Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ PIĄTY

Heather

Sprawdziłam telefon, a moje serce zabiło mocniej na widok powiadomienia z aplikacji randkowej.

Gratulacje, ty i demon20cm jesteście sparowani. Od tej pory możecie wysyłać sobie wiadomości prywatne.

Przełknęłam swój zawód i kliknęłam zdjęcie profilowe mężczyzny. Ułożone na żel blond włosy, szare oczy, zawadiacki uśmiech. Niezaprzeczalnie był przystojny, lecz coś w jego wyglądzie mi nie pasowało. I mimo że dobrze wiedziałam, co, to nie chciałam tego przed sobą przyznać.

W niczym nie przypominał profesora Masena.

Chociaż, czy to nie lepiej? Może właśnie tego potrzebowałam, aby w końcu o nim zapomnieć?

Otworzyłam czat i napisałam:

Cześć.

Odczytał wiadomość, a po chwili na ekranie pojawiły się trzy kropki.

Cześć maleńka, masz ochotę dowiedzieć się, co to oznacza prawdziwy mężczyzna?

– Ugh – jęknęłam.

Obrzydzona zablokowałam telefon i rzuciłam go na ladę.

– Chcę wiedzieć, co tym razem? – spytała Lucy, podając mi bezalkoholowego drinka.

– To, co zwykle: próba wyrwania mnie na prawdziwego mężczyznę.

Nie odpowiedziała, lecz jej zniesmaczona mina mówiła wszystko.

Znów zawibrował mój telefon. Niechętnie po niego sięgnęłam.

Stawiam kolację... ze śniadaniem, jak odgadniesz, co oznacza 20cm w moim nicku.

Skrzywiłam się i zablokowałam jego profil. Z doświadczenia wiedziałam, że faceci, którzy tak chwalą się wielkością swojego sprzętu, czy jacy to oni nie są dobrzy w łóżku, w rzeczywistości okazują się rozczarowującymi kochankami.

– Czyli dzisiaj z nikim się nie spotykasz? – spytała Lucy.

– Na to wygląda – mruknęłam, upijając łyka drinka. Był bardzo słodki i owocowy – dokładnie taki jaki lubię.

– Spójrz na to z pozytywnej strony, będziesz mogła powiedzieć Babie Jadze, że byłaś grzeczna i może daruje ci kolejne kazanie.

Spojrzałam na nią podejrzliwie. To już drugi raz, gdy w ciągu tygodnia próbowała mnie pocieszyć, zmuszając do spojrzenia na sprawę optymistycznie. To zupełnie do niej niepodobnie. Lucy miała irytującą manierę widzenia wszystkiego w czarnych kolorach. Już jako dziesięciolatka na pytanie nauczycielki, czemu się nie przygotowała do zajęć, odparła: „A po co? I tak wszyscy umrzemy".

– Dobra, co ci się stało? – spytałam, nachylając się w jej kierunku. – Dlaczego ostatnio jesteś taka... taka pozytywna?

Odwróciła wzrok, potwierdzając moje podejrzenia, że coś jest na rzeczy.

– Nic się nie stało – mruknęła pod nosem, przecierając bar.

– Nic? Przyłapałam cię ostatnio na uśmiechaniu się do telefonu... Cholewka, poznałaś kogoś, nie?

Zarumieniła się, lecz szybko przybrała swój obojętny wyraz twarzy.

– Cholewka? – prychnęła.

– Dobrze wiesz, że to przez Sophie nie przeklinam, więc nie zmieniaj tematu. Kim ona jest? Ile to już trwa? To coś poważnego?

Westchnęła, przewieszając ścierkę przez ramię.

– Nazywa się Emma, poznałam ją miesiąc temu. Przyjaźnimy się. Tyle.

– Przyjaźnicie?

– Tak. Ona... dopiero niedawno zorientowała się, że woli kobiety i jeszcze nie do końca pogodziła się z tą myślą. Dlatego na razie robimy wszystko w żółwim tempie i... – urwała, patrząc na coś za moimi plecami. – Cześć Matt, to co zwykle?

Mężczyzna skinął głową i zajął miejsce obok mnie.

– Liczyłem, że na ciebie tu wpadnę. Mam nowe zlecenie. Jesteś chętna?

Uśmiechnęłam się. Matthew jak zwykle nie tracił czasu na small talk, od razu przechodząc do rzeczy. Był uosobieniem powiedzenia: czas to pieniądz. Uważał, że każda pora jest dobra, aby rozmawiać o pracy. Nawet teraz ubrany był tak, jakby wybierał się na spotkanie biznesowe, a nie na imprezę. Miał na sobie zaprasowane w kant spodnie, idealnie dopasowaną białą koszulę i wypolerowane na błysk buty. Tak naprawdę, to odkąd go poznałam, nie widziałam go ubranego w nic luźniejszego. Pewnie nawet na jego piżamie nadrukowany był krawat i poszetka.

– Jaka gra? – spytałam zaciekawiona.

– Nazywa się Królestwo czarnego maga. Fabularna gra akcji osadzona w konwencji dark fantasy. Coś jak Diablo, ale z mniej rozbudowanym światem. Rozgrywka dzieje się wokół...

Zadrżałam, a moje ciało pokryła gęsia skórka. Nie musiałam się odwracać, aby wiedzieć co, a dokładniej kto, był tego przyczyną.

Dominic Masen.

Delikatnie odchyliłam się na stołku i zerknęłam w stronę schodów. Przełknęłam ślinę, od razu odnajdując mężczyznę wśród tłumu. Stał oparty o barierkę i znudzonym wzrokiem sunął po parkiecie. Tak jak tydzień temu, ubrany był w skórzaną kurtkę i ciemną koszulkę, włosy opadały mu na czoło.

Nasze spojrzenia się spotkały, a ja przez moment zupełnie zapomniałam, jak się oddycha. Znów poczułam, jakby świat skurczył się tylko do nas dwóch. Jak przez mgłę docierały do mnie słowa Matta, czy głośna muzyka puszczana przez DJ-a. Jedyne co słyszałam, to przyspieszone bicie mojego serca.

Co Dominic tu robił? Czy przyszedł, mając nadzieję, że mnie spotka? Czy mimo zakazu też nie mógł przestać o mnie myśleć tak jak ja o nim?

Słodkie uczucie podniecenia ogarnęło moje ciało. Niestety, już po krótkiej chwili zastąpiło je inne, znacznie bardziej gorzkie. Zazdrość.

A może się z kimś umówił?

Zapiłam kwaśny posmak w ustach kolejnym łykiem drinka. Nie pomogło.

Dominic zaczął schodzić po schodach, a jego spojrzenie powędrowało w kierunku parkietu. Próbowałam spośród tańczących ciał wyłonić kogoś, kto patrzył w jego stronę, lecz wszystkie twarze zlały mi się w jedną całość. Odwróciłam się, nie chcąc oglądać, jak mężczyzna znika w łazience z kimś, kto nie jest mną.

Matt nadal mi coś tłumaczył, ale nie docierały do mnie jego słowa. Oczami wyobraźni widziałam Dominica dotykającego i całującego inną kobietą.

Ktoś otarł się o moje ramię.

Dominic.

Oparł się o ladę tak, że dzieliły nas zaledwie milimetry.

Włoski na moim ciele stanęły dęba, serce podeszło do gardła.

Czekałam, aż mężczyzna coś powie, lecz on bez słowa przyglądał się alkoholom, stojącym na półce. Zachowywał się, jakby w ogóle mnie nie widział.

Jakbym była niewidzialna.

Jak przez mgłę dotarł do mnie głos Matta:

– To jak? Jesteś chętna?

Dominic cały się spiął, zaciskając dłonie na blacie tak mocno, że aż pobielały mu knykcie.

Upiłam kolejny łyk drinka, próbując przełknąć gulę w gardle.

– Jaka stawka? – wychrypiałam.

– Taka jak ostatnio, chyba że w trakcie wyjdzie coś nadprogramowego.

Zawahałam się. Dzieciaki i studia zajmowały tak dużo mojego czasu i energii, że ledwo miałam czas na sen. Nie potrzebowałam dokładać sobie kolejnych obowiązków. Lecz testowanie gier nie było jedynie moją pracą, ale i pasją, która pozwalała mi na chwilę oderwać się od codzienności. Pochłaniała mnie zupełnie, sprawiając, że zapominałam o moich problemach. A tych zdecydowanie mi nie brakowało. Zwłaszcza teraz, gdy największy z nich stał obok mnie, zamawiając ostrym głosem piwo.

– Zgoda – powiedziałam, świadomie wyciszając dręczące mnie wątpliwości.

– Super – odparł, pisząc coś szybko na telefonie. – Podesłałem ci wszystkie szczegóły na maila. Muszę lecieć, na razie.

Dopił resztkę whisky, zeskoczył ze stołka i oddalił się szybkim krokiem.

Zostawiając mnie sam na sam z profesorem Masenem.

Postanowiłam go ignorować. Niestety, nie było to takie łatwe. Z każdą sekundą coraz trudniej przychodziło mi udawanie niewzruszonej jego bliskością. Ciepłem bijącym od jego ciała, zapachem jego drogich perfum. Działał na moje zmysły, sprawiając, że nie mogłam logicznie myśleć.

Przerażona, że jeszcze chwila i wbrew rozsądkowi zaciągnę mężczyznę do łazienki, złapałam za torebkę, skinęłam Lucy głową i prawie biegiem ruszyłam w stronę wyjścia.

Odprowadzona palącym wzrokiem mężczyzny.

*

Obudziło mnie dźgnięcie w policzek i głośny chichot Sophie.

– Cześć, Słodziaku – wychrypiałam, z trudem otwierając zaspane oczy.

Przez całą noc przerzucałam się z boku na bok, fantazjując o Dominicu i wyzywając siebie od słabeuszy, którzy nie potrafią zapanować nad własnym ciałem.

– Wiesz, co mi się śniło? – spytała Sophie, podskakując na łóżku. – Że wreszcie wyrosły mi skrzydła i mogłam latać razem z innymi wróżkami.

Uśmiechnęłam się na jej entuzjazm. Ile bym dała, żeby znów patrzeć na świat dziecięcymi, niewinnymi oczami. Gdy wszystko wydawało się kolorowe i pełne możliwości, a nie piętrzących się problemów.

– Chole...wka – krzyknęłam, patrząc na zegarek.

Ósma czterdzieści dwa.

Znów zaspaliśmy! Jakim cudem? Przecież specjalnie ustawiłam trzy dodatkowe budziki, nastawione na najwyższą wibrację i głośność.

– Cholewka? – dopytała Sophie, marszcząc nos. – A nie cholera?

– Zdecydowanie cholewka – potwierdziłam, zrywając się z łóżka. – Pójdziesz się ubrać?

– Dobrze.

– Ubierz tę sukienkę w kolorowe ptaszki. Te, co potrafią latać, tak jak ty we śnie – dodałam prewencyjnie.

– Dobrze – odparła.

Spanikowana biegałam po pokoju, jednocześnie wkładając na siebie ubranie, czesząc włosy w kucyka i pakując rzeczy do torebki.

Dlaczego wczoraj nie naszykowałam sobie wszystkiego? Dlaczego zawsze zostawiałam wszystko na ostatnią chwilę? Dlaczego Heather z przeszłości nie mogła przewidzieć, że tak będzie wyglądał dzisiejszy poranek?

– Bo jest idiotką – mruknęłam, zmierzając do bram piekieł, czyli pokoju bliźniaków.

– Wstawać! – wrzasnęłam tak głośno, że obaj od razu podnieśli się do pozycji siedzącej. – Znów zaspaliśmy. Od piętnastu minut powinniśmy być już w drodze. Ubierzcie się, umyjcie zęby i za minutę macie być w samochodzie. Zrozumiano?

Burknęli coś pod nosami, ale posłusznie zeskoczyli z łóżka.

Zbiegłam do kuchni i wyciągnęłam ze śmietnika batoniki owsiane, które musiały starczyć nam dzisiaj za śniadanie.

Lepsze to niż nic, pomyślałam, uciszając wyrzuty sumienia.

Pięćdziesiąt minut, dwie kłótnie i jakieś kilkanaście przekleństw później, zaparkowałam pod uniwersytetem. Weszłam do środka, a z każdym krokiem robiło mi się coraz bardziej niedobrze. Zdecydowanie nie czułam się na siłach na kolejne spotkanie z Dominiciem.

Zatrzymałam się przed salą wykładową i wzięłam głęboki oddech, nim w końcu nacisnęłam klamkę.

– ...rozumiem, dlaczego tak uważasz, ale... – profesor urwał, wbijając we mnie wzrok.

Miałam plan niepostrzeżenie zająć miejsce z tyłu sali, ale dzięki Masenowi wszystkie oczy zwróciły się w moim kierunku.

– Przepraszam za spóźnienie – wydukałam, czerwieniąc się wściekle.

– Proszę wyjść – powiedział profesor, krzyżując ręce na piersi.

Oniemiałam.

– Dlaczego?

– Spóźniła się pani o dokładnie – zerknął na zegarek – trzydzieści dwie minuty. Ominęła więc pani połowę zajęć, a tym samym sporą część dyskusji na temat internetowego feminizmu. Nie wie pani, jakie kto zajął stanowisko, ani jakie argumenty już padły. Śmiem stwierdzić, że pani wkład w pozostałą część konwersacji będzie zerowy. Dlatego proszę wyjść i nie marnować więcej zarówno mojego, jak i pani kolegów czasu.

Stałam jak wryta, nie wiedząc, jak się zachować. W końcu zawstydzona wybiegłam na korytarz. Skryłam się w łazience, czując, jak łzy złości napływają mi do oczu. Zapatrzyłam się na moje zapłakane odbicie w lustrze i nagle coś we mnie pękło. Nie miałam siły dłużej udawać, że daję sobie radę ze wszystkim. Chciałam znów wrócić do czasów, gdy moim największym zmartwieniem było zrobienie projektu na zaliczenie. Gdy wiedziałam, że zawsze mogę liczyć na moich rodziców, niezależnie od dzielącej nas odległości.

Do czasów, gdy nie czułam się taka samotna.

Otarłam mokrą od łez twarz i wyszłam z łazienki. Zamiast udać się na kolejne zajęcia, ruszyłam w stronę parkingu. Dwadzieścia minut później weszłam do pogrążonego w ciszy domu. Przebrałam się w piżamę i rozsiadłam na kanapie. Z paczką chipsów w jednej ręce i konsolą w drugiej, włączyłam Królestwo czarnego maga i po raz pierwszy od dawna poczułam, że ogarnia mnie spokój.  

*

Nowy rozdział 31 sierpnia, a w nim pierwszy rozdział z punktu widzenia Dominica :D

Zostawię tam mini poszlaki, co do pewnej tajemnicy skrywanej przez naszego profesorka!

ig: annasmol_autorka

Jo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro