Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

Heather

Dzieciaki spały, lecz nie powstrzymało mnie to przed spędzeniem w ich pokoju większej ilości czasu niż to potrzebne. Potrzebowałam chwili, aby pozbierać myśli. Przysiadłam na skraju łóżka Paula i zapatrzyłam się na jego powykrzywianą sylwetkę i otwarte usta. Później przeniosłam wzrok na Luke'a, którego twarz ledwo wystawała spod stosu kołder i koców. Jak zwykle wyglądali tak niewinnie, że nikt nie uwierzyłby w ich prawdziwą, diabelską naturę.

Nagle przyjemne ciepło rozlało się w mojej piersi. Miłość. Może i bliźniaki były pomiotami szatana zesłanym na ziemię po to, aby mnie gnębić, ale nadal nie wyobrażałam sobie bez nich życia. Bez ich szalonych pomysłów, przez które przedwcześnie osiwieję. Bez ich ciągłej paplaniny i pyskowania. Bez tej energii, która wręcz rozsadzała ich od środka.

Odgarnęłam mokre włosy z czoła Paula, a do moich oczu napłynęły łzy, których nie byłam w stanie dłużej wstrzymywać. Nieważne jak bardzo chłopcy mnie wkurzyli, nigdy, ale to nigdy nie wyrządziłabym im umyślnie krzywdy. Na samą myśl robiło mi się niedobrze. Nie zniosłabym, gdyby się mnie bali. Chciałam być ich bezpieczną przystanią. Osobą, na którą mogą zawsze liczyć, bez względu na to, co się stanie.

Tak, jak ja wiedziałam, że mogę liczyć na rodziców.

Co takiego przeżył Dominic, że nie chciał, aby ktoś jeszcze przez to przechodził? Jak wyglądało jego dzieciństwo?

Przed oczami zobaczyłam małego, posiniaczonego chłopca z oczami pełnymi łez. Potrząsnęłam głową, próbując się go pozbyć, lecz czułam, że ten obraz już na zawsze zostanie w mej pamięci.

Zaczęłam się dusić. Wybiegłam z pokoju bliźniaków i po omacku dotarłam do łazienki. Odkręciłam zimną wodę i ochlapałam nią twarz. Nie pomogło, nadal nie mogłam oddychać. Zataczając się, podeszłam do okna, szarpnęłam zasuwę, po czym wystawiłam głowę na zewnątrz. Spanikowana łapałam powietrze ustami, czując, że w końcu powoli się rozluźniam.

Pięć minut później, jak gdyby nigdy nic, weszłam do salonu. Bałam się, że Dominic podejmie przerwaną rozmowę, lecz na moje szczęście był zbyt zajęty przeglądaniem naszej kolekcji gier.

– Masz Unreal Tournament z 98 roku? – spytał niedowierzająco, pokazując mi płytę.

– Mam wszystkie wersje, włącznie z tą najnowszą z 2023.

– Wieki w nią nie grałem.

Popatrzyłam na niego zaskoczona. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak poważny profesor Masen gra w gry komputerowe. No, może poza jakimiś logicznymi typu szachy czy scrabble online. Ale zwykłe strzelanki? W życiu.

– Nie patrz tak na mnie – powiedział, uśmiechając się lekko. – Może i nie projektuję gier, co nie oznacza, że w nie nie grałem.

– Jakie jeszcze znasz gry?

– Głównie klasyki typu: Heroes, Diablo, Baldur's Gate, World of Warcraft, Mortal Kombat, Gothic.

Chyba właśnie miałam mini orgazm.

Ilekroć pomyślę, że Dominic nie może być bardziej seksowny, mężczyzna postanawia pokazać mi, jak bardzo się myliłam.

– Dobry jesteś? – spytałam.

– Dość.

– Chcesz zagrać? Z chęcią rozwalę ci łeb.

Dominic przytaknął, uśmiechając się przy tym szeroko.

Coś czułam, że za chwilę ten zadowolony uśmieszek zniknie z jego twarzy. Zwłaszcza gdy przekona się, że kilkanaście instruktażowych filmików na Youtube dotyczących Unreal'a pochodzi ode mnie.

– Chcesz wybrać plansze? – spytałam, żeby dać mu jakiekolwiek fory.

– Jakaś w kosmosie będzie idealna.

Skinęłam głową, szukając mojej ulubionej planszy z trzema wieżami zawieszonymi w kosmosie. Zmniejszyłam jeszcze liczbę NPC i zmieniłam ich poziom na podstawowy, aby nie przeszkadzali mi i Dominicowi w grze, a dokładniej, aby nie zabili mężczyzny, nim ja to zrobię. Gotowa na rzeź, kliknęłam start i wyruszyłam na poszukiwanie mojej ofiary.

Wystarczyło mi zaledwie kilka minut, aby przekonać się, że określenie gry Dominica jako „dość dobrej", było sporym niedopowiedzeniem. Mężczyzna sprawnie przemieszczał się po trzech wieżach, zabijając innych graczy i unikając moich strzałów.

– Niemożliwe – mruknęłam pod nosem, gdy po raz kolejny spudłowałam. – Po prostu niemożliwe.

Adrenalina buzowała mi w żyłach, serce biło jak szalone. Uwielbiałam to uczucie. Ten przyjemny dreszczyk podekscytowania, że wreszcie mam równego sobie przeciwnika.

Wskoczyłam na najwyższą platformę, zgarniając bazookę, czyli najpotężniejszą broń w grze. Skryłam się z nią w cieniu, wycelowałam w sam środek jednej z wież i już miałam strzelać, kiedy nagle padłam martwa na ziemię, a z głośników rozległo się głośne:

– HEADSHOT!

W niedowierzaniu wpatrywałam się w ekran, na moje leżące na betonie martwe ciało i krążącą wokół mnie postać DomMas.

Podniosłam głowę, napotykając rozbawione spojrzenie Dominica.

– Dość dobry? – spytałam, nie kryjąc swojej złości.

Wzruszył ramionami.

– Myślałem, że wyszedłem z wprawy. W końcu nie grałem w to od jakichś osiemnastu lat.

Zacisnęłam usta, ledwo powstrzymując wiązankę przekleństw, cisnącą mi się na język. Dałam się zastrzelić (i to w głowę!) gościowi, który nie grał od prawie dwudziestu lat? Nie, nie mogłam tego tak zostawić.

– Zagramy na życia? – spytałam.

– Jasne.

Wkurzona zmieniłam ustawienia gry, uderzając w klawiaturę mocniej niż to potrzebne. Tym razem sama wybrałam planszę i kliknęłam start.

W salonie panowała cisza, przerywana jedynie klikaniem myszki i odgłosami strzałów. Zgarnęłam snajperkę i teleportowałam się na jedną z gór, chcąc z ukrycia obserwować, co działo się na dole.

– Tchórz – mruknął Dominic.

Uniosłam na niego zaskoczone spojrzenie, a po chwili z głośnika rozniósł się krzyk i moja postać padła martwa.

Przeklęłam pod nosem.

– Nie spodziewałem się tego po tobie – powiedział Dominica, wystawiając głowę znad oklejonego przez Sophie naklejkami z Psiego patrolu laptopa. – Tylko tchórze ukrywają się w górach.

Pokazałam mu środkowy palec i wróciłam do gry. Musiałam się skupić. Nie mogłam pozwolić mu wygrać. Westchnęłam, widząc, że zostały mi tylko trzy życia, gdy Dominic nadal miał ich pięć.

To przez gorączkę tak źle grałam. Tak, to na pewno jej wina. I tego dziwnego kłucia w piersi, które przybierało na sile, ilekroć patrzyłam na mężczyznę.

Po kolejnych piętnastu minutach gry padłam na ziemię martwa bez ani jednego życia. Wkurzona wpatrywałam się w wielki napis: GAME OVER, migający na ekranie. W końcu zebrałam się na odwagę i spojrzałam na Dominica. Jego zadowolona mina jeszcze bardziej spotęgowała moją złość.

Nie znosiłam przegrywać.

– Co to miało być? – spytałam wkurzona.

– Co?

– Gdzie nauczyłeś się tak grać, panie „dość dobry"?

– W akademiku – odparł, kładąc laptopa na stole. – Kolega pobrał piracką wersję tej gry i z nudów zaczęliśmy urządzać turnieje.

– Niech zgadnę, zapewne je wygrałeś?

– Trzy razy.

– I nie mogłeś mnie o tym poinformować, zanim zaczęliśmy grać?

– Nie. Chciałem zobaczyć twoją minę.

Sapnęłam, ponownie mrucząc pod nosem przekleństwa.

– Zagrajmy jeszcze raz – powiedziałam.

– Wystarczy.

– Muszę się zrewanżować.

– Później, jak trochę ochłoniesz. Masz gorączkę, a od tej złości na pewno skoczyła ci o kolejne kilka stopni.

Westchnęłam zrezygnowana i odłożyłam laptopa na stół. Skrzyżowałam ręce na piersi i zapatrzyłam się przed siebie.

– Nie umiesz przegrywać, co? – spytał Dominic, siadając obok mnie.

– Nie jestem przyzwyczajona do przegrywania, a już na pewno nie w taki sposób.

Zaśmiał się, przyciągając mnie do siebie.

Zamarłam. Moje serce biło jak oszalałe, szumiało mi w uszach, dziwne kłucie w piersi znów przybrało na sile. Skąd taka reakcja? Przecież Dominic tylko mnie przytulił. Dlaczego więc czułam, jakby to było coś znacznie intymniejszego?

– Skąd twoje zainteresowanie grami? – spytał, nie zdając sobie sprawy z chaosu w mojej głowie.

Odchrząknęłam, bojąc się, że mój głos mnie zdradzi.

– Tato mnie wkręcił – odparłam, uśmiechając się lekko. – Rodzice wypracowali taki system, że mama pracowała za dnia, a tato nocą. W taki sposób mogli wymieniać się opieką nade mną, a tato jako zapalony gracz, wkręcił mnie w świat gier komputerowych. Zaczynałam od Mario, Jazz Jackrabbit, czy Simów, ale dość szybko przerzuciłam się na bardziej wymagające gry. Mama nie była zachwycona, kiedy przyłapała mnie na graniu w Devil's Sword.

– To o niej rozmawiałaś ostatnio z Mattem?

– Tak. – Ożywiłam się. – To ulubiona gra mojego taty i nie mogę uwierzyć, że będę pracować przy jej kolejnej części. To wielki zaszczyt... ale i ogromna odpowiedzialność. O wiele większa niż przy tworzeniu gry od zera. Będziemy musieli się naprawdę postarać, aby sprostać wymaganiom narzuconym nam przez fanów, którzy pokochali poprzednie części... – Zamilkłam na chwilę, uśmiech zniknął z mojej twarzy. W końcu wyszeptałam smutno: – Ale nie wiem, czy będę mogła wziąć tę pracę. Matthew wysłał mi grafik i raczej nie uda mi się tego połączyć z dzieciakami, studiami i całą resztą.

Dominic popatrzył na mnie z trudną do rozszyfrowania miną.

– Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe, ale sprawdziłem twój plan zajęć i nic z niego nie rozumiem. Wygląda, jakbyś nie wiedziała, na co się zapisać, więc wybrałaś zupełnie przypadkowe przedmioty.

– Bo tak było. Nic mnie nie kusiło, więc uznałam, że spróbuję różnych dziedzin i może akurat coś mi się spodoba. Niestety, okazało się, że poza grami nic więcej mnie nie interesuje.

– W takim razie, po co to ciągnąć? Marnujesz czas, który możesz poświęcić na pracę nad grą.

– To nie takie proste.

– Dlaczego nie?

– Bo... bo nie.

Dominic uniósł brew, wyraźnie nieprzekonany moim jakże dobrym argumentem. Miał minę, jak na zajęciach, gdy ktoś nie odpowiedział na pytanie w sposób wystarczająco satysfakcjonujący.

– Bo nie? – dopytał.

Dobrze wiedziałam, dlaczego tak kurczowo trzymałam się tych studiów, ale nadal trudno było mi się do tego przyznać. W końcu zrezygnowana wyznałam:

– Nie chcę rzucać studiów, bo to dla mnie namiastka normalności... Gdy jestem na uczelni, czuję się, jakbym cofnęła się w czasie. Zapominam o moim problemach, o tym, że życie nie wygląda już jak dawniej. Mogę choć przez chwilę udawać, jakby nic się nie zmieniło... Jakbym nadal była starą Heather, która ma całe życie przed sobą.

Spuściłam wzrok na moją dłoń, bojąc się, co dostrzegę na twarzy Mężczyzny. Czy uważał, że jestem egoistką, która myśli tylko o sobie?

Dominic milczał, potęgując moją nerwowość. Sekundy mijały, każda kolejna dłuższa od poprzedniej. W końcu niepewnie podniosłam głowę, napotykając spojrzenie mężczyzny. Było pełne troski i ciepła, które sprawiły, że od razu poczułam się lepiej.

– Czyli uważasz, że teraz nie masz przed sobą życia? – spytał.

– Mam, ale nie takie, jakie chciałam... Wiem, jak samolubnie to brzmi, ale tak się właśnie czuję. Miałam wszystko dokładnie zaplanowane. Od zawsze wiedziałam, czego chcę i ciężko pogodzić mi się z myślą, że nic z tego nie wyjdzie.

– Nie jesteś samolubna, dlatego, że tak myślisz. Poświęciłaś siebie dla swojego rodzeństwa i to normalne, że tęsknisz za tym, jak było wcześniej. Ale musisz zrozumieć jedną rzecz: twoje myśli nie czynią ciebie egoistką. Liczą się twoje czyny, a tutaj nie masz sobie niczego do zarzucenia. Tylko ślepiec nie zauważyłby, że dobro dzieci jest dla ciebie najważniejsze.

Łzy napłynęły mi do oczu, gardło ścisnęło się ze wzruszenia. Jak to możliwe, że Dominic znów kilkoma słowami sprawił, że poczułam się lepiej? Że w końcu spłynął na mnie spokój? Zdecydowanie powinnam przestać chodzić do pani Murray, a zamiast tego płacić Dominicowi za terapię.

– Dziękuję – wyszeptałam.

– Nie masz mi za co dziękować. Powiedziałem prawdę – odparł, ocierając moje mokre od płaczu policzki. – W życiu rzadko kiedy wszystko idzie zgodnie z naszym planem, ale nie byłbym taki kategoryczny, aby jednoznacznie stwierdzić, że to źle. Czasem los przynosi nam więcej, niż pragnęliśmy.

Nie spuszczał ze mnie wzroku. W jego oczach zamigotało coś, czego nie potrafiłam rozczytać. Czy chodziło mu o mnie?

Nie, to niemożliwe.

A może?

Serce tłukło mi się w piersi, ciało pokryła gęsia skórka. W głowie miałam mętlik od natłoku sprzecznych myśli i emocji. Bałam się, że jeszcze chwila i zrobię coś, czego będę później żałowała, dlatego po dłuższej chwili ciszy wyrzuciłam z siebie:

– Kolejna rundka Unreal'a?

Dopiero kilka godzin później, gdy zamykałam za Dominiciem drzwi, dotarło do mnie, że po raz kolejny otworzyłam się przed nim, w zamian nie dostając prawie nic. Lecz jak miałam się dowiedzieć o nim czegoś więcej, kiedy zadawanie mu pytań przypominało grę w sapera, w której za każdym razem trafiałam na minę?

*NPC z ang. non-playable character - określenie każdej postaci w grze komputerowej, w którą nie wciela się żaden z graczy.

*

Nowy rozdział 22 grudnia!

Dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki <3

ig: annasmol_autorka

JO <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro