle.

- Taką miałem nadzieję.

Z radością zajęła miejsce naprzeciw niego, a Doran wyprostował się i nagle stracił uśmiech.

- Odette, zanim... Chcę, żeby wszystko było jasne.

Brzmiał poważnie, przez co dziewczyna przełknęła ślinę. Jemu nie podobała się jej mina, jednak wiedział, że ta rozmowa musi się odbyć.

- W sensie? - zapytała nieco wyższym głosem niż chciała, a on wydał z siebie głośne westchnięcie.

- Jesteś jedyna spośród uczniów, którą tu zaprosiłem bez żadnego szkolnego powodu.

Ciarki przeszły po jej ciele, gdy tylko usłyszala te słowa. Z jednej strony ją ekscytowały, a wyróżnienie złapało ją za serce, z drugiej martwiło ją to, jak o tym mówił.

- Mówiłem ci już o tym, że w szkole musimy trzymać się pewnych ram, dlatego wciąż mam nadzieję, że jest to dla ciebie jasne, że wszystko, co tu się dzieje nie ma wpływu na to, jak traktuję cię jako ucznia.

- Ja to wiem. I odczuwam - zapewniła, a on kiwną głową i kontynuował:

- Jeśli czujesz się z czymś niekomfortowo, powiedz mi i przestanę.

- Tyle że ja... - Odette spuściła wzrok, bo nie miała wystarczającej odwagi, by o tym mówić. - Nie chcę przestawać.

Doran ugryzł się w język. Cholera, nie mógł powiedzieć, że nie chciał usłyszeć takiej odpowiedzi, lecz jednocześnie wciąż się zastanawiał, czy jako jej nauczyciel mógł w ogóle tak myśleć.

- Ale w każdej chwili możesz zmienić zdanie i to uszanuję - dodał, by mieć absolutną pewność, że z niczym nie miała problemu.

Odette wzięła głęboki wdech. To chyba był czas też na wyznanie od niej, szczere, skoro już prowadzili taką rozmowę.

- Ja... Polubiłam cię, Doran. Bardzo. - Uniosła głowę, poniekąd nie wierząc, że to do niego mówiła. - Tak jako człowieka, nie mówię już o byciu nauczycielem. I wiem, że do końca jeszcze kilka miesięcy, ale... Liczę, że po szkole to...

- Podtrzymamy? - dokończył, widząc, że było jej coraz trudniej mówić. Ona pokiwała głową, licząc, że myślał tak samo.

Vane wziął kolejny głęboki wdech.

- Nie wiem, czy w ogóle powinienem to mówić, ale ja też bardzo cię polubiłem, Odette.

Prawdopodobnie bardziej niż powinienem jako nauczyciel.

- Ja wiem, czego się obawiasz - wtrąciła nagle dziewczyna, odzyskując odwagę. - Ale ze mną sekrety są bezpieczne. Nikomu o niczym nie mówiłam, wiem, że ludzie lubią plotkować.

Uśmiech wrócił na jego twarz, co pozwoliło jej wyraźnie odetchnąć z ulgą.

- Jak to jest, że ty umiesz powiedzieć to, co chcę usłyszeć...

Zaśmiała się, teatralnie odrzucając włosy.

- Talent.

Zadowolony przebiegiem tamtej rozmowy, Vane wypuścił powietrze ustami, a następnie wstał, by podejść do znanej już jej szafki.

- Skoro to za nami, to... Na jaką herbatę masz ochotę?

- A co dzisiaj leczymy?

Doran posłał jej krótkie spojrzenie. Wiedział, że żartowała, ale on myślał całkowicie poważnie i te myśli go trochę przerażały.

Na serce herbaty chyba nie mam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro