Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI

Dominic otworzył mi drzwi samochodu, a ja z gracją – na ile pozwalały mi na to wysokie szpilki – wspięłam się na miejsce pasażera. Obserwowałam, jak mężczyzna okrąża samochód i siada za kierownicą.

– Jaki jest plan? – spytałam, kiedy wjechaliśmy na główną drogę.

– Najpierw coś zjemy.

– A później?

– Później zobaczysz.

– Mam nadzieję, że ubrałam się odpowiednio.

– Wyglądasz idealnie.

Zarumieniłam się, serce z podekscytowania tłukło mi się w piersi. Zerknęłam na Dominica, chcąc sprawdzić, czy był chociaż trochę zdenerwowany naszą randką, lecz coś innego odwróciło moją uwagę.

– Masz wielką, różową spinkę we włosach – powiedziałam, uśmiechając się szeroko.

– Och. – Wymacał palcami spinkę, po czym ją ściągnął i odłożył na bok. – Zupełnie o niej zapomniałem.

– Jak to się stało?

– Zdaniem Sophie nie jestem na tyle dobry, aby czesać Lucildę, więc najpierw kazała poćwiczyć mi na moich włosach.

Mój uśmiech się poszerzył, przyjemne ciepło ponownie rozlało się w dole brzucha.

– Wiesz, że nie musiałeś się z nią bawić?

– Wiem, ale chciałem. Poza tym Sophie jest przeurocza, a jej wyobraźnia nie zna granic. Myślałem, że podołam zadaniu bawienia się lalkami, lecz nie potrafiłem za nią nadążyć. Najpierw nasze lalki były siostrami, chodzącymi do szkoły, aby po chwili zamienić się we wróżki, które latają wysoko nad chmurami i mają magiczną moc przemieniania deszczu w różowy brokat, lecz nim się zorientowałem, co się dzieje, moja lalka stała się superbohaterem, który musiał zabić poczwarę, aby uratować świat przed zagładą. I to wszystko w zaledwie kilka minut zabawy. Kto wie, co jeszcze by się wydarzyło, gdybyś nam tak brutalnie nie przerwała. Może wygrałbym Miss Universe albo został prezydentem?

– Byłbyś piękną Miss Universe. Zwłaszcza z tą różową spinką.

Dominic zatrzymał się na czerwonym świetle i odwrócił w moją stronę.

– Przyznam szczerze, że bałem się spotkania z twoim rodzeństwem, ale nie było tak źle. Chociaż nie wiem, czy bliźniaki w ogóle przyjęli moją obecność do wiadomości.

– Przyjmą, jak zagrasz z nimi w Unreala.

– Jeżeli znoszą przegraną tak jak ty, to chyba podziękuję.

– Byłam zaskoczona, panie dość dobry, dlatego tak zareagowałam. I wypraszam sobie, bardzo dobrze znoszę przegraną.

Dominic pokręcił głową wyraźnie rozbawiony. Wyglądał tak młodo i beztrosko, że nie mogłam oderwać od niego wzroku. Niestety, światło zmieniło się na zielone, i mężczyzna z powrotem skupił uwagę na drodze.

– Dlaczego bałeś się spotkania z dzieciakami? – spytałam.

– Nie miałem zbyt wiele kontaktu z dziećmi, więc nie wiedziałem, czego się spodziewać. Bałem się, że mnie nie polubią, uznają za sztywniaka, nudziarza... Chciałem się odpowiednio przygotować, może ich trochę przekupić prezentami.

– Nie musisz im nic kupować. Polubią ciebie takiego, jaki jesteś... Jak Sophie.

– Sophie nie wygląda na osobę, która mogłaby kogoś nie polubić.

– Prawda, ale nie każdemu pozwala bawić się Lucildą. – Zmrużyłam oczy, kiedy coś sobie uświadomiłam. – Ej, ja nie mogę się nią bawić, a ty po jednym kilkuminutowym spotkaniu możesz? To niesprawiedliwe.

– Może i to było tylko kilka minut, ale nie zapomnij, ile się działo w ich trakcie. Rozmawiasz teraz z superbohaterem.

– Supebohaterką – burknęłam, nadal nie mogąc przetrawić tego, że Sophie bardziej zaufała obcemu facetowi, a nie własnej siostrze. – Mam nadzieję, że ta poczwara ciebie zgładzi.

Zaśmiał się głośno.

– Masz rację, w ogóle nie masz problemu z przegrywaniem – stwierdził. – I poczwara prawie mnie zgładziła, bo byłem zupełnie zbity z tropu, kiedy na przestrzeni sekund, Sophie przeszła ze śpiewania piosenki o brokatowym deszczu, do krzyczenia słodkim głosem: poczwara atakuje! Kryj się!

Tym razem to ja się zaśmiałam. Ile bym dała, żeby zobaczyć minę Dominica, kiedy to się stało.

– Dlatego tak trzeba uważać przy niej, co się mówi. Wyłapuje przekleństwa, zanim padną z twoich ust, a później rzuca je w najmniej spodziewanym momencie.

– Stąd cholewka?

Popatrzyłam na niego zaskoczona, że to pamiętał.

– Tak, ale kilka razy mi się wymsknęła: cholera i cały mój wysiłek poszedł na marne. Mogę Sophie kazać w kółko powtarzać cholewka, a w jej mózgu i tak już pozostanie cholera... A poczwara i zagłada przejęła od bliźniaków. Jestem pewna, że to były ich pierwsze słowa... Ewentualnie: jesteśmy niewinni.

Dominic milczał przez chwilę, jego jabłko Adama podskakiwało w górę i w dół.

– Stworzyłaś im wspaniały dom, Heather – powiedział zachrypniętym głosem. – Pełen śmiechu, radości, krzyków. Jestem pewien, że będą dobrze wspominać swoje dzieciństwo.

Wzruszenie ścisnęło mi gardło, łzy na nowo napłynęły do oczu. Randka nie trwała nawet godziny, a ja już trzy razy byłam na granicy płaczu. Ale jak miałam nie być, kiedy właśnie usłyszałam najlepszy komplement, jaki ktokolwiek mógłby mi dać?

- Dziękuję – wydusiłam z trudem.

- Nie masz mi za co dziękować. Powiedziałem prawdę.

Obserwowałam Dominica kątem oka, zastanawiając się, czy powinnam zadać kolejne pytanie. W końcu uznałam, że nie wytrzymam, jeżeli nie poznam odpowiedzi.

- Chciałeś mieć dzieci? – spytałam.

Dominic milczał przez długą chwilę, jego dłonie zacisnęły się mocniej na kierownicy.

- Tak, ale tylko na początku związku z Alice... Chociaż pamiętam, że przez moment myślałem, że może dziecko naprawi naszą relację, wyciągnie z Alice jakieś pokłady człowieczeństwo. Na szczęście dość szybko zrozumiałem, że to nie jest dobre rozwiązanie. Poza tym, żadne dziecko nie zasługuje na narzucenie mu takiej presji... Ani na matkę, która będzie zazdrosna o uwagę, którą mu się poświęca.

- Tęsknisz za nią? Za tą Alice, którą była na początku?

- A czy można tęsknić za kimś, kogo nigdy nie było? Kto, tak naprawdę, istniał tylko w mojej głowie?

Skinęłam głową, przyznając mu rację.

- Dawno nie byłem na randce, ale chyba rozmawianie o ex nadal nie jest dobrym pomysłem? – spytał, uśmiechając się lekko.

- Możliwe, ale i tak idzie ci całkiem dobrze.

- Naprawdę?

- Tak, zachowujesz się wręcz książkowo. Skomplementowałeś mój wygląd. I to dwa razy. Dałeś mi kwiaty z LEGO, czym pokazałeś, że nie kupiłeś bezmyślnie byle jakiego bukietu, a włożyłeś w to trochę wysiłku. Oczarowałeś moją siostrę, otworzyłeś mi drzwi do samochodu, i co najważniejsze: nienagannie się prezentujesz. Masz czyste ubranie, ładnie pachniesz, nie masz nieumytych włosów ani brudów za paznokciami. A wierz mi, że to nie jest standard.

Dominic popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.

- Z kim ty się umawiałaś?

- To nie moja wina. Nie wiedziałam, że oni tak wyglądają. Po prostu internet kłamie... Byłam tak przyzwyczajona do facetów przerabiających swoje zdjęcia, że gdy zobaczyłam twoje, to też byłam przekonana, że to Photoshop. Że na pewno nie jesteś, aż taki przystojny w rzeczywistości.

- Uważasz, że jestem przystojny?

- Och, daj spokój, nie zmusisz mnie do prawienia ci komplementów. Dobrze wiesz, jak wyglądasz. Musisz widzieć, jak studentki, a nawet studenci, nie potrafią odwrócić od ciebie wzroku.

- Byś może, ale ich zdanie mnie nie obchodzi. Twoje tak.

Przyjemne uczucie zagnieździło się w dole mojego brzucha. Czy Dominic zdawał sobie sprawę z tego, co ze mną robił? Jak jego słowa sprawiały, że nie mogłam zebrać myśli?

W odpowiedzi mruknęłam coś niezrozumiałego i odwróciłam głowę w stronę okna.

Kilka minut później zatrzymaliśmy się przed restauracją. Dominic otworzył mi drzwi, pomógł wysiąść z samochodu i poprowadził w stronę wejścia.

- Mam nadzieję, że lubisz włoskie jedzenie – powiedział, kiedy usiedliśmy przy stoliku w kącie sali.

- Lubię wszystko, a zwłaszcza, kiedy ktoś mi to poda przed nos.

- Nie lubisz gotować?

- Lubię, ale z dzieciakami to nie jest gotowanie, a kombinacje. Wiecznie któremuś coś nie smakuje. Za ostre. Za słone. Za mało słone. Za dużo przypraw. Co to za smak? Czy to czosnek? Czy to w ogóle jadalne?

Dominic zaśmiał się głośno.

- To nie jest zabawne – powiedziałam oburzona. – Ja w ich wieku tak nie wybrzydzałam. Tato nie umiał gotować, więc w kółko jadłam jedno danie: makaron z parówkami. Wiedziałam, że nie dostanę nic lepszego, więc nigdy nawet się nie zająknęłam, że makaron jest niedogotowany, parówki zimne, a sos bez smaku... Chociaż może to i lepiej, że nic nie mówiłam. Tato był strasznie obrażalski. Ja nie umiem przegrywać? To, co dopiero on. Nie odzywał się do mnie przez tydzień, po tym jak przejęłam jego zamek w Heroes'ach.

- Byłaś z nim blisko?

- Bardzo. – Uśmiechnęłam się smutno. – Pracował na nocki, więc to on głównie mnie wychowywał... O ile tak można nazwać granie całymi dniami w gry i oglądanie po raz setny Gwiezdnych wojen. Przysięgam, że w którymś momencie mogłam odtworzyć z pamięci wszystkie teksty z filmu. Mama nie była zadowolona. Marzyła o słodkiej, uroczej córeczce, a skończyła z chłopczycą, którą w wieku dziewięciu lat potrafiła jednym ruchem miecza, uciąć wszystkie głowy Bestii z Devil's Sword.

Kąciki ust Dominica uniosły się do góry, jego spojrzenie złagodniało.

- Brzmi złowieszczo.

- Bo takie było. – Pokręciłam głową. – Devil's Sword zdecydowanie nie jest grą dla dzieci, a już na pewno nie ta część, nad którą teraz pracujemy. Będzie o wiele brutalniejsza i o wiele krwawsza niż poprzednie.

- Opowiedz coś więcej.

Nie musiał mi dwa razy powtarzać.

- Wszystko zaczyna się od Pochmurnego Druida, który po pokonaniu...

Tak bardzo wkręciłam się w historię o wykreowanym przez nas świecie, złu czającym się pod ziemią, zaginionym mieczu diabła i zarazie atakującej niewinnych, że dopiero przy deserze zorientowałam się, że tylko ja ciągle gadam.

- Teraz twoja kolej – powiedziałam. – Opowiedz mi coś o sobie.

- Myślę, że wszystko o mnie wiesz.

Prychnęłam.

- No właśnie prawie nic o tobie nie wiem. Jesteś najbardziej tajemniczą osobą, jaką znam.

- Nie jestem tajemniczy, a po prostu nudny.

Znów prychnęłam.

- No dobra – powiedział. – Co chcesz wiedzieć?

Miałam tyle pytań w głowie, lecz jak na złość, teraz nie mogłam sobie żadnego przypomnieć.

- Naprawdę zostajesz w Denton? – spytałam w końcu.

- Tak.

- Nie uważasz, że to krok w tył dla twojej kariery?

- Po raz pierwszy w życiu nie obchodzi mnie moja kariera – odparł, patrząc mi prosto w oczy.

Zrobiło mi się gorąco. Bardzo gorąco.

Czy on wiedział, co ze mną robił? Specjalnie tak formułował zdania, abym zastanawiała się, czy kryło się za nimi coś więcej.

Sięgnęłam po wodę i upiłam kilka łyków, chcąc zyskać na czasie i doprowadzić się do porządku.

- A co z resztą? Z twoimi znajomymi?

- Mam tylko jednego znajomego i Alex zgadza się ze mną, że lepiej, abym nie wracał do New Jersey. – Oparł dłonie na stole i nachylił się delikatnie w moją stronę. – Jesteśmy na randce, a ty wypytujesz mnie o to, czy przeprowadzę się półtora tysiąca mil stąd. Czy powinienem odczytać to, jako znak, że nie chcesz się ponownie spotykać?

- Nie! – krzyknęłam, po czym dodałam ciszej: - Chciałam się tylko upewnić, czy na pewno dobrze to przemyślałeś, abyś później nie żałował.

- Wierz mi, że wszystko dokładnie przemyślałem i jestem pewien, że nie będę niczego żałował.

Milczeliśmy, mierząc się wzrokiem. Powietrze między nami, wręcz iskrzyło od napięcia, które stawało się coraz trudniejsze do ignorowania.

Pierwsza odwróciłam wzrok. Mój oddech był przyspieszony, ruchy dziwnie spowolnione.

Jak to możliwe? Przecież Dominic nawet mnie nie dotknął. Przeklęte zdradzieckie ciało. Przeklęte hormony, które blokowały rozsądne myślenie.

Ponownie upiłam kilka łyków wody, i chcąc odzyskać choć trochę kontroli nad sytuacją, palnęłam pierwszy pytanie, które przyszło mi na myśl:

- Masz w ogóle wadę wzroku?

Pionowa zmarszczka przeszła czoło Dominica, jego mina zdradzała, że nie miał pojęcia, o co mi chodzi.

- Co?

- Masz wadę wzroku, czy nosisz okulary, bo wiesz, że dobrze w nich wyglądasz?

- Uważasz, że jestem, aż tak próżny, żeby nosić okulary, kiedy ich nie potrzebuję?

- Każdy z nas jest próżny.

Pokręcił głową, rozbawienie widoczne w jego oczach.

- Tak, mam niewielką wadę wzroku. Głównie noszę okulary do czytania, ale czasem o nich zapominam. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Teraz, kiedy wiem, jak bardzo ci się w nich podobam, pewnie będę nosił je częściej.

- Nie zgadzam się – jęknęłam. - I nie chcę, żebyś je zakładał na zajęcia.

- Czyżbyś była zazdrosna?

- Nie, chodzi mi tylko o dobro twoich studentek. Chyba nie chcesz, aby zawaliły socjologię przez to, że nie mogły się skupić.

Jego uśmiech się powiększył, wesoły ogniki błyszczały w jego oczach.

- Myślę, że jednak to zazdrość przez ciebie przemawia.

Już miałam zaprzeczyć, lecz na szczęście zostałam uratowana przez kelnera, który przyniósł nam nasz rachunek.

- Dokąd teraz? – spytałam, kiedy dziesięć minut później Dominic prowadził mnie w stronę samochodu.

- Jedziemy przekonać się, czy rzeczywiście umiesz przegrywać. 

**

Nowy rozdział 2 marca!

ig: annasmol_autorka | twitter: josmall1996

Dziękuję za wszystkie komentarze :)

JO <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro