Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟙𝟜.𝟛

„Mogłam mówić, co myślę na cały głos. Mogłam nie brać do siebie, gdy zranił ktoś.
Mogłam trzymać cię mocniej, gdy chciałeś iść…”
„Mogłam wziąć Cię do tańca ostatni raz i obiecać, że parkiet jest tylko nasz.
Teraz jakoś magicznie chcę cofnąć czas…”
„Szkoda, że puściłam Cię – nie chciałam tak…”

 

          Widok Tracey rozdzierał mi serce z wielu powodów. Nie mogłam magicznie cofnąć czasu i naprawić wszystkich nieporozumień między nami, których byłam przyczyną. Wiedziałam, że trafiła mi się wspaniała rodzina — akceptowali mnie pomimo licznych wad — ale jednocześnie wciąż walczyłam z własnymi demonami i nie potrafiłam sobie odpuścić. Być może nigdy nie pozwoliłam sobie tak naprawdę na nowy początek. Raniłam swoich bliskich. Nie umiałam nawiązać z nimi takiej relacji, jakiej pragnęli i na jaką liczyli od lat. Byłam zepsuta i naprawienie własnych uszkodzeń przekraczało moje możliwości. Starałam się opuścić gardę, rozkruszyć skorupę, którą stworzyłam po śmierci rodziców, ale wtedy zginął Bradley. I pokazał mi jak druzgoczące może być przywiązanie, kochanie i liczenie na innych. Nie byłam gotowa na kolejne straty.

          Otaczał mnie tłum, a ja wciąż byłam samotna.

          Nie zasługiwałam na ciepło, które migotało w jej oczach, gdy objęła mnie ramieniem. Nawaliłam na całej linii, a mimo to nie zrobiła mi awantury. Przyjęła wszystko ze spokojem — godnym matki — i zachęciła do wzięcia się w garść. Nawet jeśli w środku cała się trzęsła z przerażenia. O córkę. I męża. Zupełnie jak ja. Chociaż w mojej głowie, ciągle dźwięczały słowa Thomasa.

          — Porozmawiamy później, skarbie. Obowiązki czekają – oznajmiła spokojnie, jakby domyślała się, że spodziewałam się raczej pretensji i pogadanki z jej strony.

          Dobrotliwie postanowiła odłożyć moją egzekucję w czasie.

          Pociągnęła mnie delikatnie w stronę sali, uśmiechając się do mijanych ludzi. Jakbyśmy obie nie miały większych zmartwień.

          Chciałabym uciec jak najdalej.  

          Nic nie mogłam poradzić na to, że wciąż przeszukiwałam wzrokiem salę, próbując wypatrzeć w tym gęstym tłumie znajomej sylwetki Thomasa. Na próżno. Z każdą upływającą minutą zdawałam sobie sprawę, że musiał opuścić przyjęcie zaraz po tym, gdy zostawił mnie w naszym cichym kąciku na dachu. To było do niego podobne. Pojawiał się znikąd, mącił mi w głowie i znikał, gdy tylko zdawałam sobie sprawę z tego, że chciałabym się na nim oprzeć. Dzięki temu utwierdziłam się w przekonaniu o słuszności swojej decyzji. Między nami nic nigdy nie było na stałe. Zawsze któreś z nas wycofywało się, gdy tylko zaczynało robić się gorąco.

          Zostawił mnie, ponownie.

          Przez moment wydawało mi się, że nagły powrót Thomasa cokolwiek zmieniał w naszej sytuacji, ale wcale tak nie było. Nie mogło być.

          Moja asystentka jak zwykle czuwała nad przebiegiem całej imprezy, choć osobiście prosiłam ją, żeby sobie odpuściła. W głębi duszy cieszyłam się, że nie potrafiła tego zrobić. Byłam zbyt rozbita, by w pełni oddać Normanowi należny mu szacunek. Oficjalnie każdy uważał mnie za niewzruszoną królową lodu, chłodną i zdystansowaną, nieliczącą się z innymi. Nie chciałam porzucać wyrobionego wizerunku, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak wiele pęknięć już posiadał. Rozsypywałam się i byłam bliska własnej porażki. Nie mogłam pozwolić na to, by wszyscy patrzyli na moją klęskę.

          — Najwyższy czas — podsumowała Asli, uśmiechając się do Tracey w podzięce za sprowadzenie mnie na salę. — Podziękujmy Normanowi za jego trud, Riley, a potem wykorzystajmy ten wieczór, jak należy.

          Ścisnęła subtelnie moje ramię, w cichym geście wsparcia. Nie skomentowała tego, ale wiedziałam, że zauważyła moje rozstrojenie. Była bystra i nie musiałam jej nic mówić, by wyciągnęła właściwe wnioski. Dlatego tak bardzo ją ceniłam. Nie tylko za jej niesamowite umiejętności i fakt, że ułatwiała mi pracę na każdym kroku, ale za to, że nie komentowała, gdy byłam bliska przekroczenia granic własnej wytrzymałości.

          Wręczyła mi swój tablet z gotowym przemówieniem, choć wciąż upierałam się, że nie potrzebuję ściągi. Nie byłam jednak pewna, czy znajdę odpowiednie słowa. Asli doskonale o tym wiedziała – nigdy wcześniej nie przygotowała za mnie żadnej mowy, jeśli o to wyraźnie nie poprosiłam. Rzadko zresztą je wygłaszałam, bo wszystkim zajmował się tata.

          To nie był radosny moment w moim życiu. Nie ja powinnam wygłaszać mowę pożegnalną, a Kenneth. Skoro nie mógł zrobić tego osobiście, musiał być poważnie chory. Byłam naiwna, że wcześniej na to nie wpadłam, a może zbyt dumna z powodu powierzonej mi roli. Mój ojciec nigdy nie zawodził. Był jak skała. Wciąż pokazywał mi, jak ważna w pracy jest lojalność i szczerość. Dobrowolnie nie zrezygnowałby z obecności na tym przyjęciu. Żaden urlop, czy chęć odpoczynku, nie mogłyby wygrać z jego poczuciem obowiązku. Naprawdę byłam totalną idiotką. Ignorowałam wskazówki, które podsyłano mi z każdej strony.

          Z goryczą zauważyłam, że oddałabym wszystko, by móc wysłuchać, co Kenneth miałby do powiedzenia na temat mojego zachowania w ostatnim czasie. Chciałabym po prostu zobaczyć go w dobrym zdrowiu. Nie mogłam wyzbyć się przeczucia, że jego stan musiał być naprawdę poważny, a smutne spojrzenie Tracey, które starała się ukryć, tylko pogłębiało moje przerażenie. Wolałabym nawet, by mnie wydziedziczył, odsunął od firmy, byleby tylko wrócił. Cały i zdrowy.

          Nie mogłam jednak ciągle się dręczyć, musiałam działać. Tego nauczyło mnie życie. Był czas na użalanie się nad sobą — jak najkrótszy — i czas działania. Na tym musiałam się skupić. Podjęłam decyzję, w ostatniej chwili oddałam tablet Asli i weszłam na scenę, korzystając z tego, że orkiestra przestała grać i przejęłam mikrofon od jednego z jej członków, dziękując mu skinieniem głowy.

          — Dobry wieczór ­— zaczęłam niepewnie, próbując opanować drżenie głosu. ­— Dziękuję wszystkim za przybycie.

          Goście skupili swoją uwagę na mnie, dokładnie tak, jak mi na tym zależało.

          — Na początku poproszę, by ktoś pokazał nam wszystkim, gdzie stoi Norman, bo ta przemowa jest głównie dla niego. Chciałabym mu serdecznie podziękować, nie tylko w swoim imieniu, czy taty, ale w imieniu całej firmy — dodałam, rozglądając się dookoła. Nie łatwo było dostrzec w tym tłumie właściwą osobę, zwłaszcza że większość świateł została skierowana w moją stronę. Dopiero po dłuższej chwili przyzwyczaiłam się do jasności i moim oczom ukazał się Norman. Nieśmiało wystąpił z tłumu, uśmiechając się do mnie. — Normanie, mogłabym godzinami mówić, jak bardzo doceniam to, że byłeś z nami przez te wszystkie lata, właściwie od samego początku działania agencji. Mogłabym wymienić twoje zasługi, przypomnieć wszystkim, jak bardzo przyczyniłeś się do rozwoju firmy, ale przecież każdy z nas doskonale o tym wie. I ty też wiesz, jak wiele ci zawdzięczamy — powiedziałam, uśmiechając się do niego z wdzięcznością. — Oficjalnie byłam twoją przełożoną, co jest bardzo ironiczne, ponieważ nauczyłeś mnie wielu rzeczy. Pomijając czysto techniczne kwestie, nauczyłeś mnie, że trzeba słuchać innych, że czasami trzeba pozwolić sobie pomóc. Nauczyłeś mnie, że nasza firma, że agencja to nie tylko budynek i ludzie, ale rodzina. Pokazałeś mi, że nawet jeśli ktoś popełni błąd, nie można go od razu za to skreślić... —  przerwałam, przymykając na moment powieki, chcąc zapanować nad sobą. Byłam bliska płaczu, a wspomnienia, które odżywały wcale nie pomagały mi się ogarnąć. — Nie tak miała wyglądać ta przemowa, przepraszam. Wszyscy wiecie, większość z was zna moją historię. I właściwie mogę zakończyć tę mowę dziękując ci, Normanie, za to, że w najtrudniejszych momentach mojego życia, w momentach, gdy się wahałam, ty byłeś swoistym słońcem, które pokazywało mi drogę. I przepraszam, bo oboje wiemy, że nie zawsze chciałam cię słuchać. Dziękuję z całego serca i wiedz, że będziemy za tobą mocno tęsknić. Ja będę, królowa lodu, a to musi coś znaczyć. Normanie, mam nadzieję, że nas nie opuścisz na dobre, że będziesz do nas wracał, by służyć dobrym słowem, radą, albo towarzystwem przy porannej kawie. Dziękuję, jeszcze raz.

          Przytuliłam go z całą życzliwością, na jaką sobie zasłużył. Nie dbałam o to, czy uścisk trwał zbyt długo – oboje potrzebowaliśmy tej chwili, by opanować wzruszenie. Po oficjalnej części przyszedł czas na życzenia indywidualne, toast i zabawę.

          Bezmyślnie wpatrywałam się w ludzi, którzy wirowali na parkiecie, nie rozpoznając większości twarzy. Zazdrościłam im swobody z jaką odrzucili wszelką powagę i formalność. Napędzani muzyką,  byli jedynie masą splątanych ciał.

          — Zatańczymy?

          Aż podskoczyłam, gdy obok mnie niespodziewanie pojawił się Simon.

          — Nie strasz mnie tak! — zganiłam go, na co odpowiedział jedynie zadziornym uśmiechem. — Zamyśliłam się.

          — Zatańcz ze mną!

          Nie mogłam mu odmówić. Wcale nie dlatego, że nie próbowałam — zwyczajnie zupełnie zignorował moje protesty, ciągnąc mnie w stronę parkietu. Nie znalazłam w sobie dość siły, by mu umknąć. Na szczęście głośna muzyka przemieniła się w cichą melodię, na tyle spokojną, że mogliśmy się nieznacznie kołysać w jej rytmie i rozmawiać.

            Simon z trudem powstrzymał wybuch śmiechu, co od razu zauważyłam. Zmarszczyłam brwi, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Najpierw zadawał pytania, a słysząc odpowiedzi zachowywał się tak absurdalnie.

            — Bawi cię to? — zapytałam, mrużąc z niezadowoleniem brwi.

            Nie powinno go tu być. Tak naprawdę nie miał nawet zaproszenia, ale najwyraźniej mu to wcale nie przeszkodziło w tym, by się wprosić. Nie chciałam jednak narzekać, ponieważ powód jego obecności był jeden. Chciał odnaleźć Blankę. Potrzebowałam jego pomocy, bo właściwie każda była na wagę złota. Nie byłam w stanie poradzić sobie z tym w pojedynkę.

            — Wybacz, Riley… — uśmiechnął się lekko, w ten charakterystyczny sposób, który Blanka określała jako powodujący mięknięcie kolan. Na szczęście tylko u niej. Na mnie tak mocno nie działał. Nie byłam jednak ślepa i potrafiłam dostrzec jego urok. — Ale to, co powiedziałaś to jakiś absurd. Blanka nie mogła umawiać się z Thomasem.

            — Dlaczego niby nie? — odbiłam pytanie, bacznie mu się przyglądając.

            Na całe szczęście był tak dobrym tancerzem, że nie pozwolił pomylić mi kroku. Zmusił mnie do obrotu, by po chwili nadal pewnie prowadzić mnie w prostym walcu.

            — Zacznijmy od tego, że jesteś jej siostrą. Macie kodeks. Ty nigdy nie umówiłabyś się ze mną, ona z Thomasem — wyjaśnił, nie ukrywając swojego rozbawienia. — Po drugie, Thomas nie umówiłby się z Blanką. Wszyscy wiemy, kto jest jego prawdziwą słabością. Nie mów, że nadal tego nie zauważyłaś. To naprawdę nudne — dodał, mrugając do mnie.

            — Jestem zaręczona — warknęłam, nie potrafiąc zapanować nad złością.

            Czasami te przytyki bywały zabawne, ale wtedy moja granica cierpliwości została już przekroczona. Miałam zbyt wiele problemów na głowie, by po raz kolejny słuchać takich głupot. Chociaż były prawdą. Ja i Thomas mieliśmy skomplikowaną relację. I wiedziałam, co do mnie czuł. Nie chciałam jednak tego roztrząsać.

            — Jakoś nie zauważyłem pierścionka na twoim palcu — odparł, wzruszając lekko ramionami. — Niech ci będzie.

            — Simon, miałeś mi pomóc odnaleźć siostrę, a nie analizować moje życie uczuciowe — zauważyłam, krzywiąc się. — Jeśli nie zamierzasz pomagać, przynajmniej mnie nie wkurzaj.

            — Spokojnie. Pomogę. Obiecałem ci to — zapewnił, poważniejąc. — Wykorzystałem już kilka przysług, pociągnąłem za odpowiednie sznurki i czekam na informację. Odkryłem już, że ktoś od was sprzedaje informacje konkurencji. Wiesz, że macie kreta?

            — Powiedz mi coś, czego nie wiem.

            — A jeśli Blanka odkryła jego tożsamość? Myślałaś o tym? — spojrzał na mnie wymownie, czekając na jakąkolwiek reakcję.

            Rozważyłam wiele opcji. Podejrzewałam nawet Blankę, że miała dość odpowiedzialności i po prostu zniknęła. Wolałabym, żeby tak było — niestety, w takim wypadku po prostu dałaby znać, że opala się na Zanzibarze, nie chcąc nas martwić.

            — Myślałam już o wszystkim. Jestem przerażona, ale naprawdę wyznałam ci wszystko, co sama wiem — powiedziałam cicho, kręcąc głową.

            Przyjęcie pożegnalne Normana zmieniło swoją formę na dobre. Ludzie porzucili poważne pozy i pod wpływem alkoholu nieco się rozluźnili, więc dookoła nas wirowały radosne pary w tańcu. Tylko pomiędzy nami panowała nieco grobowa atmosfera. Zrobiło mi się chłodno. Nie chciałam rozważać czarnych scenariuszy, a tylko takie przychodziły mi do głowy.

            — Wiem. Nie martw się. Znajdziemy ją — zapewnił, chociaż wcale nie miał do tego prawa. Nie mógł dawać mi nadziei, tylko po to, by złamać mi serce. Nadzieja bywała okrutna.

            — Musimy — powiedziałam jednak, nie potrafiąc inaczej.

        Potrzebowałam tego, nawet jeśli to miały być tylko złudzenia. Chciałam otworzyć usta, by dodać coś jeszcze, gdy kątem oka dostrzegłam Thomasa, który zmierzał w naszym  kierunku. Prezentował się jeszcze lepiej niż wcześniej. Swój normalny strój zamienił na ciemny garnitur. Nie ubrał krawata, ale miał na sobie białą koszulę, w której rozpiął kilka górnych guzików. Wyglądał oficjalnie, ale jednak nadal nieco przystępnie. Przełknęłam cicho ślinę, nie spodziewając się jego obecności. Wydawało mi się, że wyszedł. I faktycznie to zrobił, ponieważ zdołał się przebrać.

            — Odbijany — wychrypiał tym swoim seksownym głosem, zatrzymując się przy nas. Rzucił Simonowi wymowne spojrzenie.

            — Oczywiście — rzucił Simon, uśmiechając się szeroko. — Ja dowiedziałem się wszystkiego. Bawcie się dobrze, dzieciaki. Zadzwonię do ciebie, ptaszyno — dodał, spoglądając na mnie znacząco. Jakby chciał powiedzieć coś w stylu: a nie mówiłem.

            W międzyczasie uścisnęli sobie dłonie, wymieniając się znaczącymi spojrzeniami. Ucałował mój policzek i zniknął w tłumie, który nas otaczał.

            — Co ty tu robisz? — zapytałam, pozwalając Thomasowi na przyciągnięcie mnie do siebie.

            Nie oponowałam, objęłam dłonią jego kark, unosząc hardo głowę, by móc na niego patrzeć. On, tak jakby nigdy nic, zaczął się poruszać. Prowadził mnie z niezwykłą lekkością. Rzadko miałam okazję, by z nim tańczyć, ale najwyraźniej nadal pamiętał to, czego nauczył się na lekcjach. Matka zmusiła braci Harrisonów na kurs tańca, gdy byli jeszcze w szkole średniej. Twierdziła, że tańczący mężczyzna to skarb. Ciężko było się z nią nie zgodzić.

            — Zabawne, chciałem spytać, co tu robi Simon? Czyżby próbował wkupić się w łaski rodzinki? Ponownie? — odbił pytanie, uśmiechając się prawym kącikiem ust.

            — Jesteś zazdrosny, bo Blanka mogłaby do niego wrócić? — przechyliłam głowę, wpatrując się w niego uważnie.

            Sądziłam, że postawił sprawę jasno i przyznał, że w jego myślach i sercu istniała tylko jedna osoba, ale mogło mi się tylko tak wydawać.

            — Byłbym szczęśliwy, gdyby postanowili się zejść. Pasowali do siebie. Po prostu nie wybrali odpowiedniego czasu, nie uważasz? Blanka promieniała przy Simonie — skomentował szczerze, mrugając do mnie.

            Musiałam to zignorować. Czasami wiara w to, że łączyło go coś z Blanką pozwalała mi przetrwać w jego obecności — bez chęci rzucenia się na niego. Byłam żałosna. Dokonałam wyboru, wiedziałam, że słusznego i zachowywałam się niczym pies ogrodnika. Bo nie chciałam pozwolić, by Thomas ułożył sobie życie z jakąś inną kobietą.

            — Pytałam, co ty tu robisz? — powtórzyłam pytanie, powoli wypuszczając powietrze spomiędzy warg.

            Nie panowałam nad sobą. Nad własnym tętnem, chaotycznym rytmem serca i zdradzieckimi reakcjami całego ciała, które reagowało na Thomasa nawet najmniejszym swoim atomem.

            — Wykorzystuję okazję — odpowiedział enigmatycznie.

            Nie zrozumiałam go, zupełnie.

            — Wykorzystujesz okazję? — powtórzyłam po nim, marszcząc brwi.

            Dłoń, którą ulokował na moich plecach, przesunął nieco w górę, umieszczając ją pomiędzy moimi łopatkami. Przycisnął mnie do swojego ciała, sprawiając, że nie została między nami żadna przestrzeń. Nie sprzeciwiłam się, czując jak moje zdradzieckie serce zaczyna nieco szybciej bić. Nie uodporniłam się na jego urok. Nie istniał na to nawet cień szansy. Thomas Harrison był moją wielką słabością. I musiałam się z tym pogodzić.

            — Kto wie, może to ostatni raz, gdy ze mną tańczysz. Wydajesz się zdecydowana, jeśli chodzi o ślub. A oboje wiemy, że ja się na nim nie pojawię. Obiecałem ci, że ci pomogę. I zrobię to, ale później, będę musiał odejść. Nie możemy tego ciągnąć. Ja chcę więcej, dużo więcej, a ty nadal twierdzisz, że nie chcesz mi tego dać — wyjaśnił. — To nasz impas, Pchło. Albo wybierzesz mnie, albo się pożegnamy, definitywnie. Zegar tyka.

            Pierwszy raz był ze mną tak szczery. Rozchyliłam z niedowierzaniem usta, wpatrując się w jego oczy. Milczałam, bo nie było odpowiednich słów, by to skomentować.

            Nasza historia nie była usłana różami. Raniliśmy się wielokrotnie i chociaż żadne z nas nigdy nie chciało tak naprawdę skrzywdzić drugiej strony, robiliśmy to bardzo skutecznie i dotkliwie. Moje głupie serce nie chciało słuchać rozumu —  dawno temu wybrało Thomasa. Coś jednak mnie blokowało przed podjęciem tej decyzji — niekoniecznie chodziło już tylko o niewyjaśnione sprawy z Allenem.

          Tommy naprawdę zaszedł mi za skórę. Mogłam wybaczyć mu wiele, ale nie potrafiłam zapomnieć o tym, jak mnie zostawił w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowałam —  tuż po śmierci Brada. Kiedy tylko on mógł zrozumieć i choć trochę ukoić mój ból.

          Ten wieczór pokazał mi jednak, że moje życie musiało się zmienić. Nie mogłam jedynie chować się w bezpiecznej przystani i udawać, że to mi wystarcza. Trwanie w zawieszeniu. Egzystowanie z dnia na dzień.

          Wiedziałam, że lata beztroski miałam już za sobą. Ba! Zapłaciłam dotkliwą cenę za ten czas. Nie chciałam jednak być dla samego bycia. Musiałam znowu odnaleźć siebie i uporządkować relacje z bliskimi. Za bardzo się pogubiłam.

            — Nic nie mów. Po prostu zatańcz ze mną, Pchło. Problemy zostawmy na jutro — poprosił cicho, przytulając policzek do mojej skroni. Na całe szczęście nie oczekiwał, że odpowiem od razu, że złamię nasze serca w tamtej chwili. Mogłam grać na czas. Potrzebowałam tego. Złudnej chwili beztroski i szczęścia, chociaż dookoła panował sztorm.

            Tata był chory. Blanka zniknęła. Mieliśmy w firmie kreta. Lista nie miała końca.

            Znajomy zapach otulił moje nozdrza. Przymknęłam powieki, pozwalając mu na to. Nie miałam siły się kłócić. Cholera, nie chciałam się z nim kłócić, ponieważ w jego ramionach czułam się właściwie. Tak, jakbym znalazła swoje miejsce na ziemi. Nie było to prawdą, ale dobrze było się tak poczuć, chociaż przez krótką, złudną chwilę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro