Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ CZWARTY

Heather

Zawahałam się, ale po chwili posłusznie przekręciłam klucz w zamku. Ręce mi drżały, oddech lekko przyspieszył. Po raz kolejny nie rozumiałam reakcji mojego ciała na mężczyznę. Co takiego miał w sobie, że tak bardzo wyprowadzał mnie z równowagi?

Odwróciłam się w jego stronę. Stał sztywno z dłońmi zaciśniętymi na oparciu krzesła, przygryzał dolną wargę. Nie musiałam się wysilać, aby odgadnąć, że jest wściekły.

Na mnie.

– Zrobiłaś to specjalnie? – spytał ostrym głosem, od razu przechodząc do rzeczy.

– Co? Nie!

– Więc jak to wszystko wyjaśnisz?

– Zbieg okoliczności.

– Zbieg okoliczności? Jakoś ciężko mi w niego uwierzyć.

Westchnęłam, przyznając mu rację. Ale nic innego nie przychodziło mi do głowy, odkąd zorientowałam się, że nie śnię. Nawet w najgorszych koszmarach, nie miałam aż takiej kumulacji pecha w ciągu jednego dnia.

– A jak inaczej to wytłumaczysz? – spytałam.

– Zrobiłaś to specjalnie.

– Ale po co?

– Nie wiem. Może chciałaś zaimponować koleżankom? Liczyłaś na lepsze traktowanie na zajęciach? A może od razu na zaliczenie?

Coś we mnie pękło. Zbierana od rana złość zawrzała.

– Jak śmiesz insynuować takie rzeczy? – warknęłam, podchodząc do niego. – Nawet mnie nie znasz... Myślisz, że dla mnie to... Naprawdę sądzisz, że...

Urwałam, niezdolna sformułować pełnego zdania. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam spokojniejszym tonem:

– Przypominam ci, że to ty odezwałeś się do mnie jako pierwszy. Ja jedynie zaakceptowałam twoje zaproszenie. Nie miałam pojęcia, kim jesteś. Jedyne co wiedziałam na twój temat to nick: DomMas, który byłam pewna, że jest skrótem od dominant master... Tyle.

Mężczyzna milczał, wpatrując się uważnie w moją twarz. Jakby chciał z niej wyczytać czy kłamię. Wreszcie się rozluźnił, a z jego oczu zniknęła złość.

– Najlepiej będzie, jak uznamy, że oboje popełniliśmy błąd i nie będziemy do tego w ogóle wracać – powiedział. – Rozumiem, że nikomu o tym nie wspominałaś?

– Nie.

– To dobrze. Nie muszę ci chyba mówić, co się stanie, jeżeli nasza tajemnica wyjdzie na jaw?

– Nie – burknęłam, słysząc jego protekcjonalny ton.

– To nie jest złe tylko ze względu na to, że jestem twoim profesorem, ale też dlatego, że jestem od ciebie dwa razy starszy... – Zerknął na mój T–shirt z kaczką. – Wczoraj byłaś mocniej umalowana, więc nie zdawałem sobie sprawy z naszej różnicy wieku, ale teraz... To niedopuszczalne. Mógłbym być twoim ojcem.

– Dwa razy starszy? – dopytałam powątpiewająco. – Nie wyglądasz na pięćdziesiąt lat.

Uniósł brwi, wyraźnie skonfundowany.

– Jesteś na pierwszym roku, więc założyłem, że masz osiemnaście, maksymalnie dziewiętnaście lat – wyjaśnił.

– Mam dwadzieścia cztery.

Skinął głową, na jego twarzy malowała się ulga.

Zapadła cisza. Ciężka niczym tona kamieni.

Nerwowo oblizałam usta. Intensywne spojrzenie mężczyzny podążyło za ruchem mojego języka. Zadrżałam. Znów moją głowę zalały obrazy z poprzedniego wieczora, szybko zastąpione nowymi, bardziej ekscytującymi. Oczami wyobraźni widziałam siebie nagą, przechyloną przez masywne biurko, moje nagie pośladki wypięte, czekające na kolejne uderzenie.

Popatrzyłam w bok, przerażona, że Dominic byłby w stanie odgadnąć moje myśli. Przesunęłam wzrokiem po biblioteczce zajmującej całą ścianę, skórzanej kanapie, dwóch fotelach w kolorze whisky, bordowym dywanie w orientalne wzory. Patrzyłam wszędzie, byle nie na ogromne biurko, czy stojącego za nim mężczyznę.

– Uhm... to ja już pójdę – powiedziałam słabym głosem.

Nic nie odpowiedział.

Bojąc się, że jeszcze chwila i zrobię coś głupiego, prawie biegiem rzuciłam się w stronę drzwi.

– Panno White? – Z trudem odwróciłam się w jego stronę. – Radzę pani, dobrze się przygotować na kolejne zajęcia. Nie przewiduję żadnej taryfy ulgowej.

*

–...pani kazała przekazać, że nie można przynosić kupnych ciast – powiedział Luke, gdy kilka godzin później odebrałam ich ze szkoły.

– Uhm – mruknęłam, prawie go nie słuchając.

– Że właśnie o to chodzi, że te ciasta mają być domowe.

– Uhm.

– I następnym razem mają być bez orzechów, bo dużo dzieci jest na nie uczulonych. I powiedziała też...

Zaparkowałam przed domem, błagając w myślach o magiczną moc, pozwalającą mi przesunąć czas do wieczora, gdy dzieciaki wreszcie pójdą spać. Niestety, choćbym nie wiem, jak długo wpatrywała się w wyświetlacz, nadal wskazywał trzecią po południu.

Kilka godzin spokoju, bez ciągłych pytań, paplaniny i wrzasków. Tylko tyle. Czy naprawdę prosiłam o zbyt wiele? Czy nie zasługiwałam na jakąś nagrodę za to, że przetrwałam dzisiejszy poranek wyjęty rodem z koszmarów?

– Lu! – krzyknął Paul.

Wyskoczył z samochodu i z całą mocą wpadł w stojącą na podjeździe Lucy. Nie minęła sekunda, gdy dołączył do nich Luke, złapał dziewczynę za rękę i wspólnie z bratem pociągnęli ją w stronę domu.

Wyciągnęłam śpiącą Sophie z fotelika i ruszyłam za nimi.

– ...znów mnie zaczepiał, więc zrobiłem ten chwyt za ucho, co mi poleciłaś – powiedział Paul. – Zarobiłem uwagę od nauczycielki, ale było warto. Gdyby nie...

– Znów dostałeś uwagę? – spytałam, mierząc go gniewnym wzrokiem.

– Noo tak, ale tym razem za obronę własną, więc się nie liczy. Prawda, Lu?

– Ej, nie zwalaj winy na mnie – obruszyła się Lucy. – Wprost ci powiedziałam, że masz się nie dać złapać. Teraz radź sobie sam.

Pokręciłam głową, nie kryjąc swojej dezaprobaty. Chłopcy sami mieli głupie pomysły, lecz w połączeniu z moją przyjaciółką, tworzyli wręcz wybuchową mieszankę.

– Pokażcie przedramiona – powiedziałam ostro.

Paul jęknął, Luke zaczął protestować, lecz widząc mój nieubłagany wzrok, w końcu podwinęli rękawy, ukazując mi dwie wielkie czerwone kropki – potwierdzenie, że znów coś nabroili w szkole.

– Na górę, odrabiać zadanie – poleciłam. – I nie chcę was widzieć ani słyszeć do czasu, aż zawołam was na obiad.

– Ale... – krzyknął Paul.

– Żadnego, ale – weszłam mu w słowo, wskazując palcem w stronę schodów.

Chłopcy wymienili się porozumiewawczym spojrzeniem, mruknęli coś niezrozumiałego pod nosem (zapewne wyzwiska pod moim adresem) i tupiąc nogami, wbiegli na górę. Po chwili rozległ się huk zatrzaskiwanych drzwi, wybudzając Sophie ze snu. Otworzyła zaspane oczka, a jej wzrok od razu padł na Lucy.

– Lulu! – krzyknęła, już zupełnie rozbudzona.

– Cześć kwiatuszku.

Dziewczyna wyrwała się z moich rąk i podbiegła do Lucy.

– Spójrz, jestem wróżką – powiedziała, okręcając się dokoła.

– Właśnie widzę. Pewnie panie przedszkolanki były wniebowzięte, co? – spytała, uśmiechając się do mnie szeroko.

– Tak, nawet później chcieli rozmawiać z Hattie. – Pokiwała energicznie główką Sophie. – A pani Erica pozwoliła mi rzucić na siebie zaklęcie, więc wyczarowałam jej Chase'a, no wiesz, takiego z Psiego patrolu, bo wiesz, to też jej ulubiona bajka, tak jak moja, a później wyczarowałam też Marshalla, też z Psiego patrolu, no wiesz, żeby Chase nie czuł się samotny, a później...

Wyłączyłam się, niezdolna nadążyć za jej słowotokiem. Zostawiłam Lucy z Sophie w salonie i zniknęłam w kuchni. Nie minęło pięć minut, gdy dołączyła do mnie przyjaciółka.

– Padła w połowie historii o czarodziejskim... czymś tam. Położyłam ją na kanapie – oznajmiła, zaglądając do garnka. – Zupa i drugie danie? Kto by pomyślał, że jest jakiś pożytek z Baby Jagi?

– Nie nazywaj jej tak. Wystarczy, że chłopcy to robią.

– A jak myślisz, skąd wzięli to przezwisko? – Pokręciłam głową, wstawiając zapiekankę do piekarnika. – Znów musiałaś wyciągać jedzenie ze śmietnika?

– Tak, ale tym razem nie zapomniałam wsadzić czystego worka przed wyjściem.

Lucy spróbowała zupy, skrzywiła się i dorzuciła do niej sporą ilość soli.

– Do tej pory pamiętam, jak kiedyś na Halloween zamiast cukierków, dała nam pastę do zębów i nić dentystyczną.

Parsknęłam śmiechem, przypominając sobie tamten dzień. Ten widoczny w oczach Lucy zawód, gdy zobaczyła, co ciotka Trudy wrzuciła jej do wiaderka.

– Mówię ci, w piekle jest specjalnie miejsce dla takich osób jak ona – dodała, ponownie próbując zupy. – Jak rozumiem, nie opuściła ci wykładu o moralności?

– Nie.

Żołądek zacisnął mi się w supeł na samo wspomnienie ostrych słów ciotki. Myślałam, że jestem już na nie odporna, lecz ona jak zwykle wiedziała, w które miejsce uderzyć, aby sprawić najwięcej bólu.

– Chcesz jej zamknąć usta raz na zawsze? – spytała Lucy, machając w moją stronę łyżką. – Powiedz jej, że jesteś lesbijką. Ja tak zrobiłam i widzisz, jak dobrze na tym wyszłam. Zero kazań, wykładów o cnocie. Nawet się do mnie nie zbliża, jakby się bała, że może się tym ode mnie zarazić.

– Czuję, że jeszcze trochę i naprawdę to zrobię.

– Obiecaj mi, że dasz mi wcześniej znać. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby ominęła mnie taka scena.

Uśmiechnęłam się, układając talerze na stole. Sama bym to nagrała i puszczała na poprawę humoru.

– Dobra – powiedziała Lucy, wskakując na blat. – Zaczniesz gadać, czy mam to z ciebie wyciągnąć? Przez telefon brzmiałaś, jakby stało się coś złego.

– Opowiem ci wszystko, ale najpierw ogarnę dzieciaki.

– Przecież siedzą na górze.

Jak na zawołanie rozległ się trzask i huk, jakby stado zwierząt zbiegało po schodach. A po chwili do kuchni wpadli chłopcy.

– Co na obiad? – spytał Paul, zaglądając do garnka.

– Umieram z głodu – dodał Luke, otwierając lodówkę. – Prawie nic dzisiaj nie jadłem.

Zmierzyłam go gniewnym wzrokiem. Zawrzało we mnie, gdy przypomniałam sobie o naszej kłótni z rana. Zupełnie zapomniałam, że muszę się na nim odegrać. Ale to jutro, gdy mój mózg będzie lepiej funkcjonował. Dzisiaj nie ma z niego zbyt dużego pożytku.

– Zrobiliście zadanie? – spytałam, chociaż dobrze znałam odpowiedź.

– Przecież wiesz, że nie można myśleć na głodnego – wyjaśnił Paul, zajmując miejsce za stołem. – Trzeba nakarmić szare komórki, żeby dobrze pracowały.

– Szare komórki? – Prychnęła Lucy. – W waszym przypadku co najwyżej jedną komórkę na spółę.

– Ej! – krzyknął Luke z pełną buzią sera.

– Przecież już jest obiad – warknęłam, zamykając mu lodówkę przed nosem. – Siadaj.

Zajął miejsce obok brata, specjalnie szturchając go w ramię. Paul dźgnął go łokciem w bok, na co Luke wydarł się, plując niedojedzonym serem na stół.

Lucy parsknęła śmiechem.

– Fajnie tu macie – stwierdziła, zeskakując z blatu. – Zdecydowanie muszę częściej wpadać do was na obiad.

W milczeniu wpatrywałam się w bliźniaków, nie mając siły, żeby cokolwiek im powiedzieć. Po co? Przecież i tak to nic nie da. Nadal będą się zachowywać jak dzikusy wypuszczone na wolność.

Zrezygnowana zerknęłam na zegarek na piekarniku. Trzecia czterdzieści dziewięć.

Jeszcze tylko cztery godziny, powtarzałam w kółko.

*

– Profesor? – upewniła się Lucy, a gdy przytaknęłam, krzyknęła: – O kur...

Urwała, widząc mój spanikowany wzrok.

Sophie, jakby wyczuwając, że właśnie miało paść brzydkie słowo, odwróciła głowę od telewizora i przyjrzała nam się podejrzliwie. Na szczęście, po kilku sekundach wróciła do oglądania bajki.

– I co teraz zrobisz? – spytała Lucy.

– Nic. Uznaliśmy, że najlepiej będzie udawać, jakby nic się nie wydarzyło.

Prychnęła.

– No co? – burknęłam, poprawiając nerwowo poduszkę na kanapie.

– Jakoś nie wierzę, że uda wam się trzymać od siebie z daleka.

– Oboje jesteśmy dorośli, i wiemy, czym to się może skończyć.

– Proszę cię, rozum przestaje działać, gdy w grę wchodzi pożądanie. – Upiła spory łyk wina. – Najlepiej wypisz się z jego zajęć.

– Nie mogę. Tylko one pasują mi do planu.

Westchnęła teatralnie.

– No to masz przerą... przechlapane.

– Wiem.

Oparłam głowę o kanapę i zapatrzyłam się w telewizor, starając się, chociaż na chwilę wyciszyć myśli kłębiące się w mojej głowie. Na próżno. Mój mózg jak zapętlony odtwarzał i analizował wszystko, co się ostatnio wydarzyło.

– Spójrz na to z pozytywnej strony – powiedziała Lucy.

Popatrzyłam na nią zaskoczona. Największy pesymista, jakiego znam, mówi, że mam spojrzeć na coś z pozytywnej strony? Chyba naprawdę śnię.

– Jakiej? – spytałam zaciekawiona.

– Pamiętasz, jak wczoraj się zastanawiałaś, czy zdjęcie jest prawdziwe? To pomyśl, co by się stało, gdyby jednak nie było.

– Nie rozumiem... Wtedy pewnie nic by się nie stało.

– No właśnie. Spławiłabyś go, nadszarpnęła jego ego, uderzyła w jego męskość. Na pewno, zapamiętałby ciebie na długo.

– Okej, i co w związku z tym?

– Wyobraź sobie teraz, że nadal by się okazało, że jest twoim profesorem. Nie dałby ci po tym żyć – Wyprostowała się. Wino niebezpiecznie zakołysało się w jej kieliszku. – Więc widzisz, jednak lepiej, że się z nim przespałaś.

Uśmiechnęłam się na jej pokrętną logikę. Ale miała rację, poczułam się odrobinę lepiej. 

*

Nowy rozdział 26 sierpnia :d

ig: annasmol_autorka

Jo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro