𝟙𝟛.𝟙
Odłożyłam dokumenty, słysząc dźwięk otwieranego zamka. Dochodziła już trzecia nad ranem, ale byłam tak bardzo pochłonięta pracą, że nawet nie zważałam na upływające godziny. Pracowałam za dwoje – za siebie i Blankę. Słynęłam z tego, że byłam pracoholikiem, więc dodatkowe zajęcie sprawiło, że właściwie nie miałam czasu na rozmyślanie.
Tak było zdecydowanie łatwiej. Nie mogłam zbyt często zadręczać się niechcianymi myślami o nieobecności Thomasa i Blanki w moim życiu. Wciąż łudziłam się, że siostra nagle się pojawi, tłumacząc, że potrzebowała przerwy. Liczyłam na to. Byłam gotowa wybaczyć jej to nieoczekiwane zniknięcie od razu, byleby tylko wróciła.
Niestety, słowa Rydera nadal siedziały mi w głowie i nie pozwalały odetchnąć. Przerażało mnie to, że Blanki nie było, że miała wyłączony telefon, i że nie dawała znaku życia. Z uporem maniaka śledziłam jej konta na portalach społecznościowych, by wyłapać jakąkolwiek aktywność i nic. Przepadła.
Zamknęłam teczkę i rozejrzałam się dookoła, chcąc zlokalizować własnego partnera, który niespodziewanie wrócił do domu. Stanley starał się poruszać niemalże bezszelestnie, najpewniej nie chcąc mnie obudzić. Dlatego nie byłam zdziwiona, widząc jego zaskoczoną minę, gdy tylko dotarł do salonu.
— Riley? — powiedział, mrużąc podejrzliwie oczy. — Kochanie, dlaczego nie śpisz? — zapytał, podchodząc do mnie, by ucałować przelotnie moje usta w ramach powitania.
Prawdą było, że nie potrafiłam zasnąć. W ciągu ostatnich kilku dni praktycznie nie spałam. Pracowałam. Z ogromną determinacją przeglądałam zdjęcia, informację i pliki, szukając Blanki i chcąc pomóc młodszemu Allenowi. Miałam również na głowie zarządzanie agencją, więc nie miałam innego wyjścia. Musiałam wypijać zbyt dużo kawy, by mniej spać.
Niestety, większość moich działań nie miało żadnego skutku. Byłam naprawdę bezradna. Moją ostatnią deską ratunku był Ryder, który nie miał dla mnie żadnych dobrych wieści. Poczucie winy dokuczało mi tak bardzo, że już kilkukrotnie próbowałam zadzwonić do rodziców i przyznać im się do porażki.
Wiedziałam jednak, że gdy to zrobię, nie będzie odwrotu. Zgłoszą sprawę i wrócą do Stanów. Powstrzymywała mnie obietnica, którą dałam Ryderowi. Obiecałam mu nieco czasu, by sam mógł się temu przyjrzeć, chociaż wcale go nie miałam. Każda minuta była na wagę złota.
Dodatkowo czułam niepokój, ilekroć pozwalałam sobie myśleć o wszystkich niedomówieniach i sekretach, które stanowiły swego rodzaju cierń w obrazie mojego związku. Im częściej zastanawiałam się nad swoimi uczuciami, tym bardziej byłam zagubiona.
Wzięłam głęboki wdech, starając się skupić na jednej myśli. Musiałam wyjaśnić ze Stanleyem sprawę jego młodszego brata. Wierzyłam, że jeśli zabiorę się za to po kolei, będę w stanie nad wszystkim zapanować. Nad chaosem, który panował w moim życiu, i który mnie przerażał. Jak diabli.
— Cześć — odpowiedziałam automatycznie, witając go. — Musimy porozmawiać — oznajmiłam poważnie.
Stanley wcale tego tak nie potraktował, najpewniej przez to, że zauważył, jak ziewam. Starałam się nad tym zapanować, ale to było silniejsze ode mnie. Poprawiłam niesforne kosmyki włosów, które opadły na moje czoło i potarłam dłonią kark, rozmasowując go.
— Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? — zmartwił się, bacznie mi się przyglądając, jakby szukał jakichś oznak na moją chorobę.
Był gotowy biec po termometr, by sprawdzić mi temperaturę, więc musiałam go uspokoić. Uśmiechnęłam się nikle i pokręciłam w ramach zaprzeczenia głową.
— Tak, po prostu musimy porozmawiać — odparłam, opuszczając stopy na podłogę.
Wydawało mi się, że to dobry moment, jak każdy inny, a nawet byłam pewna, że gdy pozwolę sobie zrzucić z karku część balastu, w końcu będę mogła zasnąć. Bóg mi świadkiem, że naprawdę tego potrzebowałam.
Siedzenie po turecku na kanapie miało swoje plusy, ale na dłuższą metę wcale nie było wygodne.
— Jest środek nocy, to nie może zaczekać? — Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, siadając obok. Opuszkami palców przesunął po moim policzku, gładząc go czule. — Wyglądasz na wykończoną — dodał z troską.
W momencie poczułam się winna. Martwił się o mnie. Dbał. A ja ciągle go okłamywałam i nie potrafiłam wsunąć na palec pierścionka, który mi podarował. Długie lata trwał przy moim boku, nie oczekując zbyt wiele w zamian, ale niestety, nawet on miał swoje granice. Podejrzewałam, że tylko udawał, że ten układ mu pasuje i potajemnie liczył na to, że zmienię zdanie. Z każdym mijającym wieczorem wierzyłam coraz bardziej w to, że moje stanowisko w tej sprawie nigdy się nie zmieni.
— Uwierzycie, że Madison będzie matką? — zapytała z przejęciem Blanka, odkładając puszkę z colą obok siebie.
Spojrzała najpierw na mnie, a później na Bradleya, jakby czekała na jakąś reakcję z naszej strony. Uśmiechnęłam się pod nosem, poprawiłam poduszkę, którą miałam za głową i zaśmiałam się perliście.
— Naprawdę jesteś zaskoczona? — zmrużyłam oczy, rzucając jej podejrzliwie spojrzenie. — Decydując się na seks, musisz zdawać sobie sprawę, że nie ma antykoncepcji, która byłaby skuteczna w stu procentach — dodałam, starając się nie wywrócić oczami.
— A wszyscy wiemy, że Darren ciągle szczycił się tym, że robią to bez gumki — dorzucił Bradley, upijając spory łyk napoju. — Nie patrzcie tak na mnie, ciągle gadał o tym w szatni — podsumował, widząc nasze zaskoczone spojrzenia.
— Z drugiej strony, ja chciałabym być młodą matką. To musi być świetne. Masz mnóstwo energii, chęci, to wcale nie koniec świata — zaczęła zadowolona Blanka, uśmiechając się z rozmarzeniem.
Dla niej może to było spełnienie marzeń, ale mnie ta opcja przerażała, przynajmniej w tak młodym wieku.
— Zależy chyba od osoby. Mógłbym mieć dziecko z Riley, jeśli miałbym wybierać, mógłbym mieć dziecko z najlepszą przyjaciółką. Bylibyśmy szczęśliwi — podsumował Bradley, robiąc unik, nie chcąc, bym trafiła go poduszką, którą w niego cisnęłam.
— Nie będziemy mieć dziecka, bo ja nie chcę mieć dzieci. Nie czuję tego. I ludzie, nie mamy nawet osiemnastu lat, o czym wy mówicie? Bądźcie poważni.
— Nie chcesz mieć dzieci? — zapytała zaskoczona Blanka.
— Nie wiem, raczej nie. Chyba nie. Wydaje mi się, że nie — odpowiedziałam szczerze.
Myśląc o szczęśliwej przyszłości, widziałam w głowie obraz mnie osiągającej sukces. Chciałam być kimś, skończyć studia, zdobyć szczyt. Mąż i dzieci nie były mi do tego potrzebne. Moi rodzice byli dla mnie świetnym przykładem, pokazując, że można się kochać i spełniać jednocześnie, ale wiedziałam, że nie każdy miał tyle szczęścia. I jeśli miałam wybrać karierę albo miłość, wolałam to pierwsze. Nad miłością nie można było zapanować i bardzo mnie to przerażało.
Niestety, nie potrafiłam sobie wyobrazić siebie w roli żony, ani tym bardziej matki. Wiedziałam, że miałam tylko dwie opcje. Albo spełnić jego oczekiwania, albo odejść.
— Nie może — odpowiedziałam z mocą, prostując się nieco bardziej. — Rozmawiałam z twoim bratem. Stanley, nie możesz zmusić go do ślubu z tą oszustką. Nie żyjemy w średniowieczu. Nawet nie macie pewności, że on jest ojcem tego dziecka! — Straciłam nad sobą panowanie.
Powinnam się uspokoić, ale nie potrafiłam. Byłam zbyt zmęczona i bezradna, by tak po prostu cierpliwie czekać i ze spokojem tłumaczyć.
— Poskarżył się? Poważnie? — zaśmiał się cicho, gardłowo, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Ucieka przed rozmową z ojcem. Udaje, że nic się nie stało, ale uznał, że poskarży ci się, licząc na twoją pomoc. Co za dzieciak — podsumował, nie ukrywając tego, że nadal nie traktował Blake’a jako kogoś, kto mógłby za siebie decydować samodzielnie.
— Sama się dowiedziałam, ale to nieważne. Pomysł ze ślubem jest absurdem, wiesz o tym, prawda? — kontynuowałam.
— Sądzę, że to nie jest twoja sprawa. Dlaczego się tym tak przejmujesz, co? Znasz tylko jego wersję, nie pomyślałaś, by spytać mnie? Co myślę ja, mój ojciec? — zapytał z wyrzutem, rzucając mi pełne pretensji spojrzenie. — Nie pomyślałaś nawet o tym, by mnie naprawdę wysłuchać i atakujesz mnie od samego wejścia, jakby on był najważniejszy. Rozumiem, że skoro nie muszę przejmować się już Thomasem, teraz powinienem uważać na swojego brata?! Serio, Riley?!
Zraniłam go. Wiedziałam o tym, ale znałam też seniora rodu Allenów i wiedziałam, że chciał kontrolować wszystko. Stanley był jego ulubieńcem, ponieważ się nie sprzeciwiał. Był trochę jak robot, który został zaprogramowany do działania wedle wskazówek ojca.
Uwierało mnie to, jak łatwo przychodziło Stanleyowi ocenianie, a nawet poniżanie Blake’a i to, że nie próbował maskować swojej arogancji, gdy o nim mówił. Zupełnie tak, jakby mój uroczy partner w chwilę stawał się kimś innym. To przywołało wszystkie wątpliwości, które od kilku dni huczały w mojej głowie. Nie zamierzałam komentować jego ostatniego zdania, które samo w sobie było absurdem.
— Bo Blake to mój przyjaciel, bo to twój brat, bo jesteśmy rodziną — wyliczałam, mając nadzieję, że mnie zrozumie. Nie mogłam zostawić Blakeya na pastwę losu.
Podniosłam się z kanapy i zaczęłam krążyć, nie potrafiąc się opanować.
— Jesteśmy rodziną? Wydaje mi się, że nadal nie zdecydowałaś się na to, by być członkiem naszej rodziny. Ciągle masz jakieś wymówki i ważniejsze rzeczy, by zdecydować. Riley, nie wtrącaj się w to i nie próbuj wymusić na mnie zmiany decyzji, tylko dlatego, że ty nie jesteś gotowa na ślub — zażądał z mocą, podnosząc się. — Blake to nie Bradley, musisz się z tym pogodzić — dodał, wymierzając celny cios, aż się cofnęłam, jakby ktoś faktycznie mnie spoliczkował.
Zamrugałam pospiesznie powiekami, spoglądając na niego z niedowierzaniem. Wiedziałam, że miałam słabość do młodszego z braci, ponieważ świetnie dogadywał się z Bradem, ale to wcale nie był jedyny powód. Naprawdę nie sądziłam, by ten ślub był dobrym pomysłem.
Chwilę wpatrywałam się w Stanleya, a on we mnie.
Zmrużył gniewnie oczy i przesunął dłonią po swoich włosach, walcząc sam ze sobą. Stanley nigdy nie krzyczał. Ciężko było wyprowadzić go z równowagi.
— Tu nie chodzi o nas. Chodzi o to, że próbujesz zmarnować życie swojego brata w imię zasad, czy sama nie wiem czego. Skandale się zdarzają, cholera. Nawet jeśli jest ojcem, nie musi się z nią żenić! — wyjaśniłam, kręcąc z niedowierzaniem głową. — I podejrzewam, że to pomysł waszego ojca, ale to naprawdę nie jest średniowiecze, Stanley. Wiele osób wychowuje razem dziecko, chociaż nie są w związku. Wystarczy się tylko dogadać.
— A właśnie, że chodzi, Riley. Boisz się kochać, boisz się zobowiązań. I próbujesz przekonać do tego mojego brata, ale spójrz prawdzie w oczy, gdyby to twój ojciec nakazał ci wyjść za mąż, zrobiłabyś to. Zrobiłabyś to, bo jesteś posłuszna i oddana. Próbujesz mieszać się w sprawy, które zupełnie cię nie dotyczą, tylko dlatego, by opóźnić czas, w którym poproszę o jasną deklarację. Poza tym Blake musi nauczyć się brać odpowiedzialność za własne czyny. Tak działa ten świat, Riley. I nie mam zamiaru się z tobą kłócić z tego powodu. Jesteś zmęczona, ja jestem zmęczony. I sugeruję, że powinniśmy się położyć, nim któreś powie za dużo. I będzie za późno — dodał.
Miałam ochotę przypomnieć mu, że ich ojciec nigdy nie był najlepszym przykładem, jeśli chodzi o branie odpowiedzialności za własne czyny i właśnie dlatego Blake zmagał się z o wiele większym bagażem przykrych doświadczeń, niż jego brat, ale nie zrobiłam tego. W tamtym momencie próbowałam opanować swoje serce, które chaotycznie tłukło się w klatce piersiowej.
Dotarło do mnie, że Stanley nie potrafił mnie zrozumieć w najprostszej kwestii. Umieliśmy grać w jednej drużynie, gdy oboje poświęcaliśmy się karierze. Służył mi oparciem, gdy przeżywałam utratę przyjaciela, ale nie starał się za bardzo angażować. Czekał, oferując wsparcie, bezpieczeństwo, stabilizację. Zawsze w pobliżu, choć ostatnio coraz bardziej nieuchwytny. I może to by mi wystarczyło, gdyby nie ostatnie wydarzenia, z którymi tak naprawdę zostawił mnie samą.
— Muszę jeszcze skończyć raport — mruknęłam bardziej do siebie, niż do niego, wciąż niepewna tego, co powinnam zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro