{ farewell } Proch
{ 455 słów }
- To już nie ma sensu. - samo powiedzenie tego sprawia mi ból.
Peter kręci głową i wyciąga rękę po butelkę. Podaję mu ją bez słowa. Słoweniec bierze łyk zimnej wódki i nawet się przy tym nie krzywi.
- Czyli co? Tak po prostu się poddajemy?
- Nasz związek dawno przestał działać.
Peter zaczyna się śmiać, jest to cholernie gorzki śmiech.
- Tak łatwo przychodzi ci powiedzenie tego? Rzucenie tego wszystkiego w cholerę?
- Kraja mi się serce. Ale wiesz, nadzieja umiera ostatnia, problem w tym, że nawet moja już umarła.
Biorę kolejny łyk. Palenie w gardle jest dla mnie niesamowicie przyjemne.
- Kochałem cię, Kamil. Cholernie mocno. - Słoweniec przymyka oczy.
- Ja ciebie też, zawsze, Peter.
Splatamy nasze dłonie i przez chwilę po prostu się w nie wpatrujemy.
Nas już nie da się uratować. Staliśmy się cholernie toksyczni. Kłótnie, zdrady, ranimy tylko siebie nawzajem.
Jeszcze chwila i skończymy całą butelkę wódki. Zastanawiam się gdzie znajdę drugą.
Czuję jak lekko szumi w głowie. Chcę o tym wszystkim zapomnieć, chociaż na chwilę. Przyjemnie spędzić kilka ostatnich godzin.
- Jutro rano wszystko się zmieni. Spakuję rzeczy i wyjadę. - mówię z grymasem na twarzy.
- Wiem. W takim razie, chyba musimy wykorzystać tą ostatnią noc, tak żeby nigdy nie zapomnieć. - Peter przenosi wzrok na moje usta, a ja nie mogę się z nim nie zgodzić.
- Stwórzmy ostatnie wspomnienia. Tak, żebyśmy zawsze pamiętali, ile daliśmy sobie szczęścia, miłości - zbliżam się do niego - i namiętności.
Nasze usta się spotykają i całujemy się, aż do momentu gdy brakuje nam tchu.
Peter łapie mnie za rękę i kierujemy się do łóżka. Słoweniec ściąga ze mnie ubrania i zaczyna całować każdy skrawek mojego ciała. A kiedy się kochamy, to przelewamy w to, wszystkie nasze uczucia. Po raz ostatni, oddaje się Peterowi w całości, moją duszę i moje ciało.
Nad ranem, leżymy przytuleni w łóżku, a po moich policzkach spływają łzy. Wiem, że muszę odejść, ale to tak cholernie boli.
Kiedy pakuję ostatnie rzeczy, Peter bez słowa mi pomaga. Składa wszystkie moje ubrania, a do tego, do walizki wrzuca swoją bluzę, moją ulubioną, o czym doskonale wie.
A kiedy zamykam bagażnik samochodu, po raz ostatni odwracam się w stronę domu. Peter stoi przy drzwiach i wpatruje się we mnie.
Podchodzę i patrzę mu w oczy. Widzę w nich głęboki smutek.
Peter całuje mnie, jak nigdy wcześniej. Wiem, że to już nasz ostatni taki pocałunek. Napawam się chwilą.
A kiedy się od siebie odrywamy, przytulam go i odchodzę. Nie odwracam się już za siebie, wsiadam do samochodu i po prostu odjeżdżam.
Dopiero po kilku godzinach jazdy, zjeżdżam na pobocze i pozwalam sobie na chwilę słabości. Ocieram łzy spływające po mojej twarzy. Wiem, że muszę być silny. Dla samego siebie, dla nas, dla naszego szczęścia.
~~~~~
Czasem tak bywa. Nic więcej nie muszę dodawać.
Do następnego,
Nikola
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro