{ waiting } Proch
{ 1000 słów }
Kolejny liść spada z drzewa, a ja patrzę jak lekko upada na ziemię. Kończy się jesień
i wkrótce nadejdzie kolejny etap. Jednak jeszcze nie dzisiaj.
Dzisiaj jest szczególny dzień. Mijają równo dwa lata odkąd po raz ostatni widziałem Petera. Nie mogę uwierzyć, że to już tyle czasu, tak dużo minęło odkąd słyszałem jego głos, czułem jego dotyk, napotkałem spojrzenie.
Mojego męża nie ma już dwa lata, nieważne jak mocno próbuję przełknąć ślinę, czuję rosnącą gulę w moim gardle.
Jeszcze chwila i Mila skończy ostatnie zajęcia w szkole. Poczekam na nią pod szkołą, jak codziennie i razem pieszo wrócimy do naszego domu. To już drugi rok odkąd zaczęła edukację szkolną, drugi rok, który rozpoczęła bez swojego taty.
Codziennie dziękuje Bogu za to, że mamy siebie, nie wyobrażam sobie życia bez mojej córki, najpiękniejszy dar jaki mogłem otrzymać od Petera. Jestem wdzięczny, że tak mi zaufał, że stałem się jej prawnym opiekunem, jeszcze za zgodą mojego męża. Nie wiem co by się stało, w innym przypadku, gdyby po zaginięciu Petera...odebrali mi też Milę.
Wiem, że ona też wiem jaki jest dziś dzień. Pamięta tak samo dobrze jak ja, co się wtedy stało. Chociaż była mała, nie płakała. Z przerażeniem, wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi oczami i pytała kiedy wróci tata. Już nie pyta. Czasem spojrzy na mnie i wiem co próbuję mi przekazać, ale nigdy tego nie mówi. Wie, że powiedziałbym jej gdyby pojawił się jakikolwiek przełom w śledztwie.
Nigdy nie podejrzewałem, że tak potoczy się moje życie. Że zamieszkam samotnie w Słowenii żeby w pełni zająć się wychowywaniem naszej córki. Z całej rodziny Petera, mam kontakt jedynie z Domenem, rozmawiamy często i dobrze się rozumiemy, chociaż kiedyś miałem o nim zupełnie inne zdanie.
Ubieram na siebie ciepły płaszcz, a szyję owijam błękitną chustką. Kieruję się powolnym krokiem w stronę szkoły.
Zatrzymuję się pod budynkiem, a już po chwili szerokie drzwi się otwierają i na zewnątrz wybiegają szczęśliwe dzieciaki po skończonych zajęciach. Mila z uśmiechem wtula się we mnie, a w trakcie drogi powrotnej opowiada jak minął jej dzień.
- Tato?
- Hm? - odpowiadam sennie.
- Myślisz, że...wciąż jest jakaś szansa? Że on tam jest? - kończy szeptem.
Podnoszę się z kanapy i nawiązuję z małą kontakt wzrokowy.
- Mila, chciałbym wierzyć, że nic mu nie jest...ale wiem też, że zawsze wróciłby do domu, nigdy by nas nie zostawił. Musimy radzić sobie sami, jak tylko potrafimy.
Całuję delikatnie jej czoło, a ona przymyka oczy.
- Wiem, tato. Opowiesz mi jeszcze raz, jak się poznaliście? - uśmiecha się do mnie, a ja widzę tam uśmiech Petera.
Śmieję się cicho.
- Oczywiście, chociaż wiesz to, tak samo dobrze jak cała reszta świata, która interesuje się sportem.
Biorę głęboki oddech i cofam się wspomnieniami.
- Kiedy się poznaliśmy, myślałem, że już kimś byłem w świecie skoków. Jeszcze nie wiedziałem jak mało osiągnąłem. Przed nami było Sochi, a później Pjongczang. Tyle wspaniałych wspomnień.
Pamietam nasze wspólne uśmiechy, pamiętam jak cudownie było stać razem na podium, z olimpijskimi medalami zawieszonymi na szyjach. Wróciliśmy wtedy ze złotem i srebrem, a przede wszystkim, czymś znacznie ważniejszym, uczuciem, którego nie mógłby nam zapewnić żaden medal.
- Mieliśmy wtedy obóz w Planicy, a Anže wspomniał, że w ich kadrze pojawił się nowy, podobno obiecujący przyszły talent Słowenii. Nie wziąłem sobie zbytnio tych słów do głowy. Już następnego dnia miałem okazję pierwszy raz go zobaczyć. Pamiętam jak rozgrzewaliśmy i podszedł do nas, dosyć spięty, a przy tym bez cienia uśmiechu. Kiedy podał mi rękę na powitanie, pomyślałem, że nie przetrwa tutaj, że zbytnio się od nas różni. Myliłem się. Peter zawsze miał taki dar, że koniec końców, wszędzie potrafił się dopasować, nawet jeśli tylko pozornie.
- Lubię jak opowiadasz o tacie, jako jedyny rozumiałeś go w całości.
Śmieję się lekko.
- Tak w całości to Peter chyba sam się nie rozumiał, skomplikowana bestia. Tak samo jak i ty, moja panno. - lekko pstrykam ją w nos.
Mila układa usta w dzióbek i wysyła mi buziaka.
Na swój wiek jest bardzo spostrzegawcza, dochodzi do wniosków znacznie szybciej niż powinna, a znaczną część z nich zatrzymuje dla siebie. Jest pod tym względem zupełnie jak Peter.
Kiedy zasypia, zabieram się za czytanie nowej powieści. Odkąd jestem sam, przestałem czerpać taką przyjemność z oglądania filmów, nie, kiedy nawet nie można wymieniać się przy tym śmiesznymi uwagami.
Sięgam po telefon i wracam pamięcią do ostatniej rozmowy z Dawidem. Chociaż teraz, w większości czasu utrzymujemy kontakt na odległość, wciąż jest moim przyjacielem. Od dłuższego czasu zachęca mnie do otwarcia się na inne osoby. Na zgodzenie się na randkę czy zwykle danie szansy lepiej się poznać.
Po części wiem, że ma rację. Minęły już dwa lata i nic się nie zmieniło. Ale cholera, jak mam pogodzić się ze stratą Petera, skoro nigdy nie miałem szansy się pożegnać, nigdy nie miałem szansy dowiedzieć się co się stało. A co jeśli, on wciąż gdzieś tam jest?
Myśląc zupełnie trzeźwie wiem, że szanse...na to, że Peter jest jeszcze z nami są wręcz znikome. Ale ta niepewność, to, że nigdy nie dostałem potwierdzenia, powoli mnie zabija, każdego dnia. Mała część mnie wciąż podpowiada, że może gdzieś tam jest, tęskni za mną tak samo jak ja za nim. Głupia nadzieja zabiera moje szczęście i spokój duszy.
Nieważne jak bardzo chciałbym ruszyć naprzód, nie jestem w stanie. Myśl o Peterze wciąż ciągnie mnie w tył, a ja jestem zbyt słaby i się jej poddaje.
Kiedy staliśmy na ślubnym kobiercu, myślałem, że mamy szansę dożyć wspólnej starości. Być dla siebie oparciem i stałym uczuciem. Ale pewnych rzeczy w życiu nie da się przewidzieć ani zrozumieć. Dlaczego akurat ja? Chciałbym wiedzieć ale nigdy nie dostanę swojej odpowiedzi.
Teraz, kiedy wracam do tych szczęśliwych wspomnień, czuję w ustach lekki smak goryczy. Nic nie będzie takie jak wcześniej bo jego już tu nie ma. Zostałem sam i wszystkie obietnice małżeńskie straciły swoją wartość. Została mi jedynie złota obrączka, której ciężar wciąż odczuwam na swojej dłoni.
Najgorsze, że kiedy Peter zniknął, kiedy mój świat się zatrzymał, cała reszta wciąż była w ruchu. I ja i Mila musieliśmy nauczyć się znów ruszyć i nadążyć, tym razem tylko we dwójkę.
~~~
Coś zupełnie innego ale miałam napływ weny, a więc jestem.
Do następnego,
Nikola
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro