Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Audre

Ponad tydzień w drodze niczego nie zmienił. Kobe nie odzywał się do niej, Audras chętnie korzystał z uwagi, jaką w podróży poświęcał mu przyjaciel, a wielkolud dumał na swoim rumaku całymi dniami. Audre jednak musiała porozmawiać z Kobem i Likwidatorem, tylko nie za bardzo wiedziała, z kim powinna najpierw. Tym bardziej, że chodziło o zgoła różne tematy.

Wysforowała się naprzód. Zamknęła oczy i szepcząc ledwie słyszalną modlitwę do Mare, wczuwała się w rytm lasu. Zbliżali się do jego końca, drzewa powoli przerzedzały się, trakt był lepiej ubity. Audre chłonęła aromat wilgotnej ściółki lasu, odbierała ledwie słyszalny dźwięk opadających liści, czy poruszanych wietrzykiem gałązek krzewów. Kochała ten moment, gdy przez chwilę ona była naturą, a natura nią.

Ale prócz zapachu lasu w nozdrza dziewczyny uderzyła inna, bardzo nieprzyjemna woń. Tak pachniała żądza krwi, agresja. Otworzyła oczy i wstrzymała konia. Uniosła dłoń, alarmując jadących z tyłu mężczyzn, aby się zatrzymali. Odwróciła głowę w kierunku Likwidatora.

Ktoś tu na nas czeka powiedziała poważnie.

Borgas zsunął się z siodła. Wyciągnął miecz i stanął przed koniem Audre. Tak samo zrobił Kobe, a Audras pozostał na wierzchowcu napinając łuk, który dostał od Likwidatora. Ale Audre nie miała zamiaru być damą w opresji. Zrzuciła plecak na ziemię, zeskoczyła z konia i z bocznej kieszeni wyjęła dwa sztylety. Wysunęła lewą nogę do przodu, przyjmując pozycję, która pozwalała jej na atak i czekała. Wszyscy czekali.

Cisza wydłużyła sekundy do minut, a minuty do godzin. Audre czuła jak się zbliżają, czuła ich zapach, zaczynała już dostrajać się do subtelnego drżenia podłoża, zwiastującego atakujących na koniach. Spięła się. Zaraz ich usłyszą i zobaczą.

Jak na zawołanie, z bocznej leśnej ścieżki wypadło siedmioro jeźdźców. Nie zatrzymali się nawet, od razu puścili się pędem w kierunku gotowej do walki kompanii. Audras naciągnął strzałę na łuk i puścił. Ugodziła konia, a wystraszone zwierzę zrzuciło z grzbietu jeźdźca i uciekło między drzewa. Mężczyzna zerwał się i natarł na nich, biegnąc co sił z czystą furią. Zanim przebiegł kilka metrów, druga strzała Audrasa wbiła się ze świstem w jego oko.

Tymczasem konni dojeżdżali już do Borgasa, który wyszedł im naprzeciw. Wziął ogromny miecz w lewą rękę i uchylając się przed ostrzem pierwszego przeciwnika, z przyklęku ciął konia po nogach. Uderzenie miało taką siłę, że pozbawiło biedne zwierzę dwóch przednich kończyn, a dosiadający je mężczyzna uderzył z impetem w ziemię. Chciał się jeszcze podnieść, jednak wystająca z piersi brzechwa wykluczała w jego przypadku tę możliwość.

Borgas przerzucił szybko miecz do drugiej ręki i kręcąc nim młynka, odciął nogę kolejnemu napastnikowi. Zamaskowany mężczyzna z krzykiem zsunął się z konia, zaplątując drugą nogę w strzemię. Zwierzę ciągnęło go po ziemi kilkanaście metrów.

Audre dobiegła do rumaka, odcięła pas skóry trzymanym w lewej dłoni sztyletem, jednocześnie rzucając drugim w klatkę piersiową agresora. Mężczyzna jęknął, a kiedy Audre wyrwała mu z piersi ostrze, wydał ostatnie tchnienie. A zatem zostało czworo.

Mężczyźni zeszli z koni i otoczyli Kobego. Królewicz stał jak sparaliżowany. Borgas wpadł między nich, wbijając miecz w trzewia osiłka, który stał naprzeciwko przyszłego władcy. Wtem jeden z napastników skoczył na plecy Borgasa, próbując go powstrzymać. Likwidator wyciągnął miecz z brzucha zabitego i drugą ręką złapał za kark siedzącego mu na plecach człowieka. Próbował go zrzucić, ale on trzymał się mocno, niczym wygłodniała pijawka.

Audre tymczasem zaszła jednego z napastników od boku i szybko cięła pod kolana. Zszokowany mężczyzna uklęknął i nawet nie zorientował się, kiedy niska, rudowłosa dziewczyna krzyżując sztylety, poderżnęła mu gardło. Ostatnie, co widział przed śmiercią, to oczy, z których jedno było brązowe, a drugie zielone.

Kobe wreszcie wybudził się z letargu i rzucił się na kolejnego mężczyznę, tnąc mieczem od góry. Przeciwnik sparował uderzenie, ale nie przewidział kopniaka w zakroczną nogę. Opuścił broń, a wtedy królewicz rąbnął go na odlew w szyję, wbijając miecz w obojczyk. Kiedy wyszarpnął ostrze, krew trysnęła obficie na młodzieńca. Borgasowi znudziły się próby ściągnięcia napastnika z grzbietu, więc podskoczył i z impetem upadł na plecy, wyduszając z natręta całe powietrze, jakie ten miał w płucach. Obce ręce puściły go, a Likwidator szybko się podniósł i stając okrakiem nad sinym już mężczyzną, wraził ostrze prosto w jego szyję.

Kurwa, co to było?! zapytał przerażony królewicz, który zdążył już zwymiotować. Audre także nie wyglądała najlepiej.

Nie dowiemy się już stwierdził rzeczowo Audras. Nikt nie przeżył, żeby go wypytać. Ale jak na moje, powinniśmy się stąd zabierać.

Audre potaknięciem przyznała bratu rację. Z konia pozbawionego nóg bliźniak zdjął siodło, które z zadowoleniem wcisnął na swojego wierzchowca. Jednak dziewczyna nie mogła się wyprostować. Zareagowała instynktownie, broniła siebie, brata i Kobego, ale nigdy wcześniej nie zabiła człowieka. A teraz zabiła dwóch.

Do jej oczu napłynęły łzy, a trzewiami targnął skurcz. Upadła na czworaka i starała się oddychać głęboko. Czuła jak drży na całym ciele. Żołądek skręcił się boleśnie i jego treść wylądowała na trakcie. Zacisnęła oczy i poddała się konwulsjom wiedząc, że za chwile jej ulży. Czyjaś dłoń spoczywała na jej karku. Na pewno nie królewicza, bo ten także oddawał swój dzisiejszy posiłek leśnej gęstwinie. Mogła więc liczyć na swojego brata.

Jednak to nie była dłoń Audrasa.

Spokojnie zabrzmiał ciężki i mroczny głos Likwidatora. To normalna reakcja na pierwszą ofiarę.

Uniosła głowę ocierając usta rękawem i spojrzała na Borgasa. Ku jej zdziwieniu, w jego oczach dostrzegła nie współczucie, a szacunek. Zdjął dłoń z jej karku i pomógł jej wstać. Audras siedział już na wierzchowcu, a królewicz podnosił się z klęczek. Likwidator pomógł jej podejść do jej konia i wsiąść. Kiedy już wszyscy byli w siodłach, zawrócili.

Musimy zmienić trasę powiedział Borgas. Tam może być ich więcej. No dalej, w galop!

Puścili konie pędem przed siebie. Audre, jeszcze odrobinę zemdlona z trudem trzymała się na grzbiecie, drżącymi dłońmi próbując nie puścić grzywy, bo ona wciąż nie miała siodła. Pędzili, aż konie zaczęły się pienić ze zmęczenia. Stukot kopyt niósł się echem po milczącym lesie aż do zmierzchu.

Gdy w końcu zatrzymali się, nie mieli siły rozbijać właściwego obozowiska, zresztą nie dbali o to. Borgas nie rozpalił ogniska, a Audras zsunął się z siodła, wyciągnął koc z juków i po prostu legł na trawie, tak jak stał. Kobe usiadł pod drzewem, oparłszy się o jego pień i okrył szczelnie. Zmęczona, oszołomiona i niezwykle samotna w tym momencie, nie bardzo wiedziała, co ma ze sobą począć. Nie powiedziała tego na głos, ale potrzebowała, aby ktoś pozwolił jej się wypłakać i uspokoić. Usiadła krzyżując nogi i objęła się ramionami, żeby tak bardzo nie drżeć. Czuła na sobie wzrok królewicza, ale ten nie odezwał się do niej ani słowem. Miała już po dziurki w nosie tego, że on cały czas ją ignoruje. Korzystając z tego, że Audras zasnął snem sprawiedliwego, a Likwidator gdzieś zniknął, zwróciła się do Kobego.

Długo jeszcze mam czekać na jakieś słowo, jaśnie panie? rzuciła, wbijając pytający wzrok w oczy królewicza.

O co ci chodzi? odpowiedział, odwracając twarz.

Nie odzywasz się do mnie od kilku dni. Rozmawiasz normalnie z Audrasem, ale ze mną wcale. Myślałam, że się przyjaźnimy.

Nie powinno cię tu w ogóle być. Usłyszała złość w jego głosie. To moja wyprawa. A skoro tu jesteś, to znaczy, że coś złego się stanie.

Przynoszę ci pecha, Wasza Wysokość?parsknęła.

Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Bez powodu nie przyłączyłabyś się do tej wyprawy. Pewnie znowu miałaś jakieś przeczucie.

Westchnęła. Owszem miała, a nawet więcej niż przeczucie, ale tego mu powiedzieć nie mogła. Królewicz wpatrywał się w nią wyczekująco.

Po prostu martwiłam się o przyjaciela odparła cicho. I o brata. Dla niego wasza rozłąka mogłaby być bardzo...trudna do zniesienia.

Kobe wstał zbierając swój koc, podszedł do Audre i usiadł obok niej, otulając nim siebie i ją. Dziewczyna poczuła, jak jego dłoń przesuwa się po jej plecach wzdłuż talii, chwytając ją mocno i przysuwając do siebie. Poczuła się jednocześnie cudownie jak i niepewnie. Od jego dotyku i bliskości od razu ją odurzyło, jakby wypiła za dużo wina. Z drugiej strony obawiała się, że smukłe palce królewicza natrafią na fałdki jej brzucha, których się trochę wstydziła. On chyba jednak nie zwrócił na to uwagi.

Nie wiedziałem, że umiesz tak walczyć, Audre. Uratowałaś mi dziś życie. Cieszę się, że tu jesteś.

Uniosła głowę i spojrzała w oczy królewicza. Momentalnie zapadła się w sobie, chcąc nie tylko pozostać już tak na zawsze, ale i powiedzieć mu o wszystkim co czuje, choć byłoby to głupie i bardzo nierozważne. Dłoń Kobego pogładziła jej talię delikatnie. Kiedy zbliżył do niej swoją twarz, odwróciła głowę w przeciwną stronę. Bogowie jej świadkami, jak bardzo chciałaby, aby się do niej zbliżył, jednak nie miałoby to prawa bytu.

Likwidator wyłonił się z krzaków w zapadającym już zmroku i rzucił królewiczowi pytające spojrzenie, a ten momentalnie odwinął swoje ramię, które obejmowało Audre. Przyjęła to z westchnieniem tęsknoty. Borgas podał dziewczynie koc, miała więc teraz swój i nie musiała liczyć na czyjąś uprzejmość. Kobe zabrał swoje okrycie, ale oboje ułożyli się obok siebie. Ostatnią rzeczą jaką widziała zasypiając nie były więc krwawe sceny starcia, a szmaragdowe, błyszczące w mroku oczy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro