Borgas
Królewicz chodził markotny. Nie tylko nie podobała mu się wyspa, ale jakiś miejscowy zainteresował się Audre. Odkąd na statku przestali się ukrywać ze swoimi uczuciami, młody władca był niesamowicie zaborczy i Borgas bezbłędnie rozpoznawał rzucane mu zazdrosne spojrzenia, gdy dziewczyna poświęcała choć odrobinę uwagi Likwidatorowi. Niespecjalnie się tym przejmował, ale też nie czuł się w obowiązku ingerować, skoro najwyraźniej odpowiadało to Audre. Mając na uwadze całokształt obawiał się, że sielanka za chwilę i tak dobiegnie końca.
Coś mu nie pasowało w młodym królewiczu. Momentami zachowywał się bardzo dziwnie, szybko ulegał złości i wszelkim emocjom. Kluczem do sprawowania władzy rozsądnie, zdaniem Likwidatora, było opanowanie. A królewicz na pewno nad sobą nie panował, w żadnym aspekcie. Prócz złości nie miał też kontroli nad pożądaniem, przynajmniej w niewielkiej odległości od Audre. Jej bliźniak również stał się podejrzliwy, zapewne dostrzegłszy dziwne zachowanie królewicza. Borgas czuł, że to dopiero początek.
Zakupili konie, aby ułatwić sobie podróż do stolicy Teiseh, bo miał w planach zatrzymać się na dłużej w niewielkiej odległości za nią. Kupił jednak tylko trzy, gdyż tutejsze rumaki różniły się od serandańskich. Były niskie, ale mocno zbudowane i postawne, o ciemnej, dłuższej sierści chroniącej przed mrozem i długich grzywach. Już Kobe dosiadając jednego z nich wyglądał jak wyrośnięty dwunastolatek na kucyku, a jak wyglądałby Likwidator? Wolał tego nawet nie sprawdzać.
Tego rozmiaru koń pasował jednak wyśmienicie do Audre. Były spokojne, skupione i ciepłe, kroczyły powoli ale pewnie. Ich wygląd i charakter doskonale pasowały do zimowych miesięcy na tej wyspie.
Opuścili Huut przed południem, bo zbyt długo zabawili w karczmie, w której spędzili noc. Królewicz rzucał Audre pełne gniewu spojrzenia, wciąż zbulwersowany faktem, że inny mężczyzna okazał jej zainteresowanie. Ona znosiła to dzielnie, udając, że nie zwraca uwagi na jego roszczeniowe fochy. Tak jak się spodziewał Borgas. Jest zbyt dumną i zbyt niezależną kobietą, by dać się tak wziąć pod męski but, choć na pewno było jej trochę przykro.
Wędrowali lasem, a ten był gęsty. Pomiędzy drzewami dostrzegali w drodze jakieś mniejsze osady wyrobnicze. Nie było to głupie, biorąc pod uwagę, że grube pnie starych drzew skutecznie chroniły przed mrozem. Likwidator miał nadzieję, że dotrą do jakiejś przed wieczorem, aby w jej pobliżu rozbić obóz. Na takim zadupiu nie było co liczyć na porządną gospodę.
Audras był niespokojny. Wiercił się na swoim koniku, stresując stworzenie. Borgas sprawnie zmienił strony i podszedł do chłopaka, chcąc wybadać, skąd ten niepokój.
— Wszystko dobrze, chłopcze?
— Nie do końca. Mam wrażenie, że ktoś podąża za nami.
Likwidator zatrzymał się i rozejrzał uważnie. Przeczesał wzrokiem drzewa, czy nikt nie kryje się za nimi. Niczego nie dostrzegł, ale to go nie uspokoiło. Audras był doskonałym łucznikiem, a co za tym idzie, jego ciało odbierało każdą zmianę powietrza w otoczeniu, która mogłaby wpłynąć na trajektorię lotu strzały. Wstrzymał konie dziewczyny i królewicza.
— Zejść.
Oboje usłuchali. Audre czujnym wzrokiem przepatrywała okolicę, ale królewicz dalej zachowywał się, jak obrażone dziecko. Audras zsunął się ze zwierzęcia. Wszyscy poza Likwidatorem byli nieuzbrojeni, bowiem ich cały ekwipunek został w Serandanie. Nie pomyśleli o tym, by w Huut kupić jakąś broń.
Ustawili się w niewielkim okręgu, starając się mieć oczy zwrócone w każdym możliwym kierunku. Borgas wysunął miecz i ujął go pewnie w prawą dłoń. Czekali.
— Wiedziałem, że jeszcze się spotkamy, Audre.
Głos dobiegł zza drzew, skąd w stronę dziewczyny wyszedł szarowłosy chłopak. Ubrany w czarną, skórzaną zbroję, w obu dłoniach dzierżył szczupłe i długie miecze. Audre otwarła oczy ze zdumienia.
Naraz po przeciwnej stronie, z krzaków wyłonił się karzeł o kasztanowej czuprynie, w dopasowanej brązowej lamelce. Niósł oparty o ramię sporych rozmiarów topór. Uśmiechał się jak dziecko, które właśnie dostało wymarzony prezent.
— Oddajcie nam królewicza, a nic wam się nie stanie – rzekł jasnowłosy. – Odeskortujemy go z powrotem do domu i po sprawie.
Audre zmarszczyła brwi zaskoczona. Borgas westchnął ciężko, bo jednak będzie musiał się grubo tłumaczyć. Ale może nie teraz.
— Coś ci się pomyliło, chłopcze. On nigdzie nie idzie.
Szarowłosy roześmiał się perliście. Zakręcił mieczami i zbliżył się do Audre. Dziewczyna wycofała się w głąb okręgu.
— Coś mnie się zdaje, że wielkolud nie miał zamiaru się przyznać – zagrzmiał karzeł.
— Do czego? – spytał zaskoczony królewicz.
Wtem z lasu prowadzącego do Mulerg wyszło kilkudziesięciu mężczyzn. Napastnicy słusznych rozmiarów, odziani w zbroje ułatwiające maskowanie w lesie, zbliżyli się do nich. Borgas schował za siebie Audre. Nie królewicza.
Wywijający dwoma mieczami chłopak stanął bokiem, kierując jedno ostrze ku nadchodzącym mężczyznom, a drugie ku Likwidatorowi. Drogę ucieczki odcinął uzbrojony karzeł.
Borgas czuł za plecami jakieś rozpieranie, jakby coś zatrzymywało się tylko na jego plecach, niczym na jakiejś barierze. Audras stał niewzruszony przy koniu obserwując mężczyznę z dwoma mieczami, który był całkowicie skupiony na zbliżających się ku nim wojownikach. Niemal bezszelestnie skoczył do niego, uderzył go ręką w dłoń wytrącając mu jeden z mieczy i unosząc prędko z ziemi. Zaskoczony szarowłosy warknął tylko.
— Kiril – zwrócił się do karła. — Pilnuj królewicza.
Audras stanął obok przyjaciela. Nie władał mieczem jak zawodowiec, ale przynajmniej nie był bezbronny. Kobe uniósł pięści do twarzy i przyjął bojową postawę. Wojowie zbliżali się, a nawet gdyby wszyscy byli uzbrojeni, nie poradziliby sobie z nimi. Wszyscy jak tu stali, byli już martwi.
Herszt bandy wyszedł na przód i zlustrował kompanię ciekawskim wzrokiem. Zbyt wiele czasu poświęcił na przyjrzenie się jedynej kobiecie w środku lasu, którą Borgas znów zasłonił swoim ciałem, przesuwając się odrobinę. Mężczyzna o wyglądzie niedźwiedzia wysunął zza pasa zakrzywione sztylety.
— Oddajcie nam królewicza, a przeżyjecie.
— Pierdu pierdu – rzucił karzeł. — A jakby babcia miała wąsy, to by występowała w gabinecie osobliwości.
Herszt roześmiał się szczerze, choć nie spuścił ich z oka ani na sekundę. Wysunął lewą nogę w przód i pochylił się, przyjmując pozycję do ataku.
— Król pięknie płaci za twoją złocistą główkę synu, a tak się składa, że trochę gotówki nam się przyda – wyjaśnił mężczyzna.
— Kochanieńki – rzekł śpiewnym głosem szarowłosy. — Tak się składa, że żeby tą gotówkę zdobyć, będziesz musiał pomachać trochę tymi nożykami do masła.
I bez ostrzeżenia rzucił się na wielkiego jak niedźwiedź mężczyznę, jednym szybkim ruchem wytrącił mu oba sztylety, by kolejnym podciąć mu gardło. Krew trysnęła na leśną drogę.
— Jak wszystkich da się tak łatwo zajebać, to będziemy po robocie za jakieś trzy i pół minuty — karzeł splunął i uniósł topór, wychodząc do przodu.
Reszta bandy rzuciła się na nich jednocześnie. Tajemniczy szarowłosy z karłem, Borgas i Audras stanęli w pierwszym szeregu odpierając ataki. Kobe przytomnie zebrał szybko z ziemi sztylety nieżywego już herszta, ale to było za mało, by stawić czoła takiej chmarze wojowników.
Borgas starał się nie dopuszczać nikogo do kryjącej się za nim Audre, nie bacząc za bardzo na królewicza. Jak przeżyją, to jakoś się z tego wyłga, a jak nie, to srał to pies.
Napierająca masa atakowała głównie sztyletami, byli szybcy i zwinni, ale Borgas był szybki i silny. Gdy dobrze się zamachnął swoim wielkim mieczem, ścinał nawet do trzech głów na raz. Kątem oka obserwował, jak karzeł przepoławia ciała napastników toporem i musiał przyznać, że był pod wrażeniem siły kryjącej się w tak małym człowieku. Z kolei jego towarzysz tańczył z mieczem pośród ciemnych ciał, a tryskająca krew przypominała finezyjne, pałacowe fontanny. Było coś niesamowitego w jego sposobie walki, jakby dawał pokaz baletu dla ukochanej, a nie mordował z zimną krwią. Jego włosy poruszały się za nim lśniącą taflą, dając teatralny efekt. Nie tylko pięknie walczył, ale był też cholernie skuteczny.
Audras również doskonale sobie radził, choć jego umiejętności nie były nawet ułamkiem tego, co prezentowała pozostała trójka walczących z wojownikami. Był jednak skupiony i zdeterminowany, co często było dużo ważniejsze w walce, niż wyćwiczone umiejętności.
Królewicz nie pozostawał w tyle. Stanął obok przyjaciela i przyłączył się do walki, choć do dyspozycji miał nieznajome mu sztylety. Był za to szkolony w walce i dobrze sobie radził. Miał też za sobą już pierwszą ofiarę, więc teraz jego ciało nie reagowało tak gwałtownie na rozlew krwi.
Borgas zmuszony naporem aż trzech atakujących naraz przesunął się, odsłaniając Audre. Jej bliźniak natychmiast zanotował tę zmianę i zrobił kilka kroków w bok, by ją chronić. Stracił przez to z oczu napastnika, który wykorzystawszy jego nieuwagę, wepchnął mu ostrze sztyletu miedzy żebra.
— Audras!
Krzyk dziewczyny rozparł się mocą wśród zgiełku bitewnego, ale go nie przerwał. Przypadła do brata i ujęła go pod ramiona, by posadzić go na ziemi. Napastnik, który go ranił, nie miał zamiaru odpuścić. Chciał wyszarpnąć ostrze z ciała Audrasa, a drugie wbić w dziewczynę. To był błąd.
Powietrze wokół Audre poruszyło się pod naporem mocy, która wylewała się z niej od kilku minut. Wystarczyło ją właściwie ukierunkować.
— Kanor valin!
Wykonała dłonią ruch, jakby ścierała coś ze stołu, a wraz z tym gestem wojownicy zamarli. Przestali się ruszać, jak w zabawie dla dzieci, gdzie odpada się wtedy, gdy się chociaż mrugnie. Usłyszeli skrzypienie drzew, a potem z atakujących zaczęła wypływać krew. Pnie za armią napastników zaczęły się osuwać, i z głuchym uderzeniem padać na ziemię. Ziemia zadrżała, a wtedy w podobny sposób rozpadli się wojownicy. Przecięci na pół, tak równo i tak idealnie, że żaden element ich ubioru czy zbroi nie został poszarpany. Jakby gorącym do czerwoności nożem rozkroiła masło.
— Audras? – wyszeptała, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Borgas oderwał wzrok od rozpołowionych ciał i wykarczowanego lasu. Mała wiedźma klęczała nad bratem. Przyłożyła dłoń do rany, z której wolno sączyła się krew i zaczęła coś szeptać, powoli wysuwając ostrze. Krzyk bliźniaka niósł się po lesie, który stał się dziwnie milczący. Audre pobladła, ale nie przestała.
Kobe wpatrywał się wciąż w rozrzucone trupy i na jego twarzy malowało się skrajne przerażenie. Zerkał to na Audre, to na pobojowisko i Borgas miał wrażenie, że królewicza szczerze wystraszyła moc, jaką włada jego ukochana.
Audre wysunęła w końcu miecz z piersi brata, ale rana nie była zasklepiona. Przestała jednak krwawić, a to już dużo. Przestała szeptać i opadła nieprzytomna koło brata. Znowu wyczerpała wszystkie swoje zasoby, by ich ratować.
— Piękna robota, ale radziłbym teraz spierdalać — rzucił przytomnie karzeł. — Potem zdecydujemy, co zrobić ze zleceniem.
Borgas niechętnie przyznał mu rację. Choć był najlepszym Likwidatorem na kontynencie, nie miał teraz ochoty stawać do walki z tak doskonale wyszkolonym duetem. Z tą dwójką całkowicie różnych asasynów, miałby nie lada pojedynek.
Potaknął więc i wziął na ręce Audrasa, starając się możliwie jak najdelikatniej ułożyć go na grzbiecie konia. Całe szczęście, zwierzęta były szerokie i postawne, zdołał więc go przymocować sznurem tak, by chłopak nie zsunął się w trakcie jazdy. Kobe stał nad Audre wpatrując się w nią, jakby była wyjątkowo oślizgłym wężem. Borgas chwycił ją i również umieścił na grzbiecie teisehańskiego rumaka. Dopiero po chwili dotarło do niego, że w przeciwieństwie do serandańskich koni, te nie uciekły gdy usłyszały zgiełk bitwy. Odważne stworzenia.
— Powinniśmy iść na południe — zasugerował szarowłosy. — Ukryjemy się w puszczy, a potem jak najszybciej trzeba wracać na kontynent.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro