6
Proszę was wpadnijcie na " Łowczynię". Kocham, was☺
-----------------------------
Budzę się, patrzę na zegar na ścianie 7.08. Jedna ręka, jest na moim brzuchu ,a drugą ma pod głową. Unoszę delikatnie rękę z brzucha, i kładę na niego. Powoli wychodzę z pierzyny, co się wogóle wczoraj stało? Zdecydowanie dużo jak na jeden dzień. Wzdycham i podchodzę do okna, czyjeś ręce oplatają w pasie, nawet wiem czyje.
- Wróciłaś.
- Co pamiętasz z wczoraj?
- Jak mówiłaś że będziesz. Znajdziemy Ci miejsce w szafie.
No kurde, teraz to mi szczęka opadła, on myśli że ja tu będę mieszkać? No i oczywiście nie pamięta co mi wczoraj mówił. Typowy facet.
- Chwila, stop. Ja z tobą nie będę mieszkać.
- Co?! To po tu przyszłaś?!
- Bo się schlałeś, i przyjechali po mnie!
Teraz ja też krzyczę, z nim nie idzie normalnie rozmawiać, tylko krzyczeć. Bije od niego wściekłość i niezachwiana pewność siebie, przeciwieństwo z wczoraj. Rwie się za włosy, chodzi tam i spowrotem.
- A ja myślałem że...- mamrocze.
- Że co?
Staje patrzy się na mnie wzrokiem który może zabijać.
- Że co? Co myślałeś? - Ponawiam pytanie.
- Że mnie kochasz!- krzyczy mi prosto w twarz.
Przez chwilę serce mi staje.
- Kochać? Ciebie? Niemożliwe!
- Zostajesz tu, to stado potrzebuje Luny, zaniedługo obejmę władzę po ojcu, ty tu zostajesz!
- Chyba #$#$#$, nie!
Przyciska mnie do ściany.
- Chciałem to zrobić spokojnie, bez komplikacji, ale ty mi na to nie pozwolisz.- syczy.
- Co chcesz zrobić?- pytam niespokojnym głosem.
Wpija się w moje wargi, dziko, szaleńcze, jakby był sparagniony, jak zwierzę, to aż boli. Widząc że nie oddaję pocałunku jeszcze natarczywiej mnie całuje, to tak mocno boli że jęknełam, podnosi moje ręce nad głowę przyciskając mnie do ściany, próbuję się szarpnąć, ale to na nic. Dalej nie oddaję pocałunku, wolną ręką sięga do moich szortów. Co on chce zrobić?! Patrzy na mnie chytrze. Trzymając za gumkę ciągnie ją w dół. Czuję jak szorty mi się zsuwają. On chce mnie zgwałcić? Pożałujesz tego! Poddaję się, całuję go, nie tak jak on, delikatnie. Przestaje zsuwać mi szorty. Po chwili odsuwa się, dalej trzymając mi ręce nad głową. Rzuca mnie na łóżku, i szybko wychodzi, zamykając drzwi na klucz. Podciągam szorty. On mnie tu zamknął! Walę w drzwi, krzycząc Wypuść mnie! Odpowiada mi cisza. Po co ja tu przyjechałam? Wiem, bo Tom mi groził. Podchodzę do okna, próbuję je otworzyć, zablokowane. Cholera! Za oknem widzę niedaleko drzewo, a gdyby tak... Biorę za jakąś metalową puszkę na biurku, i walę nią w okno, powstała tylko rysa. Patrzę na puszkę, rzucam nią na łóżko. Biorę krzesło i tym walę w okno, po kilku próbach szkło pęka. Przeciskam się na zewnątrz, stoję na parapecie i próbuję sięgnąć drzewa. Muszę skoczyć, jest ryzyko że coś mi się stanie, ale to i tak lepsze niż mieszkać ze zmutowanym zboczeńcem. Skaczę...już prawie sięgam gałęzi gdy Alex krzyczy z oddali Kate! Przerażona jego obecnością, nie udaje mi się złapać drzewa. Lecę w dół, obijam się o gałęzie, upadając słyszę jak gruchotają mi się kości. Na ustach czuję gorzki smak krwi. Głowa mi pęknie z tego bólu! Z oddali słyszę jak ktoś biegnie, tracę przytomność.
------------------------------------
Witajcie, podoba wam się rozdział? Mam nadzieję że tak. Jak myślicie Alex spaprał sprawę?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro