𝟚.𝟚
Wbrew pozorom w mieszkaniu pani Bomer spędziłam niewiele ponad godzinę. Uwielbiałam w niej to, jak udawała, że wcale nie widzi moich problemów, czy tego, że ją okłamuję. Była w pełni świadoma większości spraw, o których nie chciałam mówić. Nie ciągnęła mnie za język, po prostu była, popijała herbatkę i nie oczekiwała ode mnie niczego więcej, niż obecności.
To już było ogromnym plusem. Była.
Nie chciałam jednak roztrząsać tego tematu, dlatego też zakręciłam wodę pod prysznicem i opuściłam kabinę, sięgając po ręcznik. Owinęłam nim ciało, a drugim osuszyłam włosy, pozwalając im swobodnie opaść na ramiona.
Nie było późno, ale wcześnie również nie. Wiedziałam, że Stanley wstanie lada moment, a jeśli tak się nie stanie, to powinnam go obudzić.
Pchnęłam drzwi od łazienki, chcąc opuścić pomieszczenie, ale nie do końca mi to wyszło, ponieważ poleciały one zbyt lekko, a ja za nimi. Wylądowałam centralnie w ramionach ciemnoskórego mężczyzny, który objął mnie ciasno, nie pozwalając mi upaść. Najwyraźniej i on chciał wejść do łazienki.
— Cześć, Riri — powitał mnie nieco zachrypniętym, zdecydowanie seksownie brzmiącym tonem. I uśmiechnął się do mnie samymi kącikami ust, zatrzymując spojrzenie swoich ciemnych oczu na mojej twarzy. — Nie poczekałaś na mnie z kąpielą — zauważył nieco zawiedziony, łapiąc mokry kosmyk moich niesfornych włosów między palce.
Odsunął go z mojej twarzy, pochylił się do mnie, niwelując sporą odległość, która nas dzieliła i przytknął wargi do moich. Pocałował mnie powoli, czule, nie spiesząc się nigdzie, ale zdecydowanie z pełną delikatnością, która często mu towarzyszyła, a czego nikt się po nim nie spodziewał.
Złoty chłopiec imperium Allenów powinien być twardy, skoncentrowany i ambitny. Oczywiście, te cechy idealnie pasowały do Stanleya, ale jednocześnie potrafił być opiekuńczy, troskliwy i w pełni skupiony na innych, jeśli tego wymagała sytuacja.
Odchyliłam głowę, posłałam w jego kierunku przyjazny uśmiech i skrzyżowałam nasze spojrzenia.
— Zrobię śniadanie, ty się umyj, zjemy razem i...
— Podrzucę cię do domu, a później pojadę na lotnisko — dokończył za mnie, przerywając mi. — Tak jest, pani kapitan — dorzucił nieco żartobliwie i uwolnił mnie ze swojego uścisku.
— Świetnie, że znasz nasz plan — skomentowałam, kierując się w stronę sypialni, gdzie znajdowały się moje ubrania.
Musiałam najpierw się ubrać, chociaż wątpiłam, by mężczyźnie jakoś specjalnie przeszkadzał mój negliż w kuchni.
— Rozmawiałem już dzisiaj z asystentką, pięknie ją przygotowałaś do tej pracy — zażartował, przypominając mi tym samym, że to ja tak naprawdę zatrudniłam Emily w jego firmie.
Nie chciałam ingerować w to, jak pracował, ani tym bardziej z kim, aczkolwiek tak po prostu wyszło. Jego wcześniejsza asystentka uznała, że pora na zmiany i musiał szybko znaleźć kogoś, kto byłby w stanie zaakceptować nieregularnie godziny pracy, dziwne polecenia, a nawet mieć szósty zmysł, pozwalający na zrozumienie pracodawcy bez słów.
— Podziękujesz mi później! — krzyknęłam jeszcze, nim usłyszałam trzask zamykanych drzwi.
Nie odwróciłam się. Byłam pewna, że Stanley miał zamiar wziąć szybki prysznic i ogolić się, więc ja miałam chwilę czasu na ubranie się i zrobienie śniadania.
Nie byłam jakimś wybitym kucharzem, ale potrafiłam przygotować całkiem smaczne posiłki. Na całe szczęście wtedy nie musiałam. Stella upiekła kilka rodzajów bułeczek, więc musiałam tylko zrobić kawę, ułożyć wszystko na stole, dodać konfitury, upiec kilka tostów i wszystko było gotowe. Zajęło mi to raptem piętnaście minut, a kolejne czterdzieści straciliśmy na zjedzenie tego wszystkiego i zebranie się do drogi.
Wiedziałam, że poranne korki, które były stałym elementem naszego ukochanego miasta, drażniły Stanleya, ponieważ nie mógł w pełni wykorzystać potencjału swojego samochodu. Uwielbiał szybką jazdę, więc w jego garażu stało kilka naprawdę wyjątkowych modeli, ale to czarny, przypominający drapieżną bestię Aston Martin DB9 był jego faworytem. Często, gdy zmuszeni byliśmy do pojawienia się w jakimś kurorcie wypoczynkowym, Stanley wybierał opcję jazdy samochodem, zamiast podróży helikopterem, tylko po to, by móc poszaleć na szosie.
Nie narzekałam nigdy na jego styl jazdy. Bradley jeździł podobnie, tłumacząc wszystkim dookoła, że chciał umrzeć, tak jak żył, szybko. Udało mu się to, niestety. I chociaż był zbyt młody, wiedziałam, że wszystkie lata przeżył dokładnie tak, jak pragnął. Był szczęśliwy i spełniony.
Skrzywiłam się lekko, na tę myśl, nie chcąc dręczyć się wspomnieniami i przeniosłam wzrok na boczną szybę, obserwując mijane budynki.
— Coś nie tak, kochana? — zapytał Stanley, zerkając na mnie kątem oka.
Trzeba mu było przyznać, że był spostrzegawczy, ale na całe szczęście, w ciągu ostatnich kilku lat nauczył się, że pewnych rzeczy powinien nie widzieć. Nie życzyłam sobie tego. Nie lubiłam się tłumaczyć ani zwierzać. I akceptował to.
— Nie, nie — pospiesznie zaprzeczyłam, kręcąc przy tym głową, a kosmyki moich włosów uderzyły w moją twarz, otrzeźwiając mnie nieco. — Wszystko w jak najlepszym porządku, po prostu myślałam o nowym kliencie. Muszę wymyślić coś, co zwali go z nóg — dodałam, wcale nie kłamiąc.
Musiałam to zrobić, ponieważ praca była dla mnie naprawdę ważna.
— Na pewno ci się uda, jesteś najlepsza — skomentował, posyłając mi szczery, pełen pewności uśmiech.
Pokiwałam głową, odwzajemniłam jego gest i oparłam dłoń na jego udzie, lekko je ściskając.
— O której dotrzesz na przyjęcie? — zapytałam, przypominając sobie, że Stan dopiero miał lecieć na spotkanie, które mogło potrwać znacznie dłużej, niż byśmy sobie tego oboje życzyli.
— Spóźnię się, coś około dwóch godzin? Będę o dwudziestej drugiej, może chwilę po — odpowiedział spokojnie, włączając kierunkowskaz, by móc zaparkować tuż pod drzwiami do budynku, w którym mieścił się mój penthouse. — Do zobaczenia wieczorem, przysłać po ciebie kierowcę czy...
— Dam radę, dziękuję — wtrąciłam, domyślając się, o co chciał zapytać. Uśmiechnęłam się do niego najpiękniej, jak tylko potrafiłam i odpięłam pas, pochylając się w jego kierunku. — Baw się dobrze, zwal gościa z nóg i wracaj szybko, do zobaczenia — dodałam, całując przelotnie kącik jego ust.
— Do później, kochanie — odparł, spoglądając na mnie ostatni raz.
Jeszcze jakiś czas temu wyszedłby z samochodu i otworzył mi drzwi, ale wyjaśniłam mu, że świat się nie zwali, jeśli czasami mnie nie odprowadzi. Zwłaszcza gdy musiał się spieszyć.
Machnęłam mu jeszcze ręką na pożegnanie, gdy włączał się z powrotem do ruchu i udałam się w stronę drzwi, uśmiechając się z oddali do portiera.
— Cześć, Rowan! — powitałam go, dziękując mu skinieniem głowy za otworzenie drzwi.
— Dzień dobry, panno Reed! Wygląda pani olśniewająco! Miłego dnia — odkrzyknął za mną, odprowadzając mnie wzrokiem, aż do windy.
Zaśmiałam się cicho, perliście i zniknęłam za metalowymi drzwiami, wybierając odpowiedni przycisk.
Moje życie nie było złe. Moje życie po prostu było zaplanowane od a do z i podobało mi się to. Tak długo, jak miałam kontrolę, tak długo byłam pewna, że nic nie mogło mnie zaskoczyć.
Weszłam do domu, odstawiłam torebkę na blat stołu, wcześniej wygrzebując z niej komórkę. Odnalazłam numer Blanki i nacisnęłam ekran, chcąc się z nią połączyć.
Nie odebrała, co było dziwne, ale najwyraźniej była zajęta.
Wysłałam jej wiadomość, proponując jej wspólne przygotowanie do wyjścia i bankietu przy butelce wina.
Skierowałam się do garderoby, gdzie na wieszaku, ukryta pod ochronnym materiałem wisiała moja sukienka. Rozsunęłam suwak i wyjęłam ją, oceniając.
Była piękna. Długa, na cienkich ramiączkach, z głębokim wycięciem na plecach. Obcisła tam, gdzie powinna, leżąca na mnie niczym druga skóra. Wiedziałam to, ponieważ już miałam okazję ją przymierzyć jakiś czas temu. Uśmiechnęłam się pod nosem, kręcąc głową, ponieważ nie sądziłam, że Blanka zdecyduje się wybrać dla mnie akurat tę suknię. Byłam pewna, że to była jej sprawka, a nie znajomej projektantki. Mimo to nie miałam czasu na kłótnie, że strój ten jest zbyt seksowny.
Westchnęłam cicho, słysząc sygnał telefonu.
„Wybacz, kochana, ale mam coś do załatwienia, spotkamy się na miejscu. Wizażystka i fryzjer będą u Ciebie o siedemnastej. Całuję 😘!"
Wywróciłam teatralnie oczami, ponieważ Blanka zazwyczaj towarzyszyła mi w takich czynnościach. We dwie było znacznie prościej, ale zawsze musiał być ten pierwszy raz. Wiedziałam, że życie rewidowało pewne przyzwyczajenia i nawyki, a ja miałam wrażenie, że ostatnio moja przyjaciółka znikała coraz częściej, pod dziwnymi pretekstami.
Nie potrafiłam tylko zrozumieć, dlaczego jej nowy chłopak był taką tajemnicą, ale wolałam poczekać, aż sama przyzna się do obecności kogoś takiego w jej życiu. Kochałam ją i wiedziałam, że w odpowiednim momencie sama wszystko mi powie. Taka była. Wieczna gaduła. A ja byłam naprawdę cierpliwą osobą.
***
Manhattan od zawsze mnie przyciągał. Podobało mi się to, jak pięknie prezentował się wieczorem, zatłoczony, tętniący życiem. Empire Hotel idealnie nadawał się do tego, by z jego dachu podziwiać zapierające dech w piersiach zachody słońca. Żałowałam, że przyjęcie pożegnalne Kennetha i Tracey nie odbywa się w sezonie. Byłam nawet pewna, że gdyby pogoda chociaż trochę nam sprzyjała, zorganizowałabym im wspaniałe pożegnanie. Moglibyśmy zarezerwować cały dach na tę okoliczność, by skorzystać ze skromnego, ale urokliwego basenu i tarasu, które oferował hotel. Jednakże mroźne, listopadowe powietrze sprawiało, że nie chciało się spędzać na zewnątrz zbyt wiele czasu.
Podziękowałam taksówkarzowi, który zatrzymał się tuż przy wejściu do budynku i zapłaciwszy odpowiednią sumę, udałam się czym prędzej do hotelu. Chłodny wiatr wywoływał dreszcze na mojej szyi, a ja skarciłam się w myślach za to, że dałam się namówić na cienki płaszczyk i delikatny szal, które pasowały do sukienki, ale nijak nie były przystosowane do tej pory roku.
Planowałam zostać w hotelu do rana, więc od razu ruszyłam w stronę recepcji, by potwierdzić swoją rezerwację i odebrać kartę od jednego z tutejszych pokoi, gdzie chciałam podrzucić swoją podręczną torbę przed uroczystością. Widziałam, że w holu już zbierają się znajome twarze, ale nigdzie nie mogłam dostrzec Blanki. Spodziewałam się, że będzie tu przede mną, by wspólnie z rodzicami witać gości przy wejściu do restauracji. W końcu to ona najbardziej przykładała się do organizacji całej imprezy. Tymczasem żadna z nas nie dotarła na czas. Ja dlatego, że walczyłam z oszałamiająco rządzącym się fryzjerem i równie upartą makijażystką, a Blanka? Cóż. Kolejny raz zastanawiałam się, jak bardzo moja przyjaciółka zadurzyła się tym razem, skoro spóźniła się na przyjęcie pożegnalne własnych rodziców i próbowałam powstrzymać zdradzieckiego węża strachu, próbującego chwycić mnie za gardło i podstępnie wedrzeć się do moich myśli. Chciałam wierzyć, że to będzie miły wieczór. Że udało się nam go dobrze zaplanować. Tracey i Kenneth zasługiwali na wspaniałe pożegnanie.
Gdy tylko recepcjonistka wręczyła mi kartę magnetyczną do mojego pokoju, szybko jej podziękowałam, nie siląc się przy tym na zbędne uprzejmości i ruszyłam biegiem do windy. Przeklinając pod nosem zbyt obcisłą jak na mój gust sukienkę i szalenie wysokie szpilki, wpadłam niczym burza do pokoju, rzuciłam torbę na łóżko i wygrzebałam z niej kopertówkę, nie zwracając uwagi na bałagan, jaki po sobie zostawiłam. Czas pędził nieubłaganie, więc nie miałam okazji podziwiać pomieszczenia zbyt długo. Zatrzasnęłam drzwi, wzięłam głęboki, powolny wdech, mając nadzieję, że byłam gotowa na to przyjęcie i ruszyłam z powrotem na dół.
Nie chodziło o obecność tak wielu osób dookoła, ponieważ przyzwyczaiłam się do takich imprez, a o fakt, że ludzie, którzy podjęli się trudu bycia moimi prawnymi opiekunami, wyjeżdżali. Trochę mnie to przytłaczało. Ich rejs miał trwać jakieś pół roku, ale jednak gdzieś z tyłu czaszki tłukła mi się wiadomość, że nie będę mogła liczyć na ich pomoc w każdym momencie. Rzadko wykorzystywałam tę opcję, ponieważ zawsze chciałam być niezależna i samodzielna, ale świadomość, że Ken był gotowy w każdej chwili mnie wesprzeć, pomagała.
Wypuściłam powoli powietrze spomiędzy warg i poprawiłam zbłąkany kosmyk włosów, odrzucając go z czoła i odwróciłam się gwałtownie, żałując tego już w ciągu kilku sekund.
Zderzyłam się z czymś twardym i tylko cudem, a raczej dzięki refleksowi intruza, nie przewróciłam się. Uniosłam głowę, zamierzając podziękować za ratunek i przeprosić, ponieważ winna byłam ja, przez swoje rozkojarzenie. I zamarłam, gdy mój wzrok skrzyżował się z jego czekoladowymi tęczówkami. Przełknęłam cicho ślinę, niemalże dławiąc się nią, ponieważ zdawała się tworzyć gulę w moim gardle.
Lucyfer. We własnej osobie. Nie sądziłam, że mogłabym mieć, aż takiego pecha, by wpadać na niego tak wiele razy, w tak krótkim czasie, ale najwyraźniej los lubił sobie ze mnie kpić.
Lucyfer.
Ciemne włosy. Ślad ciemnego zarostu na szczęce. Czarny smoking i ciemne spojrzenie, jakże przenikliwych oczu. Cholerny diabeł. We własnej osobie. Przezwisko pasowało do niego idealnie.
Wystarczyło na niego spojrzeć, by mieć ochotę grzeszyć.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Nie byłam gotowa na to spotkanie. Na rozmowę z nim. Na konfrontację.
Uniosłam dłonie w górę, w geście poddania, potrząsnęłam kolejny raz głową i po prostu uciekłam, jakby goniło mnie stado wilków, ponieważ nie mogłam tam zostać.
Poczucie winy przygniatało moją klatkę piersiową niczym uciążliwy głaz, a zdradzieckie łzy cisnęły się pod powieki, chcąc uciec i wyznaczyć sobie ścieżkę cierpienia wzdłuż moich policzków.
Nie mogłam na to pozwolić.
Mrugałam gwałtownie, pospiesznie i niemalże biegłam w kierunku wind.
Uciekałam.
W uciekaniu byłam naprawdę dobra.
Doceniłam trwałość i ilość lakieru, którym fryzjer spryskał moje włosy. Wiedziałam, że makijaż jest równie profesjonalny, co moja fryzura, ale zdradzieckie wypieki spowodowane biegiem i tak były widoczne. Nie przeszkodziło mi to jednak w tym, by wesprzeć moich przybranych rodziców, którzy rozpoczęli już swoją ceremonię powitalną. Zawsze to robili. Niezależnie od tego, czy organizowali wystawne przyjęcie, święta, urodziny, czy zwyczajne wieczorne spotkanie towarzyskie we własnym domu, niezmienne witali gości w wejściu, by z każdym zamienić chociażby słówko.
— Pięknie wyglądasz, ptaszyno — powiedział Ken, przytulając mnie przy tym subtelnie, natomiast Tracey zawsze śmielej okazywała swoje uczucia, więc nie zdziwiłam się, gdy jej dłonie spoczęły na moich policzkach, które chwilę później dokładnie wycałowała.
— Dobrze, że udało ci się dotrzeć, skarbie.
— Okropne korki — mruknęłam tylko, nie chcąc komentować męki, którą być może nieświadomie albo też z pełną premedytacją zgotowała mi Blanka.
Przybrałam maskę perfekcyjnej, przybranej córki i mimo wszystko zamierzałam ją utrzymać do końca tej nocy.
Przedstawienie czas zacząć.
Cześć, Pchełki!
Dziękujemy za Waszą obecność, komentarze, gwiazdki i wyświetlenia. Jesteście booscy, serio. Oczywiście, standardowo przypominamy, że nie gryziemy i czekamy na informację, jak wrażenia po tym rozdziale?
Ściskamy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro