Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟙𝟙.𝟛

          Byłam koszmarnie wykończona i zdołowana. Ostatnie tygodnie dały mi nieźle w kość i nic nie wskazywało na to, żeby kolejne dni miały być lepsze od poprzednich. Powoli traciłam kontrolę nad swoim życiem. Moją z trudem wypracowaną rutynę szlag trafił.

          Nie chciałam być słaba. Nie zamierzałam się nad sobą użalać w nieskończoność i pozować na cierpiętnicę. Naprawdę miałam dość tych wszystkich dramatów w swoim życiu.

          Ryder prosił o kilka godzin cierpliwości i choć z każdą upływającą chwilą, bolało mnie serce, zamierzałam spełnić jego prośbę. Obiecał poinformować o swoich planach Thomasa i z nim współpracować. Dopiero to w jakimś stopniu mnie uspokoiło. Mogliśmy udawać, że się nie znamy, ale wiedziałam, że Harrison postara się odnaleźć moją siostrę, choćby dla niej samej, jeśli nie dla mnie. Krótkie spotkanie na korytarzu utwierdziło mnie w tym, że skutecznie zdeptałam wszystko, co kiedykolwiek między nami było lub mogło być.

          Musiałam z tym żyć.

          Ledwie przekroczyłam próg własnego biura, a tego pożałowałam. Na moim biurku leżał stos dokumentów, czekających na przejrzenie. Wprawdzie zazwyczaj starałam się dbać o ekologię i nie marnować papieru, ale ta sytuacja była wyjątkowa. Musiałam przejąć obowiązki siostry i łatwiej było mi za nimi nadążyć w ten sposób. Arkusze kalkulacyjne nie należały do moich ulubionych lektur. Były zbyt bezbarwne, więc ciężko wychwytywało się z nich cokolwiek. Dlatego odpowiadałam za stronę kreatywną, od zawsze. Kreśliłam, rysowałam i projektowałam. To był mój żywioł.

          Odłożyłam torbę do szafki i zajęłam swój fotel, sięgając po pierwszy plik kartek. Tworzenie kosztorysów było działką Blanki, ale na szczęście wiedziałam, na czym to polegało — przynajmniej na tym początkowym etapie. Cały sztab pracowników mógł mi pomóc z resztą.

          Uruchomiłam laptopa i otworzyłam arkusz kalkulacyjny, który odzwierciedlała sterta papierów przede mną. Mogłam w kółko rozpamiętywać ostatnie wydarzenia albo zająć się pracą. I na tym zamierzałam się skupić, by resztę dnia spożytkować w produktywny sposób. A siedzenie i myślenie mogło tylko doprowadzić mnie do obłędu. Nie wierzyłam w to, że Blanka mogłaby zrobić coś złego, ale prześladowała mnie wizja tego, że omyłkowo wpakowała się w kłopoty i mogło jej się coś stać. Nie zniosłabym kolejnej straty. Była dla mnie siostrą. Najbliższą przyjaciółką i członkiem rodziny.

          Jęknęłam cicho, przetarłam dłońmi twarz i zamrugałam pospiesznie, chcąc pozbyć się łez, które próbowały wydostać się z moich oczu. Długie lata pozowałam na królową lodu i dobrze mi z tym było, ale to była tylko poza. Tak naprawdę czułam czasami za dużo i za mocno. I to właśnie mnie gubiło.

          — Skup się — mruknęłam sama do siebie.

          Naprawdę zamierzałam wziąć się za rozpisanie kosztorysu, gdy zauważyłam dane firmy, która zleciła nam stworzenie reklamy. Skrzywiłam się, dłuższy moment wpatrując się w zlepek liter. Belleza. Przetarłam oczy, chcąc upewnić się, że mój własny wzrok mnie nie mylił. Niestety tak nie było.

          Znałam tę firmę, aż za dobrze. A właściwie zbyt wiele o niej słyszałam i wielokrotnie ogłaszałam, że nie zamierzałam z nią współpracować. Sporządziłam listę działalności, od których nie przyjmowaliśmy zleceń i dopilnowałam, by każdy pracownik ją otrzymał. Raz na kwartał ją aktualizowałam. Bellaza była jedną z takich firm, z którymi nie zamierzałam łączyć swojego nazwiska. Testowali kosmetyki na zwierzętach, a filmiki, które dostały się do sieci, pokazywały, jak nieludzkie warunki panowały w ich laboratoriach. Nie zamierzałam tego popierać ani promować. Wiele można mi było zarzucić, właściwie wielokrotnie słyszałam, że nie posiadałam ludzkich uczuć, ani krzty empatii, ale to stek bzdur. Przede wszystkim, jeśli chodziło o pracę, miałam żelazne zasady, a jedna z głównych polegała na tym, by trzymać się tego, w co wierzyłam i postępować zgodnie z własnymi przekonaniami. Zależało mi na tym, żeby agencja reklamowa prezentowała jeden front. Skoro przez wszystkie te lata mojej pracy odrzucaliśmy możliwość współpracy z firmami pokroju Bellazy, nie zamierzałam robić wyjątku.

          Wzięłam dokumenty w dłoń i skierowałam się do biura kuzyna, ponieważ to on odpowiadał za dział marketingu i pozyskiwanie nowych klientów. To musiała być jego sprawka, a ja nie mogłam pozwolić, by mi się sprzeciwiał. Tak jawnie. Byłam szefem, kierowałam całą agencją i musiał to w końcu przyjąć do wiadomości.

          George często zachowywał się jak diva. Naciskał z każdej strony, by przeforsować swoje zdanie, i miałam tego po dziurki w nosie. Tym razem przegiął. Tym bardziej że wiedziałam, że próbował mi dopiec przez Thomasa. Jego ego ucierpiało, więc postanowił mi dokuczyć. Cały problem polegał na tym, że nie byliśmy już dziećmi, a ja nie zamierzałam wciąż pozwalać mu sobą pomiatać.

          Miałam wystarczająco wiele kłopotów i nie potrzebowałam kolejnej ich dawki.

          Szybkim, energicznym krokiem przemierzałam długi korytarz, a towarzyszył mi złowrogi stukot moich szpilek. Byłam wściekła. Nie tylko za tak jawne ignorowanie moich poleceń, ale ogólnie.

          Z powodu Stanleya i tego, że tak bardzo go zawodziłam. Z powodu Thomasa, ponieważ w jakiś sposób go zraniłam. Z powodu Blanki, ponieważ dowody wskazywały, że mogła próbować zaszkodzić naszej firmie, w co nie potrafiłam uwierzyć. I tej całej Anette, bo twierdziła, że to Stanley jest ojcem jej dziecka.

          Gniew był dobry — odciągał mnie od tych depresyjnych myśli, które tylko czekały na dobry moment, by falami zalewać mój mózg.

          Wzięłam kilka głębokich wdechów, tuż przed tym, jak dotarłam pod właściwy gabinet. Miałam już zapukać, gdy usłyszałam kroki. Charakterystyczny odgłos szpilek sprawił, że przekręciłam głowę, by zauważyć Samanthę.

          Fatalnie się złożyło. Byłam nabuzowana, a ona zazwyczaj działała na mnie niczym płachta na byka.

          — George jest na spotkaniu — oznajmiła, nie bawiąc się w zbędne powitania. Szczerze się nie lubiłyśmy i żadna z nas tego nie ukrywała. — Masz do niego jakąś sprawę, jeśli tak, zapraszam — oświadczyła, otwierając drzwi do własnego biura.

         Jakby to ona panowała nad sytuacją. Powstrzymałam się od teatralnego wywrócenia oczami.

          — Chodzi o firmę Belleza. Wiesz coś o tym? — zapytałam, nie planując tracić czasu.

          Byłam jej szefową, chociaż wiedziałam, że ona wcale tego nie szanowała. Wydawało jej się, że może wszystko, bo zaręczyła się z moim kuzynem. Tata to tolerował, na dużo jej pozwalał — twierdząc, że zna się na swoich obowiązkach — ale ja nie zamierzałam. Mogłam zwolnić ją tak samo, jak każdego innego pracownika. I zamierzałam skorzystać z tego przywileju, jeśli nastałaby taka konieczność, a może raczej okazja. Nie potrzebowałam w biurze kogoś, kto wprowadzał złą atmosferę, zwłaszcza że mogłam znaleźć kogoś równie dobrego na jej miejsce.

          Naprawdę rozważałam wymianę personelu w firmie. Afera z plagiatem pokazywała doskonale, że to był najlepszy moment na zmianę otoczenia. Może zwolnienia na tak wysokich stanowiskach, jak te, które zajmowali Samanta i George, zmieniłyby nastawienie innych. Nie przyjmowaliby wszystkiego za pewnik, tylko dlatego, że mój tata miał zbyt dobre serce i za dużo sentymentu. W końcu tylko dlatego trzymał jeszcze George'a. Czuł się zobowiązany.

          Ja nie miałam takich skrupułów, co więcej wydawało mi się, że zrobiłabym tym samym wielką przysługę ojcu — gniew zwolnionych osób skierowałby się na mnie. W biznesie najwyższą wartość dla mnie stanowił profesjonalizm, a nie relacje rodzinne, czy przyjacielskie. Ciężko pracowałam, by zasłużyć na swoją pozycję, i chciałam, by inni też tak postępowali.

          — Tak. Byłam ostatnio na spotkaniu z ich przedstawicielem, wstępnie umówiłam się na podpisanie umowy i...

          — Co zrobiłaś? — wtrąciłam, nie pozwalając jej dokończyć. — Czy ja nie wyraziłam się jasno na jednym z zebrań, że nie zamierzam z nimi współpracować? Czy nie są na liście klientów, których zawsze trzeba odrzucać? Każda asystentka posiada taką listę! Każdy pracownik ją ma, do cholery! Wystarczyło się tylko z nią zapoznać! — warknęłam, powoli tracąc nad sobą panowanie.

          Wiedziałam, że ta informacja na pewno do niej dotarła. Nie było innej opcji. Zadbałam o to, by wszyscy o tym wiedzieli.

          — Nie jestem byle asystentką, Riley! — odparła, krzyżując swoje dłonie na wysokości klatki piersiowej. Uwydatniła tym sposobem swój chirurgicznie poprawiany biust, który był doskonale widoczny, ponieważ dekolt w jej sukience pozostawiał wiele do życzenia. Ale nie mogłam krytykować jej stroju, nawet nie zamierzałam. Mogła emanować seksapilem na prawo i lewo, jeśli tylko to jej pasowało. Wymagałam jedynie, by przestrzegała reguł — zarówno tych, które ustaliłam na spotkaniu, po objęciu kierownictwa w agencji, jak i tych wyznaczonych przez mojego ojca. Idealnie się uzupełniały.

          — Nadal jesteś jednak pracownikiem, a w twojej umowie jest zapisane, że masz wykonywać polecenia przełożonych. Twoim przełożonym jest George, ale szefem George'a jestem ja. Wniosek z tego jest prosty. Jestem twoją szefową! Masz wykonywać moje polecenia. I jeśli masz z tym problem, droga wolna! Nie trzymam cię tutaj na siłę. I odkręć to. Żadnej umowy z Bellezą nie będzie! — dorzuciłam wściekle, celując w nią placem wskazującym. — Radzę ci się dobrze zastanowić. Bo ja nie potrzebuję tutaj niekompetentnych pracowników — oświadczyłam i odwróciłam się na pięcie, nie czekając na jej reakcję.

          Nie powinnam dać się tak prowokować, ale byłam na granicy wytrzymałości.

          Po jej minie widziałam, że była bliska rzucenia się na mnie. Najpewniej miała ochotę wyrwać mi włosy, ale to uczucie było obustronne. Westchnęłam ciężko. Pragnęłam ponad wszystko, by chociaż we własnej firmie wszystko było w porządku, ale niestety, mogłam się tylko łudzić. Nie miałam szans, by kontrolować każdego, nie tak to działało. Samanta była na tyle głupia, że sama przedłożyła mi ofertę Bellazy na tacy, przed podpisaniem z nimi umowy. Mogła to zrobić za moimi plecami i postawić mnie przed faktem. Nie zrobiła tego jednak. Na szczęście. Nie miałam zamiaru użerać się z karami umownymi za zerwanie współpracy.

          Jeśli zależało jej tylko na tym, by popsuć mi nastrój, osiągnęła swój cel, choć jeszcze godzinę wcześniej wydawało mi się, że nic nie jest w stanie sprawić, żeby dzień stał się gorszy.

          Zmięłam trzymane w dłoni kartki i wrzuciłam je do kosza, który minęłam po drodze. Nie zamierzałam zmienić zdania w sprawie tej firmy, nawet jeśliby chcieli zapłacić mi dwa razy więcej, niż inni klienci. Taka opcja nie wchodziła w rachubę.

          — Asli, podaj mi kawę, mocną, proszę. — Zatrzymałam się przed gabinetem asystentki, właściwie wsuwając tylko głowę za próg. Uśmiechnęłam się do niej i nie czekając na odpowiedź, wycofałam się.

          Wróciłam do własnego gabinetu i tam przeżyłam kolejny szok. Przy oknie stał Thomas i wpatrywał się w widok, który rozciągał się przed nim.

          Odchrząknęłam, chcąc zwrócić jego uwagę na siebie. Powoli się odwrócił, mrużąc przy tym złowieszczo oczy.

          — Za kogo ty się uważasz?! — zapytał wściekle, nie ukrywając własnej złości. Był jak sęp, szykujący się do ataku. Patrzył na mnie tak intensywnie, jakby samym spojrzeniem mógł mnie rozszarpać.

          Przechyliłam głowę i rozchyliłam z niedowierzaniem usta. Najpierw udawał, że mnie nie zna i nie miał ochoty ze mną rozmawiać, a teraz zaczynał od awantury.

          — O co ci chodzi, co? — odbiłam pytanie, nie bawiąc się w zbędne uprzejmości. — Po pierwsze, nie przypominam sobie, byśmy byli umówieni, a po drugie prosiłam, byś tu nie przychodził po tym incydencie z George'em — dodałam.

          — Jakbyś ty kiedykolwiek, o cokolwiek prosiła — mruknął, krzywiąc się. — Przyszedłem, jak tylko dowiedziałem się, że nie złożyłaś zawiadomienia o zaginięciu Blanki. Jak mamy ci pomóc, skoro ty nawet nie chcesz poprosić o pomoc? Co z tobą nie tak? Masz gdzieś, co dzieje się z twoją siostrą? Przypominam, że jeszcze niedawno panikowałaś, twierdząc, że coś jej się stało. Plany ślubne są ważniejsze? — kontynuował swój wywód, kierując się w moją stronę. — Miałaś tylko porozmawiać z Mosbym, to naprawdę przekracza twoje umiejętności? Mogłaś powiedzieć, że to cię przerasta, że potrzebujesz wsparcia, zamiast uciekać. Tchórzysz, Pchło?

          W kilku szybkich krokach znalazł się przy mnie. Pochylił się do mnie, naruszając moją przestrzeń osobistą.

          — Za kogo ty się uważasz, co?! Nie masz prawa mnie oskarżać, bo gówno wiesz, rozumiesz?! — warknęłam, dźgając go palcem wskazującym w pierś. Nawet nie drgnął. Cholerna skała! — Nie masz prawa mnie oceniać! Wiesz?! Fakt, że jesteś zazdrosny i wydaje ci się, że coś do mnie czułeś, nie upoważnia cię do takich kretyńskich zachowań. Zachowujesz się jak skończony dupek, a przypominam ci, że jesteś chłopakiem mojej siostry! — dorzuciłam, pozwalając mu na to, by wyprowadził mnie z równowagi.

          Niewiele mi było trzeba.

          Wyraz jego twarzy się zmienił. Złagodniał. Dłuższy moment krzyżowaliśmy ze sobą nasze spojrzenia, stojąc przed sobą.

          — Masz rację. Pora przestać zawracać ci głowę i oferować pomoc, bo najwyraźniej jej nie potrzebujesz. Nie ode mnie — przyznał, uśmiechając się cynicznie. — Życzę ci szczęścia. I powodzenia, przyda ci się, ponieważ uwielbiasz żyć w kłamstwie i wszystko utrudniać. Łudzisz się, że wybierasz szczęście, gdy tak naprawdę zamykasz się na wszelkie okazje — skomentował, kręcąc z niedowierzaniem głową. Odsunął się. — Możesz usunąć mój numer. Jesteś dla mnie nikim, zupełnie tak jak ja dla ciebie. Tego chciałaś, więc to masz. Na własne życzenie. Żegnaj, Riley — zakończył, rozkładając bezradnie ręce.

          I wyszedł, zostawiając mnie samą.

          Zamrugałam pospiesznie, czując znajome pieczenie pod powiekami i jęknęłam. Wiedziałam, że musiało do tego dojść. Wybrałam Stanleya i miałam świadomość, jakie będzie to miało konsekwencje, ale nie spodziewałam się, że będą, aż tak boleć.

          Zakryłam dłonią usta i zagryzłam wargę, chcąc skupić się na tym bólu, który sama sobie zadałam.

          Nie wiem, ile tak stałam, ale po chwili usłyszałam, że drzwi ponownie się otwierają. Starłam pospiesznie z policzków łzy, które wyznaczały sobie ścieżkę bólu na mojej twarzy i z niedowierzaniem odkryłam, że do gabinetu ponownie wszedł Thomas.

          Widocznie zamierzał dobić mnie jeszcze bardziej. Wiedziałam, że mu na to pozwolę. Im mocniej mnie ranił, tym większą miałam nadzieję, że uda mi się przetrwać bez niego w moim życiu.

          Nie spodziewałam się jednak zobaczyć na jego twarzy rozpaczy. Bo naiwna część mnie wciąż chciała wierzyć, że jakoś to wszystko poskładamy. Że będziemy mogli być dla siebie wsparciem. Może nie od razu, ale za jakiś czas, gdy ochłoniemy i pogodzimy się z nową rzeczywistością.

          Oboje byliśmy zagubieni i w głębi duszy płakałam nad tym, jak potoczyły się nasze ścieżki. Kochałam go od tak dawna, że nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy faktycznie to się zaczęło. Skutecznie mnie od siebie odpychał, chociaż krótkie momenty zapomnienia, sprawiały, że nadzieja we mnie odżywała na nowo. Dopiero jego szybki wyjazd po pogrzebie Bradleya uświadomił mi, jak bardzo byłam głupia. Porzucił mnie. Opuścił wtedy, kiedy naprawdę go potrzebowałam i wierzyłam, że moglibyśmy to razem przetrwać. Stać się dla siebie kimś bliższym niż kiedykolwiek.

          Łatwo mu to przyszło.

          To Stanley pomógł mi na nowo poskładać moją rzeczywistość do kupy. Wciąż to robił.

          Thomas podszedł do mnie, łapiąc w dłonie moje ramiona.

          — Przepraszam, Pchło — powiedział cicho, patrząc wprost w moje oczy. — Naprawdę mi przykro. Nie chciałem tego powiedzieć. Nie tak. Nie chcę żegnać się w ten sposób. Nie chcę, bo pomimo wszystko, cieszę się, że mogłem cię poznać, że byłaś obecna w moim życiu. Jako epizod, ale byłaś. Chociaż to ja byłem nic nieznaczącym epizodem w twoim. Ale nieważne. Jestem ci za to wdzięczny. I za to, że uszczęśliwiałaś mojego brata. Dziękuję — dodał, uśmiechając się nieznacznie.

          Pochylił się, ucałował moje czoło, przytrzymując wargi nieco dłużej przy mojej skórze, niż powinien i wyszedł, pozbawiając mnie tchu.

          Roztrzaskał moje serce w drobny mak. Złość na niego była prosta. Znajoma. Ale uczucie pustki, które po sobie pozostawił... ono było przerażające.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro