1
Każdej liczbie naturalnej dwucyfrowej przyporządkowujemy sumę jej cyfr. Jakie wartości przyjmuje ta funkcja dla argumentów x = 53, x = 66, x = 70?
— Co? No kurwa nie ogarniam. — Zużyty już wystarczająco podręcznik od matematyki dostał kolejny poważny cios, będąc rzuconym bez zawahania na drewniane paneli. Cisze przerwał tylko świst kartek, by następnie jedna z nich oderwała się od reszty i samodzielnie poszybowała parę metrów dalej, widząc tylko jak pomarańczowa okładka jest poniewierana przez drobnego bruneta. Był widocznie wściekły. — Pierdolony Weekes. — Zaczął przeklinać na swojego nauczyciela od matematyki, którego szczerze nie nawiedził. No, może nie personalnie jego, a bardziej swoją złość kierował do znienawidzonego przedmioty jakiego ten uczył. Te wszystkie cyferki, równania i zadania to było za dużo dla piętnastoletniego chłopca. Mógł przecież teraz spędzać czas na tyle ciekawych sposobów, a w zamian musiał ślęczeć przed książkami nad zadaniem, którego i tak nie rozumiał. — Głupie funkcje i wykresy — prychnął sam do siebie.
Może i sam temat nie był wilce trudny czy wymagający ale dla Ryana, który miał ogromne problemy z nauką, a już szczególnie z "królową wszystkich nauk" rozwiązanie danego zadania równało się z wejściem na Mont Everest.
— Skarbie. — Usłyszał z sąsiedniego pokoju głos swojej rodzicielki. Czyli musiała słyszeć jak przeklinał. Fuck. Tym razem mu tego nie przepuści.
Chłopak przewrócił oczami, głośno wzdychając, następnie mocno odepchnął się od blatu biurka tak, że jego nóżki głośno zapiszczały, powodując tarcie z podłogą. Poprawił swoją bluzę naciągając ją na swój tyłek, po czym zaczął zmierzać w stronę salonu, gdzie najpewniej teraz znajdowała się jego rodzicielka. Nie mylił się. Kobieta siedziała przy stole, trzymając w jednej dłoni telefon, a w drugiej kubek kawy.
— Co jest? — Stanął w progu, zaczynając oblizywać swoje wargi z nudów. Miał taki dziwny tik.
— Usiądź. — Wskazała na krzesełko przed nią po drugiej stronie stołu, tak więc młodszy nie mając wyboru właśnie tam spoczął.
Blond loczki śmiesznie okalały jej twarz. Sterczały na każdą możliwą stronę, powodując tym samym nie mały chaos. Kolor w 100% nie był naturalny. Bardziej przypominał ten jaki ma Barbie. Wyjątkowo paskudny, a dodatkowo włosy ułożone w stylu lat osiemdziesiątych bardzo szpetne. Nie mniej jednak pokazywał, że ich właścicielka zatrzymała się właśnie na tym roku. Koszmar.
— Nie słuchasz mnie. — Upomniała niebieskooka, wyrywając nastolatka tym samym z transu. Ten od razu potrząsnął głową, chcąc sprawić wrażenie, że to nie prawda i jest iście zainteresowany jej wywodem.
— No mów. — Podparł głowę na dłoniach zaciśniętych w piąstki.
— Mówiłam, że masz poprawić oceny. — Zaczęła. Jej głos był niespokojny i wzburzony.
— Mhm... — mruknął Ryan nie wzruszony, iż słyszał coś takiego codziennie.
— Wiesz co dostałeś z tej kartkówki? — zapytała retorycznie. Brunet już chciał coś odpowiedzieć jednak ta go uprzedziła. — Jedynkę. Miałeś 10% poprawnych odpowiedzi — ryknęła wściekle. — Jakie ty świadectwo mi wystawiasz?
— Daj mi spokój... — Chłopak chciał już wrócić do pokoju i nawet podniósł się z krzesełka, jednak został zatrzymany.
— Obiecywałam ci, że jeszcze jeden taki wybryk i zapisze cię na korepetycje. — Była stanowcza i nie ugięta. Jej decyzja już nie była podatna na żadne negocjacje.
— Jesteś okropna — rzucił Ryan, który teraz był równie zdenerwowany. Co miał poradzić, że po prostu nie potrafił się tego nauczyć? Czuł się jakby był jakiś wybrakowany. Przecież nie powinien mieć problemu z tak prostymi tematami, a jednak. Jego rówieśnicy łapali to w lot, a on sam potrzebował trzy razy więcej ćwiczeń, by to zrozumieć.
Zacisnął pięści i pobiegł do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Kobieta słysząc jedynie huk, wzdrygnęła się. Nie miała wyboru. Wychowując syna samemu musiała być stanowcza i nie uginać się. Przecież chciała, by ten wyszedł na prostą...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro