1
Alex
Mała lisico, gdzie jesteś?
Odpowiedziała mi cisza. Cholera! Muszę ją znaleźć, traciłem już nadzieję że kiedyś znajdę swoją mate. A tu puf, pojawia się znikąd, a na dodatek została skazana na śmierć. Na szczęście w ostatnim momencie udało mi się ją ochronić przed gniewem watahy . Pokłóciłem się z ojcem przy sforze, za co nieźle oberwę jak wrócę. Nie ma co ale najważniejsze że żyje . Wciągam rześkie powietrze z nadzieją że może wyczuję jej zapach. Czuję, mam trop. Rozwijam maksymalną prędkość, na horyzoncie widzę zarys jej postaci. Odbijam się od najbliższego głazu i skaczę. Już ją prawie złapałem, ale ona w tym samym momencie upada i turla się wzdłuż stoku, aż do małego strumyczka. Nie rusza się. Ja za to lekko ląduję niedaleko niej i biegnę w jej kierunku, ale nikogo nie ma. Słyszę pluskanie wody, podążam wzdłuż strumyka. Sprytnie, moja mała lisico. Najchętniej przemieniłbym się, ale ją by to tylko bardziej wystraszyło. Puszczam się pędem, widzę jak szykuje się do skoku za rzekę, szybka jest nie ma co. Zwiększam szybkość,muszę uważać w tych ciemnościach,i też skaczę, razem wpadamy do wody. Wynurzam się na powierzchnię, rozglądam się za moją mate słyszę jedynie ciszę, pustkę. Z oddali widzę błysk metalu, płynę z nurtem rzeki i widzę ją. Nieprzytomna ledwo unosi się na powierzchni, nurkuję i łapię jej bezwładne. Próbuję zachaczyć się nogami o dno, ale nurt jest coraz silniejszy, widzę zakręt w oddali, napinam mięśnie i kieruję się w kierunku lądu. Po dotarciu kładę się na ziemi i głęboko oddycham. Udało się. Moja mała lisica leży w moich ramiomach, jej brązowe długie włosy okalają jej twarz, słyszę jak cichutko oddycha, jeszcze nigdy nie czułem się tak szczęśliwy. Śmieję się bez powodu. Głaszczę ją po policzku, jest strasznie zimna i pachnie herbatą malinową, przytulam ją w nadziei że może trochę ją ogrzeję. Zdejmuję jej mokrą kurtkę i wyciskam wodę. Po chwili słyszę kaszlenie otwiera oczy, ale nie zwykłe oczy, tylko niebieskie, przypominające bezchmurne niebo. W jednej sekundzie wstaje, wyrywa mi z rąk swoją kurtkę i biegnie a przynajmniej próbuje bo kuleje. Bez trudu ją doganiam.
- Może mogłabyś stanąć?
Nie odpowiada tylko lekko przyśpiesza, zaciska pięści. Czuję gorzki zapach krwi.
- Masz wstanąć!
Nic nie mówi, przyśpieszam i staję przed nią, nie zauważa mnie i wpada. Zakleszczam ją w swoich ramionach, szarpie, wyrywa się, ale mnie to nie rusza. Po chwili trochę się uspokaja, a ja lekko rozluźniam uchwyt. Wtedy wali mnie łokciem w brzuch, widząc że to nic nie daje wali mnie pięścią w szczękę. W porę unikam ciosu, mam jej powoli dość. Nie mogłem trafić, na taką spokojną Emily, mate mojego przyjaciela Toma? Nie, dostała mi się nadpobudliwa dziewczyna, która chce mnie zabić.
- Przestań!
- To jednak, umiesz mówić lisico.
Znowu się szarpie.
Lisico, przestań to nic nie da.
Przez chwilę sztywnieje, a później jeszcze bardziej się szarpie. Mam tego dość, przerzucam ją przez ramię i biegnę do domu. Przez całą drogę przeklina i wyzywa mnie od najgorszych. Gdy wkońcu docieram do domu, wchodzę na piętro i otwieram drzwi do swojego pokoju. Ściągam lisicę na ziemię i zamykam drzwi na klucz.
- Pogadajmy.
---------------
Ten rozdział wydaje mi się lepszy od poprzedniego. A wam?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro