𝟚.𝟜
Myśl, że Blankę i Stanleya mogłoby cokolwiek łączyć, zniknęła z mojej głowy równie szybko, co się w niej pojawiła. Była absolutnie niedorzeczna. Potrząsnęłam głową, czując, że kosmyk, który został luźno spuszczony, uderzył mnie w twarz.
Ponownie ułożyłam wargi w lekkim, uprzejmym uśmiechu i obserwowałam dwójkę bliskich mi osób, która ewidentnie szukała kogoś w tłumie gości. Miałam nadzieję, że mnie. Odwróciłam się, powracając z uwagą do mężczyzn, z którymi jeszcze chwilę wcześniej prowadziłam rozmowę.
Blanka będzie chciała się tłumaczyć, wiedziałam to. Nie znosiła niedomówień.
— Czy to nie twój narzeczony, ptaszyno? — zagaił starszy z mężczyzn, sięgając dłonią po mój łokieć. — Z twoją siostrą?
Zacisnął na nim swoje palce, jakby próbował dodać mi jakiejś otuchy, której wcale nie potrzebowałam. Zerknęłam na jego rękę i poszerzyłam uśmiech, nie chcąc pokazać prawdziwych emocji.
Nie obawiałam się, że ta dwójka mogłaby być połączona w jakiś romantyczny sposób, ale w mojej głowie pojawiła się uporczywa myśl, że coś musiało się stać. Obawiałam się. Obawiałam się właśnie o kobietę, którą uważałam nie tylko za przyjaciółkę, ale i siostrę. Blanka akceptowała Stanleya, ale nie miałam wątpliwości, że jej romantyczna strona oczekiwała dla mnie czegoś więcej. Szanowała to, że pragnęłam stabilizacji i spokoju, które mi oferował, choć wiem, że marzyła o kimś, kto wyrwie mnie z własnej strefy komfortu. Albo skorupy, jak to miała w zwyczaju mawiać.
— Tak, udało im się w końcu dotrzeć — potwierdziłam, przesuwając spojrzenie na jego oczy. — Stanley pracuje naprawdę ciężko, by nie spocząć na laurach. Nie lubi być oceniany tylko jako dziedzic fortuny, ceni sobie własne zasługi — wyjaśniłam pospiesznie. — Spotkanie mu się przeciągnęło.
Nie chciałam go bronić. Wydawało mi się, że nie czułam takiej potrzeby, ale słowa mimowolnie padały spomiędzy moich warg. Nie mogłam tego zatrzymać.
— Dlatego jest idealny dla Riley, to jej bratnia dusza, ponieważ i ona jest kojarzona z ciężką pracą — wtrącił Thomas, rzucając mi znaczące spojrzenie.
Przez ułamek sekundy mogłabym nawet twierdzić, że mrugnął do mnie okiem, ale to było tak absurdalne, że porzuciłam tę myśl.
— Dobrze znasz naszą ptaszynę, prawda? — zapytał biznesmen, unosząc nieznacznie brwi.
Byłam gotowa zaprzeczyć i potrząsnąć głową dla efektu, ale ograniczyłam się do ciszy. Nie wiedziałam, co tak naprawdę chciał ugrać detektyw, a skoro obiecałam mu pomoc, nie chciałam szkodzić.
— Poznałem ją, gdy była irytującym dzieciakiem, który ledwo sięgał głową ponad stół. — Nie kłamał.
Naprawdę po raz pierwszy pojawiłam się w ich domu, będąc jeszcze przedszkolakiem. Z Bradleyem zaprzyjaźniłam się już w piaskownicy i niemalże od razu staliśmy się nierozłączni. Ze starszym z braci sprawa nie była już taka prosta. Odniosłam wrażenie, że od samego początku nie darzył mnie sympatią i nie pomagałam sobie, wymyślając coraz to nowsze psikusy, byleby tylko mu dopiec.
— Zna również Blankę, tworzymy taką paczkę, która poznała się dawno, dawno temu — podsumowałam, uśmiechając się nieznacznie.
Thomas pokiwał głową, potwierdzając. Wiedziałam, że informacja ta mogła mu pomóc wkupić się w łaski starszego mężczyzny. Z drugiej stronie właściwie taka była prawda. Czy chcieliśmy tego, czy nie, za sprawą Bradleya byliśmy połączeni.
— Czym się zajmujesz? — kontynuował swoje przesłuchanie Powell.
— Niedawno wróciłem do miasta i szukam swojego miejsca, rozglądam się dopiero za pracą — skłamał gładko, wsuwając dłonie do kieszeni swoich materiałowych spodni. — Postanowiłem zacząć od nowa, bliżej ludzi, którzy są mi bliscy.
— Jeśli szukasz pracy, wpadnij do mojego biura, coś na pewno się znajdzie, przyjaciele Riley, są moimi przyjaciółmi — podsumował, poklepując Toma po plecach. — Teraz wybaczcie, zostawię was z przyjaciółmi — dodał, gestem głowy wskazując nam kierunek, w którym powinniśmy spojrzeć.
Posłuchaliśmy jego polecenia i zauważyliśmy Blankę, która zmierzała do nas ze Stanleyem.
— Kochanie — powiedział Stan, wchodząc pomiędzy nas. Jakby nie zauważył Thomasa, którego kojarzył, ale nie mógł znać. — Przepraszam, miałem lekki problem z helikopterem — wyjaśnił, pochylając się, by ucałować moje usta.
Delikatnie i przelotnie, by nie rozmazać mi makijażu.
Uśmiechnęłam się do niego nieznacznie, nerwowo, jakbym nie mogła poświęcić mu nawet minuty ze swojej uwagi i rzuciłam pełne niedowierzania spojrzenie przyjaciółce. Złapałam ją za rękę i posłałam przepraszający uśmiech w stronę pozostałej dwójki.
— Musimy iść do toalety, załatwcie nam drinki — poleciłam i szarpnęłam dłoń Blanki, ciągnąć ją w stronę toalet.
Martwiłam się o nią, ale nie chciałam robić awantury, nie. Planowałam doprowadzić jej wygląd do porządku, ponieważ prezentowała się dalece od założonej normy. We włosach miała jakieś małe paproszki i liście, a fryzurę zmierzwioną.
Nie prezentowała się jak osoba, która zamierza być gościem wystawnego przyjęcia, nie. Prędzej jak marny fotograf, który szukał sensacji i czaił się w krzakach. Do pełni obrazu brakowało jej tylko aparatu fotograficznego.
— Riley, wszystko ci wytłumaczę — zaczęła, jak tylko zatrzasnęły się za nami drzwi. — Tylko…
— Nie chcę pokrętnych tłumaczeń, spójrz w lustro, głupku! — warknęłam, nie panując nad złośliwym tonem. Moja cierpliwość nie była cechą, którą mogłabym się w tamtym momencie szczycić. Traciłam ją. Z każdą chwilą. Ceniłam sobie prostotę naszej relacji. To, co w sercach i głowie to i na języku. Nie potrzebowałyśmy tajemnic.
Musiałam się uspokoić. To był wieczór Tracey i Kena. A my stałyśmy w hotelowej łazience, do której każdy mógł wejść i starałyśmy się rozwiązywać jakieś osobiste sprawy.
Zrobiła to, co jej poleciłam i rozszerzyła ze zdumieniem usta, przybierając przerażoną minę.
— No właśnie, ogarnij się. Jutro pogadamy, dzisiaj żegnamy rodziców i absolutnie nic nie może tego zniszczyć. Nawet twój tajemniczy facet, którego wciąż jestem ciekawa — oznajmiłam, celując w nią palcem wskazującym. — Idę do mojego partnera, a ty zrób coś ze sobą — dodałam, uśmiechając się złośliwie.
I nie czekając na jej reakcję, sięgnęłam po liść, który znajdował się w jej włosach. Wyjęłam jeszcze kilka innych dziwnych obiektów i westchnęłam ciężko, nie komentując tego więcej. Planowałam zostawić ją samą, ale jej konspiracyjny szept powstrzymał mnie przed otworzeniem drzwi.
— Riley, ja… Wydaje mi się, że odkryłam coś ważnego. Naprawdę istotnego.
Jej roziskrzone spojrzenie, sprawiało, że czułam ciarki na całym ciele. Intuicja podpowiadała mi, że cokolwiek odkryła, nie było to nic przyjemnego.
— Chciałabym powiedzieć ci o tym wszystkim już teraz, ale nie mogę. Potrzebuję więcej dowodów.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Mojej siostrzyczce najwyraźniej wydawało się, że wpadła na genialny trop.
— Blanka, do cholery! Powinnaś unikać spotkań z Tommym, bo już ci się wydaje, że jesteś detektywem.
Miałam ochotę chwycić ją za ramiona i mocno potrząsnąć. Nie podobało mi się to, że kombinowali za moimi plecami. Naprawdę. Jeśli faktycznie Lucyfer zwęszył jakąś grubszą sprawę, nie chciałam, by wciągał w to Blankę.
— Cieszę się, że przyszedł. Nie byłam pewna, czy skorzysta z mojego zaproszenia — mówi, słodko się przy tym uśmiechając i szturchając mnie łokciem w bok. — Dobrze wygląda, co?
Jakaś cząstka mnie spodziewała się, że to Blanka go zaprosiła.
Żałowałam, że w pijackim zwidzie, zdradziłam jej swoją największą słabość, ale nie mogłam tego cofnąć. Przymknęłam oczy i pozwoliłam sobie na kilka głębokich wdechów. Jakoś musiałam to przetrwać.
Zachwiałam się, z trudem utrzymując równowagę. Właściwie to Blanka, która mnie podtrzymała, uratowała moją twarz przed zderzeniem z chłodną posadzką. Nie powinnam była pić alkoholu, ale nie potrafiłam sobie tego odmówić, zwłaszcza że dzięki temu mogłam wytrącić z równowagi Thomasa, który przerwał nam dobrą zabawę.
Zmusił Bradleya do wcześniejszego powrotu do domu i porzucenia mnie. Nie mogłam pozwolić mu popsuć sobie wieczoru. Próbował wyciągnąć mnie z imprezy, ale sprawił tylko, że zapragnęłam naprawdę się zabawić. Nie dałam się.
Blanka wtrąciła się i zapewniła, że to ona się mną zajmie. A ja, by pokazać, że nie zależy mi na jego zdaniu, piłam drinka za drinkiem. Tak jakby mógł to zauważyć, co było durnym założeniem, ponieważ wywlekł brata z domu i tyle ich widziałam.
Opadłam na łóżko, pozwalając przyjaciółce na zdjęcie mi butów. Wgapiałam się w sufit, a cały pokój zdawał się wirować. Zupełnie tak, jakby umieściła mnie w karuzeli, a nie na wygodnym materacu.
Czknęłam.
Niech ktoś zatrzyma karuzelę, do cholery! Ja wysiadam.
— Wiesz, zdradzę ci pewien sekret — zaczęłam, chichocząc jak głupia. — Od początku liceum podkochuję się w Tommym, jest taki słodki — dodałam, z trudem nad sobą panując. — Niby drań, a jednak…
— Ri, ciszej! — skarciła mnie dziewczyna, zatykając dłonią moje usta. — Twoi rodzice śpią, a jeśli odkryją, że piłaś, dostaniesz szlaban do końca życia, więc... czekaj, co?! Podoba ci się Thomas?! — pisnęła, rozszerzając ze zdumieniem oczy.
Ups. Wydało się.
Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się tego wspomnienia z głowy i ponownie skupiłam całą uwagę na kobiecie.
— Powinnaś trzymać się od niego z daleka, Blanko. Naprawdę. Jeśli faktycznie coś się dzieje, możesz mi powiedzieć. Może mogłabym to jakoś wyjaśnić — tłumaczyłam powoli, przytulając ją lekko. Byłyśmy w podobnym wieku, ale tuląc ją, czułam, jakbym starała się okiełznać krnąbrne dziecko. Młodszą siostrę. — Cokolwiek to jest.
— Jasne, Ri. Jesteś jak huragan. Ty nie wyjaśniasz nieporozumień. Nie bierzesz jeńców.
Zaśmiałam się bez wesołości i ucałowałam bok jej głowy, odsuwając się.
— Ogarnij się, a ja wracam do reszty — oznajmiłam i tak po prostu wyszłam z łazienki, rozglądając się.
Stanleya dostrzegłam niemalże od razu. Na całe moje nieszczęście nadal rozmawiał z Thomasem, chociaż ich nerwowe uśmiechy i gesty, pokazały mi, że to wcale nie był przyjemny dialog.
Westchnęłam ciężko, wyprostowałam się i powoli skierowałam się do nich, po drodze zabierając z tacy kieliszek z szampanem. Nie mogłam się upić, ale potrzebowałam czegoś, co mogłoby mi pomóc zachować pozę opanowanej.
Ułożyłam wargi w lekkim, przyjaznym uśmiechu i wypuściłam powoli powietrze, starając się pozbyć niepokoju, który mi towarzyszył.
Słowa Blanki wcale mnie nie uspokoiły, nie. Wzbudziły tylko mój niepokój, ponieważ tak długo, jak podejrzewałam ją o romans, nie musiałam się o nią bać.
Pozwoliłam moim myślom odpłynąć, więc nie zarejestrowałam momentu, w którym Tracey dołączyła do mężczyzn.
Najwyraźniej rozmawiali ze sobą już chwilę.
— Ri, ptaszyno, właśnie o tobie rozmawialiśmy — oznajmiła moja przyszywana matka, uśmiechając się do mnie serdecznie.
Objęła mój pas, a drugą dłoń oparła na moim ramieniu.
— O mnie? — zapytałam, nie kryjąc zaskoczenia.
— A właściwie o waszym ślubie. Pytałam Stanleya, czy jest jakiś powód, dla którego zwleka z oświadczynami — wyjaśniła, zerkając ukradkiem na Thomasa, który zdawał się zupełnie nie przejmować tą wymianą zdań.
Przynajmniej tak mogło się wydawać, ale ja zauważyłam żyłkę, która drgała tuż nad linią jego kołnierzyka.
— Oświadczynami? — powtórzyłam, łudząc się, że coś źle usłyszałam. Nie mieliśmy tego w planach.
— Tak, mówiłem twojej mamie, że już niedługo naprawię ten niewybaczalny błąd, ponieważ nie mam wątpliwości, że to ciebie chciałbym widzieć u swojego boku, aż do końca moich dni — przyznał Stanley, sięgając po moją rękę.
Przyciągnął mnie do siebie, uwalniając mnie z uścisku matki i ucałował moje usta, łącząc nasze wargi w dłuższym, nieco czulszym pocałunku.
Ślub. Mówił o ślubie. Rany boskie!
Przerzuciłam swoje spojrzenie na tłum gości, by nie zdradzić nikomu własnego niepokoju. Nie chciałam zakładać rodziny. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę na to gotowa i wierzyłam, że Stanley to rozumie. Wydawało mi się, że idziemy w tym samym kierunku, a każde z nas cieszy się z wzajemnego towarzystwa i wsparcia. Mieliśmy cele, do których dążyliśmy. Na mojej liście nie było męża.
— To cudowna wiadomość — ucieszyła się Tracey, a ja aż się wzdrygnęłam, na samą myśl o ciężkiej rozmowie, która była nieunikniona. Moje ramiona opadły.
Wiedziałam, że ta deklaracja zakończyła pewien etap naszego związku. Dobry etap. Nie chciałam zmian. Nie potrzebowałam ich.
— Przepraszam was na chwilę, ale właśnie kogoś zauważyłam — powiedziałam uprzejmie i już zaczęłam się wycofywać, gdy do moich uszu dobiegł tak znajomy mi głos.
— Znów uciekasz, Pchło.
Cześć, Pchełki!
Musimy Wam podziękować za sam fakt, że jesteście, za komentarze i całą resztę. Oczywiście liczymy na dalszą aktywność, uwielbiamy Wasze domysły. I ja, osobiście muszę przyznać, że jestem zaskoczona, że przejrzałyście nasz plan, by wzbudzić podejrzenia o romans, brawo Wy. Macie tu kolejną część.
Ściskamy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro