Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟙𝟚.𝟚

          W zorganizowanie imprezy pożegnalnej Normana było zaangażowanych tylko kilka osób, ale ja potrzebowałam przestrzeni, dlatego z wdzięcznością odebrałam klucz od Asli do jednej z większych sali konferencyjnych, jakimi dysponowała nasza agencja. Podziękowałam jej za pomoc, zapewniając, że poradzę sobie z całą resztą. Do spotkania pozostał mi kwadrans. Cieszyła mnie myśl o jakimkolwiek zajęciu, które odciągało moje myśli od chaosu, jaki chciał zdominować moje życie. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Miałam świadomość, że jeśli do tego dopuszczę, rozlecę się i już nie poskładam. Każdy miał swoje granice wytrzymałości.

          Wykorzystując ostatnie minuty samotności, włączyłam oświetlenie i odsłoniłam wielkie okna, by resztki dziennego światła wypełniły wnętrze. Dosłownie na moment przymknęłam powieki i wystawiłam twarz w stronę zachodzącego słońca, delektując się jego ostatnimi promieniami, które ogrzały moją skórę. Oddałabym wiele, by mieć obok siebie jakąś przyjazną duszę, ale niestety nie było nikogo. Blanka zniknęła. Rodzice wyjechali. A Stanley jak zwykle był zajęty pracą — do tego stopnia, że nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co tak naprawdę działo się w moim życiu. Nie miałam mu tego za złe, ponieważ sama przez wiele lat kierowałam się w życiu podobnymi zasadami. Kariera przede wszystkim, zawsze. Tak naprawdę praca była jedyną kwestią w moim życiu, nad którą miałam pełną kontrolę, przynajmniej dopóki wspierała mnie w niej rodzina.

          Potrząsnęłam głową, poprawiłam zbłąkane kosmyki włosów, zakładając je za ucho i wróciłam do obowiązków. Rozłożyłam na stole plany imprezy przygotowane przez moją asystentkę oraz listy zadań już przypisane do konkretnych osób. Dokładnie je przejrzałam i doskonale znałam każdy zapisany tam punkt. Mimo to szukałam w pamięci wszelkich informacji, które mogłyby wpłynąć pozytywnie na ten przykry moment, w którym przychodzi pora na pożegnanie jednego z najwierniejszych pracowników. Norman był człowiekiem, którego nie tylko ceniłam, ale również lubiłam. Przypominał mi trochę nieco pobłażliwego, dobrego wujka — gotowego, by służyć radą w każdym momencie. Nie wykorzystywałam tego, ponieważ byłam zbyt dumna, by prosić o pomoc, ale sama świadomość, że miałam taką możliwość, wywoływała uśmiech na moich wargach. Przeczuwałam, że cała firma odczuje brak tego sympatycznego i przyjaznego mężczyzny.

          Wiedziałam, że Norman wcale nie miał ochoty na zakończenie swojej zawodowej przygody, ponieważ wiele lat spędził na budowaniu z moim ojcem marki od podstaw i to było jedyne życie, jakie znał, ale jego żona chciała odzyskać męża i to również potrafiłam zrozumieć. Miał rodzinę, która go potrzebowała i bardzo się o niego martwiła.

          Kilka dni wcześniej z bólem serca słuchałam, jak jeden z nielicznych przyjaciół Kennetha drżącym głosem oznajmił mi swoją decyzję, która tak naprawdę nawet w najmniejszej części nie należała do niego. I nic nie mogłam zrobić. Nie potrafiłabym poświęcić kariery dla miłości, ale Norman nie był mną. Kochał swoją rodzinę ponad wszystko. Dokładnie za dwa tygodnie Norman miał oficjalnie przejść na emeryturę i wiedziałam, że gdy tylko spotkanie organizacyjne się zakończy, będę musiała powiadomić o tym rodziców. Odwlekałam ten moment, bo gdy tylko o tym myślałam, rodziła się we mnie obawa, że skrócą swój urlop specjalnie po to, żeby pożegnać się z przyjacielem. Miałam pewność, że byli do tego zdolni.

          Oczywiście byłby to miły gest z ich strony, jednakże nie miałam pojęcia, jak wytłumaczę im to wszystko, co działo się w moim życiu, czy też w firmie i przede wszystkim nie chciałam ich jeszcze bardziej martwić sytuacją z Blanką. Czułam się jak oszustka, ukrywając przed nimi prawdę, ale brakowało mi słów, by im ją wyznać. Nie poradziłabym sobie z widokiem zawodu na ich twarzach. Kochałam ich tak mocno, że przerażała mnie wizja sprawienia im zawodu. Bardzo we mnie wierzyli, a ja nie chciałam strącić się z piedestału, na którym mnie postawili. Pragnęłam uchodzić za tą, która naprawdę potrafi i poradzi sobie ze wszystkim.

          Byłam mistrzynią udawania, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Praktykowałam to długie lata, dlatego tak trudno przychodziło mi przyznawanie się do porażki. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym ją zaliczyć. Nie przegrałam jeszcze, dlatego łudziłam się, że wszystko się ułoży, naprawi, że poradzę sobie z tym. W najbliższym czasie. Potrzebowałam tylko cholernego czasu, który wydzierano mi brutalnie z rąk. I trochę lepszych kart od losu.

          Z trudem egzystowałam. Moje dni wypełniało oczekiwanie na informacje, których wciąż było za mało. Czepiałam się kurczowo każdego słowa Rydera i analizowałam je do skutku. To napędzało mnie do działania. Dzięki niemu wiedziałam, jak wypełnię kolejne godziny w tych pustych dniach, które rozróżniałam tylko dlatego, że moja asystentka niestrudzenie o to dbała. Świat kręcił się wokół Blanki i afery z plagiatem. O Thomasie nie chciałam myśleć, ponieważ myśli o jego odejściu roztrzaskiwały moje serce. Ciągle na nowo. Wierzyłam, że Blanka się odnajdzie, ale Thomas nie mógł już wrócić.

          Moja lista zadań się wydłużała — w przeciwieństwie do listy osób, którym jeszcze mogłam ufać ­ — i tylko to trzymało mnie na powierzchni.

          Starałam się przybrać moją ulubioną maskę królowej lodu, do bólu profesjonalnej, choć nie przychodziło mi to łatwo. Gubiłam się w tym. Brakowało mi przyjaznego ramienia, na którym mogłabym się wesprzeć, a może po prostu obawiałam się to zrobić — oddać komuś ster i pozwolić, by poukładał cały syf w moim życiu i głowie.

          Zajęłam miejsce u szczytu stołu i z wymuszonym uśmiechem witałam swoich pracowników, którzy powoli pojawiali się w sali. Ręce drżały mi tak bardzo, że ukryłam je pod blatem, by nikt tego nie zauważył. I tak patrzono na mnie podejrzliwie po tym, jak — zdaniem wielu — przedstawiłam własny projekt na kampanię reklamową zamiast tego, który przygotował mój zespół.

          I który wykradła nam firma Stanleya.

          Nie mogłam jednak powiedzieć prawdy. Wolałam uchodzić za wredną i mającą się za nie wiadomo kogo, niż dać kretowi satysfakcję. Zamierzałam dotrzeć do niego i zadbać o to, by słono zapłacił za kradzież. Nikt nie mógł bezkarnie wykradać poufnych danych. Stanley nie miał dostępu do tego projektu. Rzadko przynosiłam pracę do domu. Miałam pewność, że ktoś próbował nie tylko zrujnować moją karierę, ale także namieszać mi w życiu prywatnym.

          To nie był odpowiedni moment, by zastanawiać się, z kim tak naprawdę spędziłam kilka ostatnich lat, ale moja wyobraźnia automatycznie — jak na zawołanie — podsyłała mi najgorsze scenariusze, próbując już na starcie zniechęcić mnie do Allena. Mimo to zamierzałam pozwolić mu się wytłumaczyć. Musiał istnieć jakiś dobry powód, dla którego nie powiedział mi, że ta agencja należała do niego. Ufałam mu, ale nie potrafiłam pozbyć się podejrzliwości. Potrzebowałam pewności, jak nigdy wcześniej.

          Wiedział, jak ważna jest dla mnie praca i to miejsce. Jak mało kto, zdawał sobie sprawę z tego, że moja ambicja wciąż kazała mi udowadniać, że zasługiwałam na to, co dostawałam od Harringtonów. Praca była moim lekarstwem. Numer z plagiatem mógł kosztować mnie utratę tego wszystkiego. Nie wyobrażałam sobie naszej wspólnej przyszłości, jeśli nie potrafiłby tego uszanować, jeśli okazałoby się, że był zamieszany w tę aferę. Nie mogłam być z kimś, kto kopał pode mną dołki.

          Chciałam wierzyć, że nie przyłożył do tego ręki, ale informacje od Rydera i dokumenty, które mi przekazał, pozbawiły mnie złudzeń. Był współwłaścicielem agencji, więc musiał wiedzieć, co się w niej działo. Lubił kontrolować wszystko i trzymać rękę na pulsie.

          — Dziękuję wszystkim za przybycie ­— zaczęłam, podnosząc się z miejsca. Wolałam przemawiać na stojąco, żeby móc dokładnie przyjrzeć się moim słuchaczom. Widziałam po ich twarzach, że byli zniecierpliwieni i mogłam się założyć, że niemal każdy z nich modlił się o to, by spotkanie się nie przeciągnęło. Choć Norman był powszechnie lubiany, czas wolny liczył się dla nich najbardziej. — Będę się streszczać, obiecuję — zapewniłam. — Postarajmy się zrobić wszystko, żeby godnie pożegnać kolegę. Asli przygotowała dla was najważniejsze informacje i proszę, żebyście się z nimi zapoznali. Jeśli macie jakieś propozycje, czy uwagi, zgłaszajcie je śmiało. Liczę na pełną współpracę.

          Cały zespół posłusznie zapoznał się z przygotowanymi notatkami, a potem rozpoczęła się burza mózgów, która niemal wyssała ze mnie całą energię. Naprawdę wierzyłam w to, że takie spotkanie nie powinno potrwać dłużej niż pół godziny. Chociaż rzadko organizowaliśmy imprezy pożegnalne, wielokrotnie podejmowaliśmy się realizacji wielkich przyjęć i nigdy nie było z tym problemów. Tym razem jednak nie miałam przy sobie Blanki i taty, którzy zawsze trzymali moją stronę w kwestiach spornych. Pozostałam sama na froncie, a mój domniemany kuzyn postawił sobie za punkt honoru, by podważyć każdy z przedstawionych przeze mnie pomysłów. Dla zasady, nie dlatego że tak naprawdę miał odmienne stanowisko.

           Po godzinie rozejrzałam się dookoła, odkładając tablet na blat stołu, powstrzymując się od pełnego satysfakcji uśmiechu. Przetrwałam, nie dałam się publicznie sprowokować, chociaż George z całych sił się o to starał. Wraz ze swoją uroczą narzeczoną, która z każdym kolejnym dniem mocniej działała mi na nerwy.

          Byłam na skraju wytrzymałości. Rzuciłam się w wir pracy, chcąc zapomnieć o przykrej rzeczywistości. Miałam pewność, że tak długo, jak pozwolę sobie zbytnio nie myśleć, będzie dobrze.

          — Jeśli nie ma żadnych pytań ani uwag, możemy zakończyć zebranie — oznajmiłam pewnie, opierając się nieco wygodniej w fotelu, który należał do Kennetha. Właściwie do mnie, bo oddał mi władzę, ale nadal nie potrafiłam przyzwyczaić się do nowych realiów.

          Ponownie przesunęłam wzrokiem po osobach, które zebrane były wokół stołu, szukając u nich potwierdzenia.

          — W takim razie, do zobaczenia, dziękuję za obecność — dodałam po chwili, pocierając dłonią kark.

          Odblokowałam tablet, przeglądając własny grafik, chcąc zorientować się w sytuacji. Moja praca nie była tak wydajna, jak dawniej, ponieważ nie oddawałam się temu w stu procentach. Nie byłam sobą i wiedziałam, że jeszcze długo nie będę. Wszystko mnie przytłaczało.

          Na całe szczęście, nie miałam już żadnych spotkań i mój dzień pracy się skończył. Przynajmniej w firmie, ponieważ w domu zamierzałam nadrobić pracę Blanki. Nikt nie mógł zauważyć, że nie przygotowaliśmy się na jej wyjazd. Wyjazd, który wymyśliłam.

          Pracownicy zebrali się i opuścili salę konferencyjną, zostawiając mnie samą. Tak mi się wydawało, dopóki nie usłyszałam chrząknięcia.

          Uniosłam głowę, krzyżując wzrok ze spojrzeniem kuzyna.

          Naprawdę wolałabym, by sobie oszczędził, ponieważ byłam na skraju wytrzymałości i niewiele brakowało mi do ostatecznego wybuchu. Zwłaszcza że z niezadowoleniem dostrzegłam również Samanthę, która nie ruszyła się z własnego miejsca. Również mnie obserwowała, podpierając niedbale brodę na zaciśniętej pięści. Urządzili na mnie zasadzkę.

          — George, masz jakieś pytania? Bądź uwagi? — zapytałam, układając wargi w wymuszonym, pełnym kpiny uśmiechu.

          Od dłuższego czasu starał się wyprowadzić mnie z równowagi, testując moją cierpliwość. A w ostatnim czasie nie posiadałam jej za wiele.

          — Kilka — przyznał, uśmiechając się szeroko, złośliwie. — Po pierwsze, gdzie moja druga, droga kuzynka się podziewa? Kiepski czas wybrała sobie na urlop. Mam do niej kilka pytań, ale ma wyłączony telefon. Wiesz coś o tym? Wywaliłaś ją i zapomniałaś nas o tym poinformować? Postanowiłaś pozbyć się i jej, by zgarnąć dla siebie całą władzę? — dopytywał, opierając dłonie na blacie. Pochylił się w moim kierunku, unosząc brwi.

          Jakby faktycznie go to interesowało.

          Powstrzymałam się od skrzywienia. Sama chciałabym wiedzieć, gdzie była Blanka. Potrzebowałam jej.

          Złość dodawała mi sił, by się z nimi zmierzyć. Miałam serdecznie dość zachowania George'a i jego dziewczyny. Mogli być sobie dobrymi specjalistami we własnej dziedzinie, ale na pewno nie byli niezastąpieni. To ja miałam władzę i przewagę — nie odwrotnie. Nie zamierzałam się uginać, pod naporem ich zarzutów i oskarżeń.

          — Nie pamiętam, byś był osobą, która udziela nam urlopów. Blanka planowała już dawno ten wyjazd i wyjechała. To ciebie nie dotyczy. Jeśli masz pytania, kieruj je do mnie, jestem twoją przełożoną, zapomniałeś już? Bo jeśli tak, to przypominam ci o tym, byś uważał, co mówisz. Nie jesteś nietykalny, wiesz? I na liście osób, których miałabym ochotę się stąd pozbyć, jesteś na pierwszym miejscu, więc uważaj — ostrzegłam, podnosząc się z miejsca.

          Jeśli nie miał pytań, które mogłyby dotyczyć pracy, nie widziałam potrzeby, by marnować na niego swój czas. Nie był tego wart. Bezsensowne przegadywanki mogłam sobie odpuścić.

          — Nie radzisz sobie, kuzyneczko. I wydaje mi się, że wujek powinien o tym usłyszeć. Rozmawiałaś z nim w ogóle? Czy już zapomniałaś o jego istnieniu, bo przekazał ci władzę? — zakpił, krzywiąc się.

          Powstrzymałam się od wywrócenia oczami. Potrafił wzbudzić we mnie poczucie winy. Skutecznie. Nie dlatego, że nie rozmawiałam z rodzicami, a z powodu kłamstw, którymi ich karmiłam. Kłamałam, że wszystko jest w porządku, że sobie radzimy. I, że Blanka wyjechała na wycieczkę, którą od dawna planowała. Wierzyli mi we wszystko.

          Wiele bym dała, by zapytać tatę o radę, by wesprzeć się na jego silnym ramieniu, ale nie mogłam. Musiałam poradzić sobie sama. Jak zawsze.

          Prędzej czy później, zawsze zostawałam sama. Jęknęłam cicho i pokręciłam z niedowierzaniem głową.

          — Jeszcze jedna taka uwaga, George, a uwierz mi, że nie pomoże ci fakt, że nosisz nazwisko Harringhton, słowo — mruknęłam ostrzegawczo, celując w niego palcem wskazującym. — Przemyśl to sobie. Jak sam słusznie zauważyłeś, nie łączą nas więzy krwi, więc bez większego zawahania pozbędę się ciebie. Skoro pozbyłam się siostry, jestem w stanie też usunąć ciebie, nie? Zapomniałeś, że nie mam skrupułów? — dodałam, uśmiechając się cynicznie.

          — To mobbing! — warknęła Samantha, wtrącając się do rozmowy nieproszona.

          — To ostrzeżenie. I ciebie też ono dotyczy. Nie wtrącaj się tam, gdzie cię nie chcą. Jeśli nie macie pytań, które dotyczą firmy, żegnam — dorzuciłam, odrzucając niedbałym gestem kucyk na plecy i posłałam im pełen złośliwości uśmiech. — Nie jesteście warci mojego prywatnego czasu.

          Zebrałam rzeczy i opuściłam gabinet, cała się trzęsąc ze złości.

          Naprawdę mieli tupet. Chciałam krzyczeć i rzucać przedmiotami, ale się przed tym powstrzymałam. Nie zasługiwali na to, by odczuwać satysfakcję, ponieważ udało im się mnie wyprowadzić z równowagi. George niechcący przypomniał mi o rozmowie z rodzicami, którą ciągle przekładałam. Raz w tygodniu staraliśmy się połączyć ze sobą i odbyć wideokonferencję, aczkolwiek nie zawsze nam to wychodziło. Właściwie, ostatnio unikałam ich jak ognia. Tak było łatwiej, chociaż wiedziałam, że to jedynie tymczasowe rozwiązanie.

          Zaklęłam pod nosem, kierując się do własnego gabinetu. Musiałam zabrać wszystko i wrócić do domu. Do Stanleya, by zapytać go o wszystko, co przekazał mi Ryder. I wiedziałam, że ta rozmowa może zmienić wszystko.

          Ten dzień naprawdę był paskudny, a jeszcze nie zdążył się skończyć.

          Tyle spraw odkładałam na później i tylko czekałam, aż się na mnie zwalą w jednej chwili. Bo takie właśnie było moje życie — krótkie momenty szczęścia okupowałam miesiącami bólu i niepowodzeń. W przeciwieństwie do tego, co myślał o mnie George, nic nie przychodziło mi łatwo. Wszystko, co osiągnęłam, wyrywałam losowi siłą. I kosztowało mnie to dużo więcej, niż można było przypuszczać. Poświęcałam tak dużo, przez tak długi czas, że wydawało mi się to już czymś naturalnym.

          Uczepiłam się pracy, ponieważ wiedziałam, że mogłam się w niej spełnić. Cieszyły mnie namacalne sukcesy i świadomość, że pomagałam rodzinie. To mi wystarczało, czyniło mnie szczęśliwym człowiekiem. Bywały dni, kiedy pierwsza przychodziłam do firmy i ostatnia z niej wychodziłam, o ile w ogóle opuszczałam swój gabinet. Moja kanapa wielokrotnie zastępowała mi łóżko. Nie przeszkadzało mi to. Wierzyłam, że ciężka praca zaprowadzi mnie na szczyt, a tam nikt nie będzie próbował podważać mojej wartości — nie pozwoliłabym na to. Potrzebowałam czegoś, co pozwoliłoby mi na pełną kontrolę. Nie panowałam nad życiem i śmiercią, więc nauczyłam się sterować pracą. Nie tylko swoją, ale i moich podwładnych.

          Wybrałam numer Stanleya, ale niemalże od razu usłyszałam komunika, że prowadzi jakąś rozmowę. Nie byłam tym zaskoczona, ale wolałam spróbować skontaktować się z nim osobiście, nie z jego asystentką. Zostałam jednak zmuszona do poproszenia Emily, by niezwłocznie do mnie zadzwonił, gdy tylko będzie dyspozycyjny.

          Odsunęłam telefon od ucha, powstrzymując się od przeklinania. Miliardy teorii obijało się o ściany mojej czaszki, tworząc w głowie istny chaos. Potrzebowałam informacji, najlepiej na już. Nie mogłam katować się podejrzeniami względem człowieka, z którym zamierzałam spędzić resztę życia. Chciałam wierzyć, że Stanley był niewinny, ale dowody świadczyły na jego niekorzyść.

          Nie spodziewałam się, że dostanę wiadomość, zanim ekran telefonu zdąży się zablokować, ale tak właśnie się stało:

Coś mi wypadło. Jestem w samolocie. Zadzwonię, gdy wyląduje. Wracam za kilka dni.

          — Kurwa — przeklęłam, nie potrafiąc nad tym zapanować.

          Prosto, zwięźle i na temat. Typowo dla Stanleya, ale ja potrzebowałam dużo więcej.

          Jeśli ktokolwiek chciał dowodu, że moje życie nie było usłane różami, powinien wcielić się w moją skórę właśnie w tej chwili. Gdy odejście Thomasa było tak oczywiście bolesne — na równi ze zniknięciem Blanki, wyjazdem rodziców i pracą Stanleya, która zawsze była przede mną, choć myślałam, że to nie miało znaczenia.

          Świat walił mi się na głowę. Dosłownie. I coraz trudniej było mi uciekać przed gruzem, który chciał mnie pochłonąć.



Cześć, Pchełki!
Z okazji dnia dziecka mamy dla Was rozdział! Podzielcie się z nami Waszą miłością, koniecznie.
Ściskamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro