Profesor Małolat 1
Spacer hańby, inaczej nie dało się tego nazwać.
Odette Dumont przez sześć lat swojej nauki w Hogwarcie nigdy nie została wezwana na szlaban, ba, nigdy nawet nie straciła punktów dla Ravenclaw. Za swoje świetne wyniki (no i za to, że jej ojciec był ważnym czarodziejem we Francji) została przyjęta do Klubu Ślimaka, bo profesor Slughorn przewidywał, że czeka ją świetlana przyszłość, a teraz jeszcze została prefekt naczelną, więc wydawała się uczennicą idealną.
W to zdawał się nie wierzyć jej nowy nauczyciel obrony przed czarną magią.
Profesor Doran Vane uczył ją zaledwie od miesiąca i jak dotąd nie miała mu zbyt wiele do zarzucenia. Uczył w porządku, nawet jeżeli z początku bardzo zdziwił ją jego najwyraźniej młody wiek. Gdyby sama nie była uczennicą ostatniej klasy i nie kojarzyła wszystkich z roku chociażby z widzenia, podejrzewała, że mogłaby go pomylić z jednym z najstarszych uczniów, zwłaszcza przy braku zarostu.
To nie tak, że profesor Vane wyglądał jak dziecko, ale zdecydowanie nie miał jeszcze trzydziestki, no i w ogóle nie był nieatrakcyjny. Zawsze nosił się schludnie, poza tym krótkie, czarne loki przysporzyły mu trochę fanek wśród uczennic, a Odette nie zaprzeczała, że miło się na niego patrzyło - zwłaszcza że większość ich pozostałych nauczycieli była znacznie starsza.
Jednak całe to wrażenie rozwiało się w proch na początku października, kiedy ten małolat - tak zamierzała go teraz nazywać - śmiał dać jej szlaban.
Odette twierdziła, że był niesłuszny nie tylko dlatego, że uważała, że jej przewinienie kwalifikowało się najwyżej na karę ucięcia pięciu punktów. To mogła przełknąć, dobrze, wdała się z dyskusję z nauczycielem i okazało się, że nie miała racji, do błędu się przyzna. Ale żeby dostać za to szlaban? Skoro żaden starszy, bardziej doświadczony nauczyciel niż on nigdy nie nadał jej takiej kary, to zdecydowanie nie mogła być zasłużona. Na początku chciała nawet pójść i poskarżyć się Flitwickowi, lecz szybko odrzuciła ten pomysł, stwierdziwszy, że tylko wpakuje się w więcej kłopotów.
Tak też szła samotnie przez korytarz w piątkowy wieczór i, zamiast spędzać go ze swoimi przyjaciółmi w pokoju wspólnym Krukonów, miała siedzieć w gabinecie Vane'a.
Że też on nie miał lepszych zajęć w piątki? Mógł przecież wyjść z zamku, kiedy by tylko chciał, na przykład na piwo z przyjaciółmi, zwłaszcza że było jeszcze dosyć ciepło jak na tę porę roku. Pewnie takie uprzykrzające życie szuje przyjaciół nie miały.
Początkowo była trochę smutna, że dała się tak głupio ponieść emocjom i w ogóle pociągnęła tamtą dyskusję, a potem dostała szlaban na widoku całej klasy, która wyraźnie była tym zszokowana - Odette miała jednak w nosie, co myśleli inni, bo ona sama była swoim najsurowszym sedzią. Kiedy zaś pukała do drzwi gabinetu Vane'a, przepełniała ją tylko wściekłość.
- Proszę. - Usłyszała w odpowiedzi niemalże natychmiast, na co przewróciła oczami. W tamtej chwili wszystko, co robił wydawało się jej irytujące.
- Dobry wieczór, profesorze - powiedziała, wchodząc powoli do środka, choć uważała, że nazywanie go profesorem też było naciągnięciem. Jaką on mógł mieć wiedzę w porównaniu z McGonagall czy Slughornem?
Vane stał przy swoim biurku i sortował wypracowania, a za nim rozlegała się jasna poświata; to było słońce, zachodzące tamtego dnia na złoto, którego promienie wpadały do gabinetu przez małe okno i uwydatniały jego loki.
- Dobry wieczór - powiedział, posyłając jej jedno krótkie spojrzenie, jakby chciał się upewnić, że to ona. - Usiądź, proszę, Odette. - Wskazał na krzesło naprzeciwko swojego, a ona posłusznie zajęła miejsce.
Przez chwilę oboje siedzieli tam w ciszy, przerywanej tylko szeleszczeniem przekładanych przez Vane'a kawałków pergaminu. Odette już się zastanawiała, czy mu się aby nie zapomniało, że tam była, bo przez ponad minutę nie zwracał na niej żadnej uwagi. Ostatecznie jednak podniósł jedno z wypracowań, przyjrzał się mu, a potem wreszcie przeniósł wzrok na uczennicę.
- Napisałaś bardzo dobre wypracowanie na temat wiedźm.
Aha.
- Dziękuję - odparła zdawkowo Odette, gryząc się w język, by nie dodać niczego na temat tego, że skoro tak, to mógłby dać jej spokój. Była jednak znacznie zbita z tropu, że chwalił ją, gdy przyszła na szlaban.
- Mogę powiedzieć, że jest najlepsze w klasie - dodał, odkładając, jak już widziała, jej pracę na stos innych.
- Cóż, dziękuję, ale chyba nie dlatego tu przyszłam - odparła, czego od razu pożałowała. Znowu dawała się ponieść złości.
- W istocie. - Vane usiadł naprzeciw niej, zabierając dziewczynie ochronę przed słońcem, które wcześniej zasłaniał swoim ciałem.
Promienie uderzyły ją prosto w twarz, zmieniając kolor jej oczu z ciemnozielonych na znacznie jaśniejsze, a pofalowanych, rozpuszczonych włosów z kasztanowych na ogniście rude. Dziewczyna skrzywiła się, a z tym blizna na jej prawym policzku, która rozciągała się od boku nosa aż do żuchwy. Zakryła oczy ręką, a dopiero wtedy do mężczyzny dotarło, co się wydarzyło.
- Och - powiedział tylko, a następnie jednym ruchem różdżki zasłonił okno za sobą, pozostawiając pomieszczenie już w znacznie słabszym świetle.
- Dziękuję - mruknęła Odette, nie wierząc, że już kolejny raz dziękowała nauczycielowi, który zrujnował jej wieloletnią czystą kartę.
Vane westchnął, a następnie poprawił mankiety białej koszuli. Odette od początku nie widziała go w innym stroju, no, może poza tym, że czasem zarzucał jeszcze ciemną szatę. Po raz pierwszy jednak miał podwinięte rękawy i rozpięty jeden guzik koszuli.
Poszalał w ten piątek, nie ma co.
- Dobrze, to zacznijmy od tego, czy wiesz, dlaczego tu jesteś.
- Tak, wiem. - Odette wyprostowała się w swoim siedzeniu. - Bo pan jako pierwszy w tej szkole postanowił dać mi szlaban.
- Jako pierwszy? - Uniósł brew, wyraźnie zaskoczony.
- Tak, dlatego uważam to za niesprawiedliwe. Nigdy nie dostałam szlabanu od innych nauczycieli.
Zaśmiał się krótko, po czym wzruszył ramionami.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
- Słucham? - Odette sądziła, że jej szczęka uderzy biurka po tym, jak szeroko otwierała ją z oburzenia. - Liczyłam, że będę miała nieskazitelną kartę do końca szkoły, a pan mi to zniszczył. A gdybym nie wiedziała, to pomyliłabym pana z moimi kolegami.
- Sugerujesz, że jestem za młody, by uczyć?
- A nie? - wypaliła Odette, wyrzucając z siebie to, co siedziało w niej od poniedziałku, kiedy ten cholerny szlaban zostal jej nadany. - Ile pan może być starszy od nas? Ile wiedzy więcej mieć?
Wiedziała, że potencjalnie wpakuje się wtedy w jeszcze większe kłopoty, ale skoro już i tak je miała, to równie dobrze mogła mu chociaż wygarnąć, co o nim sądziła. Nigdy by nie miała odwagi zwrócić się tak do innych profesorów, co potwierdzało tylko to, że nie czuła do niego tego "nauczycielskiego szacunku".
- O siedem lat, czyli całą drugą edukację w Hogwarcie - odparł, łącząc dłonie, które trzymał przed nią na biurku. - Zapewniam, że przez taki okres można się wiele nauczyć.
- Czyli ode mnie o sześć, bo jestem z listopada. - Odette założyła ręce na piersi, wycofując się w krześle. - To wcale nie tak dużo.
- Myślę, że to profesor Dumbledore ocenia, kto ma wystraczającą wiedzę, by uczyć w Hogwarcie - wciąż mówił spokojnie, ani na moment nie dając jej się wyprowadzić z równowagi.
- To w ogóle dziwne, że mówię do pana na "pan" - ciągnęła Odette, będąc już zupełnie pochłonięta przez emocje i nie omijając niczego, co przeszło jej przez myśl w ostatnich dniach. - Nawet pan mówi do nas po imieniu, co tylko pokazuje, jak mała jest ta różnica.
- Tak? Staram się mówić do uczniów po imieniu, żeby czuli się swobodniej, ale dobrze, skoro potrzebujesz tego, by widzieć mnie bardziej jako nauczyciela... Będę nazywał panią jak trzeba.
Nie no nie do uwierzenia jest ten chłop.
Widząc, że ją zatkało, zaśmiał się ponownie.
- Jest pani bardzo żywiołowa jak na Krukonkę. - Wskazał na jej mundurek, którego częścią był niebiesko-brązowy krawat i szata z wizerunkiem orła na niebieskim tle.
- A to nie powinnam być? - burknęła, czując, że ze złości robi się jej coraz goręcej. - Wierzy pan w takie stereotypy?
- Nie, po prostu wszyscy Krukoni, których znam, byli znacznie spokojniejsi.
- A pan?
- Ja byłem Ślizgonem.
Wtedy Odette stwierdziła, że może i ona wierzyła w stereotypy.
No, czemu mnie to nie dziwi.
- Trzeba było iść do Beauxbatons - wymamrotała sama do siebie po francusku. - Nie uczyłby mnie może gówniarz.
- Zwyzywanie mnie w innym języku również pani nie pomoże - odparł jej płynnym francuskim, przez co ręce jej opadły, dosłownie i w przenośni.
- Nie no, ja nie wierzę.
Vane uśmiechnął się ponownie, nieudolnie próbując to ukryć.
- Mówiłem, że przez siedem lat można się sporo nauczyć. - Wyprostował się, wciąż trzymając złączone ręce przed sobą. - A teraz wracając do szlabanu, zapytam jeszcze raz. Czy wie pani, dlaczego tu pani jest?
Odette nie wierzyła w to, jak szybko musiała się wziąć w garść, nawet jeżeli w tamtej chwili miała ochotę uderzyć swojego nauczyciela w twarz. Pomyślała, że żeby nie palnąć już niczego więcej, i żeby go przy tym nie oglądać, musi po prostu jak najszybciej stamtąd wyjść.
- Bo wdałam się z panem w dyskusję - odparła, spuszczając z niego wzrok, na co on pokiwał głową.
- Chciałaby mi pani coś powiedzieć w związku z tym?
Nie była głupia. Wiedziała, że oczekiwał przeprosin i choć jeszcze wcześniej była skłonna to zrobić i bezproblemowo przyznać się do błędu, w tej chwili perspektywa wypowiedzenia tych słów przyprawiała ją o ból.
- Przepraszam, że wdałam się z panem w dyskusję. Nie powinnam tego robić i obiecuję, że to się nie powtórzy.
Jakie to było upokarzające.
- Przeprosiny przyjęte. - Ponownie skinął głową. - W takim razie to wszystko. Może pani iść.
Z początku mu nie uwierzyła. Nie, to musiał być jakiś test.
- Jak to? - Zrobiła wielkie oczy. - Znaczy, nie będę pisać linijek ani nic?
- Nie, jest już pani wolna.
W tamtej chwili Odette zaczęła się zastanawiać, czy Vane po prostu nie czerpał przyjemności z dręczenia jej. Albo po prostu nie był zdrowy na umyśle.
Jak to już mogła iść?!
- Słucham? - zapytała, patrząc na niego tak, jakby zobaczyła samego Merlina. - To po to pan niszczy mi moją nienaganną historię i wpisuje szlaban, żebym tylko pana przeprosiła? Zrobiłabym to i bez niego.
- A chce pani siedzieć tu dłużej, panno Dumont? - zapytał, przeciągając przed siebie stos wypracowań, co było wyraźnym znakiem, że naprawdę zakończył rozmowę.
Odette nie potrafiła już nawet wtedy docenić, że jako jeden z niewielu poprawnie wymawiał jej nazwisko. Wstała powoli, a następnie zbliżyła się do drzwi.
Skoro pozwalał jej iść, to lepiej było już wyjść i nie pogrążać się bardziej, ani już go nie słuchać. Nie miała pojęcia, co chciał tym wszystkim osiągnąć, ale było to absurdalne.
- Miłego weekendu - dodał jeszcze z uśmiechem, którego nie odwzajemniła.
- Do widzenia.
Wszystkie cztery współlokatorki Odette z zainteresowaniem słuchały jej relacji ze szlabanu z wielu powodów - nie było to tylko pierwszy szlaban ich przyjaciółki, lecz też pierwszy szlaban, jaki na kogokolwiek nałożył Vane na siódmym roku, więc każda z nich chciała wiedzieć, jak to wyglądało... I wszystkie się rozczarowały.
- Ale jak to pozwolił ci po prostu iść? - zapytała siedząca najbliżej Odette Belinda, zastanawiając się, czy dobrze ją zrozumiała.
- Ja nadal nie wiem, co się wydarzyło. - Odette pokręciła głową, opierając się o błękitną ścianę za swoim łóżkiem. - Mam wrażenie, że mi się to przyśniło.
Belinda odrzuciła swoje liczne warkoczyki do tyłu, próbując jakoś zrozumieć to, co usłyszała. Najbardziej zainteresowana była jednak Maureen. Blondwłosa dziewczyna stanowiła główną reprezentantkę fanek Vane'a wśród Krukonek.
- Ja to ci najbardziej zazdroszczę, że mogłaś być z nim w jednym pokoju sam na sam... I to jeszcze tak blisko. Może ja też spróbuję się wkopać do niego na szlaban.
- Maureen, błagam. - Odette złapała się za głowę. - Co jak co, ale to już w ogóle nie jest tego warte.
Maureen wzruszyła ramionami.
- Nie spróbuję, to się nie dowiem.
💜
Vane siedział w głowie Odette przez cały weekend. Zastanawiała się, o co mu w ogóle chodziło z całym tym szlabanem, skoro ostatecznie wystarczyły mu same przeprosiny. W końcu jednak stwierdziła, że musi przestać się tym aż tak przejmować, bo przecież nie zamierzała zapytać go o jego intencje. Obiecała sobie, że na poniedziałkowe zajęcia pójdzie normalnie, jakby nic się nie stało, i że już przy nim nie wybuchnie.
Ale nie spodziewała się, że Vane dopiero się rozkręcał z zaskakiwaniem jej.
Lekcja zaczęła się zupełnie zwyczajnie. Profesor rozdał sprawdzone wypracowania i, zgodnie z tym, co powiedział Odette, dostała najwyższą ocenę. Potem zajęcia toczyły się tak, jak zwykle. Vane prowadził powtórzenie o wilkołakach, zadawał różne pytania, a uczniowie zgłaszali się do odpowiedzi. Kiedy padło pytanie o to, czy wilkołakiem można było się urodzić, zgłosiła się i Odette.
- Proszę, panno Dumont. - Nauczyciel wskazał na nią ręką, a choć wiedziała, że chodziło o nią, zamrugała kilkukrotnie.
Panno?
Oczywiście, pamiętała, że na złość zaczął tak do niej mówić na "szlabanie", lecz nie sądziła, że przeniesie to do klasy. I dlaczego, skoro do całej reszty zwracał się po imieniu?
Cholera, w sumie może się przejęzyczył, a ona przesadzała.
Czując, że wszyscy na nią patrzyli, Odette odchrząknęła nieznacznie i odpowiedziała:
- Nie można urodzić się wilkołakiem, ponieważ ta przypadłość roznosi się poprzez blizny, nie geny.
- Dobra odpowiedź. - Vane kiwnął głową, a następnie zaczął zadawać kolejne pytania.
Do następnego z nich Odette zgłosiła się już nawet nie ze względu na wiedzę, a tylko po to, żeby powiedzieć:
- Panna Dumont.
Po tym to był już wzór. Przez następne dwa tygodnie na każdych zajęciach zwracał się do niej per "panno", pilnując się niesamowicie, by mówić tak tylko do niej, a nie do nikogo innego. Odette prędko zorientowała się, że to była znacznie gorsza lekcja niż szlaban.
Musiała coś z tym zrobić, bo inni też zaczęli to zauważać i zadawać jej pytania, a czuła się głupio, tłumacząc, że to przez to, że wytknęła swojemu nauczycielowi jego wiek.
W duchu przyznała, że to sprytne. Wyciągnęła z tego na pewno więcej niż z pisania linijek, ale najgorsze było przed nią; zakładała, że żeby to wszystko się skończyło, będzie musiała do niego pójść i się ukorzyć.
Poniekąd nie wierzyła, że to robiła, ale tak też w piątkowy wieczór znowu zmierzała do gabinetu Vane'a, tym razem z własnej woli. Prawie.
Jej ręka wydawała się jej najcięższa na świecie, gdy musiała nią unieść, by zapukać do jego drzwi. Nie miała nawet pewności, czy w ogóle tam będzie; może w piątkowe wieczory, w które nie niszczył uczennicom czystych kart, rzeczywiście zajmował się czymś innym.
- Proszę. - Usłyszała jego niski głos w odpowiedzi. Czyli jednak kisił się w gabinecie, choć dla niej to była dobra wiadomość, bo nie będzie musiała już tam wracać. Chciała to jak najszybciej załatwić.
- Dzień dobry - przywitała się, wchodząc powoli i zamykając za sobą drzwi, żeby nikt tej rozmowy nie usłyszał.
Wszystko wyglądało prawie dokładnie tak, jak podczas szlabanowego piątku, nawet słońce zachodziło znów na złoto i raziłoby ją w oczy, gdyby usiadła. Jednak wtedy to on siedział, a jego koszula tym razem rozpięta była na dwa guziki. Coraz większy szaleniec się z niego robił.
- O, panna Dumont? - powiedział zdumiony, unosząc wzrok znad wypracowania, które najwyraźniej sprawdzał przy biurku. - A co panią tu sprowadza? Nadałem pani jakiś szlaban, o którym nie pamiętam?
Odette z trudem powstrzymała się od przewrócenia oczami, lecz ciągle powtarzała sobie, że musi zachować spokój, inaczej on nigdy się od niej nie odczepi.
- Nie, przyszłam, bo... - Wzięła głęboki wdech, trzymając ręce za plecami. - Profesorze, zrozumiałam mój błąd.
Vane uniósł brew na tyle wysoko, że schowała się nieco pod opadającymi mu na czoło lokami.
- To znaczy? - zapytał, jakby doskonale nie wiedział, o co chodziło.
- Przecież wiem, że specjalnie tylko do mnie zwraca się pan per "panno". Po tamtej rozmowie. Chciałam przeprosić... I jednocześnie poprosić, byśmy wrócili do poprzedniego stanu rzeczy.
Na te słowa Vane oparł brodę na swoich knykciach i posłał jej szeroki uśmiech.
Psychopata, Odette, spierdzielaj stąd.
- Wiedziałem, że to zauważysz. Jesteś bardzo inteligentna.
Komplement całkowicie zbił ją z tropu.
- Jestem?
- A nie? - ciągnął Vane, nie przestając się uśmiechać. - Myślę, że niewielu innych uczniów domyśliłoby się tego, co ty. W każdym razie, co do twojej prośby, spełnię ją. I ja również przepraszam.
Na te słowa Odette już w ogóle zaczęła się zastanawiać, czy jednak jeszcze nie spała. Może to był sen, marzenie o tym, jak ta rozmowa się potoczy, a nie rzeczywistość?
- Chciałem ci pokazać, że słowa mają wielką wagę... Ale rozumiem, że mogło cię to postawić w niekomfortowej sytuacji wobec równieśników, za co przepraszam.
Odette dziwiła się sama sobie, że jeszcze się nie uszczypnęła. Zamiast tego wpatrywała się po prostu w mężczyznę, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. Gdzieś w środku najchętniej krzyknęłaby, że mógł o tym pomyśleć wczesniej, albo że to tylko dowodzi, że na nauczyciela się nie nadaje... Jednak nie o to przecież chodziło, by dalej toczyć z nim wojnę.
- To... Znaczy... Nic się nie stało - powiedziała wreszcie.
- Może w ramach przeprosin przyjmiesz herbatę? - zapytał Vane, powoli podnosząc się ze swojego siedzenia. - Właśnie miałem zaparzyć.
Mimo że Odette przyszła tam z misją jak najszybszego wyjścia, czuła, że niemiło byłoby odmówić, a zresztą herbata nie mogła zaszkodzić...
- Dobrze - powiedziała, a wtedy wskazał na krzesło przed sobą.
- Proszę, siadaj, w takim razie.
Nie zdążyła nawet jeszcze dotknąć siedzenia, gdy Vane wycelował różdżką w okno i, tak jak na szlabanie, zakrył je. Odszedł w stronę sporej, drewnianej szafki po lewej stronie pomieszczenia i zaczął z niej coś wyciągać, kątem oka jednak zauważył, jak Odette - najwyraźniej bez pomysłu na lepsze zajęcie - zaglądała z ciekawością na wypracowanie, które zostawił na biurku. Do góry nogami nie wyczytała jednak z niego nic więcej poza imieniem i nazwiskiem Remus Lupin.
- Sprawdzam wypracowania piątoklasistów - wyjaśnił Vane, widząc jej zainteresowanie. - Może chcesz pomóc?
- Ja?
- Cóż, po twoich odpowiedziach na zajęciach - mówił, przenosząc różdżką dwie filiżanki oraz czajnik na swoje biurko - śmiem stwierdzić, że wiesz już wiele na temat... - Zerknął na wypracowanie. - Zaklęć Ochronnych. Swoją drogą, ciekawi mnie... Interesujesz się obroną, czy po prostu starasz się ze wszystkich przedmiotów?
Dobra, może jednak nadawał się na nauczyciela. Gadki miał dokładnie takie, jak wszyscy inni.
- Oba po trochu - odparła, odrzucając falujące się włosy na plecy.
- Może kiedyś zajmiesz moje miejsce - powiedział, na co wypuściła powietrze nosem. Troszeczkę, tylko troszeczkę, ją to rozbawiło.
- Nie wiem, czy powinnam zostać nauczycielką, bo, jak pan już wie, nie jestem zbyt cierpliwa.
Uśmiech wkradł mu się na twarz, jak dotąd zdecydowanie najszczerszy. Wyjął z szafki małe, brązowe pudełko, a następnie postawił je przed dziewczyną.
- Masz jakieś preferencje co do herbaty? - Otworzył je, a jej oczom ukazało się dziewięć przegródek, każdy z innym rodzajem herbaty.
- Wow. Dużo tego.
- Jestem dość wybredny, wolę mieć wybór.
- Czemu mnie to nie dziwi? - zapytała Odette, zanim się powstrzymała, ale Vane jej za to nie skarcił. Posłał jej tylko wymowne spojrzenie, którym Merlin wie, co chciał przekazać.
- Biała, czarna, zielona... Proponuję zieloną, jest bardzo zdrowa. Dobra dla mózgu. I dla cery, opóźnia starzenie.
- To dlatego pan wygląda tak młodo?
- Oczywiście - odparł, dopasowując się do jej tonu. - A też poza tym dwadzieścia cztery lata to nie wiek starczy... A wracając, zieloną?
- Zieloną - potwierdziła, decydując się już zdać na jego polecenie. Punkty przybodobania nie mogły zaszkodzić, zwłaszcza, że wcześniej je sobie odjęła.
- To skoro nie chcesz być nauczycielką, to kim? Aurorem? - dopytywał, wymachując różdżką, by przygotować herbatę.
- W zasadzie jeszcze nie wiem, co chcę robić. Ale profesor Slughorn przewiduje mi świetlaną przyszłość w Ministerstwie Magii.
- Wiem, jak to jest. Mnie też przewidywał.
- Był pan w Klubie Ślimaka?
Vane pokiwał głową, uderzając różdżką w czajnik, który stał na samej górze szafki.
- Profesor Slughorn mówił mi, że bez wątpienia zostanę szefem Aurorów.
- Oj, to co poszło nie tak?
Mężczyzna spotkał się z nią wzrokiem. Niedowierzającym.
- Mówisz bardzo pewnie jak na to, że jeszcze niedawno przepraszałaś mnie za pyskowanie, Odette.
- Ale ja tylko mówię prawdę. Przecież nie jest pan szefem Auro...
Przerwał jej odgłos głośnego szurania, a następnie klamka od drzwi po prawej, które prowadziły najwyraźniej do sypialni Vane'a, poruszyła się sama. Przestraszona Odette złapała się za serce.
- Co to było?
Vane w ogóle nie wyglądał na wzruszonego. Podszedł do drzwi i je uchylił, a wtedy do środka wczłapał się...
- Pan ma kota? - wydusiła zaskoczona Odette, patrząc, jak ciemnorudy, puchaty zwierzak z głośnym miałknięciem wszedł do pomieszczenia, a następnie zaczął się łasić o czarne spodnie Vane'a.
- Co w tym takiego dziwnego?
Odette sama nie potrafiła tego wytłumaczyć. Po prostu Vane nie wyglądał na takiego typa.
- Nie wygląda pan na kogoś... Kto miałby kota - wydusiła zgodni z prawdą. - No i nigdy go nie widziałam w klasie ani w ogóle nigdzie...
- Pewnie spodziewałaś się co najmniej widłowego węża, hm? - zażartował, odkładając swoją różdżkę na biurko, by wziąć kota na ręce.
- Jak pan zgadł? - rzuciła, na co on tylko pokręcił głową.
- Ikar nie jest zbyt żywiołowy - wyjaśnił, drapiąc kota pod brodą. - Kiedy są zajęcia, to zazwyczaj śpi, gdzie tylko może.
Odette chyba pierwszy raz od przyjścia tam szczerze się uśmiechnęła, widząc, jak kot mruczy z radością w rękach swojego właściciela.
- Zawsze chciałam mieć kota - powiedziała po chwili, kiedy Vane był zmuszony dać zejść futrzakowi z rąk, bo ten zaczął się wyrywać. Mężczyzna pozwolił mu wejść na biurko, co trochę ją zaskoczyło, ale też i ucieszyło, bo mogła przyjrzeć się zwierzakowi z bliska.
Był dość duży, ale wyglądał na raczej młodego kocura, który bardzo lubił mruczeć. Miał długie wąsiska i brązowawy nos, w podobnym kolorze jak wiele plam na jego ciele. Bez problemu przeszedł przez labirynt papierów i filiżanek na biurku Vane'a, by stanąć przed dziewczyną i miałknąć na nią.
- Chyba chce, żebyś go pogłaskała - wyjaśnił Vane, obracając się nieznacznie w ich stronę po tym, jak chciał sięgnąć po zagotowaną wodę. - Co jak co, ale pieszczot mu zawsze mało.
Odette uśmiechnęła się jeszcze szerzej i z radością wyciągnęła rękę, by dotknąć przyjemnie miękkiego futra. Myślała jednocześnie o tym, że nie potrafiła sobie wyobrazić Vane'a chociażby leżącego w łóżku i w spokoju przytulającego się do kota, ale kto wie, może źle go oceniała?
Po chwili zaczęła głaskać go pewniej, drugą ręką drapiąc go za uszami, co najwyraźniej bardzo mu się spodobało, bo wskoczył jej na uda.
- Ale ty milusiński jesteś - powiedziała, kiedy kot wydał z siebie kolejne miałknięcie i zaczął się jeszcze bardziej do niej przymilać, by dalej go głaskała.
Vane, który w międzyczasie zalał obie filiżanki z herbatą, na moment zawiesił na nich wzrok. Futro jego pupila prawie zlało się z włosami dziewczyny, a dopiero wtedy też zauważył, że oboje oczy mieli zielone.
- Jesteście całkiem podobni - powiedział po chwili, a Odette nie potrafiła się powstrzymać przed odpowiedzeniem:
- Czyli jemu też pan daje szlabany?
Vane westchnął głęboko, a następnie odesłał różdżką z biurka wszystko, co niepotrzebne i usiadł na swoim miejscu.
- Tak, na tuńczyka - odparł, po czym pokręcił głową. - I ciebie profesor Dumbledore wybrał na prefekt naczelną?
- Bo na szlabany nigdy nie trafiałam.
Mężczyzna po raz kolejny pokręcił głową.
- Jeszcze raz, jak on miał na imię? - zapytała Odette w celu zmiany tematu, wciąż tuląc do siebie kota.
- Ikar.
- Dlaczego tak?
- Zakładam, że historię Ikara znasz - zaczął Vane, usadawiając się wygodniej, a kiedy dziewczyna pokiwała głową, ciągnął:
- Widzisz ten pasek ciemniejszego futra na jego grzbiecie? Wygląda, jakby się przypalił. Zupełnie jak Ikar.
Odette prawie westchnęła z wrażenia, bo było to jedno z najbardziej sprytnych wyjaśnień, jakie słyszała i jej krukońskie serce radowało się niezmiernie. Takie ciekawostki i smaczki zawsze potrafiła docenić.
- Hej, to mądre. Podoba mi się - przyznała, a następnie złapała kota za mordkę niczym dziecko. - Małe słoneczko.
- Słoneczka to powinien właśnie unikać - wtrącił Vane, na co przewróciła oczami.
- Och, przecież wie pan, o co chodzi.
Chwilę po tym Ikar zeskoczył z kolan dziewczyny i zaczął włóczyć się po pokoju w poszukiwaniu Merlin wie czego. Vane akurat wtedy wskazywał różdżką na herbaty, najwyraźniej w celu ostudzenia ich.
- Proszę. Gotowe do picia.
- Dziękuję - powiedziała Odette, a następnie bez zawahania przyłożyła filiżankę do ust, nawet jeśli jeszcze chwilę wcześniej kwestionowała poczytalność profesora. Mimo wszystko, gdy upiła tej magicznej zielonej herbaty, to nie wyczuła tam żadnej trucizny... Tylko naprawdę dobry napój.
- I jak? - zapytał Vane po chwili, a wtedy zorientowała się, że cały czas obserwował ją, by zobaczyć jej reakcję.
- Naprawdę dobra. - Odłożyła filiżankę na talerzyk, a mężczyzna pokiwał głową z aprobatą i zabrał się za swoją herbatę.
Odette wykorzystała tę chwilę ciszy, by wyjrzeć nieco za zasłonięte okno, którego i tak trochę widziała przez prześwitujący materiał. To nagle jej o czymś przypomniało.
- Jutro jest mecz Quidditcha, będzie pan oglądał? - zapytała bardziej z ciekawości niż z czegokolwiek innego. Kolejny raz sprawdzała jego rozrywkowość.
- Naturalnie, gra przecież Slytherin. - Vane odstawił swoją filiżankę. Była już prawie pusta, co trochę ją zaskoczyło.
- Dlatego wszyscy kibicują Gryfonom - odgryzła się.
- Nie wszyscy, zaufa... O proszę.
Oboje spojrzeli w dół. Ikarowi najwyraźniej znudziło się włóczenie po gabinecie, bo ten znalazł się ponownie obok Odette, znowu domagając się pieszczot.
- Chyba cię polubił - stwierdził Vane, kiedy dziewczyna się schyliła, by ponownie pogłaskać futrzaka. - Że też akurat ciebie.
- Bo jesteśmy bardzo podobni. - Odette kolejny raz wzięła kota na kolana. - Oboje cierpimy przez pana szlabany.
Vane przejechał ręką przez włosy.
- Bardzo narzekasz na ten szlaban jak na to, że w zasadzie nic nie kazałem ci robić.
- Profesorze, to nie o to chodzi - przekonywała, drapiąc Ikara pod brodą. - Ja nie boję się pracy. To chodzi o to, co mam teraz wpisane - dodała, wolną ręką sięgając po filiżankę.
- Gwarantuję, że po szkole nikt w to nie będzie zaglądał. Ze szlabanem też można zostać Aurorem, nawet Ministrem Magii jakby się chciało, nie mówiąc już o innych zawodach.
Odette z zaskoczeniem zauważyła, że jej filiżanka również zrobiła się pusta po kilku kolejnych łykach. Widać nie dostrzegła wcześniej, jak niewiele w nich naprawdę było. Ciekawe, czy Vane zrobił to specjalnie, czy po prostu miał taką filozofię picia herbaty. O dziwo, stawiała na to drugie.
Po kilku chwilach Ikar ponownie zeskoczył z jej nóg, tym razem z powrotem na biurko. Kota nie było, herbaty też - Odette uznała to za swój znak od losu, że czas się zbierać. I tak przesiedziała tam znacznie dłużej, niż planowała.
- Cóż... To ja już pójdę, w takim razie. - Podniosła się, po czym otrzepała swoją szatę z kilku rudych włosów, które zostawił na niej kot. - Dziękuję za herbatę.
- A ja dziękuję za wygłaskanie tego sierściucha - odparł Vane, tym razem biorąc kota do siebie. Odette już chciała go skarcić za nazywanie Ikara w ten sposób, ale gdy zobaczyła uśmiech, jaki posyłał zwierzakowi, to zrozumiała, że było to raczej okazanie miłości niż czegokolwiek innego.
- To akurat przyjemność - przyznała, a potem podeszła do drzwi. - Do widzenia.
- Do widzenia.
💜
Odette jeszcze długo dziwiła się, że wypiła herbatkę u profesora, którego jeszcze niedawno wyzywała od gówniarzy, ale nie mogła powiedzieć, że nie było miło. Może ten Vane nie był taki zły, przy tym też całkiem inteligentny... Jednak najmilej wspominała Ikara i miałaby ochotę wpakować się jakoś do gabinetu jeszcze raz tylko po to, żeby pogłaskać futrzanego czworonoga, jakiego zawsze chciała mieć.
Mimo wszystko wiedziała, że nie może cieszyć się zbyt szybko. W poniedziałek wracała przecież zwykła szara rzeczywistość, a choć czuła, że dotrzyma obietnicy, co do mówienia do niej po imieniu, to nadal miała do niego pewną urazę. W końcu przeprosiny czy nie, szlaban był i splamił wszystko.
Wkrótce nadeszła Noc Duchów, a to w Hogwarcie zawsze wiązało się z wyjątkową ucztą przyozdobioną setkami lampionów z wydrążonych dyni. Część nauczycieli z tej okazji ubrała się też odświętnie; Dumbledore miał na sobie jasnofioletowe szaty utkane w srebrne dynie, a McGonagall włożyła pomarańczowy kapelusz, również z małą dynią doń doczepioną.
A Vane?
Vane siedział obok Slughorna i, ku ogromnemu zdziwieniu Odette, zamiast białej koszuli miał na sobie czarną. Potwierdzała się jej teoria, że lubił szaleć, nie ma co.
Nie tylko Odette zauważyła jego nowy strój. Właściwie pierwsza uwagę zwróciła jej na niego Maureen.
- No czy wy go widziałyście? - powiedziała, opierając brodę na łokciach i rozmarzonym wzrokiem spoglądając w stronę stołu nauczycieli. - Najpiękniejszy mężczyzna, jakiego te mury widziały.
Siedząca naprzeciwko niej Belinda pokręciła głową.
- Noś teraz poleciała, Maureen...
- A nie? - Dziewczyna wyprostowała się gwałtownie. - Żaden chłopak z naszego roku nie może się z nim równać, o młodszych już nawet nie wspominam.
- Odette, powiedz jej coś. - Belinda trąciła przyjaciółkę łokciem, a ta przełknęła nieco zupy dyniowej, którą właśnie jadła.
- Vane jest przystojny, ale też bez przesady - stwierdziła po chwili. - Są lepsi.
- Masz na myśli Davida? - zapytała Maureen, na co Odette posłała jej zirytowane spojrzenie.
- Czy możemy nie rozmawiać o moim byłym, kiedy jem? - Wycofała się w swoim siedzeniu. - I nie, nie mam. Dobrze, że już skończył tę szkołę i go chociaż nie widzę.
- A ja sobie popatrzę - rzuciła Maureen i po tym wróciła do wpatrywania się w stół nauczycieli.
Po uczcie Odette jako prefekt naczelna pilnowała, by pozostali prefekci zaprowadzili uczniów swoich domów do dormitoriów, zwłaszcza pierwszoklasistów, którzy wciąż jeszcze czasem gubili się w ogromie zamku. Została do ostatniego ucznia, a gdy upewniała się jeszcze, że na korytarzu przed Wielką Salą nikt nie został, usłyszała za sobą znajomy głos.
- Czy nie jest już za późno, by włóczyć się po korytarzach?
Odwróciła się, by zobaczyć przed sobą Vane'a, na którego widok z trudem nie uniosła oczu do nieba.
- Jako prefekt naczelna mam pozwolenie, profesorze - odparła, zakładając ręce na piersi, lecz on tylko pokręcił głową.
- Tak, tak, znam tę sztuczkę. Dobrej nocy - powiedział, a Odette westchnęła. Skoro już z nią rozmawiał, to mogła chociaż załatwić jedną rzecz.
- Proszę pozdrowić Ikara - rzuciła, a Vane posłał jej krótkie spojrzenie.
- Tak zrobię. - Kiwnął głową. - Chyba polubił twoje głaskanie.
Vane odszedł, zostawiając Odette trochę uśmiechniętą, a trochę zdezorientowaną. Co chciał powiedzieć przez to ostatnie zdanie? A może nic nie chciał, tylko jak zwykle niepotrzebnie szukała drugiego dna.
💜
Zaczął się listopad i niczym zaklęcie zamienił złote zachody słońca w dni pełne szaroburych chmur oraz siąpiącego deszczu.
Odette zastanawiała się, czy to, że jej urodziny przypadały w najbardziej ponury miesiąc w roku jakkolwiek odzwierciedlało jej charakter. Zawsze uważała się raczej za miłą, a przy tym żywiołową osobę, jednak po ostatnich wydarzeniach w głowie robiła z siebie złoczyńcę, który wyzywa nauczycieli.
Szesnastego listopada obudziła się jednak z uśmiechem na twarzy, nawet pomimo ulewy, jaką przywitał ją poranek. Spojrzała na siebie w lustrze, studiując swoją twarz tak, jakby widziała ją po raz pierwszy.
Gęste brwi, lecz za to rzadkie rzęsy okalające zielone oczy, potem trochę piegów, choć prawie niewiodcznych, wreszcie blizna na policzku, którą zawsze każdy zauważał w niej jako pierwszą...
Nie uważała się za najładniejszą, ale tamtego dnia w lustrze widziała małą siebie, tę, której chciała przekazać same miłe rzeczy.
- Patrz. Dałyśmy radę, mała. - Dotknęła swojego odbicia tak, jakby mogła dotknąć w ten sposób swojej młodszej wersji. - Mamy osiemnaście lat.
To była środa, więc ostatnią lekcją dla części siódmego roku była właśnie obrona przed czarną magią. Kiedy Odette pakowała spokojnie swoje rzeczy, zwróciła się do niej jej współlokatorka z ławki obok:
- Odette, po lekcjach idziemy od razu jeść twój tort?
- Jaki tort? - Uniosła brwi, a stojąca za nią Belinda pacnęła się w czoło.
- Patty! Cholero, zepsułaś całą niespodziankę!
- Ja tam nic nie słyszałam! - powiedziała Odette ze śmiechem, udając, by Patty nie poczuła się źle.
Profesor Vane, którego biurko stało w zasadzie najbliżej ławek tamtych uczennic, słyszał każde słowo z ich rozmowy. Zrozumiał, że musiał to być dzień urodzin Odette. Zgadzałoby się zresztą, przecież wspomniała mu, że to w listopadzie, by podkreślić, jak mała była różnica wieku pomiędzy nimi.
- Odette, a nie chcesz tak... - zaczęła Patty, bawiąc się swoimi krótkimi lokami i próbując uratować sytuację. - W drodze do pokoju wspólnego... Wstąpić do toalety, może?
- Na długo? - dodała Belinda, a słuchający tego wszystkiego Vane, który pakował swoje rzeczy, nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Prędko domyślił się, że przyjaciółki Odette po prostu próbowały opóźnić jej przyjście do pokoju dla niespodzianki, więc postanowił im w tym troszkę pomóc.
- Odette - powiedział głośno, co od razu uciszyło rozmowę wszystkich Krukonek.
- Tak, profesorze?
- Zostań na moment, proszę.
- O, super! - zawołała Patty, a po tym, jak Belinda posłała jej ostrzegawcze spojrzenie, dodała prędko:
- Znaczy, ty sobie na spokojnie porozmawiaj z profesorem, a potem dotrzesz do nas.
Odette tylko pokręciła głową, śmiejąc się, gdy Belinda złapała Patty za ramiona i wraz z czekającą na nie Maureen wyprowadziły ją z klasy. Wkrótce w środku zostali tylko solenizantka oraz Vane.
- Twoje przyjaciółki nie wydają się zbyt dyskretne - powiedział, pakując coś do swojego nesesera.
- Tak... Ale i tak są przekochane, że coś dla mnie przygotowały.
- Dziś twoje urodziny, tak? - zapytał dla całkowitej pewności, a Odette pokiwała głową. - W takim razie wszystkiego najlepszego. Świetnych wyników Owutemów. I żebyś przyzwyczaiła się do szlabanów.
- No wie pan co? - Dziewczyna nie potrafiła uwierzyć, że powiedział to ostatnie zdanie. - Ja już jestem bliżej końca szkoły niż dalej, nie chcę żadnych szlabanów.
- To łatwych egzaminów, niech będzie - rzucił, zamykając ostatecznie swój neseser.
- A za to dziękuję. - Uśmiechnęła się, po czym poprawiła fioletową kokardę, którą tamtego dnia spięła włosy. Wszystko na urodziny, naturalnie.
- Nie mam cię po co dłużej zatrzymywać, ale sądzę, że twoje przyjaciółki nie zdążyły jeszcze nawet dotezeć do wieży Krukonów.
- A, czyli to tak? Jednak widać, że jest pan Ślizgonem.
- W tę sobotę Ślizgoni grają z Krukonami, zdaje się? - ciągnął jak gdyby nigdy nic, odsyłając różdżką neseser do swojego gabinetu.
- Zgadza się. I zostaną zmiażdżeni - zapowiedziała Odette z całą dumą, bo wiedziała, że w tym roku drużyna Krukonów była naprawdę mocna. Wygrali swój ostatni mecz z Puchonami aż za łatwo.
- Powątpiewam. Rozmawiałem wczoraj z Regulusem Blackiem, szukającym Slytherinu... Widać, że jest w świetnej formie.
- Mogę się założyć, że Ravenclaw wygra - rzuciła Odette bez namysłu, a wtedy Vane od razu wyciągnął rękę w jej kierunku.
- Dobrze. W takim razie o szlaban?
Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem.
- Pan mówi poważnie?
- Bardzo.
Mrugnęła kilkukrotnie, zastanawiając się, czy na pewno dobrze go zrozumiała.
- Jeśli wygra Slytherin, muszę przyjść do pana na szlaban?
- Tak. I nie będzie taki łatwy, jak ostatnio. A jeśli wygra Ravenclaw, nie dostaniesz już ode mnie żadnego szlabanu. Nawet jeśli będziesz dyskutować.
- Zgadzam się - wypaliła Odette od razu i uścisnęła jego rękę ponad biurkiem. Gdy to robiła, zauważyła, że wcale nie był o tyle od niej wyższy, ile jej się wcześniej wydawało. Dziesięć centymetrów, nie więcej.
- Szlaban nie w ten, tylko następny piątek. Siedemnasta - powiedział Vane, gdy tylko puściła jego dłoń.
- Jeszcze pan nie wygrał.
- Powiedzmy, że nie podejmuję się gier, w których nie jestem pewien zwycięstwa.
- I co? - Odette założyła ręce na piersi. - Jutro zasabotuje pan całą drużynę Ravenclaw i też wyśle ich na szlaban na czas meczu?
Od razu pokręcił głową.
- Nigdy. Ja gram czysto. A Ślizgoni nie potrzebują mojej pomocy, żeby wygrać.
- Jeszcze zobaczymy.
Niewiele później Odette wyszła z klasy, lecz zanim ruszyła do wieży Krukonów, złapała się za głowę, bo właśnie dotarło do niej, co zrobiła.
Założyła się z nauczycielem, mało tego, o szlaban?!
Właśnie świadomie naraziła się na coś, czego unikała od lat tylko po to, by udowodnić małolatowi Vane'owi swoją rację?!
Nie wierzyła, że to zrobiła. Nie, to musiał być sen, albo coś ją opętało, albo to on rzucił na nią Imperio... Merlinie, to musiała być najgłupsza rzecz, którą kiedykolwiek zrobiła.
Z drugiej strony... Nie mogła się doczekać miny na twarzy Vane'a, jeśli jednak by wygrała... Wtedy nie zamknęłaby się już na żadnej z jego lekcji, a on nie mógłby nic z tym zrobić. Przynajmniej w teorii.
Teraz pozostawało jej nikomu się do tego nie przyznać i modlić się, że Ravenclaw zwycięży.
💜
- Zapraszasz kogoś na przyjęcie u Slughorna?
Następnego dnia Odette na moment zapomniała o strofującym ją zakładzie. Ona i Belinda wspólnie szły do biblioteki, by napisać wypracowanie z zaklęć. Wracały z eliksirów, na których Slughorn oficjalnie zaprosił członków Klubu Ślimaka na przyjęcie świąteczne w ostatni dzień semestru, dodając, że można przyprowadzić osobę towarzyszącą.
Odette w zeszłym roku pojawiła się tam z jej ówczesnym chłopakiem, lecz teraz nie miała żadnych perspektyw - to znaczy, było kilku chłopców, których lubiła i dałoby się z nimi pogadać, ale nie chciała nikogo zabierać "dla zasady". Nie zamierzała jednak odmawiać, bo z punktu widzenia perfekcyjnej uczennicy zależało jej na utrzymaniu dobrych kontaktów ze Slughornem. Jego akurat szanowała jako nauczyciela.
- Nie, przecież wiesz, że nawet nie mam kogo. - Westchnęła, rozluźniając krawat. - Ale ciebie mogę zaprosić, jeśli chcesz - dodała ze śmiechem, wiedząc, że jej czarnoskóra przyjaciółka nie znosiła Slughorna.
- A daj spokój, ja chcę tylko już skończyć tę naukę ciągłą i odpocząć. - Belinda wzdrygnęła się. - Ale... Maureen powiedziała, że chce zaprosić Vane'a.
Te słowa tak zaskoczyły Odette, że musiała się zatrzymać, żeby je przyswoić.
- Słucham? - zapytała, opierając się o parapet potężnego okna obok dziedzińca. - Ona oszalała?
Tak jak ja zresztą. Ale ona bardziej. Może ten Vane nam czegoś dosypuje.
- Też próbowałam wybić jej to z głowy, ale nie przetłumaczysz.
- Nie, ja muszę z nią pogadać. - Odette złapała się za włosy, które prawie wyrwała sobie z głowy. - Jako przyjaciółka i jako prefekt.
- Wiesz, to głupi pomysł, ale z drugiej strony... - Belinda zamyśliła się. - Maureen jest obiektywnie najładniejsza z całego naszego roku. Jeśli ktoś ma szanse u niego, no to ona.
- Ale tu nie chodzi o szanse, to jest nasz nauczyciel!
- Sama ostatnio mówiłaś, że ledwo starszy od nas.
- Tak, ale wciąż nie zaprosiłabym go do Slughorna, no błagam. Dzisiaj z nią pogadam, przecież może mieć z tego problemy, gdyby Vane ją zgłosił Flitwickowi czy coś...
Ten przeklęty Vane.
💜
Serce Odette waliło jak jeszcze nigdy wcześniej przed meczem, gdy zajmowała miejsce na trybunach Krukonów. Pogoda nie sprzyjała; wiał silny wiatr, nieustannie padała też nieprzyjemnie zimna mżawka - zdawało się, jakby w każdy odsłonięty kawałek skóry wbijały się dziesiątki szpilek. Pozostawało jej liczyć, że bardziej dokucza ona zawodnikom z domu węża.
Trudno było jej coś wypatrzyć na trybunach nauczycieli, lecz miała pewność, że Vane wkrótce się tam pojawi. Liczyła, że nie będzie w stanie jej zobaczyć i nie dostrzeże, jak przerażona była. Dopiero wtedy docierała do niej waga całego zakładu.
Poprzedniego dnia rozmawiała też z Maureen, lecz na próżno - dziewczyna znowu powiedziała tylko, że jeśli nie spróbuje, to się nie dowie, i nic jej nie powstrzyma.
I nie rzucała słów na wiatr.
- Co jest? - zapytała Odette, kiedy zobaczyła, jak Belinda siada obok niej z przerażeniem na twarzy.
- Maureen to zrobiła.
Pokój jej duszy.
- No i co?
- No i nic. - Belinda westchnęła, naciągając krukoński szalik, który chciał porwać jej wiatr. - Vane grzecznie jej odmówił i powiedział, że nawet nie wybiera się do Slughorna. Kto wie, może Vane ma narzeczoną albo żonę i chce do niej jak najszybciej wrócić na wolne...
- Tak myślisz? W sumie nie widziałam u niego obrączki...
Według Odette nie był to jedyny argument przemawiający za tym, że był raczej singlem. Z takim usposobieniem to raczej musiał być kawalerem z kotem. Małoletnim kawalerem, ale wciąż.
Belinda wzruszyła ramionami.
- Przecież nie zawsze ludzie noszą. Zwłaszcza w pracy.
- W sumie racja...
Nie dyskutowały już dłużej, bo na boisku pojawiła się drużyna Krukonów. Obie zaczęły wiwatować, Odette tak głośno, że myślała, że straci głos - jakby to miało pomóc ich zwycięstwu...
Jeszcze nigdy tak dokładnie i z takim zaangażowaniem nie oglądała meczu Quidditcha. Pomyślała, że jej tata, wierny fan Pogromców Kafla z Quiberon, byłby z niej dumny.
Dopingowanie jednak nie dawało wiele. Choć początkowo obie drużyny szły łeb w łeb, w pewnym momencie Slytherin zaczął utrzymywać przewagę trzydziestu punktów... Krukonów mogło wciąż jednak uratować złapanie Złotego Znicza.
Wtem nadszedł głos komentatora, który dla Odette okazał ją niczym grom z jasnego nieba.
- Black! - Rozległ się wrzask. - Regulus Black złapał Znicz! Slytherin zwyciężył!
Odette uderzyła głową o barierkę.
Czekał ją kolejny spacer hańby.
💜
Odette przeklinała siebie i cały swój ród w czasie kolejnej drogi do gabinetu Vane'a.
No to splamiła sobie kartę jeszcze bardziej. I po co? Dla durnego zakładu?
W poniedziałek i środę na szczęście o niczym nie wspominał, nawet nie posłał jej wymownego spojrzenia czy czegoś w tym stylu... Ale nadszedł piątek, musiała tam iść. Chociaż czy musiała? Co mógł jej zrobić, gdyby nie przyszła? Powiedzieć Dumbledore'owi, że dał jej szlaban za przegrany zakład? Choć w sumie i on był czasem na tyle ekscentryczny, że pewnie by go uznał...
Z drugiej strony, i tak już wszystko było stracone po pierwszym szlabanie, to kolejny nic nie zmieni, prawda? Cholera, przecież Vane miał rację, że gdyby chciała zatrudnić się w Ministerstwie, to nikt by nawet na to nie spojrzał.
Trudno. Nieważne z kim się założyła. Przegrała, trzeba to było przyjąć na klatę. Może przynajmniej znowu spotka Ikara, a to już wystarczy, żeby ta wycieczka do gabinetu miała sens.
I znowu to pukanie w drzwi, i znowu to jego "proszę" wypowiedziane tonem egzekucjonisty.
Czego się nie robiło, żeby zobaczyć rudego kota.
- Dzień dob... - zaczęła Odette, ale urwała z szoku, gdy zobaczyła nauczyciela stojącego za swoim biurkiem.
- Dzień dobry. - Uniósł brwi, widząc jej zdumienie. - Coś nie tak?
"Nie tak" może nie stanowiło dobrego określenia. W gabinecie wszystko wyglądało tak jak zawsze, poza tym że okno nie musiało być już zasłonięte, bo panowały za nim ciemności, a zamiast tego w pomieszczeniu pod sufitem lewitowało kilka świeczek na wzór tych w Wielkiej Sali, choć zdecydowanie dawały mniej jasności. To jednak, co było inne, to sam Vane.
Pierwszy raz od rozpoczęcia nauki w szkole nie miał na sobie tej cholernej koszuli, tylko gruby golf, jasnobrązowy z białym wzorem na środku. Nadało mu to normalności, jakiej wcześniej nie potrafiła w nim zobaczyć... A i też dodało trochę pewności.
- To pan ma inne ubrania niż koszule? - zapytała, łapiąc się teatralnie za serce, gdy usiadła już przy przez jego biurkiem nawet bez zaproszenia.
Vane pokręcił głową.
- Ty znowu stąpasz po cienkim lodzie, Odette.
- Znaczy, to był komplement - wyjaśniła zgodnie z prawdą. - Wygląda pan lepiej. Tak... Mniej jak zły pan profesor z widłowym wężem. Teraz to nawet można uwierzyć, że ma pan kota.
Widziała, że próbował się powstrzymać, lecz marnie mu to wyszło. Uśmiechnął się, wypuszczając powietrze nosem.
- Nie wiem, czy powinienem ci za to podziękować. Zmieniłem strój, bo w zamku jest teraz zimniej. - Starał się być poważny, gdy do niej mówił. - Chociaż ty też wyglądasz dziś inaczej.
Odette zaczęła się zastanawiać, co się zmieniło, bo przecież jak zwykle miała na sobie mundurek i szatę, ale po chwili zrozumiała, że musiał mówić o jej fryzurze.
- A, że warkocze? - zapytała, ciągnąc za nie. Luźno związane sięgały jej do piersi.
- Teraz można uwierzyć, że nie chcesz mi wydrapać oczu za każdym razem, jak tu przychodzisz - rzucił z szelmowskim uśmiechem, jakiego żaden Ślizgon by się nie powstydził.
Odette posłała mu oburzone spojrzenie.
- No nie wierzę.
- Powiedziałbym, że uczę sie od ciebie. - Vane uśmiechnął się ponownie, a następnie podwinął rękawy swetra i zajął swoje miejsce. - To co, dzisiaj naprawdę posprawdzasz ze mną zadania piątego i czwartego roku.
- Znowu piąty rok?
- Mają SUM-y w tym roku, muszą dużo powtarzać - wyjaśniał, przekładając cały stos papierów z szafki na biurko. - Tak jak ty.
- Aha, czyli dlatego to pan wymyślił wszystko. Żebym ja sobie popowtarzała.
- Dokładnie.
Oboje wymienili uśmiechy. W tamtej chwili oboje zrozumieli, że to dogryzanie się chyba nigdy nie skończy, więc równie dobrze mogą się temu oddać. Odette była pierwsza.
- Pan to chyba za dużo przesiaduje z profesorem Slughornem i wychodzą takie pomysły. - Założyła ręce na piersi.
- Och, nie, spokojnie, nie będę organizował konkurencyjnego przyjęcia - mówił, wyjmując z szuflady biurka pióro oraz kałamarz.
- Jak dobrze, bo na dwa już bym nie dała rady przyjść.
Na chwilę przestał robić to, co robił i skupił na niej całą swoją uwagę.
- Czyli wybierasz się na to przyjęcie świąteczne?
- Jestem w Klubie Ślimaka. Nie mogłam odmówić.
Vane pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym na moment wyraźnie się zamyślił... Po chwili jednak pokręcił głową i ponownie skupił się na papierach.
- Teoretycznie nie powinienem ci tego dawać... - Popatrzył na zadania. - Ale czuję, że wolisz to niż pisanie linijek.
- Niech pan nie udaje, że teraz chce pan dla mnie dobrze. Ukartował pan szlaban, który nawet nie jest zgodny z regulaminem szkoły.
- Przyjęłaś zakład... A poza tym mógłbym ci go nadać właśnie za kolejną dyskusję.
Odette wydała z siebie głębokie westchnięcie.
- Już chyba nawet nie mam siły dyskutować.
Wtem siły dziewczyny wróciły natychmiast, gdy znowu zaskoczył ją dźwięk naciskanej klamki od drzwi sypialni. Wiedziała już wtedy, co to oznaczało i ogarnęła ją ekscytacja.
Vane wskazał różdżką na drzwi, by je otworzyć i w środku pojawił się Ikar, przez co Odette prawie podskoczyła ze szczęścia na swoim siedzeniu. O dziwo, na jej widok zwierzak od razu do niej podszedł, witając ją miałknięciami.
Vane wypuścił powietrze nosem, delikatnie się uśmiechając.
- To dziwne, ale chyba za tobą tęsknił.
- Czemu dziwne? - zapytała od razu, bez zawahania biorąc Ikara na ręce. - Czuje, że jestem dobrym człowiekiem, ot co. Zwierzęta wiedzą takie rzeczy.
Ikar miałknął cicho, jakby na potwierdzenie jej słów.
- Widzi pan? On potwierdza.
- Jeśli on jest zadowolony, to ja też - stwierdził, a następnie wyjął drugie pióro i położył je przed dziewczyną. - Dobrze, zrobimy tak, że ja będę sprawdzał, a ty po mnie sprawdzisz, czy policzyłem dobrze punkty i nigdzie się nie pomyliłem. Zazwyczaj sprawdzam sam po sobie, więc trudniej je wyłapać...
- Przecież nie musi pan tego robić. Jak pan rozdaje prace, wystarczy kazać uczniom policzyć. Wszyscy inni nauczyciele tak robią.
- Ale ja jestem perfekcjonistą.
- Albo wymyślił pan to tylko po to, żebym z pozoru miała coś do roboty.
- To już ty powiedziałaś - odparł szorstko, po czym wyraźnie złagodniał. - Ale... Jeśli chcesz robić coś innego, możesz zrobić herbatę, bo jest zimno.
- A to bardzo chętnie - stwierdziła i wstała, wciąż trzymając Ikara na rękach.
- Herbata i wszystko inne jest tu w szafce. - Wskazał na ten sam mebel, z którego ostatnim razem wyjął pudełko z herbatami. - Wybierz, jaką chcesz.
- Dla pana też?
Kiwnął głową, wpatrzony już w zadanie przed sobą z czarnym piórem w ręku.
- Możesz mnie zaskoczyć.
Odette podrapała Ikara ostatni raz, a następnie odłożyła go na swoje krzesło. Zrozumiała, że żeby dostać się do szafki, będzie musiała przecisnąć się za jego biurkiem, a co za tym szło - i za nim, ale skoro sam jej to polecił...
Mus to mus.
Ruszyła pewnym krokiem w tamtą stronę, a kiedy Vane zauważył, że trudno będzie jej przecisnąć pomiędzy nim, a parapetem, przysunął się do biurka. Już chciała podejść do szafki, gdy zamiast tego zapatrzyła się na to, jak mężczyzna pisał komentarz na pracy podpisanej Cecilia Mullen.
- Ma pan bardzo ładne pismo jak na mężczyznę - stwierdziła, pochylając się obok niego ze wzrokiem wlepionym w kartkę.
Vane uniósł głowę, a wtedy oboje nieco się wzdrygnęli, gdy zobaczyli, jak blisko znalazły się ich twarze. Mimo wszystko żadne z nich bardziej się nie odsunęło.
Odette po raz pierwszy miała okazję zauważyć, że miał piwne oczy, widziała to nawet w blasku świec. Otoczone były naprawdę gęstymi, czarnymi rzęsami i wydawały się niezwykle łagodne, jakby zaprzeczając całej aurze, którą wokół siebie kreował.
On po raz pierwszy dostrzegł, że miała piegi, choć niezwykle słabo widoczne i tylko tamta bliskość pozwalała mu je zobaczyć. Zdecydowanie dodawały jej uroku... Najbardziej w oczy rzucała się jednak jej blizna, z tamtej perspektywy wyglądająca na poważniejszą, niż mu się wcześniej wydawało. Był jej ciekaw, tak po ludzku, lecz nie zamierzał o nią zapytać, bo nigdy nie wiadomo, czy Odette nie poczułaby się z tym niekomfortowo.
- No proszę. A to mnie zarzucałaś wiarę w stereotypy - powiedział pewnie, nie odrywając od niej wzroku.
- To nie jest stereotyp! Widział pan raczej, jak piszą moi koledzy z roku, zresztą z każdego - argumentowała. - Mój chłopak też tak pisał, że nie dało się z tego nic rozczytać.
- Który to twój chłopak? - wypalił.
- Były - odparła, ostatecznie podchodząc do szafki. - Nie ma go tu już na szczęście.
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Albo aprobatą.
Odette wyjęła z szafki pudełko z herbatami, otworzyła je i przyjrzała uważnie. Przegródki były podpisane tym samym eleganckim pismem, które przed chwilą widziała...
Nie miała ochoty na żadną konkretną z nich, pomyślała więc, jaką mógłby chcieć jej nauczyciel. Nie potrafiła go do końca rozgryźć, ale troszkę chciała... Ostatecznie zdecydowała się na miętę. Przynajmniej była dobra na żołądek.
Wyjęła z szaty swoją cedrową różdżkę, a następnie z jej pomocą przeniosła na wolną część biurka mały czajnik oraz dwie filiżanki z torebkami w środku.
Obeszła biurko ponownie, a następnie otworzyła czajnik, chcąc nalać tam wody, gdy zobaczyła, że przez cały ten czas Ikar nie zszedł z krzesła.
- Spodobało ci się tu, co? - zapytała z szerokim uśmiechem, drapiąc go pod brodą. - Też teraz siedzisz na szlabanie, biedaku... Taki niedobry ten twój pan...
Mimo wszystko, słuchając tego, Vane uśmiechnął się. Ta dziewczyna była nie do uwierzenia, ale chyba dlatego ją polubił. Nienawidził nudy, a Odette Dumont ani na moment nie pozwalała mu jej zaznać, nawet jeśli zajmował się czymś tak nużącym, jak sprawdzanie kilkudziesięciu identycznych zadań.
- Próbujesz nastawić mojego kota przeciwko mnie? - zapytał, ukrywając uśmiech, zanim go zauważyła.
- Tak, to mój wielki, niecny plan. Aguamenti. - Wycelowała różdżką w czajnik, by go napełnić, podczas gdy drugą ręką głaskała Ikara. - Kilka tygodni i zagryzie pana w łóżku, a wtedy moja zemsta się dopełni.
- Dobrze wiedzieć. To co zamierzasz dosypać mi do herbaty? - zapytał tak, jakby pytał ją o pogodę, nie odrywając wzroku od papierów.
Odette nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Coraz bardziej zaczynało się jej podobać, że Vane ciągnął te żarty i nie karcił jej za nie. Żałowała, że musiała to przyznać, ale czas tam spędzony jak dotąd był najlepszym momentem dnia, a może nawet tygodnia, bo czuła się naprawdę swobodnie. Może rzeczywiście nie taki diabeł straszny, jak go malują... I może rzeczywiście to kwestia tego, że nie dzieliło ich wiele lat.
- Jeszcze rozważam. - Zakończyła nalewanie wody, więc zakryła czajnik i dotknęła go różdżką, by woda zaczęła się ogrzewać. - Nawet pan nie wie, ile trucizn noszę po kieszeniach na czarną godzinę. Ciężkie życie jest w tej szkole.
- Czy to zatem spotkało twojego dawnego chłopaka? Skoro mówisz, że już go nie ma?
Odette zaśmiała się w głos, na co i Vane uniósł kąciki ust.
- Oj, nie, on po prostu skończył szkołę. - Mówiła, znowu przytulając Ikara, gdy czekała na zagotowanie się wody. - Ale nie powiem, kusiło go czasem otruć.
- Dlaczego? - zapytał już raczej poważnie, spoglądając na nią.
Odette westchnęła. Nie sądziła, że będzie mówić o swoim rozstaniu nauczycielowi, ale w zasadzie właśnie robiła herbatę
- Niby był ze mną, ale ciągle oglądał się za innymi dziewczynami. A jak mu to wytykałam, to mówił, że przesadzam.
- Typowe.
- Typowe dla kogo? - Uniosła brew, po czym, choć trochę ryzykownie, dodała:
- Wie pan z doświadczenia?
- Nie. Moja szkolna dziewczyna nigdy nie narzekała.
Odette przygryzła wargę. Jeśli dobrze to rozegra, to dowie się, czy nadal kogoś miał. Nie, że jakoś bardzo się tym interesowała, po prostu była ciekawa, czy miała rację w czasie swojej rozmowy z Belindą...
- Pewnie teraz narzeczona?
Vane uniósł wzrok. Nie uśmiechał się, co nieco ją zmartwiło, lecz on odpowiedział tylko:
- Kogoś innego.
Odette tylko pokiwała głową. Postanowiła już nie drążyć, bo pewnie uznałby to za dziwnie, chociaż tamta informacja wcale nie oznaczała, że Vane był wolny, a tylko że nie chodził już ze swoją szkolną sympatią.
To sprawiło też, że Odette zaczęła się zastanawiać, czy lubiłaby Vane'a, gdyby był na jej roku. Prawdopodobnie nie - ze Ślizgonami, jak większość, miała raczej na pieńku.
Jej zamyślenie przerwał gwizd czajnika. Dziewczyna pospiesznie zalała obie filiżanki, a następnie odesłała czajnik z powrotem do szafki, zauważając przy tym wcześniej ignorowany przez nią kominek po lewej stronie.
- Może rozpalę w kominku? - zaproponowała po chwili. - Wtedy będzie jeszcze cieplej - dodała, czując, że jej też zrobiło się trochę chłodniej od przebywania tam.
- Mówiłem, że jesteś inteligentna.
Znowu się uśmiechnęła. Co jak co, ale to był największy komplement, jaki mogła dostać i tym razem w niego uwierzyła.
- Z jednej strony powiedziałabym, że to chyba logiczne... Ale z drugiej znam parę osób, które by na to nie wpadły, więc przyjmę to jako komplement.
Podeszła do kominka, wycelowała w leżące tam drewno, a następnie rzuciła Incendio. W kilka chwil spory płomień rozjaśnił pomieszczenie na przyjemną, pomarańczowawą poświatą.
- Zaraz - Ikar nie będzie próbował tu wskoczyć, prawda? - zapytała zmartwiona, gdy zainteresowany zamieszaniem kot zeskoczył z krzesła i zbliżył się do kominka.
- Wbrew imieniu, raczej nie. - Vane zaśmiał się krótko. - Prędzej zaśnie od ciepła.
- Trudno mu się dziwić. Też lubię spać w cieple, a w wieży Krukonów coraz chłodniej...
- Tak? - Vane uniósł brwi. - Nie wyobrażasz sobie wilgoci w lochach Slytherinu.
- Może to dlatego Ślizgoni ciągle chodzą tacy ponurzy.
Vane już otwierał usta, by się jej odgryźć, gdy zrozumiał, że w sumie miała trochę racji. Ślizgońska duma nie pozwalała mu jednak tego przynać, więc zamiast tego po prostu zmienił temat.
- Jak odpowiedziałabyś na pytanie... Jakie są trzy Zaklęcia Niewybaczalne?
- To na ocenę? - Uniosła brew.
- Część szlabanu - odparł tylko.
- Cruciatus, Imperius i Zaklęcie Zabijające - powiedziała, z powrotem zajmując swoje miejsce, bo Ikar interesował się kominkiem.
- No właśnie. A... - Spojrzał na nazwisko na zadaniu, które akurat sprawdzał. - Afrodyta Conolly podała inkantacje. To nie to samo co nazwy zaklęć.
Odette przewróciła oczami.
- No już naprawdę się pan czepia. Przecież wiadomo, o co chodzi. Gdyby ktoś atakował pana Cruciatusem, wątpię, że zastanawiałby się pan czy to nazwa zaklęcia, czy inkantacja. Poza tym w pytaniu nic nie było sprecyzowane.
Vane przyglądał się dziewczynie przez chwilę, jakby próbując ją wybadać, aż ostatecznie westchnął głęboko. Ta mądralińska znowu miała rację, a on lubił patrzeć na ten błysk w oku.
- Niech ci będzie. Zaliczę jej to.
- Czemu pan brzmi, jakby mi robił łaskę, kiedy to ja mam rację?
- Może cię tylko sprawdzam, Odette? - zapytał, zaznaczając zadanie jako wykonane poprawnie. - Może to test dla panny Dumont?
- Proszę, nie wracajmy do tej "panny"... - Pokręciła głową, wzdrygając się. - Ale fakt faktem, jest pan jedną z niewielu osób, które poprawnie wymawiają moje nazwisko.
- A właśnie, Francja. - Vane na moment odłożył wszystko i wycofał się w swoim siedzeniu, relaksując całą swoją postawę. W takiej pozycji jego ramiona wydawały się nieco szersze, na odsłoniętym przedramieniu uwydatniła się jedna z żył, przy tym wszystkim otulała go ta przyjemna poświata z kominka...
No dobra. Może te jego fanki miały rację, że było na co popatrzeć. Ale tylko w konkretnych warunkach.
- Bo francuski też znasz, jak mi pięknie pokazałaś wcześniej... - ciągnął, a Odette spuściła wzrok.
Choć wcześniej była z tego trochę dumna, teraz zrobiło jej się głupio, gdy przypomniało się jej, jak wprost wyzwała go od gówniarzy, a on jeszcze ją zrozumiał.
- Mogę zapytać, jaki jest twój związek z tym krajem?
- Prosty. Mój ojciec jest Francuzem. Urodziłam się w Anglii, ale w sumie część dzieciństwa spędziłam we Francji, aż do... - Urwała nagle i przełknęła ślinę, a Vane zmarszczył czoło w zmartwieniu, jednak dziewczyna ostatecznie pokręciła głową. - No. Tata chciał, żebym poszła do Beauxbatons, ale... Się pozmieniało.
Vane przez chwilę nic nie mówił, przyglądając się jej badawczo, jakby próbując zgadnąć, co ukrywała. Ostatecznie jednak wyprostował się ponownie, uśmiechając się perfidnie.
- No i musisz się teraz użerać się z profesorem gówniarzem, hm?
- Będzie mi pan to wypominał, co?
- Tak jak ty mi szlaban.
- Możemy zrobić coś za coś. Ja przestanę i pan przestanie.
Zaśmiał się, a następnie znowu wyciągnął do niej swoją dłoń.
- Masz żyłkę do interesów. Dobrze, zróbmy tak.
Dość łatwo się zgodził, lecz Odette nie zamierzała zaglądać darowanemu koniowi w zęby. Dlatego też drugi raz uścisnęła jego dłoń, teraz bardziej zwracając uwagę na to, że była przyjemnie duża.
Po tym Vane przyciągnął do siebie filiżankę, a następnie sięgnął po różdżkę, by ostudzić jej zawartość.
- Ale w zasadzie wracając do tematu - zaczęła nagle Odette, kiedy on chłodził również jej napój - to skąd pan zna francuski?
- Chodziłem na dodatkowe lekcje jeszcze przed Hogwartem - odparł oczywistym tonem. - Moja mama uważała, że znajomość drugiego języka zapunktuje. Jak widać, tak się stało. - Ostatnie zdanie wypowiedział z szelmowskim uśmiechem, który próbował ukryć podnoszoną filiżanką.
- Miał mi pan już tego nie wypominać.
- Ależ ja nic nie mówię. - Z trudem powstrzymał śmiech, a następnie upił trochę. - Mięta... Dlaczego akurat ją wybrałaś?
- Skoro ostatnio zielona herbata była na cerę, to to wybrałam na żołądek. Można się tak leczyć po kolei.
I jak tu nie docenić tego, że znowu mądrze wszystko rozegrała? Vane pierwszy raz rozumiał Slughorna - pierwszy raz też był w stanie stwierdzić, że według niego ktoś daleko zajdzie.
- To zostało sporo części ciała - stwierdził, odkładając filiżankę. - Zamierzasz próbować uleczyć je wszystkie?
Odette uniosła brwi.
- Niech pan mi to powie. Zanosi się, że przyjdę tu na kolejne szlabany?
Zapadła cisza przerywana tylko strzelaniem płomieni w kominku. Odpowiedź zdawała się wisieć gdzieś w powietrzu; nawet jeśli żadne z nich się nie odezwało, to Odette miała dziwne przeczucie, że to nie będzie ostatni raz, gdy odwiedzała gabinet profesora małolata.
💜
Kiedy Odette wracała do siebie, zbliżała się już dwudziesta, a ona nie miała pojęcia, kiedy minęły te prawie trzy godziny, które spędziła w gabinecie profesora Vane'a.
Nie umiała nawet tego wszystkiego opisać. Powoli wracała do wieży Krukonów, próbując sobie wszystko poukładać w głowie.
Po pierwsze, to był szlaban, który przegrała w zakładzie, ale w zasadzie znowu nie nosił on cech szlabanu. Zrobiła herbatę, rozpaliła w kominku, wygłaskała Ikara na wszystkie strony, odpowiedziała Vane'owi na parę pytań... Jednak suma sumarum wcale nie kazał robić jej niczego nieprzyjemnego.
Po drugie, Vane coraz bardziej jawił się jej jako człowiek. Im dłużej z nim rozmawiała, tym nawet bardziej pasowało jej to jego dogryzanie, które u Ślizgonów zazwyczaj doprowadzało ją do szału. Tamten czas z nim spędzony okazał się naprawdę... Miły.
Po trzecie, zaczynała chyba powoli dostrzegać to, co jego wielbicielki. Był przystojny bardziej, niż wcześniej sądziła... Choć akurat za to winiła sweter i dobre oświetlenie, więc może nie było się nad czym rozwodzić.
Zastanawiała się tylko, czy była jedyna. Czy innych też brał na szlaban, a potem tylko z nimi rozmawiał i dawał im bawić się z jego kotem? Oczywiście nie sądziła, że z każdym zakładał się o wyniki meczu, ale myślała o tych takich zasłużonych szlabanach... Zważywszy na to, jak łatwo było go czasem zirytować, to pewnie musiał ich już trochę rozdać.
Tak czy siak, nie zamierzała nikomu się chwalić tamtym popołudniem, zwłaszcza że bez względu na to, co robili, to wciąż był przegrany szlaban.
- Gdzie byłaś? - zapytała Belinda, kiedy Odette wróciła do pokoju wspólnego.
- Co? - Odette usiadła w granatowym fotelu obok przyjaciółki. - Znaczy, na patrolu.
Belinda uniosła brew.
- Masz teraz patrole w piątki?
- Flitwick mnie wyjątkowo poprosił, nic wielkiego. - Odette machnęła ręką, wiedząc, że im krócej będą o tym rozmawiać, tym mniejsza szansa, że jej kłamstwo wyjdzie na jaw. - Coś mnie ominęło?
- Wielka sesja nauki na ten ostatni test z transmutacji przed świętami. McGonagall chyba chce nas zabić - powiedziała Patty, która siedziała za Belindą obłożona książkami.
Odette przygryzła wargę. Pierwszy raz zapomniało się jej o teście, naturalnie nie kompletnie, lecz wciąż - miała troszkę mniej czasu na przygotowanie się.
- A tak... No to co. Dołączam do was.
💜
Wieczór, w który miało odbyć się przyjęcie u Slughorna stanowił dla Odette oddech świeżego powietrza. Wreszcie mogła przestać myśleć o nauce, na której skupiała się zupełnie przez minione dwa tygodnie, na zmianę stresując się testami, by za moment przygotowywać się na kolejne. Nie zdążyła się ucieszyć śniegiem, którego z każdym dniem przybywała, nie poszła nawet na ostatnie przed przerwą wyjście do Hogsmeade, nie chcąc marnować czasu, który mogła poświęcić na naukę.
Kiedy siedziała w dormitorium i przed małym lustrem przygotowywała fryzurę na przyjęcie Slughorna, wydawało się to jej wręcz niemożliwe, że nie musiała się już na nic uczyć, i że kolejnego dnia będzie w pociągu do Londynu, a nie na jeszcze jednym egzaminie. Odczucia jej przyjaciółek były najwyraźniej takie same.
- Nie wierzę, że to już wreszcie koniec. Wreszcie trochę wolnego - powiedziała Belinda, siadając na łóżku Odette, by obserwować jej przygotowania.
- Nawet mi nie mów. - Dziewczyna nie odrywała wzroku od kasztanowych pasm, które próbowała idealnie ułożyć do spięcia. - Głowa mi buzuje już od tej całej nauki, a do egzaminów jeszcze tyle...
- Dlatego dziś idziemy się wybawić i odpocząć, tak? - rzuciła Maureen, sama zajęta upiększaniem się przy swoim łóżku.
- Mówisz co najmniej, jakby przyjęcie u Slughorna to była impreza roku. - Odette zaśmiała się, sięgając po fioletową kokardę, którą zamierzała wpiąć na tył głowy. - Powoli zaczynam żałować, że jednak nikogo nie zaprosiłam... Zaraz się skończy tak, że będę tam chodzić jak głupia, nie wiedząc, z kim pogadać.
- Niby dobrze, że nie wzięłaś nikogo na siłę. A zresztą, jak będzie głupio, to możesz stamtąd iść. Co ci Slughorn zrobi, da szlaban?
Uśmiech mimowolnie wkradł się na usta Odette, gdy tylko usłyszała te słowa Belindy. Slughorn nie, oczywiście, że nie... Jednak był jeden nauczyciel, który by to zrobił.
- Masz rację...
Po upewnieniu się, że pofalowane włosy dobrze trzymała kokarda, Odette do dokończenia swojego stroju wpięła jeszcze srebrne, nie za długie kolczyki w uszy, a następnie wstała, by pokazać się przyjaciółkom.
- Jak wyglądam?
Belinda i Maureen odwróciły głowy, by zobaczyć Odette w makijażu zakrywającym jej bliznę oraz piegi. Na sobie miała ciemnofioletową sukienkę przed kolano, której długie rękawy i dekolt stanowiły tylko cienką siatkę sięgającą jej aż do szyi.
- Jak byś chciała poderwać Slughorna - rzuciła Maureen, na co Odette otworzyła usta z oburzenia.
Co za tupet.
- I kto to mówi!
- Ja się przynajmniej nie kryję - odparła Maureen jak gdyby nigdy nic, znowu wpatrując się w swoje odbicie. - Ale Vane'a i tak tam nie będzie, więc po co ja się staram w sumie?
- Dobra, dobra, nie słuchaj pani fanki. Wyglądasz świetnie - stwierdziła Belinda, na co Odette posłała jej wdzięczny uśmiech.
- Ja nie mówiłam wcale, że wygląda źle!
💜
Przyjęcie u Slughorna zaczęło się jak każde inne. Odette i Maureen weszły tam razem, przywitały się z profesorem, który jak zwykle zaczął mówić, jak to wspaniale, że przyszły, a potem pozostawił je same sobie, bo zaczął witać kolejnych gości. Zbierało się ich coraz więcej w magicznie powiększonym gabinecie, udekorowanym na złoto, zielono i czerwono, oświetlonym wróżkowymi lampkami. Część z nich obie Krukonki kojarzyły jako innych członków Klubu Ślimaka, jednak dużą część stanowili też starsi, obcy ludzie, przyjaciele Slughorna, albo przynajmniej tacy, których on uznawał za wartych trzymania przy sobie.
Całe przyjęcie obsługiwały skrzaty domowe. Kiedy Odette i Maureen przyjęły od jednego z nich po piwie kremowym, a następnie ustawiły się w jednym z niewielu kątów, w których co chwilę nie wyrastały jemioły nad głowami. Obie zgodnie stwierdziły, że w środku robiło się coraz duszniej, a zapach nagromadzonego jedzenia robił się nieco mdlący. Odette miała wrażenie, że gdy przypominała sobie poprzednie przyjęcie, to tego wszystkiego tam nie było, a przynajmniej jej to tak bardzo nie przeszkadzało...
Cóż, może jej ówczesny chłopak pomagał o tym zapomnieć.
Odette pokręciła głową sama do siebie, a następnie upiła trochę piwa. To nie był moment, by rozważać coś już kompletnie przedawnionego. Należało skupić się na tu i teraz, a teraz słyszała Slughorna witającego kolejnego gościa...
- Doran, tak się cieszę, że jednak zdecydowałeś się przyjść.
Zaraz. Doran?
Zanim Odette zdążyła się obrócić, czy nawet przyswoić to, co usłyszała, poczuła dłoń zaciskającą się na jej ramieniu. To była stojąca naprzeciw Maureen, która patrzyła gdzieś za przyjaciółkę takim wzrokiem, jakby ją sparaliżowało.
- O na Merlina i wszystkie włosy w jego brodzie. Odette, co on tu robi? - wyszeptała, co dla Odette tylko potwierdziło, że na przyjęciu musiał pojawić się Vane.
Nieznacznie się odwróciła i rzeczywiście ujrzała go przy wejściu, rozmawiającego ze Slughornem. Miał szatę wyjściową, choć niezbyt przesadzoną, krótszą niż większość gości i po prostu czarną. Jego loki pierwszy raz były tak dobrze ułożone, co nie oznaczało, że przylizane - przeciwnie, wydawało się nawet, jakby nagromadziło się ich jeszcze więcej niż zazwyczaj, jednak żaden z nich nie sterczał w nieodpowiednim kierunku. W podsumowaniu, naprawdę było na czym zawiesić oko, które Odette jednak odwróciła, by uspokoić przyjaciółkę.
- A ja wiem? Zmienił zdanie i przyszedł...
Maureen puściła jej ramię i pospiesznie zaczęła wygładzać swoją błękitną kreację.
- Jak wyglądam? - zapytała pospiesznie, łapiąc się też za swojego koka. - Cholera, może pójdę do łazienki się poprawić.
Odette wypuściła ciężko powietrze. Po ostatnim razie wiedziała, że namawianie Maureen, by odpuściła sobie podoboje z profesorem, nie miało sensu, lecz mogła chociaż spróbować ją uspokoić.
- Dopiero przyszłyśmy, Maureen, jeszcze nic ci się nawet nie popsuło.
- Gdybym wiedziała, że tu jednak będzie, to postarałabym się bardziej! - mówiła pospiesznie, a potem znowu zamarała. - O matko, patrzy w naszą stronę.
Odette nawet tego nie sprawdziła, skupiona na swojej misji uspokajania.
- Maureen, weź głęboki wdech, nic się przecież nie dzieje...
- No chyba tobie.
No z tym ciężko się kłócić.
- Słuchaj, ja idę do łazienki - oznajmiła Maureen, wpychając przyjaciółce swoje piwo do ręki. - Parę minut mnie nie zbawi, a szanse będą większe.
Odette z trudem powstrzymała się od przewróceniem oczami, ale nie chciała w tamtym momencie robić problemów.
- Jeśli od tego będzie ci lepiej...
- Znacznie. Zaraz wracam.
Maureen wyszła pospiesznie z przyjęcia tak, by nie minąć przy tym Vane'a, pozostawiając Odette samą. Dziewczyna tylko pokręciła głową, po czym zaczęła się zastanawiać, jak głupio musiała wyglądać z dwoma kuflami piwa w rękach, których nikomu nawet nie niosła. Planowała podejść do stolika z przekąskami, by na nim postawić problematyczny kufel, kiedy za sobą usłyszała ten znajomy głos.
- Prawie cię nie poznałem.
Wreszcie się odwróciła. Vane stał tuż za nią i najwyraźniej nie był to przypadek ni pomyłka - mówił prosto do niej.
- O, dobry wieczór, profesorze - powiedziała, trochę zdumiona, że ze wszystkich ludzi przyszedł rozmawiać akurat z nią.
- Gdyby nie ta twoja kokarda, to miałbym wątpliwości, czy to ta sama mądralińska.
Odette mogło wydawać się, że to żarty, ale mówił poważnie. Dziewczyna w takim stroju wydawała mu się kompletnie inną osobą, jeszcze ze szczelnie ukrytą blizną... Nie był pewien, czy to odpowiednie, lecz za myśli chyba nikt nie mógł go potępiać. Wyglądała jak księżniczka, w jego oczach zdecydowanie najpiękniej ze wszystkich dziewcząt i kobiet, które się tam zebrały. Może znowu to podobieństwo do jego kota dawało mu to poczucie, że coś znał, więc dlatego podobało mu się bardziej...? Była jego uczennicą, ale to nie oznaczało, że nagle zatracił możliwość ocenienia jej wyglądu.
W tamtym stroju wyglądała też na nieco starszą niż była, co, stety bądź nie, podkreślało jej argument o tym, że nie dzieliła ich zbyt wielka różnica. Bez mundurka i w makijażu mógłby ją wziąć za swoją rówieśniczkę... Tak jak ona wytknęła to jemu w normalnym stroju.
- Bardzo zabawne - syknęła. - A pan akurat wygląda tak samo jak zawsze. Koszula, koszula, koszula.
Dobrze, to była przesada, bo wyglądał trochę inaczej... Jednak musiała mu się jakość odgryźć, poza tym osobiście wciąż wolała go w swetrze.
- Jesteś wielką fanką piwa kremowego? - Wskazał na kufle, na co Odette westchnęła. Pewnie, że musiał jej to wytknąć akurat on.
- Jestem, ale ten kufel jest akurat mojej przyjaciółki, która... - Ugryzła się w język, choć on po zaproszeniu Maureen w zasadzie i tak wiedział, że tamta miała na jego punkcie obsesję. - Musiała na chwilę wyjść.
- Tak myślałem... Nie, że posądziłbym cię o pazerność.
- A co, boi się pan, że dla pana nie starczy?
- Niespecjalnie. - Wyprostował się, poprawiając mankiet koszuli. - Nigdy nie przepadałem za piwem kremowym.
- A, no to w takim razie pana strata. - Odette wzruszyła ramionami, po czym wymownie upiła trochę ze swojego kufla. Dopiero po chwili
zorientowała się, że w ten sposób na twarzy zostanie jej sporo pianki. Nie mając wolnej ręki, zaczęła panikować i zastanawiać się, jak się wytrzeć, gdy ktoś zrobił to za nią.
Vane jak gdyby nigdy nic wyjął swoją różdżkę z szaty i wyczarował małą chusteczkę.
- O wiele bardziej - delikatnie otarł jej usta - lubię miętę.
Odette nie przyswoiła za bardzo tego, co powiedział, bo skupiła się na tym, co robił, a to kompletnie ją sparaliżowało - nawet jeśli nie było to nic wielkiego.
- Dziękuję...
- Zostałem wychowany na dżentelmena - wyjaśnił, kolejnym zaklęciem pozbywając się chusteczki.
Wtedy jej zakłopotanie wyparowało.
- Oj, tak, na pewno.
- To zabrzmiało jak sarkazm.
Spotkali się wzrokiem, jakby jedno rzucało wyzwanie temu drugiemu. Buty Odette miały niewysoki obcas, przez co ich oczy znajdowały się na dość podobnym poziomie, a to dodawało jej odwagi.
- A nawet jeśli nim był?
Vane uśmiechnął się perfidnie.
- Jest to pewna podstawa do szlabanu.
On z tym nigdy nie skończy.
- Nawet w święta?
- Technicznie dziś jeszcze nie są święta.
- Pan jest nie do uwierzenia.
- Biorę lekcje od ciebie, Odette.
Westchnęła głęboko.
- Ja jutro wracam do domu. Kiedy ten szlaban? Zatoruje mi pan drogę do pociągu?
- Mógłby być nawet teraz, ale profesor Slughorn by tego nie poparł.
Uśmiechał się, ale Odette miała przeczucie, że mówił zupełnie poważnie. A może nie? Z nim to w sumie nigdy nie wiadomo.
- Czy pan jest tym, który dzieciom w swojej rodzinie pakuje węgiel w ramach prezentu?
- Jeśli martwisz się o Ikara, to zapewniam, że dostanie wspaniały prezent - odpowiedział, a choć nie o to jej chodziło, to ta informacja niezwykle ją ucieszyła.
- Ikar to nie dziecko.
- Futrzane, ale dziecko - zauważył Vane, po czym rozejrzał się wokoło. - Gdzie twoja przyjaciółka? Te kufle wyglądają na dość ciężkie.
- Och, niech pan teraz nie mówi, że się pan martwi o moje ręce.
- Jeśli chcesz, to cię odciążę - zaproponował, a Odette popatrzyła na niego z uniesionymi brwiami. Mimo wszystko jej ręce naprawdę zaczynały ją boleć, więc ostatecznie podała mężczyźnie kufel Maureen, czując wielką ulgę.
- Jest pan dziwnie miły dzisiaj.
- Magia świąt. - Wzruszył ramionami.
- Technicznie nie ma jeszcze świąt - powiedziała natychmiast, przedrzeźniając go, na co posłał jej niedowierzające spojrzenie. Jak się było za inteligentnym, to też było źle.
Potrzebował chwili, by jej odpowiedzieć, gdy nagle w ich rozmowę wcięła się trzecia osoba.
- Dobry wieczór, profesorze.
Oboje odwrócili głowy. Maureen wróciła do nich, wyglądając identycznie jak wcześniej. Odette dziwiła się, że nie było niezręcznie, zwłaszcza po tym, jak Vane wcześniej odrzucił zaproszenie dziewczyny... I powiedział jej, że w ogóle nie przyjdzie.
- Dobry wieczór - odpowiedział Vane, tracąc wszelkie emocje z twarzy. - Czyli rozumiem, że to kufel Maureen?
Odette pokiwała głową, a wtedy mężczyzna wręczył kufel blondynce.
- Pan mi go potrzymał? - zapytała Maureen, łapiąc się za serce i patrząc na niego tak, jakby spotkała samego Merlina. - Och, dziękuję!
- Nie ma za co. Miłej zabawy - powiedział Vane, a potem odszedł od nich tak, jakby nagle coś go poparzyło.
Odette patrzyła na to wielkimi oczami. Jeszcze przed chwilą toczyli przecież emocjonującą dyskusję, więc dlaczego ją tak po prostu kończył? Podejrzewała, że być może nie chciał rozmawiać przy Maureen, ale zmiana jego nastawienia na jej widok wydawała się aż zbyt drastyczna.
Tak czy siak, z tego wszystkiego najszczęśliwsza była właśnie Maureen.
- Odette, nie wiem, jak to zrobiłaś, ale chyba jestem ci winna Czekoladową Żabę. - Pisnęła radośnie, tuląc przyjaciółkę od boku. - Ukradnę ten kufel Slughornowi i będę trzymać do końca świata.
- Tak... Nie ma za co...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro