Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY

Heather

Czasem w życiu bywają momenty, które wydają się bardziej surrealistyczne niż inne. To był jeden z nich.

Wpatrywałam się w fotografię, nie rozumiejąc, na co tak właściwie patrzę. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że to nie zdjęcie, a lustro... Upiększające lustro. Dopiero po kilku długich sekundach dotarło do mnie, że to nie moje odbicie, a zdjęcie kobiety wyglądającej identycznie jak ja.

Prawie.

Kobieta ze zdjęcia była o wiele ładniejsza ode mnie. Jej włosy bardziej błyszczące, oczy wręcz lśniły od wewnętrznego blasku, skóra nie miała ani jednej niedoskonałości.

Przy niej wyglądałam jak brzydsza siostra bliźniaczka.

Przesunęłam palcem po twarzy kobiety. Tak podobnej do mojej, a zarazem zupełnie obcej. Nie mogłam odwrócić od niej wzroku. Byłam jak zahipnotyzowana.

Nigdy nie widziałam kogoś tak pięknego, tak idealnego.

Nie miałam wątpliwości co do tego, kim była kobieta ze zdjęcia – żoną Dominica.

Jego zmarła żona wyglądała jak ja.

W końcu dotarło do mnie, co to oznacza. Wszystko, co łączyło mnie z Dominiciem okazało się tylko jednym wielkim kłamstwem. Nic dla niego nie znaczyłam. Dla niego byłam jedynie kopią – i to marną – jego żony.

Przesunęłam wzrokiem po pozostałych fotografiach, leżących na dnie szafy. Drżącą dłonią sięgnęłam po jedną z nich. Przedstawiała Dominica ubranego w świąteczny sweter z uszami renifera na głowie, przytulającego swoją żonę, dekorującą pierniczki. Miałam wrażenie, że wielka pięść zaciska się na moim sercu, kiedy dostrzegłam wzrok mężczyzny – pełen czułości i miłości.

Wzrok, którym nigdy mnie nie obdarzył... zarezerwowany dla kobiety, która naprawdę coś dla niego znaczyła.

Dusiłam się, brakowało mi tlenu. Odłożyłam zdjęcie na miejsce i położyłam dłonie na kolanach. Wzięłam jeden głęboki oddech, później kolejny, i jeszcze jeden. Nie pomogło. Spanikowana rozejrzałam się dookoła, szukając tej cholernej sukienki, w końcu zrezygnowana narzuciłam na siebie płaszcz, złapałam za torebkę i wybiegłam na zewnątrz.

Musiałam znaleźć się, jak najdalej stąd. Od tego domu, który wyglądał, jakby zatrzymał się w czasie. Od tych zdjęć upchniętych na dnie szafy...

Czy to przede mną Dominic je schował? Czy do tej pory wisiały na ścianie? Witały go kiedy wchodził do domu? Przypominały mu o jego żonie? O tym jaki był z nią szczęśliwy?

Czy porównywał ją do mnie?

Zrobiło mi się niedobrze. Przełknęłam szybko ślinę, walcząc z wymiotami.

Rzuciłam ostatnie spojrzenie na dom z czerwonej cegły i wycofałam z podjazdu. Jechałam jak na autopilocie, moje myśli ciągle krążyły wokół Dominica. Wszystkie jego słowa, gesty, pocałunki nie były skierowane do mnie, a do jego żony. To ją wyobrażał sobie, kiedy się kochaliśmy. To o niej myślał, kiedy zasypiał wtulony w moje ciało.

To ją kochał.

Gniew buzowała mi w żyłach, gdy ze szczegółami analizowałam każde nasze spotkanie.

To, co dla mnie znaczyło tak wiele, dla niego było jedynie kłamstwem.

Zatrzymałam się na czerwonym świetle. Mój wzrok mimowolnie powędrował do lusterka. Wpatrywałam się w moje odbicie, które nie było już dłużej moim...

Było jej.

Czy Dominic kiedykolwiek widział mnie, czy dla niego byłam jedynie cieniem jego żony?

Ktoś zatrąbił. Nacisnęłam gaz, zaciskając dłonie na kierownicy.

Gniew przybrał na sile. Podsycałam go. Pragnęłam, aby wypełnił każdą cząstkę mojego ciała, tak, żeby nie było już miejsca na inne uczucia.

Nie mogę trzymać się od ciebie z daleka.

Pokręciłam głową na własną głupotę. Otworzyłam się przed mężczyzną, dałam mu cząstkę siebie, a dla niego nie znaczyło to nic.

Zatrzymałam się na skrzyżowaniu. Mój wzrok ponownie powędrował do lusterka, lecz po raz kolejny nie widziałam w nim własnego odbicia, a jej. Jak to możliwe, że trzymałam tę fotografię zaledwie przez kilka minut, a zapamiętałam ją z takimi szczegółami?

Odsunęłam włosy za ucho, zmrużyłam delikatnie oczy i uśmiechnęłam się szeroko, chcąc jeszcze bardziej upodobnić się do kobiety ze zdjęcia.

Nie, nadal byłam tylko jej marną kopią.

Brakowało mi tego wewnętrznego blasku, wręcz promieniującego z jej spojrzenia.

Światło zmieniło się na zielone. Nacisnęłam gaz zbyt mocno, ruszając z miejsca z piskiem opon. Jakbym w taki sposób chciała uciec od prześladującego mnie obrazu kobiety.

Kobiety.

Nie znałam nawet jej imienia. Nic o niej nie wiedziałam... Tak samo jak o Dominicu.

– Idiotka – powiedziałam do siebie. – Kompletna idiotka.

Resztę drogi pokonałam, ledwo rejestrując, co się wokół mnie dzieje. Zaparkowałam na podjeździe, lecz nim zdążyłam otworzyć drzwi, rozdzwonił się mój telefon.

Dominic.

Oparłam głowę o zagłówek i odebrałam połączenie.

– Heather?

To, w jaki sposób wymówił moje imię, zdradzało, że był spanikowany. Wiedział, że odkryłam jego sekret.

Milczałam. Nie byłam w stanie się odezwać. Na sam dźwięk jego głosu, pięść wokół mojego serca zacisnęła się boleśnie.

– Heather, to nie tak jak myślisz – dodał, kiedy nadal się nie odezwałam. – Spotkajmy się, a wszystko ci wyjaśnię.

Nie mogłam uwierzyć, że chciał mi sprzedać tę starą bajeczkę „to nie tak jak myślisz".

Zacisnęłam dłonie na telefonie, nie wiedząc, dlaczego nadal się nie rozłączyłam. Dlaczego w ogóle odebrałam?

– Powiedz coś, Heather – odezwał się po dłuższej chwili. – Dasz mi szansę wszystko ci wyjaśnić?

– Miałeś kilka miesięcy, żeby mi to wyjaśnić.

Zakończyłam połączenie i zablokowałam jego konto w aplikacji. Fakt, że nawet nie miałam jego numeru telefonu, po raz kolejny pokazał mi, jak bardzo byłam żałosna.

Idiotka. Jedna wielka idiotka.

Weszłam do domu i odetchnęłam z ulgą, widząc, że wszyscy jeszcze spali. Wzięłam szybki prysznic, zmywając z siebie zapach Dominica i ubrana w piżamę zeszłam do kuchni. Zrobiłam sobie kawę i z kubkiem w ręce zapatrzyłam się za okno. Myślami znów byłam przy kobiecie ze zdjęcia.

Jaka była? Co lubiła? Czym się zajmowała?

Pragnęłam dowiedzieć się o niej wszystkiego. O kobiecie, którą pokochał Dominic.

Z której śmiercią nie potrafił się pogodzić, próbując wypełnić po niej pustkę marnymi sobowtórami.

W domu sąsiadów zapaliło się światło. Obserwowałam jak pan Cullcken krząta się po kuchni, karmiąc swoje trzy koty i psa.

Może i ja powinnam sobie sprawić zwierzaka, zamiast uganiać się za facetami? Pokręciłam głową, odrzucając ten pomysł. Ledwo potrafiłam zapanować nad bliźniakami, którzy czasem zachowywali się jak dzikie zwierzęta. Nie potrzebowałam dokładać sobie dodatkowej pracy.

Zrezygnowana opadłam na krzesło i ukryłam twarz w dłoniach. Nie płakałam. Nadal nie docierało do mnie, co się stało. Mój mózg pracował na najwyższych obrotach, próbując znaleźć jakieś wytłumaczenie tego wszystkiego, lecz czy dało się to usprawiedliwić?

To, że była żona Dominica, wyglądała jak ja?

Nie mogłam zrzucić tego na przypadek. Zanim się spotkaliśmy mężczyzna, dokładnie wiedział, jak wyglądam. Wybrał mnie właśnie z tego powodu...

Pięść dokoła mego serca ścisnęła się jeszcze mocniej.

– Idiotka – mruknęłam, uderzając głową w stół. – Kompletna idiotka.

Drzwi do kuchni otworzyły się, a do środka weszła Lucy.

Wyprostowałam się i skryłam twarz za kubkiem. Nie byłam jeszcze gotowa na konfrontację z dziewczyną. Na szczęście Lucy była zbyt zaspana, żeby dostrzec, w jakim byłam stanie. Machnęła na mnie ręką i podeszła do ekspresu, wybierając kawę z podwójnym espresso. Ziewnęła, przetarła zmęczone oczy i przeczesała dłonią włosy, które nawet rozczochrane wyglądały, jak ułożone przez najlepszego fryzjera.

Ekspres zabrzęczał. Lucy upiła spory łyk kawy i westchnęła z zadowoleniem. Dopiero teraz podniosła na mnie wzrok i zmierzyła podejrzliwym spojrzeniem. Niestety, znałyśmy się tak dobrze, że nie było szans, że cokolwiek przed nią ukryję.

– Co zrobił? – spytała, siadając obok mnie.

– On... on...

Urwałam, niezdolna nic powiedzieć. Słowa wręcz grzęzły mi w gardle.

– Hej, spójrz na mnie – powiedziała łagodnym głosem, podnosząc moją brodę. Rozpłakałam się, widząc jej pełne troski brązowe oczy. – Zrobił ci krzywdę?

Pokręciłam przecząco głową, po czym przytaknęłam.

– Mam zadzwonić na policję?

– Co? Nie! – krzyknęłam spanikowana. – Nie zranił mnie fizycznie, a...

Opuściłam wzrok, nie wiedząc, jak to wyjaśnić. Teraz gdy znajdowałam się z dala od tego domu z czerwonej cegły, cała ta sytuacja wydała mi się wręcz abstrakcyjna. Jakby to wszystko było tylko snem. Bardzo złym snem.

– Powiedział ci coś? – dopytała, ocierając moje łzy. – A może nie powiedział?

– On, ja... – jąkałam się, starając się ubrać w słowa, to co się stało. W końcu wydusiłam z trudem: – Znalazłam zdjęcie jego zmarłej żony, która... wyglądała dokładnie jak ja.

Lucy otworzyła usta, lecz nic nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo, próbując przetrawić te informacje.

– Czekaj, czekaj – odezwała się po dłuższej chwili. – Chcesz mi powiedzieć, że profesorek miał żonę, która zmarła, a która wyglądała jak ty?

– Tak.

– Skąd wiesz? Powiedział ci o tym?

– Nie, znalazłam jej zdjęcie... a dokładniej kilkadziesiąt zdjęć wciśniętych na dno szafy.

Jak na zawołanie przed moimi oczami pojawiła się fotografia kobiety. Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się tego obrazu z pamięci.

Lucy milczała. Przez jej twarz przeszedł wachlarz emocji: szok, niedowierzanie, wściekłość, smutek.

– Jak bardzo podobna? – zapytała zachrypniętym głosem.

– Bardzo... Jak moja bliźniaczka.

O wiele ładniejsza bliźniaczka.

Byłam przekonana, że Lucy zacznie przeklinać, wyzywać Dominica i wszystkich mężczyzn, lecz ku mojemu zaskoczeniu znów zamilkła.

– Nic nie powiesz? – spytałam, nie mogąc znieść jej nienaturalnego zachowania. – Żadnego „a nie mówiłam?" albo „mężczyźni to świnie"? Nic?

– Myślę, że nie muszę ci tego mówić... Poza tym, kobiety nie są wcale lepsze.

Popatrzyłam na nią zaskoczona, czując, że za jej słowami kryje się coś więcej. Lucy unikała mojego wzroku, potwierdzając moje przypuszczenia.

– Chodzi o Emmę? – Skinęła głową. – Rozstałyście się?

– Tak.

– Dlaczego?

– Nie chcę o tym rozmawiać. Nie dzisiaj – dodała, widząc moją minę.

Lucy nie musiała nic mówić, jej ciało ją zdradzało. Napięta szyja, usta zaciśnięte w wąską linię, unikanie mojego wzroku. Była zrozpaczona, a ja dopiero teraz to zauważyłam. Nie ma co, byłam najgorszą przyjaciółką na świecie. Myślałam tylko o sobie i o własnych problemach, nie dostrzegając, że i Lucy przechodziła przez gorszy czas.

Zamiast dalej drążyć temat, przytuliłam ją do siebie. W przeciwieństwie do mnie Lucy musiała sama przetrawić rozstanie, nim będzie mogła mi się wygadać.

Nie wiem, ile siedziałyśmy w takiej pozycji, kołysząc się delikatnie w przód i w tył. Odsunęłyśmy się od siebie, kiedy z piętra rozległ się huk.

– Pomioty szatana wstały – powiedziała Lucy, podnosząc się z krzesła. Na jej rzęsach wisiały łzy, oczy były zaczerwienione. – Nadal są obrażeni, ale jestem pewna, że do końca tygodnia im przejdzie.

Uśmiechnęłam się smutno, chcąc uwierzyć w jej słowa.

– Muszę się zbierać do pracy, ale wieczorem wpadnę i porozmawiamy na spokojnie – oznajmiła, po czym wycelowała we mnie palec. – Nie dzwoń do niego, nie odbieraj, nawet o nim nie myśl i podaj mi jego adres.

– Nie ma szans – odparłam, dobrze wiedząc, po co jej adres Dominica.

Lucy fuknęła i oparła dłonie na biodrach. Przez dłuższą chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem, w końcu dziewczyna wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się złowieszczo.

– Jak chcesz. Poczekam, aż przyjdzie do klubu, a moja intuicji podpowiada mi, że zlekceważy moje groźby, i jak gdyby nigdy nic mnie odwiedzi. Mężczyźnie nie mają za grosz instynktu samozachowawczego.

Dopiła resztę kawy, wsadziła kubek do zlewu, po czym wyszła z kuchni, zostawiając mnie znów samą z czarnymi myślami. 

**

Nowy rozdział 16 stycznia.

I jak wrażenia? Co sądzicie o tym, co zrobił Dominic? Muszę przyznać, że świetnie się bawiłam, czytając wasze teorie na temat zdjęcia i byłam zaskoczona, że jedna osoba podała prawidłową odpowiedź - brawo dla WieslawaK :) Myślałam, że jestem taka cwana z tym pomysłem, i że nikt na to nie wpadnie, a tutaj taka niespodzianka!

Chociaż może was jeszcze zaskoczę. Kto wie, co siedzi w głowie profesorka :P

ig: annasmol_autorka

JO <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro