{ cold } Proch
{ 950 słów }
Trzymam Kamila mocno w swoich ramionach, kołyszę nim, kiedy on, głośno szlocha.
Sam nie jestem w stanie już dłużej powstrzymywać łez.
Dzisiaj lekarze ostatecznie przekreślili wszystkie nasze szanse i nadzieje, zadecydowali o przerwaniu chemioterapii.
Co dalej? Mamy spokojnie czekać na śmierć? Czekać, aż śmierć przyjdzie po Kamila, zajrzy mu głęboko w oczy i odbierze mi go już na zawsze?
Nie potrafię, nie potrafię się z tym pogodzić. Kamil nie należy do ludzi, którzy się poddają, zawsze walczy do końca. A teraz, ma czekać, czekać jak skazaniec, aż straci to co najważniejsze.
- Nie chcę umierać. - Kamil szepcze, po czym znów zanosi się głośnym płaczem.
- Cii, kochanie. - przytulam go mocniej. - Kocham cię.
Co mam powiedzieć? Że nie umrze? Że będziemy znów szczęśliwi?
A kiedy w końcu, Kamil nie ma siły płakać, a z jego ust nie wydobywa się żaden dźwięk, oddycham z ulgą. Zakrywam go szczelniej kołdrą, jakbym chciał go obronić przez całym złem tego świata.
Szkoda, że tak się nie da. Kiedy byłem małym dzieckiem, wierzyłem, że pod kołdrą jestem bezpieczny, że wystarczy się schować, a żadne złe moce mnie nie dosięgną.
Kiedy Kamil zasypia, wysuwam się spod kołdry.
Idę zrobić herbatę. Herbata to jedyne lekarstwo, wszystko z dobra, które mi pozostało.
A kiedy kładę się znów do łóżka, popijam ciepłą herbatę, a w drugiej ręce trzymam książkę, czuję się jakby znów wszystko było w porządku. Tylko niespokojny oddech Kamila przypomina mi, że nic nie jest w porządku.
Budzę się kiedy brunet zrywa się z łóżka. Jestem przy nim kiedy wymiotuje wszystko, co zdążył zjeść na kolacje. Głaszczę go po plecach, składam pocałunki na jego dłoniach kiedy zanosi się płaczem. A potem znów otulam go kołdrą, a on wpatruje się we mnie oczami, kiedyś pełnymi blasku, teraz przepełnionymi smutkiem.
A kiedy następnego dnia, promienie słoneczne padają na moją twarz, budzę się z uśmiechem. Za każdym razem, moment wybudzenia jest chwilą gdy nie mam świadomości. Budzę się bez żadnych trosk czy smutków, dopiero chwilę później, przychodzi zderzenie się z szarą rzeczywistością.
Kamil odpoczywa na kanapie, a ja przygotowuje obiad. Obiad, który zapewne pozostanie nietknięty. Właściwie, nie wiem, dlaczego go robię. Być może żeby uspokoić samego siebie, prosta codzienna czynność utwierdzająca mnie w przekonaniu, że wszystko jest w porządku.
Spoglądam na bruneta, a on choć ma na sobie moją najcieplejszą bluzę, a do tego jest przykryty trzema kocami, cały się trzęście. Odstawiam wszystko i po prostu się do niego tulę. By oddać mu całe moje ciepło, by chociaż spróbować ogrzać go moją miłość.
- Pero, jesteś moim prywatnym grzejnikiem. - Kamil uśmiecha się do mnie lekko i ściska moją dłoń.
Lubię takie momenty, wiem, że Kam nie czuję się najgorzej. To nasza niepisana umowa. Jeżeli jest już naprawdę źle, brunet nie ma siły na żarty. Teraz żartuje.
- Zawsze, kotku. Masz ochotę coś obejrzeć?
- Chętnie.
I tak spędzamy większość dnia, leżąc razem na kanapie i oglądając głupią komedię. Na moment zapominając o wszystkich naszych problemach.
Kiedy Kamil zwija się, i w pozycji embrionalnej oczekuje na przyjście kolejnej fali bólu, nie wiem co robić. Co robić kiedy miłość twojego życia tak niewyobrażalnie cierpi?
Jak w mantrze, powtarzam, że to zaraz minie, że jest dzielny, że go kocham. Nie wiem czy rozumie co do niego mówię, wiem za to, że lubi mój głos, że mój głos go uspokaja. Więc mówię, choć głos mi drży i muszę hamować łzy płynące z moich oczu.
A kiedy Kamil prosi żebym nie podawał mu już leków przeciwbólowych, spełniam jego prośbę.
Z drzemki wybudza mnie telefon, dzwoni jeden z byłych już lekarzy Kamila, pytanie, która pada jego ust, sprawia, że na moment przestaję oddychać.
- Czy wybrali już państwo trumnę oraz ustalili podstawowe informacje odnośnie pogrzebu? To naprawdę ważne, a teraz pański mąż ma szansę sam zadecydować.
- Spierdalaj, skurwielu. Nigdy więcej nie dzwoń. - robię głęboki wdech i wydech. - Pozwę cię do sądu.
Rozłączam się i od razu blokuje jego numer telefonu.
Nie tylko jego, blokuje numery wszystkich, numery potencjalnych skurwieli, którzy mogą zrujnować mój dzień.
- Co się stało? - przed Kamilem nigdy nie potrafię ukryć moim emocji.
- Nic, zdenerwowałem się ale nie ma sensu o tym mówić. - składam na jego ustach lekki pocałunek.
A w nocy, znów, nie mogę zasnąć. Zbyt dużo myśli krąży po mojej głowie. A kiedy Kamil, zaczyna jęczeć przez sen, przykładam dłoń do jego czoła, jest rozpalony. Czy kiedyś jakąś noc przetrwamy bez cierpienia?
I tak mijają dni, a ja nie odbieram telefonu. Całkowicie go wyłączyłem, odcinając się od świata. Cały personel medyczny, a przede wszystkim, jakże wykształceni i wszechmogący lekarze, to tylko sępy, które żerują na ludzkim losie. Gdzie podziała się empatia? Jak można spojrzeć komuś w twarz i powiedzieć, że umrze, że nie ma już ratunku? Odbierają choremu już wszystko, nawet nadzieję. Nadzieję, która powinna pozostać z nami do końca.
- Peter, przepraszam, przepraszam, że cię zostawię. - zamykam oczy i kręcę głową.
- Jesteś tu, Kamil. Czuję twoje ciepło, słyszę bicie twojego serca, słyszę twój oddech. Nic więcej się nie liczy. I to się nigdy nie zmieni.
Zaczyna brakować mi oddechu, nie chcę o tym myśleć. Nie chcę żyć bez niego.
A kiedy znów budzą mnie promienie słońca, uśmiecham się lekko. Obracam się na drugi bok by obudzić Kamila. Wygląda niesamowicie spokojnie, nie tak jak w ostatnim czasie. Kładę dłoń na jego policzku, i czuję chłód.
Chłód, który zmienia wszystko. Już nie słyszę jego oddechu, nie czuję bicia jego serca.
Zamykam oczy i myślę, że chcę wybudzić się z tego okropnego snu. Chcę sprawić, żeby wszystko zniknęło.
Zanoszę się głośnym płaczem, a w mojej głowie panuje wielka pustka.
A za oknem, świeci słońce, niebo jest idealnie niebieskie. Jak to jest, że dla kogoś może się wydawać, że to będzie cudowny dzień, kiedy w tym samym czasie ktoś przeżywa najgorszą tragedię życia?
Kamil umarł, a w raz z nim, moja dusza.
~~~
Żałuję, że nie mogło być innego zakończenia.
Opinie pozostawiam wam.
Do następnego,
Nikola
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro