𝟙𝟝.𝟙
"TYLKO BOJE SIĘ O CIEBIE, ŻE CIĘ KIEDYŚ STRACĘ
I KIEDY O TYM MYŚLĘ, TO ROBI SIĘ INACZEJ.
BOJE SIĘ O CIEBIE, ŻE CIĘ KIEDYŚ STRACĘ.
NIE CHCĘ NIC TU ZMIENIAĆ. NIE CHCĘ NIC INACZEJ."
Obudziłam się z poczuciem, że ból głowy, który towarzyszył mi nieustannie od dłuższego czasu, przybrał na sile. Nic nie było w stanie go powstrzymać, a piętrzące się w moim życiu dramaty, nie ułatwiały mi funkcjonowania. Miałam wrażenie, że zbliżam się do ogromnej góry lodowej z niesamowitym impetem i dosłownie sekundy dzieliły mnie od kompletnej katastrofy.
Właściwie... Powoli było mi już wszystko jedno. Nie zależało mi na tym, by przetrwać, wytrzymać. Chciałam tylko, by w końcu ktoś położył kres mojej męce. Oczywiście, chciałam wierzyć, że Blanka jest cała i zdrowa, że wróci, ale przestawałam ufać temu, że doczekam tego szczęśliwego zakończenia. A właściwie, że moje zdrowie psychiczne to wytrzyma. Byłam na skraju załamania. Dzieliły mnie od niego dosłownie resztki sił.
Tommy jeszcze spał, gdy wymykałam się z jego tymczasowego mieszkania ukradkiem. Doceniłam to, że po wyjściu z imprezy pożegnalnej Normana, nie odstawił mnie do apartamentu Stanleya, ale obawiałam się, że ranek mógł przynieść nam jedynie poczucie niezręczności, jakąś zupełnie niepotrzebną porcję rozczarowania. Nie chciałam niczego zmieniać, chociaż ta dramatyczna część mnie, wciąż szeptała, że tak nie może zostać. Zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Powinnam podjąć w końcu jakąś decyzję, ale nie potrafiłam się na to zdobyć.
Jeszcze kilka dni temu byłam przekonana, że w moim życiu uczuciowym w końcu obrałam właściwy kierunek. Przecież wybrałam Stanleya. Stabilizację, poczucie bezpieczeństwa i brak większych dramatów. Miałam tego świadomość. Właściwie byłam tego pewna. Ale za każdym razem, gdy Thomas pojawiał się na horyzoncie, docierało do mnie, że tak naprawdę nic nie zdecydowałam, ponieważ nie potrafiłam dać mu odejść.
Trzymałam go więc na dystans. Na tyle blisko, by w razie potrzeby mógł mnie uchronić przed upadkiem, lecz na tyle daleko, by nie mógł mnie schwytać i zatrzymać na zawsze, dopóki sama o tym nie zadecyduję. Jeszcze do niedawna mogłam balansować na krawędzi — pomiędzy tym, czego chciało serce, a tym czego żądał umysł. Ostatnie wydarzenia zmieniały jednak wszystko.
Nagle Stanley nie było już taki kryształowy, za jakiego go uważałam, a jego na pozór idealna rodzina zaczynała wręcz mnie odrzucać. Z każdą minutą spędzoną w towarzystwie Thomasa, zadawałam sobie pytanie, czy naprawdę potrafię wybrać między nimi i czy ciemna strona Stanleya, którą coraz wyraźniej dostrzegałam, jest dla mnie do zaakceptowania.
Czy jestem w stanie żyć z którymkolwiek z nich, albo bez jednego z nich?
Nie było mnie na tyle. Nie istniał nawet cień szansy na to, bym umiała przeżyć w świecie bez Thomasa. Rozleciałam się na miliardy kawałków po śmierci jego brata, ale tego nie byłabym już w stanie przetrwać.
A taki był plan. Tak miało być. Obiecał pomóc mi rozwiązać problemy i zniknąć. I chociaż byłam przerażona na samą myśl, nie mogłam zdobyć się na to, by poprosić go, by został. Nie był właściwym wyborem. Nigdy. Chociaż serce usilnie próbowało przekonać rozum, że było inaczej. Dla serca to zawsze był Thomas. Nie potrafiłam ignorować już tego faktu.
Thomas zawsze oznaczał dramaty, zbyt wiele emocji i niepewność. Szybkie bicie serca, miliony wylanych łez i przeszłość. Thomas był przeszłością. Musiałam się z tym pogodzić. Definitywnie. Z drugiej strony mogłam być przy nim pewna jednego — nigdy by mnie nie okłamał, nawet w słusznej sprawie. Był do bólu szczery i prawdziwy. To właśnie odróżniało go od Stanleya i miałam wrażenie, że dyskwalifikowało jego przeciwnika.
Moje wczesne pojawienie się w firmie nie było niczym niezwykłym. Żyłam tym miejscem. Bywały tygodnie, gdzie za łóżko służyła mi kanapa w gabinecie i nigdy na to nie narzekałam. W pracy odnajdywałam ukojenie. Zyskiwałam kontrolę, której na próżno można było doszukiwać się w moim życiu. Przynajmniej do czasu. Teraz otwierałam drzwi swojego biura z głośnym, ciężkim westchnieniem, zupełnie niegotowa na to, co mógł przynieść kolejny dzień.
Firma bez taty i Blanki nie była już tym samym miejscem. Czułam głównie pustkę.
Nie spodziewałam się jednak, że zza mojego biurka wyskoczy, jak oparzona Samantha, rozsypując przy tym wszystkie wizytówki, które upchnęłam dzień wcześniej w prowizorycznym wizytowniku.
— O, matko! — krzyknęła, demonstracyjnie przykładając dłoń do klatki piersiowej, po stronie serca. — Nie spodziewałam się ciebie tutaj o tej porze.
Zabawne, bo to ona znajdowała się w moim gabinecie, gdzie właściwie nikt nie miał wstępu bez mojego pozwolenia. Nikt bezkarnie nie buszował przecież w biurze własnego przełożonego. Z trudem powstrzymałam się od skrzywienia. Przez moment rozważałam nawet, czy w pomieszczeniu nie ma ukrytej kamery, bo przecież tak absurdalnie głupia sytuacja nie mogła mieć miejsca.
— To chyba moja kwestia, nie uważasz? Co ty tutaj robisz? Z moim laptopem, Sammy?
Bardzo lubiłam używać zdrobnienia jej imienia, co nigdy ewidentnie się jej nie podobało. Nie rozumiałam, dlaczego ta kobieta jeszcze z nami współpracowała. Jedyną osobą, która potrafiła się z nią porozumieć, był George. Mój kuzyn wydalał się ślepy na jej zniesmaczone miny i głuchy na te wszystkie niestosowne komentarze, które bez większego namysłu z siebie wypluwała. Wciąż miałam nadzieję, że ich drogi się rozejdą. Razem stanowili naprawdę mieszankę wybuchową, a ja... Miałam już dość atrakcji w swoim życiu.
George’a nie chciałam się pozbywać, więc liczyłam na to, że ona wkrótce zniknie. Od samego początku działała na mnie jak płachta na byka. Zawsze, jawnie pokazywała, że uważa mnie niewartą mojej pozycji. I nic się nie zmieniło po tym, gdy przejęłam władzę w agencji.
— Moja drukarka się zepsuła, więc pomyślałam, że skorzystam z twojej. Ta sprzątaczka mnie wpuściła. To w końcu nic wielkiego, prawda? Twoje biuro było najbliżej. To sprzęt firmowy... Zresztą masz hasło. Także... I tak planowałam tu na ciebie zaczekać — odpowiedziała, uśmiechając się w swój charakterystyczny sposób, który mi kojarzył się z przebiegłą lisicą.
Nie podobało mi się to. Nie miała prawa tu być. I nie sądziłam, by to sprzątaczka pozwoliła jej wejść, chyba, że ją okłamała, by się tu dostać. Tak opcja wydawała mi się najbardziej prawdopodobna. Jak dla mnie bardziej logiczne byłoby skorzystanie z drukarki George’a. W końcu byli ze sobą od lat. Niestety.
— To nadal mój gabinet. Całe piętro jest wyposażone w ten sprzęt, nie powinno cię tu być i radzę ci to zapamiętać. Nie masz pozwolenia, by przebywać w moim gabinecie, gdy cię o to nie poproszę. Wyraziłam się wystarczająco jasno? — zapytałam, odwzajemniając kpiący uśmiech.
Nie planowałam udawać miłej. Obydwie wiedziałyśmy, że się nie znosimy, że z tej relacji nigdy nie będzie przyjaźni. Zbyt wiele razy nadwyrężyła moje zaufanie. Jak dla mnie była pierwsza na liście, jeśli chodziło o osoby do zwolnienia. Właściwie zajmowała pierwsze pięć pozycji.
— Oczywiście, królowo — sarknęła. Odrzuciła włosy na plecy, wydając z siebie dziwne prychnięcie i opuściła moje biuro, charakterystycznie stukając obcasami.
Nienawidziłam tego dźwięku, gdy ból tak pulsował w mojej głowie. Potrzebowałam tabletki. I Asli, której jeszcze nie było, więc spojrzałam na zegarek. Dochodziła siódma. Obecność Samanthy w biurze wydała mi się jeszcze mocniej podejrzana.
Opadłam na fotel i uruchomiłam laptopa. Musiałam popracować. Walił mi się świat, ale zlecenia nie mogły czekać. Kątem oka dostrzegłam wizytówkę leżącą koło nóżki od komody. Samantha posprzątała je tak, jak pracowała. Na odwal się. Miała dobre wyniki, ale jednak nie była wybitnym pracownikiem. Nie dostała wypowiedzenia umowy głównie ze względu na związek z moim kuzynem. Tata zawsze powtarzał, że rodzina trzyma się razem, a wywalenie tej siksy skrzywdziłoby George’a. I chociaż oznaczało to moje wielkie niezadowolenie, musiałam znosić ją w firmie. Liczyłam jednak, że to ona złoży wypowiedzenie. Z wielką przyjemnością takowe bym podpisała. Nawet wypłaciłabym jej dwukrotność należnej odprawy, byleby zniknęła.
Jęknęłam cicho i się schyliłam.
Wtedy zauważyłam, że obok doniczki z fikusem coś leży. Podniosłam to, odkrywając, że to pendrive. Wsunęłam go do portu i odczekałam chwilę, aż laptop go odczyta. Nie zdołałam go jednak uruchomić, ponieważ był chroniony hasłem. I to nie było żadne z haseł, których używałam, więc nie mógł należeć do mnie.
Zmarszczyłam brwi, masując skronie. Powoli docierało do mnie, że to Samantha mogła go zgubić. Mogła czegoś szukać. Mogła... istniało tak wiele możliwości, a ja nie miałam żadnych odpowiedzi. Nie chciałam snuć teorii spiskowych, ale wiedziałam, że w biurze był kret. Ktoś sprzedawał informacje i wcale nie byłabym, aż tak zaskoczona, gdyby okazało się, że to ona była winna. Z drugiej strony ten nośnik danych mógł leżeć tu nieco dłużej, a ja nie mogłam snuć pochopnych oskarżeń. Te mogły mi, nam tylko zaszkodzić.
Nie byłam w najlepszej formie i nie powinnam nikogo oskarżać bez twardych dowodów. To mógł być tylko niefortunny zbieg okoliczności. Nic więcej. Mimo to zaniepokoiła mnie to. Bardzo.
— Cholera, Blanka, gdzie ty jesteś? Potrzebuję cię — mruknęłam sama do siebie, przeklinając siostrę w myślach.
Nie potrafiłam myśleć logicznie, gdy się o nią martwiłam. Oczywiście, wierzyłam, że Thomas albo Simon ją odnajdą. Że im się uda, ale moja pesymistyczna natura podsuwała mi dramatyczne rozwiązania i ciężko było pozbyć się ich sprzed oczu.
Ciągle traciłam bliskie mi osoby. Rodziców. Bradleya. Przerażała mnie ewentualność, że Blanka mogła być kolejną osobą na tej liście.
Wpisałam jeszcze kilka kombinacji hasła, ale żadne nie pasowało. Nie mogłam tego rozwiązać w pojedynkę.
Jęknęłam i sięgnęłam po komórkę. Chciałam go unikać, jak najdłużej, ale los znowu ze mnie kpił.
Odebrał po drugim sygnale.
— Pchło, jak rozumiem, nie wyszłaś nam po kawę? — zapytał retorycznie, nieco zachrypniętym głosem, uświadamiając mi, że musiałam go obudzić.
— Świat się wali, ale agencja nadal potrzebuje szefa — odparłam w ramach wyjaśnienia. Poczułam dziwną chęć wytłumaczenia się. By zrozumiał, że gdybym mogła, dalej chowałabym się w jego pokoju, z nim u boku. — I potrzebuję twojej pomocy. Znalazłam dziwnego pendrive’a. Jest chroniony hasłem i nie należy do mnie.
— Gdzie go znalazłaś?
— Pod moją komodą. To dość niepokojące, prawda? Co jeśli ktoś wykrada dane z mojego komputera? Co jeśli...
— Nie nakręcaj się — wtrącił. — Zbieram się i przyjadę. Czekaj na mnie, a najlepiej zajmij się w tym czasie pracą. Gdybyś mogła, poślubiłabyś własną karierę — dodał kąśliwie i się rozłączył.
Nie dał mi nic powiedzieć. Może to i lepiej, bo jeszcze powiedziałabym coś niewłaściwego. Westchnęłam ciężko i przetarłam dłońmi twarz. Potrzebowałam czegoś na ból głowy albo kawy. Mocnej. Czarnej. Podwójnej.
Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że mogłam zadzwonić do Rydera. W końcu to on zazwyczaj radził sobie z takimi przypadkami. Niestety, nie potrafiłam cofnąć czasu.
Na całe moje szczęście nie mogłam zbyt długo się męczyć. Dosłownie kilka minut później Asli zjawiła się w moim gabinecie, przynosząc cały plan dnia. I kawę. Dlatego była niezastąpiona i cieszyłam się, że jednak wróciła do pracy. By zostać ze mną. Nie poradziłabym sobie bez niej. To było bardziej, niż pewne.
— Przyszedł twój ulubieniec. Podać wam coś? — zagaiła Asli, pojawiając się w drzwiach. Przepuściła Thomasa, który stał za nią. — Mówił, że się z tobą umówił. Uwierzyła mu, dobrze zrobiłam?
— Tak, dziękuję. Ja nie potrzebuję niczego. Thomas? Kawa? Woda? — zaproponowałam, przenosząc uwagę na mężczyznę.
Jak zwykle wyglądał za dobrze. Ze zmierzwionymi ciemnymi włosami, śladem zarostu na kwadratowej szczęce i skórzanej kurtce, która była nieodłącznym elementem jego garderoby.
— Nie, dziękuję. Ja dosłownie na chwilę — odpowiedział, posyłając swój firmowy, nieco łobuzerski uśmiech Asli.
Odwzajemniła ten gest, pokiwała głową i wyszła.
— Nie będę ci przeszkadzał, oddaj pendrive, a ja zobaczę, co można z tym zrobić — poprosił, zatrzymując się przed moim biurkiem. Wyciągnął dłoń, czekając.
Poczułam ukłucie rozczarowania. Chciałam, by próbował ze mną rozmawiać. Przekonać mnie, by… musiałam przestać być hipokrytką. Jasno dałam mu do zrozumienia, że go nie chcę, więc nie mogłam cierpieć, gdy on nie chciał mnie. Westchnęłam ciężko i podałam mu pendrive.
— Dziękuję. Twoja pomoc wiele dla mnie znaczy, naprawdę. Nawet jeśli…
— Stop — przerwał mi, uśmiechając się nieznacznie samymi kącikami ust. — Nie tłumacz się. Obiecałem, że ci pomogę, więc pomogę, ale nie musisz się tłumaczyć na każdym kroku, z każdego słowa, z każdej drobnostki. Nic z tych rzeczy. Wiem zdecydowanie więcej, niż ci się wydaje, Pchło. Może nawet więcej niż ty sama. Cieszę się, że to o mnie myślisz w pierwszej kolejności…
Jego łobuzerski uśmiech, który pojawił się na tej przystojnej twarzy, gdy opuszczał gabinet, pozostał w mojej pamięci jeszcze na długo potem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro