{ let me go } Proch
{ 363 słów }
Zegar wybija trzecią, a ja leżę nieruchomo w łóżku.
Pozwalam, żeby moje łzy, swobodnie spływały po mojej twarzy.
Tylko tutaj, gdy jestem sam, mogę ściągnąć wszystkie maski.
Cały dzień starałem się każdemu pokazać, że nic się nie zmieniło, że nadal czerpię taką samą przyjemność z zawodów.
Przez moment, też w to uwierzyłem.
Przy każdym skoku stawałem się po prostu wolny, pozwalałem, żeby kontrolę nad moim ciałem przejęła adrenalina.
Po finałowej serii, kiedy z uśmiechem ściągałem kombinezon, obróciłem się żeby odnaleźć cię wzrokiem. I wtedy, bańka szczęścia prysła, przypomniałem sobie, że nie mam prawa już dłużej dzielić się z tobą, moimi uczuciami.
Myślałem, że pojawisz się na inauguracji. Przez cały miesiąc próbowałem się do tego przygotować. Tymczasem nawet nie zaszczyciłeś nas swoją obecnością.
Przełykam głośno ślinę i próbuję uspokoić oddech.
Muszę wyrwać się z tych wspomnień.
Tymczasem, kiedy zamykam oczy, przewijają mi się wszystkie nasze wspólne wspomnienia.
Każdy uśmiech, każdy pocałunek, każde spojrzenie.
Byliśmy tak szczęśliwi.
Chciałem podarować ci cały świat, oddać całego siebie.
Nie mogłem ci dać jedynej rzeczy, której tak mocno pragnąłeś.
Dziecka, syna.
Wybrałeś ją, nie oglądając się dłużej na mnie.
Bo nie byłem w stanie stworzyć z tobą normalnej rodziny, nie takiej, jakiej oczekiwałeś.
Nie chciałeś dłużej się ukrywać, walczyć z homofobią, udawać, że wszystko jest w porządku.
Wybrałeś ją, bo może ci zapewnić wszystko, bez dodatkowych komplikacji.
Próbujesz zbudować swoje szczęście, na obrazku stworzonym przez całe społeczeństwo. Na obrazku, wpajanym nam od najmłodszych lat.
Jak się poczujesz, kiedy obudzisz się pewnego dnia i zrozumiesz, że życie uciekło ci przez palce?
Że nie odnalazłeś prawdziwego szczęścia w domowym ognisku?
Nie zawalczyłeś, nie zawalczyłeś o mnie.
Czy to moja wina?
Wyrywa mi się szloch, mocniej przyciskam do siebie poduszkę.
Wdech. Wydech.
Jak mam sobie poradzić?
Chwytam telefon, bez myślenia wpisuję twój numer.
Nie mogę zadzwonić, chociaż tak bardzo tego pragnę.
Zdecydowałeś.
Kocham cię więc pozwolę ci odejść.
A jutro?
Jutro znów z uśmiechem wyjdę na skocznie, znów skoczę, nie czując niczego.
Będę udawał, że nie widzę zaniepokojonych spojrzeń moich kolegów, że nie widzę twojego brata.
Peterze, pozwoliłem ci odejść, teraz ty odejdź z moich wspomnień.
Pozwól mi zasnąć.
~~~~~
Podoba mi się przesłanie, nawet jeśli nie jest szczęśliwe.
Do następnego,
Nikola
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro