Kobe
Nie ulegało wątpliwości, że po kilku dniach wspólnej podróży, powinien wreszcie porozmawiać z Audre. Unikał tego jak ognia, wszelkiej niezręczności między nimi. Tym bardziej, że uratowała mu życie.
Dziewczyna jechała przed nim, rozmawiając o czymś żywo z Likwidatorem, który szedł obok, prowadząc konia. Było to dla niego dziwne, jak ta dwójka się dogadywała, jakby nawiązali jakąś nić porozumienia. Ona wyglądała przy nim jak małe dziecko. Jej łagodna, gładka twarz kontrastowała z jego pokiereszowanym obliczem, które dla wielu byłoby odrzucające. Ale nie dla Audre. Ona zawsze widziała w ludziach więcej, zawsze miała dla każdego dobre słowo.
Zauważył, że Borgas często zerka na jego przyjaciółkę i pozwala, by ona mu rozkazywała. Audre roztaczała nad nimi swoją opiekę, jednocześnie ułatwiając im podróż, ale też, w ramach kontrastu, odbierała cały urok męskiej wyprawy. Ogromny Likwidator tracił w obecności małej lisicy wszelką agresję, chmurne czoło rozpogadzało się. Mimo że nie zauważył jeszcze, by zabójca się uśmiechał, to z pewnością było do tego blisko. W głębi serca Kobe obawiał się, że być może ciepła natura Audre rozbiła mury Borgasa, wzbudzając w nim uczucia do dziewczyny. Ukłucie zazdrości przeszyło pierś młodego królewicza. Ale nie mógł tego zabronić, przyjaciółka nigdy nie była mu przeznaczona.
Bliźniak jechał na końcu, rozglądając się bacznie i mając swój łuk na podorędziu. Po ostatnim ataku był wyjątkowo czujny. Zmienili całkowicie trasę, ale Likwidator nie informował ich o celu podróży. Być może bliźniaczka była jego powierniczką, ale nie dzieliła się tą wiedzą z nikim, nawet z nim. Usłyszał perlisty śmiech dziewczyny i zwrócił ku niej wzrok. Głowę odrzuciła w tył, a tafla ognistych fal dotknęła grzbietu wierzchowca. Wyciągnęła rękę w kierunku Likwidatora i klepnęła go żartobliwie w łysą czaszkę. Żołądek księcia skręcił się boleśnie. Przy nim nie była tak swobodna...od lat.
Wspomnienie z przełomu dzieciństwa i lat nastoletnich zawirowało w jego głowie. Widział siebie, zaledwie dwunastoletniego chłopca, który był zafascynowany swoją towarzyszką zabaw, której skradł pierwszy pocałunek, której obiecał złożyć świat do stóp. Widział też, jak to marzenie legło w gruzach. Coś, co wydawało mu się wtedy tak oczywiste, teraz już takie nie było. Nie potrafił sam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy z tamtego, pierwszego zakochania, cokolwiek pozostało. Jedyne na co znał odpowiedź, to to, że tamto marzenie nigdy nie mogłoby się spełnić.
Dzień zbliżał się ku końcowi, a oni tymczasem nie dotarli do żadnej osady. Wyjechali już z lasu, ale trakt, którym podróżowali, był niemal pusty. Wyglądał na zapomniany, nieco zarośnięty, używany od wielkiego dzwonu. To znaczy tak miało być, mieli jechać tak, by nie wchodzić w oczy nikomu. Westchnął. Chciał wreszcie porozmawiać z Audre.
Niedaleko od traktu znajdowało się miejsce, które kiedyś musiało służyć za postój dla podróżnych, teraz prawie całkowicie zniszczone. Było tam miejsce na ognisko, do uwiązania koni, koryto na wodę dla nich i ławki. Co prawda siedziska prawie zupełnie się rozpadły, ale potrzebowali tylko kawałka ziemi, na której mogliby się przespać. Kobe ciągle szukał okazji by porozmawiać, wodził więc za dziewczyną wzrokiem. Gdy Likwidator poszedł na stronę poczuł, że to właściwy moment. Podszedł do przyjaciółki.
— Audre, możemy porozmawiać?
Wielkie, różnokolorowe oczy wbiły się w niego z wyrazem zaskoczenia. Dziewczyna niepewnie przygryzła wargi, a jego na ten gest przeszły dreszcze. Potaknęła, poprowadził ją więc na stronę tak, aby bliźniak nic nie słyszał. Złożyła ręce za plecami, a potem oparła się o drzewo. Stanął naprzeciw niej. Wziął głęboki oddech.
—Chyba jestem ci winien przeprosiny — zaczął. — To nie tak, że nie chcę, żebyś tu była. Tylko... ja sam nie jestem pewien, po co to wszystko, czy to nie jest niebezpieczne. Nie chcę cię narażać.
— Pozwól, że sama zdecyduję za siebie — odparła, nie zaszczycając go spojrzeniem.
— Audre — westchnął. — Wiem też, że bez powodu nie jedziesz. Znam twoje przeczucia. Musiałaś jakieś mieć odnośnie tej wyprawy, inaczej nie zostawiłabyś Mei.
— O Mei się nie martw. Zostawiłam mojej matce list, by wyjaśniła wszystko królewnie i zajęła się nią jak należy.
— Nie chodzi o nią — ujął jej podbródek i obrócił jej twarz, zmuszając ich spojrzenia do spotkania. —Bądź ze mną szczera, proszę.
Brązowe i zielone oko błyskały na niego, a on nie mógł odczytać zawartej w nich wiadomości. Otwarła lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, a potem je zamknęła. Wciąż trzymając jej podbródek, pogłaskał go kciukiem. Zarumieniła się.
— Proszę — poprosił kolejny raz.
Nagle złapała za go za nadgarstek i odciągnęła jego dłoń od twarzy. Chciała odbić się od drzewa i go wyminąć, ale Kobe przytomnie objął ją w talii i przycisnął z powrotem do pnia. Zaskoczona cicho jęknęła.
— Tto...to przez Audrasa. O niego się boję. — Odwróciła głowę. Kłamała. Nigdy nie patrzyła nikomu w oczy, kiedy miała powiedzieć nieprawdę.
Nachylił się i oparł swoje czoło o czubek jej płomiennej głowy. Kiedy był blisko niej, tak blisko jak teraz, jedyne co chciał to skraść jej pocałunek, ale nie taki jak wtedy, gdy byli dziećmi. O nie.
— Nie chcesz, to nie mów — wyszeptał. — Cieszę się, że tu jesteś, że się nami opiekujesz. Ale martwię się.
— O mnie nie musisz.
Czuł jej drżenie. Słyszał jak szybko bije jej serce. Jego też zdawało się dudnić w piersi. Ku jego zaskoczeniu, dziewczyna wywinęła się zgrabnie z jego objęć, pozwalając, by jego czoło i ręka straciły oparcie.
— Jesteś najlepszym przyjacielem Audrasa. Jedynym prawdziwym — powiedziała, odwracając się od niego. — Nie zniósłby tej rozłąki.
— Oboje wiemy, że nie chodzi o twojego brata — zacisnął szczękę, a mięśnie zagrały na jego twarzy. Nie odpowiedziała, tylko zrobiła dwa kroki chcąc odejść.
— Audre! —warknął.
— Daj jej spokój, królewiczu — zagrzmiał Likwidator. — Ona skończyła już z tobą rozmawiać.
— No proszę, proszę, Likwidator Borgas, obrońca niewieściej cnoty—zakpił Kobe. Był nie tylko zły na to, że nie udało mu się porozmawiać szczerze z dziewczyną, ale też przez to, że zabójca wtrącał się w nieswoje sprawy.
— Zamknij się, jaśnie panie, zanim ja cię zamknę - przynajmniej nie przebierał w słowach.
— Widzę, co się dzieje—rzucił królewicz. — Jak na nią patrzysz, jak wodzisz za nią oczami. Myślisz, że kobieta, szlachcianka, chce mieć cokolwiek wspólnego z tobą? Z Likwidatorem z pokiereszowaną mordą?
Łysy olbrzym zacisnął pięść i spiął się cały. Królewicz nie obawiał się, że cokolwiek się wydarzy, w końcu zadaniem osiłka było utrzymywanie go przy życiu. I w jednym kawałku.
— To nie twoja sprawa, Kobe — odpowiedziała Audre, muskając przy tym uspokajająco zaciśniętą w pięść dłoń Borgasa. — My jesteśmy tylko przyjaciółmi. To wszystko, co mogę obu wam zaoferować.
Odwróciła się i odeszła od mężczyzn. Udała się do swojego brata, który skrupulatnie zapisywał coś w małym notesiku. Zajrzała mu przez ramię, a potem przytuliła się do niego. Ich relacja, choć często oparta na sprzeczkach i pyskówkach, była jednak bliska.
Likwidator przyglądał się młodzieńcowi. Kobe wcale nie był zadowolony z tego, jak poszła rozmowa. Inaczej sobie to planował, miał nadzieję, że dziewczyna wyjawi mu prawdziwy powód dołączenia do tej całej eskapady. Przeczucia Audre były mu doskonale znane, więc szczerze wątpił, że to obawa o brata stała za tym wszystkim. Był też zły na siebie, że za każdym razem kiedy znajduje się tak blisko niej, próbuje jej dotknąć, zbliżyć się do niej. Nie potrafił się powstrzymać.
To wszystko nie pozwalało mu zasnąć. Borgas chrapał przy ognisku, Audras spał z rękoma w górze niczym niemowlę. Kobe zerkał przez ognisko na zarumienioną od ciepła, pogrążoną w śnie twarz Audre. Czuł się źle nie tylko fizycznie. Kiedy żyli w stolicy unikał jej. Wychodzili z Audrasem na miasto, na panienki, spotykali się w pałacu. Widywał dziewczynę tylko w obecności brata, własnej siostry lub służących. Nie pozwalali sobie na żadną bliskość od tamtego dnia. Uciekał w ramiona innych kobiet, które ogrzewały jego łoże zawsze, kiedy tego potrzebował. Tylko, że nie potrzebował żadnej z nich. Zawsze chciał tylko jednej.
Likwidator zaniósł się kaszlem przez sen, a dziewczyna momentalnie zerwała się z posłania. Zaczęła grzebać w plecaku szukając czegoś, a gdy to znalazła, podeszła do Borgasa, podając mu coś do picia. Pogładziła przy tym mężczyznę jak małe, chore dziecko. Królewicza znowu ścisnęło w piersi.
Audre miała rację, wiedział, że mogła zaoferować mu tylko przyjaźń. Nie po tym jak jego ojciec ośmieszył dwunastoletnią wówczas dziewczynkę przy całym dworze, niszcząc marzenia obojga. A potem zmarła jego matka i wszystko się rozsypało. Wszystko.
Przewrócił się na plecy chcąc wbić wzrok w gwiazdy, ale żadnej nie było widać. Gęste, nocne chmury zasłoniły niebo. Już prawie zasypiał, tym bardziej, że Likwidator przestał kasłać i chrapać, gdy uczucie niepokoju zalęgło się niczym pasożyt w jego ciele. Mógłby przysiąc, że usłyszał kroki. Dużo kroków.
Uniósł się na posłaniu, ale nic nie widział. Nasłuchiwał w pełnym skupieniu, siadając i kładąc dłoń na rękojeści miecza. Coś było nie tak.
Zaszeleściły krzaki gdzieś nieopodal. Jego uszu doszedł ledwo słyszalny dźwięk wyciąganej stali. Teraz był już pewien. Ktoś zakradał się do ich obozowiska.
— Borgas! Audras! Wstawajcie! — Zakrzyknął.
A wtedy wszystko stało się błyskawicznie.
Odziane na czarno postacie zbliżyły się do ogniska, zanim Likwidator zdążył otworzyć oczy. Dwóch napastników rzuciło się na Audre, która wybudzona ze snu okrzykiem królewicza nie wiedziała, co się dzieje. Przygwoździli ją do ziemi. Audras zerwał się i ruszył w stronę siostry, ale naraz obskoczyło go czterech gachów, jeden większy od drugiego. Borgasa otoczyło przynajmniej piętnastu mężczyzn, w sumie mogło być ich ponad dwudziestu. Nie mieli w tym starciu szans.
Kobe zdążył zamachnąć się mieczem dosłownie raz, chybiając celu, zanim został sprowadzony do parteru i skrępowany jakimś sznurem. Tak samo szybko uporali się z Audrasem, ale z Likwidatorem nie było tak łatwo. Mimo że udało mu się znokautować kilku napastników, a jeden otrzymał cios, który efektownie wepchnął go do ogniska, gdzie jego szata momentalnie zapłonęła jak pochodnia, jego także związano.
Jedynie dwóch mężczyzn, którzy rzucili się na dziewczynę, miało problem z jej unieruchomieniem. Wierzgała, kopała, drapała i gryzła, nie pozwalając napastnikom się do niej zbliżyć. Krzyczała i przeklinała w sposób, o który nikt by jej nie podejrzewał. Na środek wyszedł wysoki mężczyzna, również cały w czerni. Rozejrzał się w koło, podszedł bliżej ogniska i spojrzał na księcia.
— Czyli to prawda, złoty ptak opuścił kapitol — powiedział rzężącym, nieprzyjemnym głosem.
— Czego chcesz? — odwarknął Kobe, nie odrywając wzroku od przyjaciółki szarpiącej się z bandziorami. Miała już coraz mniej sił by się bronić.
— Są osoby na tym kontynencie, którym twoje istnienie jest bardzo nie na rękę. Sporo płacą za twoją głowę, jaśnie panie.
Szyderstwo w głosie herszta bandy było więcej niż wyczuwalne. Nie zmieniając położenia, przesunął wzrok w kierunku, gdzie napastnicy powoli kapitulowali Audre. Płakała, ostatkiem sił odpierając ataki. Królewicz próbował się wyszarpnąć widząc, jak jeden z atakujących ją mężczyzn przygwoździł do ziemi jej rękę, chcąc to samo zrobić z drugą. Nie dała mu na to szansy, sypiąc mu w oczy piach, czym rozeźliła go jeszcze bardziej. Uderzył ją w twarz z pięści, aż z jej ust trysnęła krew.
— Audre! - zawołali w tym samym czasie Kobe, Audras i Borgas. Szarpali się, chcąc biec dziewczynie na pomoc. Mężczyzna w kapturze roześmiał się.
— Jeśli zależy ci na twojej małej, walecznej lisicy, poddaj się nam. Moim ludziom jej ognisty temperament bardzo przypadł do gustu.
— Ty gnoju —warknął Kobe. —Łapska precz od niej!
— Tylko, jeśli dobrowolnie się nam oddasz. W przeciwnym razie, moi ludzie zabiją twoich ochroniarzy, a ją zgwałcą. — Zbliżył się do Kobego, który spod kaptura i tak nie widział jego twarzy. — Jeden po drugim, aż umrze z wycieńczenia. A jeśli nie umrze, to w akcie łaski, poderżniemy jej gardło.
Królewicz zacisnął szczękę. Nie potrafił i nie chciał wyobrażać sobie tego, co bandziory mogłyby zrobić z jego przyjaciółką. Widział jak się szamotała, jak walczyła, opadając z sił. Jej opuchnięta od uderzenia twarz wykrzywiona była w grymasie strachu.
— Jaką mam gwarancję, że nic jej nie zrobicie, jeśli się poddam? —zapytał zrezygnowany. Nie mógłby oglądać tego makabrycznego widowiska. Sam błagałby o śmierć.
— Żadnej — niski głos przeszył ciało księcia jak sztylet. — Czas ucieka.
— Nie! Nie rób tego Kobe! — krzyknęła Audre, starając się kopnąć mężczyznę, próbującego ściągnąć jej spodnie.
Jego serce zamarło. Bogowie. Co robić?
— Poddaję się — wyszeptał po chwili.
Mężczyzna w kapturze ponownie zaniósł się śmiechem. Wyciągnął spod płaszcza sztylet, a trzymający królewicza ludzie popchnęli go tak, by klęczał.
— Bardzo mądrze, jaśnie panie — powiedział, zbliżając się do Kobego. — Dużo za ciebie zapłacą.
Uniósł sztylet tak, by po odpowiednim zamachnięciu się, oddzielić głowę jeńca od reszty ciała. Królewicz drżał ze strachu, miał nadzieję, że z przerażenia nie zsika się, zanim się z nim uporają. Zamknął oczy i ostatnie co miał przed nimi to chwila, gdy kilka godzin wcześniej gładził podbródek Audre.
— Nie! — rozległ się krzyk dziewczyny, ale brzmiał zupełnie obco. Otworzył oczy.
Zakrwawiona lisica stała na swoim posłaniu, w poszarpanej koszuli i bez spodni, które ściągnęli z niej napastnicy. Ci leżeli teraz nieruchomo na ziemi. Cała drżała ze złości.
— Podnieś na niego ten cholerny sztylet—warknęła— a twoje serce nigdy już nie zabije.
Mężczyzna w kapturze odwrócił się w jej stronę. Zrobił dwa kroki, a ona wyciągnęła rękę przed siebie, rozczapierzając palce.
— Myślisz, że przestraszę się byle dziewczynki?
Na twarzy Audre zagościł przerażający wręcz uśmiech, który zmroził Kobego do kości. Nie spodziewał się tego, nie po niej. Uniosła wyżej wyciągniętą dłoń i kiedy mężczyzna zbliżał się do niej, szepnęła coś niezrozumiałego i zacisnęła palce w pięść. Wszyscy napastnicy momentalnie padli na ziemię, bez życia. Wokół dziewczyny tańczyły białe smugi, otaczały ją. Przywołała je drugą ręką, a gdy zebrały się w jej garści, cisnęła je do ognia. Ciała stanęły w płomieniach zamieniając się w popiół w przeciągu kilku sekund. Kiedy pył rozwiał wiatr, Audre otworzyła zaciśniętą dłoń i blada jak śmierć, osunęła się w niebyt.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro