Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟚.𝟜

    Myśl, że Blankę i Stanleya mogłoby cokolwiek łączyć, zniknęła z mojej głowy równie szybko, co się w niej pojawiła. Była absolutnie niedorzeczna. Potrząsnęłam głową, czując, że kosmyk, który został luźno spuszczony, uderzył mnie w twarz.

    Ponownie ułożyłam wargi w lekkim, uprzejmym uśmiechu i obserwowałam dwójkę bliskich mi osób, która ewidentnie szukała kogoś w tłumie gości. Miałam nadzieję, że mnie. Odwróciłam się, powracając z uwagą do mężczyzn, z którymi jeszcze chwilę wcześniej prowadziłam rozmowę.

    Blanka będzie chciała się tłumaczyć, wiedziałam to. Nie znosiła niedomówień.

    — Czy to nie twój narzeczony, ptaszyno? — zagaił starszy z mężczyzn, sięgając dłonią po mój łokieć. — Z twoją siostrą?

    Zacisnął na nim swoje palce, jakby próbował dodać mi jakiejś otuchy, której wcale nie potrzebowałam. Zerknęłam na jego rękę i poszerzyłam uśmiech, nie chcąc pokazać prawdziwych emocji.

    Nie obawiałam się, że ta dwójka mogłaby być połączona w jakiś romantyczny sposób, ale w mojej głowie pojawiła się uporczywa myśl, że coś musiało się stać. Obawiałam się. Obawiałam się właśnie o kobietę, którą uważałam nie tylko za przyjaciółkę, ale i siostrę. Blanka akceptowała Stanleya, ale nie miałam wątpliwości, że jej romantyczna strona oczekiwała dla mnie czegoś więcej. Szanowała to, że pragnęłam stabilizacji i spokoju, które mi oferował, choć wiem, że marzyła o kimś, kto wyrwie mnie z własnej strefy komfortu. Albo skorupy, jak to miała w zwyczaju mawiać.

    — Tak, udało im się w końcu dotrzeć — potwierdziłam, przesuwając spojrzenie na jego oczy. — Stanley pracuje naprawdę ciężko, by nie spocząć na laurach. Nie lubi być oceniany tylko jako dziedzic fortuny, ceni sobie własne zasługi — wyjaśniłam pospiesznie. — Spotkanie mu się przeciągnęło.

    Nie chciałam go bronić. Wydawało mi się, że nie czułam takiej potrzeby, ale słowa mimowolnie padały spomiędzy moich warg. Nie mogłam tego zatrzymać.

    — Dlatego jest idealny dla Riley, to jej bratnia dusza, ponieważ i ona jest kojarzona z ciężką pracą — wtrącił Thomas, rzucając mi znaczące spojrzenie.

    Przez ułamek sekundy mogłabym nawet twierdzić, że mrugnął do mnie okiem, ale to było tak absurdalne, że porzuciłam tę myśl.

    — Dobrze znasz naszą ptaszynę, prawda? — zapytał biznesmen, unosząc nieznacznie brwi.

    Byłam gotowa zaprzeczyć i potrząsnąć głową dla efektu, ale ograniczyłam się do ciszy. Nie wiedziałam, co tak naprawdę chciał ugrać detektyw, a skoro obiecałam mu pomoc, nie chciałam szkodzić.

    — Poznałem ją, gdy była irytującym dzieciakiem, który ledwo sięgał głową ponad stół. — Nie kłamał.

    Naprawdę po raz pierwszy pojawiłam się w ich domu, będąc jeszcze przedszkolakiem. Z Bradleyem zaprzyjaźniłam się już w piaskownicy i niemalże od razu staliśmy się nierozłączni. Ze starszym z braci sprawa nie była już taka prosta. Odniosłam wrażenie, że od samego początku nie darzył mnie sympatią i nie pomagałam sobie, wymyślając coraz to nowsze psikusy, byleby tylko mu dopiec.

    — Zna również Blankę, tworzymy taką paczkę, która poznała się dawno, dawno temu — podsumowałam, uśmiechając się nieznacznie.

    Thomas pokiwał głową, potwierdzając. Wiedziałam, że informacja ta mogła mu pomóc wkupić się w łaski starszego mężczyzny. Z drugiej stronie właściwie taka była prawda. Czy chcieliśmy tego, czy nie, za sprawą Bradleya byliśmy połączeni.

    — Czym się zajmujesz? — kontynuował swoje przesłuchanie Powell.

    — Niedawno wróciłem do miasta i szukam swojego miejsca, rozglądam się dopiero za pracą — skłamał gładko, wsuwając dłonie do kieszeni swoich materiałowych spodni. — Postanowiłem zacząć od nowa, bliżej ludzi, którzy są mi bliscy.

    — Jeśli szukasz pracy, wpadnij do mojego biura, coś na pewno się znajdzie, przyjaciele Riley, są moimi przyjaciółmi — podsumował, poklepując Toma po plecach. — Teraz wybaczcie, zostawię was z przyjaciółmi — dodał, gestem głowy wskazując nam kierunek, w którym powinniśmy spojrzeć.

    Posłuchaliśmy jego polecenia i zauważyliśmy Blankę, która zmierzała do nas ze Stanleyem.

    — Kochanie — powiedział Stan, wchodząc pomiędzy nas. Jakby nie zauważył Thomasa, którego kojarzył, ale nie mógł znać. — Przepraszam, miałem lekki problem z helikopterem — wyjaśnił, pochylając się, by ucałować moje usta.

    Delikatnie i przelotnie, by nie rozmazać mi makijażu.

    Uśmiechnęłam się do niego nieznacznie, nerwowo, jakbym nie mogła poświęcić mu nawet minuty ze swojej uwagi i rzuciłam pełne niedowierzania spojrzenie przyjaciółce. Złapałam ją za rękę i posłałam przepraszający uśmiech w stronę pozostałej dwójki.

    — Musimy iść do toalety, załatwcie nam drinki — poleciłam i szarpnęłam dłoń Blanki, ciągnąć ją w stronę toalet.

    Martwiłam się o nią, ale nie chciałam robić awantury, nie. Planowałam doprowadzić jej wygląd do porządku, ponieważ prezentowała się dalece od założonej normy. We włosach miała jakieś małe paproszki i liście, a fryzurę zmierzwioną.

    Nie prezentowała się jak osoba, która zamierza być gościem wystawnego przyjęcia, nie. Prędzej jak marny fotograf, który szukał sensacji i czaił się w krzakach. Do pełni obrazu brakowało jej tylko aparatu fotograficznego.

    — Riley, wszystko ci wytłumaczę — zaczęła, jak tylko zatrzasnęły się za nami drzwi. — Tylko…

    — Nie chcę pokrętnych tłumaczeń, spójrz w lustro, głupku! — warknęłam, nie panując nad złośliwym tonem. Moja cierpliwość nie była cechą, którą mogłabym się w tamtym momencie szczycić. Traciłam ją. Z każdą chwilą. Ceniłam sobie prostotę naszej relacji. To, co w sercach i głowie to i na języku. Nie potrzebowałyśmy tajemnic.

    Musiałam się uspokoić. To był wieczór Tracey i Kena. A my stałyśmy w hotelowej łazience, do której każdy mógł wejść i starałyśmy się rozwiązywać jakieś osobiste sprawy.

    Zrobiła to, co jej poleciłam i rozszerzyła ze zdumieniem usta, przybierając przerażoną minę.

    — No właśnie, ogarnij się. Jutro pogadamy, dzisiaj żegnamy rodziców i absolutnie nic nie może tego zniszczyć. Nawet twój tajemniczy facet, którego wciąż jestem ciekawa — oznajmiłam, celując w nią palcem wskazującym. — Idę do mojego partnera, a ty zrób coś ze sobą — dodałam, uśmiechając się złośliwie.

    I nie czekając na jej reakcję, sięgnęłam po liść, który znajdował się w jej włosach. Wyjęłam jeszcze kilka innych dziwnych obiektów i westchnęłam ciężko, nie komentując tego więcej. Planowałam zostawić ją samą, ale jej konspiracyjny szept powstrzymał mnie przed otworzeniem drzwi.

    — Riley, ja… Wydaje mi się, że odkryłam coś ważnego. Naprawdę istotnego.

    Jej roziskrzone spojrzenie, sprawiało, że czułam ciarki na całym ciele. Intuicja podpowiadała mi, że cokolwiek odkryła, nie było to nic przyjemnego.

    — Chciałabym powiedzieć ci o tym wszystkim już teraz, ale nie mogę. Potrzebuję więcej dowodów.

    Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Mojej siostrzyczce najwyraźniej wydawało się, że wpadła na genialny trop.

    — Blanka, do cholery! Powinnaś unikać spotkań z Tommym, bo już ci się wydaje, że jesteś detektywem.

    Miałam ochotę chwycić ją za ramiona i mocno potrząsnąć. Nie podobało mi się to, że kombinowali za moimi plecami. Naprawdę. Jeśli faktycznie Lucyfer zwęszył jakąś grubszą sprawę, nie chciałam, by wciągał w to Blankę.

    — Cieszę się, że przyszedł. Nie byłam pewna, czy skorzysta z mojego zaproszenia — mówi, słodko się przy tym uśmiechając i szturchając mnie łokciem w bok. — Dobrze wygląda, co?

    Jakaś cząstka mnie spodziewała się, że to Blanka go zaprosiła.

    Żałowałam, że w pijackim zwidzie, zdradziłam jej swoją największą słabość, ale nie mogłam tego cofnąć. Przymknęłam oczy i pozwoliłam sobie na kilka głębokich wdechów. Jakoś musiałam to przetrwać.



    Zachwiałam się, z trudem utrzymując równowagę. Właściwie to Blanka, która mnie podtrzymała, uratowała moją twarz przed zderzeniem z chłodną posadzką. Nie powinnam była pić alkoholu, ale nie potrafiłam sobie tego odmówić, zwłaszcza że dzięki temu mogłam wytrącić z równowagi Thomasa, który przerwał nam dobrą zabawę.

    Zmusił Bradleya do wcześniejszego powrotu do domu i porzucenia mnie. Nie mogłam pozwolić mu popsuć sobie wieczoru. Próbował wyciągnąć mnie z imprezy, ale sprawił tylko, że zapragnęłam naprawdę się zabawić. Nie dałam się.

    Blanka wtrąciła się i zapewniła, że to ona się mną zajmie. A ja, by pokazać, że nie zależy mi na jego zdaniu, piłam drinka za drinkiem. Tak jakby mógł to zauważyć, co było durnym założeniem, ponieważ wywlekł brata z domu i tyle ich widziałam.

    Opadłam na łóżko, pozwalając przyjaciółce na zdjęcie mi butów. Wgapiałam się w sufit, a cały pokój zdawał się wirować. Zupełnie tak, jakby umieściła mnie w karuzeli, a nie na wygodnym materacu.

    Czknęłam.

    Niech ktoś zatrzyma karuzelę, do cholery! Ja wysiadam.

    — Wiesz, zdradzę ci pewien sekret — zaczęłam, chichocząc jak głupia. — Od początku liceum podkochuję się w Tommym, jest taki słodki — dodałam, z trudem nad sobą panując. — Niby drań, a jednak…

    — Ri, ciszej! — skarciła mnie dziewczyna, zatykając dłonią moje usta. — Twoi rodzice śpią, a jeśli odkryją, że piłaś, dostaniesz szlaban do końca życia, więc... czekaj, co?! Podoba ci się Thomas?! — pisnęła, rozszerzając ze zdumieniem oczy.

    Ups. Wydało się.



    Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się tego wspomnienia z głowy i ponownie skupiłam całą uwagę na kobiecie.

    — Powinnaś trzymać się od niego z daleka, Blanko. Naprawdę. Jeśli faktycznie coś się dzieje, możesz mi powiedzieć. Może mogłabym to jakoś wyjaśnić — tłumaczyłam powoli, przytulając ją lekko. Byłyśmy w podobnym wieku, ale tuląc ją, czułam, jakbym starała się okiełznać krnąbrne dziecko. Młodszą siostrę.  — Cokolwiek to jest.

    — Jasne, Ri. Jesteś jak huragan. Ty nie wyjaśniasz nieporozumień. Nie bierzesz jeńców.

    Zaśmiałam się bez wesołości i ucałowałam bok jej głowy, odsuwając się.

    — Ogarnij się, a ja wracam do reszty — oznajmiłam i tak po prostu wyszłam z łazienki, rozglądając się.

    Stanleya dostrzegłam niemalże od razu. Na całe moje nieszczęście nadal rozmawiał z Thomasem, chociaż ich nerwowe uśmiechy i gesty, pokazały mi, że to wcale nie był przyjemny dialog.

    Westchnęłam ciężko, wyprostowałam się i powoli skierowałam się do nich, po drodze zabierając z tacy kieliszek z szampanem. Nie mogłam się upić, ale potrzebowałam czegoś, co mogłoby mi pomóc zachować pozę opanowanej.

    Ułożyłam wargi w lekkim, przyjaznym uśmiechu i wypuściłam powoli powietrze, starając się pozbyć niepokoju, który mi towarzyszył.

    Słowa Blanki wcale mnie nie uspokoiły, nie. Wzbudziły tylko mój niepokój, ponieważ tak długo, jak podejrzewałam ją o romans, nie musiałam się o nią bać.

    Pozwoliłam moim myślom odpłynąć, więc nie zarejestrowałam momentu, w którym Tracey dołączyła do mężczyzn.

    Najwyraźniej rozmawiali ze sobą już chwilę.

    — Ri, ptaszyno, właśnie o tobie rozmawialiśmy — oznajmiła moja przyszywana matka, uśmiechając się do mnie serdecznie.

    Objęła mój pas, a drugą dłoń oparła na moim ramieniu.

    — O mnie? — zapytałam, nie kryjąc zaskoczenia.

    — A właściwie o waszym ślubie. Pytałam Stanleya, czy jest jakiś powód, dla którego zwleka z oświadczynami — wyjaśniła, zerkając ukradkiem na Thomasa, który zdawał się zupełnie nie przejmować tą wymianą zdań.

    Przynajmniej tak mogło się wydawać, ale ja zauważyłam żyłkę, która drgała tuż nad linią jego kołnierzyka.

    — Oświadczynami? — powtórzyłam, łudząc się, że coś źle usłyszałam. Nie mieliśmy tego w planach.

    — Tak, mówiłem twojej mamie, że już niedługo naprawię ten niewybaczalny błąd, ponieważ nie mam wątpliwości, że to ciebie chciałbym widzieć u swojego boku, aż do końca moich dni — przyznał Stanley, sięgając po moją rękę.

    Przyciągnął mnie do siebie, uwalniając mnie z uścisku matki i ucałował moje usta, łącząc nasze wargi w dłuższym, nieco czulszym pocałunku.

    Ślub. Mówił o ślubie. Rany boskie!

    Przerzuciłam swoje spojrzenie na tłum gości, by nie zdradzić nikomu własnego niepokoju. Nie chciałam zakładać rodziny. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę na to gotowa i wierzyłam, że Stanley to rozumie. Wydawało mi się, że idziemy w tym samym kierunku, a każde z nas cieszy się z wzajemnego towarzystwa i wsparcia. Mieliśmy cele, do których dążyliśmy. Na mojej liście nie było męża.  

    — To cudowna wiadomość — ucieszyła się Tracey, a ja aż się wzdrygnęłam, na samą myśl o ciężkiej rozmowie, która była nieunikniona. Moje ramiona opadły.

    Wiedziałam, że ta deklaracja zakończyła pewien etap naszego związku. Dobry etap. Nie chciałam zmian. Nie potrzebowałam ich.

    — Przepraszam was na chwilę, ale właśnie kogoś zauważyłam — powiedziałam uprzejmie i już zaczęłam się wycofywać, gdy do moich uszu dobiegł tak znajomy mi głos.

    — Znów uciekasz, Pchło.




Cześć, Pchełki!
Musimy Wam podziękować za sam fakt, że jesteście, za komentarze i całą resztę. Oczywiście liczymy na dalszą aktywność, uwielbiamy Wasze domysły. I ja, osobiście muszę przyznać, że jestem zaskoczona, że przejrzałyście nasz plan, by wzbudzić podejrzenia o romans, brawo Wy. Macie tu kolejną część.
Ściskamy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro