ROZDZIAŁ SZÓSTY
Dominic
Wszedłem do pokoju i zmrużyłem oczy, przyzwyczajając je do panującego wokół półmroku. Mój ojciec, Edward, siedział zgarbiony na jednym z dwóch ustawionych w kącie foteli i czytał gazetę, nie przejmując się otaczającą go ciemnością.
– Proszę uważać. Ma dzisiaj gorszy dzień – poinformowała mnie pielęgniarka, nim zostawiła nas samych.
Wziąłem głęboki oddech, przygotowując się na godzinę pełną oskarżeń i przytyków.
Odchyliłem zasłony, wpuszczając do środka trochę światła. Ojciec wzdrygnął się i w końcu podniósł na mnie wzrok. Jego zacięta mina i zamglone spojrzenie potwierdziły słowa pielęgniarki.
Zdecydowanie miał dzisiaj gorszy dzień i bez wątpienia upewni się, że i mój taki się stanie.
– Co, przypomniałeś sobie, że masz ojca? – spytał ostrym głosem. – Ile czasu minęło od twojej ostatniej wizyty?
– Trzy dni.
– Bzdura! – krzyknął, rzucając we mnie gazetą. Odbiła się od mojej klatki piersiowej i spadła na podłogę. – Może i jestem stary, ale pamięć mam dobrą. Nie odwiedzałeś mnie od naszej kłótni sprzed dwóch lat. Zbyt słaby, aby znieść prawdę.
Sprzed czterech lat, pomyślałem, lecz nie powiedziałem tego na głos. Nie było sensu, kiedy znajdował się w takim stanie. Chociaż nawet gdy był zdrowy, ignorował fakty, które nie pasowały do jego historii.
Zająłem drugi fotel i podałem ojcu zestaw krzyżówek.
– Myślisz, że możesz mnie przekupić prezentami? Zwłaszcza tak słabymi?
Prychnął, lecz niechętnie sięgnął po krzyżówki, w ostatniej chwili łapiąc moją lewą dłoń i odwracając ją do góry. Dłuższy moment przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy, aż wreszcie uśmiechnął się złośliwie.
– Co? Alice w końcu poszła po rozum do głowy i ciebie zostawiła? – spytał, wskazując na mój pusty serdeczny palec.
Wyrwałem dłoń z jego uścisku i zapatrzyłem się za okno.
Alice.
Coś boleśnie ścisnęło mnie w żołądku na dźwięk jej imienia. Nie słyszałem go od tak dawna... Nikt go przy mnie nie wypowiadał. Jakby w taki sposób można było sprawić, że wszystko się naprawi.
– Mądra dziewczyna – ciągnął ojciec. – Chociaż trochę jej to zajęło. Od samego początku powtarzałem jej, że zasługuje na kogoś lepszego. Kogoś, kto ma poważny zawód, który rzeczywiście pomaga ludziom, a nie zajmuje się pisaniem jakichś bezużytecznych prac. Gdybyś...
Przełknąłem ślinę, z trudem próbując zapanować nad emocjami, targającymi moim ciałem.
Gniewem, bólem, smutkiem.
Paraliżującym uczuciem beznadziei.
Ludzie w kółko powtarzają, że czas leczy rany. Że wystarczy przeczekać i wszystko nagle magicznie wróci do normy. Jeszcze z początku im wierzyłem. Musiałem. Inaczej już dawno poddałbym się w tej z góry skazanej na porażkę walce. Lecz teraz, po upływie prawie roku wiedziałem, że nic się nie zmieni. Każdy dzień będzie wyglądał dokładnie tak samo, ciągnąc się w nieskończoność, przypominając mi na każdym kroku o tym, co się stało.
Przetarłem twarz i spojrzałem na ojca. Wyglądał, jakby się skurczył w swoim ubraniu: wełniany sweter wisiał na jego szczupłej sylwetce, kościste dłonie wystawały spod szerokich rękawów. Miał przerzedzone białe włosy i bladą cerę, spod której przezierały niebieskawe żyły.
Wyglądałby zupełnie bezbronnie, gdyby nie złośliwy uśmieszek nadal zdobiący jego usta. Uśmiech pełen zadowolenia, że po raz kolejny miał rację.
– Pielęgniarka mówiła, że nic nie jesz – powiedziałem, chcąc zmienić temat.
– No jasne, że nic nie jem! – krzyknął. – Chcą mnie otruć, wmawiając, że to dla mojego dobra.
– Masz za wysoki cholesterol. Musisz ograniczyć spożycie...
– Bzdura! – Uderzył pięścią w fotel. – Całe życie jadłem mięso i miałem idealne wyniki badań. Nikt mi teraz nie wmówi, że to niezdrowe. Co ja jestem królik, żeby jeść sałatę?
– Są badania, które...
– Pff – prychnął. – Ty i te twoje badania. Gdyby ci ktoś napisał, że papierosy są zdrowe, to też byś w to uwierzył? Nie potrzebuję badań, aby wiedzieć, że porządne jedzenie jest niezbędne dla mężczyzny... Ale co ty tam możesz o tym wiedzieć? Nie wytrzymałbyś dnia w normalnej pracy, gdybyś się żywił tymi papkami bez smaku. Założę się, że już po godzinie sam zapomniałbyś o tych głupich badaniach. Człowiek musi się zmęczyć fizycznie, żeby...
Odwróciłem głowę w stronę okna i zrobiłem to, w czym przez lata stałem się mistrzem – wyciszyłem głos ojca.
*
Zamknąłem za sobą drzwi i odwiesiłem kurtkę na wieszak. Mój wzrok od razu powędrował do zdjęć, wiszących tuż obok wejścia.
Alice w dniu naszego ślubu. Alice na urodzinach mojego ojca. Alice na imprezie z okazji trzydziestej rocznicy ślubu moich rodziców. Alice przebrana za lalkę na Halloween. Alice w piżamie z wielkim Rudolfem, otwierająca świąteczne prezenty.
Dłuższą chwilę zajęło mi dostrzeżenie, że nie była sama na zdjęciach. Na każdym stałem tuż obok niej, wpatrzony w nią jak w obrazek. Ukryty w cieniu bijącego od niej blasku.
Zakochany, szczęśliwy, dumny.
Przekonany, że nasza miłość pokona wszystko. Nie zdający sobie sprawy, jak szybko przyjdzie mi się przekonać, że nie miałem racji.
Że to wszystko mogło się zakończyć tylko w jeden sposób.
A teraz, jedyne co mi zostało to ból i ołtarzyk zdjęć zrobiony przez moją matkę, niepozwalający zapomnieć o tym, co straciłem.
Wyciągnąłem piwo z lodówki i z butelką w ręce usiadłem na kanapie w salonie. Zachodzące słońce oświetliło wnętrze, uwidaczniając warstwę kurzu na meblach i podłodze. Stos kubków i talerzy piętrzył się na stoliku do kawy, okna pokrywały liczne smugi i plamy po deszczu.
Uśmiechnąłem się, wyobrażając sobie minę ojca na widok tego, do jakiego stanu doprowadziłem jego dom. Lecz moje szczęście nie trwało zbyt długo, ponownie przygniecione pod ciężarem smutnych wspomnień.
Upiłem łyk piwa i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Zignorowałem trzy nieodebrane połączenia od Alexa i włączyłem aplikację randkową. Spędziłem kilka minut, przesuwając wyskakujące mi zdjęcia w lewo, oszukując samego siebie, że obchodzi mnie którakolwiek z zaproponowanych mi kobiet. W końcu się poddałem i odnalazłem profil Heather.
Nie mogłem oderwać wzroku od jej zdjęcia. Twarzy w kształcie serca, brązowych oczu, ciemnych prostych włosów, sięgających jej ramion.
Wyglądała tak znajomo i obco zarazem.
Piękna jak sen. Niebezpieczna jak koszmar.
Zniszczy mnie, jeżeli pozwolę jej się do siebie zbliżyć. Powinienem jej unikać. Trzymać się od niej z daleka. Ale byłem na to zbyt słaby. Sama myśl, że już nigdy więcej jej nie dotknę, sprawiała mi wręcz fizyczny ból.
A zdecydowanie nie byłem w stanie znieść go już więcej.
*
I jak Wam się podoba rozdział z punktu widzenia naszego profesorka? Tak jak pisałam wcześniej, przemyciłam tutaj pewną wskazówkę, co do jego tajemnicy :D
Rozdziały z jego punktu widzenia będą co do zasady krótsze, więc nowy rozdział pojawi się 3 września!
ig: annasmol_autorka
Jo!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro