{ cake } Proch
{ 458 słów }
- Kotku, przestań się śmiać. - Kamil patrzy na mnie lekko wzburzony, a ja nie mogę się powstrzymać.
- Przepraszam, nigdy więcej nie zostawiam cię samego w kuchni. - ponownie parskam śmiechem, patrząc na jej stan.
- Cholera, no, chociaż raz chciałem się wykazać i upiec coś dla ciebie, a kończy się jak zawsze.
Widzę, że Kamil naprawdę się tym przejął. Jakby moja miłość do niego była zależna od jego zdolności kucharskich.
Polak rzuca ścierki na blat i wychodzi na balkon.
Chcąc nie chcąc, jestem zmuszony wrócić się do sypialni po nasze bluzy, tylko Kamil wpada na tak mądre pomysły żeby wyjść na zewnątrz w samej koszulce.
Kiedy wychodzę na balkon, narzucam na Polaka moją bluzę i przytulam go od tyłu, mocno do siebie. Składam pocałunek na jego karku.
- Zimno, Kam?
- Już nie. - Brunet splata nasze dłonie.
- Kotku, powiedz mi, że nie przejmujesz się tymi kuchennymi rewolucjami. Przecież musi być coś w czym nie jesteś dobry, gdyby nie gotowanie to byłbyś dosłownie chodzącym ideałem, a to byłoby już niebezpieczne.
Kamil odwraca się do mnie z figlarnym uśmiechem.
- Niebezpieczne, mówisz?
- Mhm, zdecydowanie. Zbyt dużo osób próbowałoby ciebie wykraść.
Kamil wybucha śmiechem.
- A teraz ze mnie niby taki prawie ideał, a żadnych kandydatów nie widzę.
Kręcę głową, po czym przykładam dłoń do jego czoła.
- Dobrze się czujesz? Nie masz przypadkiem gorączki? - Kamil przewraca oczami. - Chyba nie widziałeś spojrzeń połowy naszych kolegów ze skoczni, a już nie mówię o fankach. Każdy mi tam cholernie zazdrości.
Kam uroczo się rumieni i zagryza wargę.
- Tak czy siak, nie masz się czym przejmować. Jestem tylko twój. Nikt inny się nie liczy.
- A ja twój, kochanie.
- Dobra, dosyć tych słodkości bo zaraz zamienimy się w typową amerykańską parą.
- Masz rację. To co, wracamy do kuchni? Chyba trzeba posprzątać ten bałagan po tobie.
Kiedy stoimy już w pomieszczeniu, Kamil tylko bezradnie rozkłada ręce.
- Miało być ciasto, wyszedł pożar. Typowy ja.
- Pomodlę się do Boga, żeby chronił cię od kolejnych takich pomysłów.
- Wsparcie u partnera to przecież podstawa udanego związku, prawda kotku?
Lekko uderzam go w ramię.
- Prawda, właśnie dlatego zamierzam ci pomóc. Razem upieczemy ciasto.
Kamil unosi brwi, a po chwili kiwa głową.
- To od czego zaczynamy?
- Ty zajmij się jajkami. Proszę wszystkie rozbić i oddzielić żółtka od białek.
Z moimi radami i kontrolowaniem sytuacji, udaje się nam przygotować naprawdę dobry deser. Nie obywa się oczywiście to, bez głupich wpadek czy też wybuchów śmiechu.
Kiedy zajadamy się deserkiem, popijając przy tym ciepłą herbatkę, Kamil robi zdjęcie i wstawia je na instastory.
- Jesteś dumny z naszego wypieku?
- Odczuwam dziwną satysfakcję, w końcu czegoś nie spieprzyłem w kuchni.
- No widzisz, już robisz postępy. Jestem dumny. - pochylam się i lekko go całuje. - Jeszcze trochę i będziesz chodzącym ideałem.
Oboje wybuchamy śmiechem.
~~~~~
Takie luźne, mała przyjemność na dobranoc lub na dzień dobry.
Do następnego,
Nikola
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro