ROZDZIAŁ DWUNASTY
Heather
– Hattie! Hattie! – krzyczała Sophie, wybudzając mnie ze snu. – Znów wygrałam. Zobacz. Jako pierwsza znalazłam budzik.
Z trudem otworzyłam zaspane oczy. Podekscytowana twarz Sophie znajdowała się zaledwie milimetry od mojej. Małą dłoń zaciskała na telefonie, który głośno dzwonił i wibrował, doprowadzając mnie do szału.
– Musisz się bardziej postarać – wrzasnęła dziewczynka, próbując przekrzyczeć alarm. – Znalazłam go na szafce w moim pokoju. Nawet go nie schowałaś. Był na widoku.
– Mogę? – spytałam, wyciągając z jej dłoni komórkę i ją wyciszając. – Obiecuję, że następnym razem lepiej go ukryję.
– Okeeeej... Wiesz, co mi się śniło? – spytała rozmarzona. – Znów byłam wróżką i miałam skrzydła i latałam. Podleciałam nawet do słońca, które było takie przyjemne i ciepłe i przyjemne. A potem pofrunęłam do Zoe, i wiesz, że ona też miała skrzydła? Więc fruwałyśmy razem. Nawet pofrunęłyśmy do Ashley, a później do Kim, a nawet do Amber, tej, która mi połamała kredki, wiesz która?
– Uhm – przytaknęłam, chociaż już dawno zgubiłam wątek. Było zbyt wcześnie na tak rozbudowaną i pełną różnych bohaterów historię.
– No, a ona nie miała skrzydeł. I dobrze. Pewnie by je połamała, jak moje kredki. Dlatego...
Moje myśli odpłynęły do Dominica. Na samo jego wspomnienie poczułam dziwne łaskotanie w żołądku, które przybrało na sile, gdy przypomniałam sobie jego słowa:
...jesteś piękną, inteligentną, świadomą swojej seksualności kobietą, która dokładnie wie, czego chce i ma odwagę po to sięgnąć...
Powiedział to tak pewnym siebie głosem, że musiałam mu uwierzyć. Zwłaszcza że w jego spojrzeniu nie było ani grama fałszu. Tylko prawda. I pożądanie, które...
– Jesteś chora, Hattie? – spytała Sophie, dotykając moich policzków. – Zrobiłaś się strasznie czerwona.
Brawo, Heather. Przyłapana na fantazjowaniu przez pięciolatkę.
– Nie, jest mi tylko trochę... gorąco. Ubierz się, to zrobimy pancakes na śniadanie.
– Pancakes? – Zmarszczyła nos. – Mam dzisiaj urodziny?
– Nie.
– Dentystę? – spytała przerażona.
– Nie, głuptasie. To... w nagrodę za znalezienie budzika.
Jej twarz rozświetlił szeroki, szczerbaty uśmiech.
– Super! – krzyknęła i wybiegła z pokoju, nucąc pod nosem piosenkę z Psiego patrolu.
Powoli, ciesząc się zapasem czasu, ubrałam się i nałożyłam staranny makijaż. Nawet podkręciłam delikatnie włosy i upięłam je w wysokiego kucyka. Zadowolona przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze i zbiegłam na dół.
Zdążyłam naszykować wszystkie składniki potrzebne do przygotowania pancakes, gdy do kuchni wpadła (i to dosłownie) Sophie. Zahaczyła o krawędź za dużej, fioletowej sukienki księżniczki Zosi i runęła twarzą prosto w podłogę.
– Nic mi nie jest! – krzyknęła, zrywając się na równe nogi i ponownie przepadając przez zbyt długi materiał sukienki.
Tym razem nie była w stanie sama wstać. Podniosłam ją i usadziłam na jednym z taboretów przy wyspie kuchennej. Nie skomentowałam w żaden sposób jej ubioru, odwlekając nieuchronną kłótnię na później.
– Trzymaj – powiedziałam, wręczając jej miskę i trzepaczkę. – Będziesz mieszać.
Dodałyśmy już wszystkie suche składniki, gdy kątem oka dostrzegłam jakiś ruch przed domem. Wyjrzałam przez okno. Lucy zaparkowała mój samochód na podjeździe i ruszyła w stronę werandy, aby ukryć klucze pod jedną z doniczek.
– Czemu masz na sobie to samo ubranie co wczoraj? – spytałam, mierząc jej czarne skórzane spodnie, obcisłą bluzkę, różowe szpilki i lekko rozmazany makijaż.
Lucy złapała się za pierś i zmierzyła mnie morderczym wzrokiem.
– Nigdy więcej mnie tak nie strasz – burknęła, podając mi klucze. – Zatankowałam, więc wisisz mi czterdzieści dolców.
– Nie wróciłaś na noc do domu?
– Nie, byłam u Emmy. Skończ to przesłuchanie i daj mi kawę. Za godzinę muszę być w szpitalu. – Weszła do środka, po czym popatrzyła na mnie zaskoczona. – Jest siódma rano, a ty nie śpisz? Mam nadzieję, że mówiłaś prawdę i pogoniłaś profesorka, jak tylko odwiózł cię do domu.
– Tak.
Tym razem to ja chciałam uniknąć przesłuchania. Coś czułam, że Lucy nie będzie zadowolona, gdy się dowie, że prawie pocałowałam Dominica.
– To dlaczego jesteś tak wcześnie na nogach? Czyżby któryś z moich prezentów wreszcie się sprawdził? Pewnie ten à la robot, który ucieka i musisz go złapać, aby przestał dzwonić.
Westchnęłam, przypominając sobie wszystkie budziki, które dostałam od Lucy na przestrzeni lat, a które ostatecznie okazały się zupełnie bezużyteczne. Bo co z tego, że trzeba się było namęczyć, żeby je wyłączyć, skoro i tak ich nie słyszałam?
– Sama wstałam – skłamałam, zbyt zawstydzona, aby wyznać jej prawdę.
– Lulu! – krzyknęła Sophie, prawie spadając z wysokiego krzesła na widok Lucy. – Spójrz, mam na sobie sukienkę od ciebie i jestem księżniczką Zosią i robimy pancakes na śniadanie, no wiesz, bo znów wygrałam i jako pierwsza znalazłam ukryty budzik.
– Znalazłaś budzik? – dopytała Lucy.
– Noo tak, ale wiesz, że nie było to trudne? Hattie znów słabo go ukryła. Położyła go u mnie w pokoju na szafce, i no wiesz, od razu go znalazłam. Chłopaki nawet się nie obudzili, ale no wiesz, oni śpią tak mocno jak Hattie.
– No co ty nie powiesz – mruknęła, unosząc na mnie brew.
Włączyłam ekspres do kawy, licząc, że jego hałas zagłuszy moje wyrzuty sumienia. Niestety, nic to nie dało. Nadal było mi wstyd za to, że wykorzystuję pięciolatkę jako ludzki budzik. Ale co miałam zrobić, gdy nic innego nie było w stanie mnie obudzić, a nie mogłam sobie pozwolić na kolejne spóźnienia?
Podałam Lucy kawę, unikając jej wzroku.
– Ja usmażę pancakes, a wy idźcie się przebrać i przy okazji obudźcie chłopaków – zarządziłam, rozgrzewając patelnię.
– Przebrać? – prawie zapiszczała Sophie. – Ale dlaczego?
– Nie możesz iść do przedszkola, przebrana za księżniczkę Zosię.
– Ale dlaczego?
– Bo inne dzieci będą ci zazdrościć.
– Ale dlaczego one też się nie przebiorą?
– Bo... tak nie można.
– Ale dlaczego?
– Bo... to... – jąkałam się, bez skutku próbując znaleźć jakieś argumenty.
Lucy popijała kawę, przyglądając mi się z rozbawieniem. Spiorunowałam ją wzrokiem. To ona powinna być na moim miejscu, tłumacząc się dociekliwej pięciolatce. W końcu to jej wina. To ona kupiła Sophie ten głupi kostium, dobrze wiedząc, że tak to się właśnie skończy.
Ściągnęłam dziewczynkę z krzesła i podałam ją przyjaciółce.
– Lucy odpowie na wszystkie twoje pytania – powiedziałam, popychając je w stronę schodów. – I nie zapomnijcie obudzić bliźniaków.
– Nie chcę ich budzić – jęknęła Sophie. – Wiesz, jacy oni są rano.
– Wiem, ale z Lucy na pewno sobie poradzicie.
Wróciłam do kuchni. Już po chwili dotarły do mnie piski i trzaski, dochodzące z piętra. Uśmiechnęłam się, ciesząc się tym, że choć raz to ktoś inny, a nie ja, musiał użerać się z tymi dwoma diabłami.
– Ktoś ma urodziny? – spytał Luke kilka minut później, mierząc podejrzliwym wzrokiem naleśniki. Nawet Paul przyglądał mi się zaalarmowany. – Sophie?
– Mam dzisiaj urodziny?! – krzyknęła podekscytowana dziewczynka, ubrana już w zwykłą sukienkę w serduszka. – Dostanę prezenty?
– Miałaś urodziny miesiąc temu – przypomniałam, kładąc na stół syrop klonowy.
– Och, czyli nie dostanę prezentów?
W oczach Sophie zabłyszczały łzy. Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, gdy twarz Paula wykrzywiło przerażenie.
– Idziemy do dentysty?!
– Co? Nigdzie nie idę! – krzyknął Luke, plując naleśnikami.
– Mówiłaś, że nie idziemy do dentysty! – zapiszczała Sophie, płacząc.
– Bo nie idzie... – próbowałam powiedzieć, lecz zostałam zagłuszona wrzaskami dzieciaków.
– Nigdzie nie idę.
– Mam zdrowe zęby.
– Nie dam się podejść.
– Nie chcę.
– Nie przekupisz nas naleśnikami!
Wzięłam głęboki oddech, ledwo panując nad frustracją. Czy z nimi nigdy nic nie może być łatwe? Muszą robić problemy nawet z takich rzeczy jak śniadanie? Chociaż sama jestem sobie winna. Mogłam się domyślić, jak to się skończy.
Totalną katastrofą.
Popatrzyłam na dzieciaki, próbując je uspokoić. Bez skutku. Sophie zaniosła się jeszcze głośniejszym płaczem. Luke jak zapętlony krzyczał, że nigdzie nie idzie. Jedynie Paul zamilkł, ale nadal nie spuszczał ze mnie podejrzliwego spojrzenia.
Zerknęłam na Lucy, lecz wiedziałam, że nie mogę liczyć na jej pomoc. Nie po tym jak wysłałam ją samą do jaskini zła, czyli pokoju bliźniaków.
Zrezygnowana nałożyłam naleśniki na talerz i polałam je obficie syropem klonowym. Coś czułam, że nie przeżyję dzisiejszego dnia bez dodatkowej dawki cukru.
*
Przeszłam przez zapełnioną w połowie salę i zajęłam swoje zwyczajowe miejsce w ostatnim rzędzie. Na samą myśl, że zaraz zobaczę Dominica, poczułam przyjemne motylki w brzuchu. Wyciągnęłam notatki z torby i chcąc zabić czas, przejrzałam je szybko, podkreślając najważniejsze fragmenty. Skoro Dominic uważał mnie za inteligentną, to nie mogłam mu pokazać, że się myli.
–...nie zmyślam. Moja znajoma z Princeton potwierdziła, że miał romans ze studentką.
Podniosłam szybko głowę, odnajdując dwie dziewczyny, siedzące w ławkach przede mną. Jedna z nich – szczupła, z gęstymi ciemnymi lokami – ubrana była w obcisłą, wydekoltowaną bluzkę i nakładała świeżą warstwę szminki. Druga, znacznie niższa, o jasnych, wręcz białych włosach, przyglądała jej się szeroko otwartymi oczami.
– I to stąd wylądował w Denton? – spytała blondynka.
– Na pewno. Kazali mu zrobić sobie przerwę i poczekać, aż sprawa ucichnie. Dlatego jest tutaj tylko na rok – odparła brunetka i wytarła szminkę z kącika ust. – A ja mam zamiar to wykorzystać.
– Chcesz się z nim przespać? Przecież on jest taki...
– Przystojny?
– Tak, ale też onieśmielający... Wręcz przerażający. Nie mogłabym się przy nim rozluźnić.
– Właśnie to mnie w nim najbardziej pociąga – ta jego aura tajemniczości i smutku. Chcę się dowiedzieć, co się za nią kryje.
– Ale...
Blondynka zamilkła, gdy do sali pewnym siebie krokiem wszedł profesor Masen. Miał na sobie brązowe materiałowe spodnie i kremowy sweter w warkoczowy splot, spod którego jak zwykle wystawał kołnierz śnieżnobiałej koszuli. Coś boleśnie ścisnęło mnie w gardle, gdy dotarł do mnie sens słów dziewczyn.
Dominic miał romans ze studentką.
Wbiłam wzrok w twarz mężczyzny, próbując z niej cokolwiek odczytać. Niestety, równie dobrze mogłabym wróżyć z fusów. Jego mina nic nie zdradzała.
Dominic odwrócił głowę, nasze spojrzenia się spotkały. Szybko opuściłam wzrok na ławkę. Nie wiedziałam, kiedy minęła kolejna godzina. Jak przez mgłę docierały do mnie otaczające mnie głosy. W głowie miałam mętlik. Zastanawiałam się, co się stało z tą studentką. Czy wyrzucili ją ze studiów? Czy łączyło ją z Dominiciem coś więcej, czy to był tylko przelotny romans? Czy była tylko ona, a może było ich znacznie więcej?
Czy byłam kolejną z nich?
– ...Może panna White? – spytał profesor.
Z trudem przełknęłam gulę w gardle i zmusiłam się do podniesienia wzroku. Dominic wpatrywał się we mnie wyczekująco z dziwnym błyskiem widocznym w jego oczach. Poczucie zdrady zakradło się do mojego serca. Wiedziałam, że nie powinnam się tak czuć. W końcu nic nas nie łączyło. Więc dlaczego miałam wrażenie, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch?
– Czy doda pani coś do dyskusji? – spytał.
– Uhm... tak... już.
Zerknęłam do notatek, szukając jakiegoś ogólnego komentarza, który nie zdradzi, że nie miałam pojęcia, o czym rozmawialiśmy.
– Uhm – odchrząknęłam. – Uważam, że zmierzamy w złą stronę. Ludzie robią coraz głupsze rzeczy, aby stać się sławnymi. Czy gdyby nie byli sławni, to nadal by je robili? Wydaje mi się, że nie... Uhm... Kiedyś osiągało się sławę za robienie czegoś pożytecznego, dzięki jakiemuś osiągnięciu. A teraz każdy może zostać sławnym. Niektórzy są sławni z samego bycia sławnym. A wynika to z tego, że kontrowersja sprzedaje się lepiej niż jakaś wartość. Stąd popularność paradokumentów, czy innych podobnych programów.
Głos mi drżał, gardło paliło. Milion myśli krążyło mi po głowie, sprawiając, że coraz ciężej było mi się skupić. Nie potrafiłam sobie nawet przypomnieć, co właśnie powiedziałam. Nie miałam pojęcia, czy moja wypowiedź miała w ogóle sens.
– Dziękuję panno White – powiedział Dominic, przyglądając mi się uważnie. – Nie wniosła pani niczego nowego do dyskusji, lecz w pewien sposób podsumowała wszystko, co było już powiedziane. Na zakończenie zostawię was z cytatem od Gurwindera Bhogala: „Wiele osób woli być znienawidzonymi niż nieznanymi. W starożytnej Grecji Herostratus spalił świątynię Artemidy wyłącznie po to, aby go zapamiętano. A teraz mamy „uciążliwych influencerów", którzy nagrywają, jak popełniają przestępstwa i nękają ludzi tylko po to, aby zyskać sławę". – Zamilkł, ponownie wbijając we mnie swoje intensywne spojrzenie. W końcu odchrząknął i powiedział: – To tyle na dzisiaj. Widzimy się za tydzień.
W pośpiechu schowałam swoje rzeczy do torby i nie oglądając się za siebie, wybiegłam z sali.
*
Nowy rozdział 1 października i znów będzie to Dominic POV. Tym razem zdradzi nam on trochę więcej o sobie.
ig: annasmol_autorka
JO <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro