Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟠.𝟚

    Chwila, którą zamierzałam poświęcić na zjedzenie posiłku w towarzystwie Blake'a stała się godziną. I chociaż mogłam ten czas wykorzystać na pracę, nie byłam zła. Czułam, że chłopak wpakował się w niezłe tarapaty. Oczywiście dopuszczałam do siebie myśl, że istniały jakieś szanse na to, by faktycznie był ojcem, ale im dłużej słuchałam jego opowieści o dziewczynie, tym bardziej stawałam się podejrzliwa.

    Dlaczego teraz? Dlaczego nie przyszła do niego wcześniej?

    Słowa, które padły były dla mnie wielkim zaskoczeniem, właściwie na równi z jego wiarą we mnie. Nie szukał pomocy u innych, od razu przyszedł do mojego biura. Pochlebiało mi to, a jednocześnie napełniało przerażeniem.

    Czułam ciężar tego wyznania. Obiecałam mężczyźnie, że na razie nikomu nie pisnę słowa o jego sytuacji i nie miałam z tym większego problemu. Nie chciał martwić rodziny i szanowałam jego decyzję. Stanley od razu zacząłby działać, ale nie byłoby to coś, czego chciałby jego brat. Najpewniej Blake zostałby zmuszony do oświadczyn, by uniknąć skandalu.

    Dziewczyna była zdeterminowana, by stać się panią Allen.

    Skrzywiłam się na samą myśl.

    Wyciągnęłam z Blake’a dosłownie wszystko, zadałam całe mnóstwo pytań, a on wyjątkowo szczerze na nie odpowiadała. 

    Anette Benson, jeśli tylko kłamała, miała srogo pożałować wyboru człowieka, z którym postanowiła pogrywać. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie powinnam się cieszyć, ale miło było pomyśleć o czymś innym, niż pracy i problemach związanych z nią.

    — Riley! — Asli wrzasnęła tuż nad moim uchem, więc podskoczyłam na fotelu, unosząc głowę, by posłać jej karcące spojrzenie.

    Blake już wyszedł, by pozbierać swoje rzeczy z pokoju hotelowego. Przekazałam mu klucze do mojego mieszkania, ponieważ uznałam to za właściwe. Stało puste. On musiał załatwić swoje sprawy do końca, więc potrzebował tymczasowego lokum, a ja wreszcie znalazłam odpowiedniego lokatora. 

    Miło będzie zaglądać do niego czasami i patrzeć na swoją ścianę ze zdjęciami. Naprawdę nie musiałam ich stamtąd usuwać. 

    Wrzask Asli przyprawił mnie niemal o zawał.

    — Oszalałaś? — spytałam, opierając dłoń na lewej piersi, chcąc uspokoić szaleńczy rytm serca, które waliło w mojej klatce piersiowej.

    — Od kilku minut próbowałam zwrócić na siebie twoją uwagę. Spotkanie zaczyna się za dwie minuty — odpowiedziała, robiąc dziwną, pełną dezaprobaty minę. Stuknęła paznokciem o szybkę swojego zegarka, by podkreślić upływający czas.

    Zamrugałam pospiesznie i wstałam. 

    — Riley, wszystko w porządku? — zapytała, wcale nie ukrywając troski w swoim tonie.

    Posłałam w jej kierunku przyjazny uśmiech i pokiwałam głową. Nie miałam prawa ani ochoty, by zawracać jej głowę moimi problemami. Była najlepszą asystentką na świecie, a nawet kimś więcej, ale ja nie lubiłam rozpowiadać wszystkim dookoła o tym, co mnie dręczyło.

    — Muszę odpocząć — skłamałam i sięgnęłam po telefon. 

    Opuściłam w pośpiechu biuro, niemalże biegnąć przez długi korytarz, by móc dotrzeć na jego drugi koniec. Jako szef mogłam się spóźnić, ale wcale nie chciałam wykorzystywać tego przywileju. Im szybciej to załatwię, tym lepiej. Byłam zdania, że plaster należy odrywać szybko, by zminimalizować uczucie dyskomfortu. 

    W konferencyjnej czekali już wszyscy. Łącznie z kuzynem George’em, który skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej, a cała jego sylwetka była pozą niezadowolenia. Jego mina również, ale zignorowałam to, choć usiadł dostatecznie blisko, bym przypadkiem nie przegapiła tej manifestacji. Wciąż nie mógł się pogodzić z moją nową funkcją i nawet to rozumiałam. Męczyło mnie jednak jego gówniarskie zachowanie, głupie docinki, podważanie mojego zdania. Priorytetem powinno być dla nas dobro firmy. Jako rodzina miesiliśmy obowiązek dbać o to, by dobrze prosperowała. Jego ataki na mnie przybierały na sile. Nie brał pod uwagę tego, kto może być ich świadkiem. Nie zamierzałam tolerować tego zbyt długo.

    — Dzień dobry, wszystkim — zaczęłam, kierując się do odpowiedniego miejsca. Mojego, chociaż dla mnie nadal pozostawało ono tym, które należało do Kennetha. Uśmiechnęłam się nieznacznie, wzięłam głęboki wdech, słysząc odpowiedź całej reszty. 

    — Jak pewnie się domyślacie, chcę oficjalnie rozpocząć pracę nad nową kampanią dla firmy Go — oznajmiłam, skupiając wzrok na jednym punkcie, tuż za głową Samanty.

    Ta również sprawiała wrażenie niezbyt zadowolonej, ale zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Nie mogłam jej zwolnić, ponieważ była dobrym pracownikiem, a fakt, że jej nie lubiłam, nie był wystarczająco dobrym powodem. Co więcej, jako narzeczona Georga miała status nietykalnej.

    — Wygraliśmy, każdy o tym wie, Riley. Mogłabyś przejść do konkretów, ponieważ w porównaniu do ciebie, my nie mamy na to całego dnia? — ponaglił mnie George, niemalże prosząc się o to, bym to skomentowała. 

    Zamiast tego, pokiwałam głową i uśmiechnęłam się.

    Wiedziałam, że chciał mnie sprowokować, ale nie zamierzałam się tak po prostu podłożyć. Byłam szefem, nie przekupką z targu. 

    — Nie przerywaj mi — upomniałam go, koniuszkiem języka zwilżając dolną wargę. Skoro zachowywał się, jak dziecko, zamierzałam tak go traktować. 

    W pomieszczeniu było duszno i tłoczno. Chciałam je jak najszybciej opuścić. 

    — Na pewno już wiecie, że wygraliśmy. Oficjalnie ta informacja zostanie podana do wiadomości za kilka dni, ale wśród uczestników informację już się rozeszły — przyznałam, kiwając głową, jakbym sama sobie przytakiwała. — Nie wygrał jednak projekt, który początkowo wybraliśmy. W ostatniej chwili go zmieniłam — wyznałam.

    Ciszę w pomieszczeniu zakłóciły szmery rozmów. Wiedziałam, że wszyscy musieli być tym zaskoczeni. Rzadko zdarzało mi się tak nadużywać władzy, a właściwie nie zrobiłam tego nigdy, ale tym razem musiałam pozwolić im w to uwierzyć. Musiałam skłamać.

    Przyznanie się do kradzieży projektu nie wchodziło w rachubę, gdy prowadziliśmy śledztwo.

    Musiałam dać pracownikom chwilę, by przetrawili tę informację.

    Wpatrywałam się w kolejne osoby, chcąc odczytać ich poziom niezadowolenia, gdy zauważyłam, że do pomieszczenia wszedł Thomas. Starał się nie zwracać na siebie uwagi osób zgromadzonych, co zresztą mu się udało. Wszyscy byli poruszeni moimi słowami. 

    Skinął mi głową, jakby w ramach powitania i zajął jedno z miejsc z tyłu, tuż za Samantą. Nie chciał wyróżniać się z tłumu, a mimo to czułam całą sobą jego obecność.

    — Dobra, ludzie, dajcie spokój. Riley i ja postanowiłyśmy zmienić projekt, fakt, ale nie dlatego, że tamten był słaby. Dostałyśmy dodatkowe wskazówki od taty i postanowiłyśmy ostatni raz wykonać jego polecenie. Wygrał projekt taty, hello, cieszcie się z nami — wtrąciła Blanka, ruszając mi na ratunek.

    Podeszła do mnie, nieznacznie szturchając biodrem o moje i posłała mi jeden z tych swoich pięknych uśmiechów, które w momencie poprawiały humor.

    Nie spodziewałam się tego, że Blanka potrafiła tak dobrze kłamać. 

    — Czyli, że nasza praca się nie liczy, bo wielkie panie uznały, że...

    — Samanto, radzę ci się nie odzywać. Dział kreatywny to nie twoja działka ani branża, nie masz pojęcia, jak to działa. Riley nie wpieprza ci się w marketing, chociaż zna się na nim doskonale, uszanuj to — skarciła ją Blanka, uśmiechając się.

    Nie był to jednak miły uśmiech, nie, raczej złośliwy i każdy, kto znał blondynkę, wiedział o tym. 

    Powstrzymałam się od zaśmiania i poprawiłam niesforne kosmyki włosów.

    Samanta i George stanowili upiorną parę, ale byli naprawdę dobrzy, jeśli chodziło o pozyskiwanie nowych klientów. Zanim dowiedziałam się o przetargu od Jamesa, mój kuzyn już przekazał informację o nim Kennethowi. Nie mogłam wyłączyć ich z tego spotkania, choć Bóg mi świadkiem, że bardzo tego chciałam. 

    — Nieważne, ustalmy fakty. Od przyszłego tygodnia ruszamy z projektem. Przed sobą macie komplet najważniejszych informacji. Asli podeśle wam projekt w wersji elektronicznej oraz przydzieli zadania zgodnie z moimi wytycznymi. Czeka nas sporo pracy. W pierwszej kolejności musimy znaleźć aktorów oraz skontaktować się z reżyserem i ustalić dogodny termin na zdjęcia. Zależy nam na czasie, więc nie zamierzam was tu zbyt długo trzymać. Przejrzymy razem prezentację, którą przygotowałam, żebyście mogli zapoznać się z nową wersją projektu w skrócie. Może nasuną wam się jakieś pytania. Chętnie na nie odpowiem. 

    Niezawodna Asli uruchomiła rzutnik i zgodnie z moimi oczekiwaniami uwaga wszystkich skupiła się na wyświetlanych slajdach. Usiadłam na krześle z boku i przyglądałam się ich reakcjom. 

    Musiałam przyznać, że poszło mi całkiem nieźle. Byli zdziwieni, może nawet zszokowani, ale większość okazała żywe zainteresowanie.  

    — Na tym możemy skończyć — oznajmiłam, posyłając wstrzemięźliwy uśmiech do zebranych pracowników. Czułam okropne zmęczenie, spowodowane nawałem pytań, na które musiałam odpowiedzieć.— Możecie wrócić do pracy, dziękuję za spotkanie. — Kilkakrotnie skinęłam głową, żegnając w ten sposób wychodzące osoby. — George, mógłbyś na chwilę zostać z nami? — zapytałam, chociaż wcale nie była to propozycja.

    Mężczyzna niechętnie zatrzymał się, łapiąc dłoń Samanty, zmuszając ją tym samym, by i ona została. Wcale mi się to nie spodobało.

    — Samanta może wrócić do swoich obowiązków — zauważyłam nieco złośliwie, wskazując jej drzwi, nie zamierzając cieszyć się dalej jej wątpliwym towarzystwem.

    — Jestem jednym z...

    — Gówno mnie to obchodzi. Tymczasowo ja jestem szefem i to jest polecenie. Twoja narzeczona ma wyjść. Aktualnie jest naszym pracownikiem i powinieneś o tym pamiętać — ostrzegłam, uśmiechając się złośliwie.

    Blanka gwizdnęła, wyrażając tym samym swój podziw, jednocześnie dostając w zamian karcące spojrzenie od kuzyna.

    Samanta prychnęła komicznie, przerzuciła swoje długie, ciemne włosy przez ramię i z dumnie uniesioną głową wyszła. 

    Powstrzymałam się od wywrócenia oczami. Jej zachowanie wcale mi się nie podobało i ciężko przychodziło mi ukrywanie tego.

    — Nie zapędzaj się, bo wystarczy jedno moje słowo i wylecisz stąd z hukiem, nie jesteś nietykalna — ostrzegł George, opierając dłonie na blacie stołu. 

    Pochylił się nad nim i posłał mi wrogie spojrzenie, którym najpewniej powinnam się przejąć. Nie zrobiłam tego jednak.

    Uśmiechnęłam się nieco szerzej i zerknęłam na Blankę, unosząc jedną z brwi.

    — A mi się wydaje, że to ty nie powinieneś przesadzać, ponieważ, gdy ostatnio sprawdzałam, miałam więcej władzy, niż ty, mój drogi — skomentowałam złośliwie, uśmiechając się dumnie. — Jestem prezesem, powinieneś o tym pamiętać, gdy następnym razem pozwolisz Samancie podważać mój autorytet. Publicznie. I sam zechcesz to zrobić.

    Wprawdzie obiecałam tacie, że nie będę wprowadzała większych zmian bez jego wiedzy, ale w ostateczności miałam do tego prawo. 

    — Podważać autorytet? Musiałabyś jakikolwiek mieć. Ludzie cię nie cierpią, wszyscy się ciebie boją i uważają, że jesteś... 

    — Och, na litość Boską, George, zamknij się — przerwała mu Blanka, robiąc kilka kroków w jego stronę.

    Zupełnie tak, jakby miała ochotę się z nim bić tylko po to, by mnie obronić. Zaśmiałam się cicho, widząc, jak bardzo podjudzona była. Zazwyczaj lubiła ludzi. Rzadko zdarzały się sytuacje, w których tak otwarcie biła z niej niechęć do kogoś. 

    — Chciałabym cię tylko poinformować, że mam prawo ją wywalić. Rozmawiałam z tatą. I rozmawiałam z nim również o tobie i twojej wielkiej niechęci do mnie — skłamałam gładko, uśmiechając się cynicznie. — Dlatego, proszę, pamiętaj o tym, ponieważ moja cierpliwość ma swoje granice. Teraz możesz już wyjść, tam są drzwi. — Wskazałam mu je, poszerzając swój niegrzeczny uśmiech.

    — Właśnie, kuzynku, pamiętaj, że tatuś zawsze wybierze swoją córeczkę, a Riley zdecydowanie nią jest — podsumowała z rozbawieniem, otwierając przed nim drzwi.

    Byłam wredna, wiedziałam o tym, ale to Blanka swoim zachowaniem bardziej rozzłościła Georga. Kenneth opiekował się nie tylko swoimi dziewczynami, ale także nim. Kuzyn uparcie wierzył, że tylko on będzie potrafił kiedyś zastąpić tatę. Blanka uderzyła w jego najczulszy punkt. Wiedziałam to, ponieważ jego nozdrza zaczęły drgać. Zacisnął również dłonie w pięści.

    Nie odezwał się jednak. Po prostu wyszedł.

    Przybliżyłam się do Blanki i zamknęłam ją w mocnym uścisku. Była ode mnie niemal o głowę niższa i zdecydowanie drobniejsza. Idealnie wpasowywała się w moje objęcia. 

    Ostatnio często znikała, ale cieszyłam się, że w tamtym momencie miałam ją przy sobie. Taką odważną, gotową, by stać za mną murem. Naprawdę tego potrzebowałam. 

    — Dziękuję — wymruczałam w jej włosy. 

    Idealny moment zepsuł jednak hałas dobiegający z korytarza. Próbowałam go zignorować, ale nie mogłam, bo drzwi od sali konferencyjnej, które chwilę wcześniej były zamknięte, z hukiem odbiły się od ściany. Do pomieszczenia wpadła zdyszana Asli.

    Pokręciła jakby z niedowierzaniem głową i spojrzała na sufit, próbując złapać oddech. 

    — Ci mężczyźni, to jednak gorsi są niż dzieci — jęknęła, robiąc pełną dezaprobaty minę. — Szefowo, potrzebuję cię w twoim biurze. Teraz. — W jej tonie było coś takiego, że nie próbowałam nawet się kłócić.

    Zaniepokoiła mnie. Spojrzałam przelotnie na przyjaciółkę, a ta wzruszyła ramionami, jakby sama nie rozumiała całej sytuacji.

    — Dobrze, idę. Co się stało? — zapytałam, wcześniej ściskając ramię Blanki, dając jej do zrozumienia, że naprawdę muszę iść.

    Uśmiechnęła się do mnie w swój ciepły, pełen miłości sposób i mrugnęła. Nie wyszła jednak ze mną z sali konferencyjnej, ponieważ w pomieszczeniu rozległ się dźwięk jej telefonu.

    Ona również musiała czasami wybrać przede wszystkim pracę.

    — Asli, pytałam o coś — przypomniałam, zrównując swój krok z asystentką. Nie było to łatwe, ponieważ Asli niemalże biegła przez korytarz.

    — Będzie lepiej, jak sama to zobaczysz, idź do biura, dołączę za chwilę, muszę po coś lecieć — oznajmiła, skręcając. — Słowa daję, kino świata.

    Najpierw robiła zamieszanie, a później tak, jakby nigdy nic, kierowała się do kuchni. Powstrzymałam się od wywrócenia oczami. Czasami, naprawdę bardzo rzadko, totalnie nie rozumiałam jej zachowania.

    Przeczesałam włosy, odrzuciłam je w tył, jednocześnie pchając drzwi, by wejść do własnego biura.

    Pożałowałam tego dosłownie kilka sekund później, gdy rozpoznałam osobę, która zajmowała fotel przeznaczony dla klientów, tuż przy biurku. Mężczyzna siedział tyłem do wejścia, z opuszczoną głową, lecz gdy tylko zamknęłam drzwi, odwrócił się, a moje spojrzenie skrzyżowało się z doskonale znanymi mi czekoladowymi oczami.

    Przełknęłam cicho ślinę, przymknęłam na moment powieki i jęknęłam.

    Thomas. 

    W środku czekał na mnie sam Lucyfer.



Cześć, Pchełki!
Rozdziału miało nie być, ale niespodzianka; jest! W kolejnym tygodniu jednak będzie mała obsuwa i rozdział pojawi się we środę [13.11]. Moja druga, lepsza połowa wyjeżdża na wakacje, dlatego nie będziemy mogły pisać Riley. Także no, Madzia się bawi, my ładnie czekamy.
Co myślicie? Jak wrażenia? Podobało się? Podzielcie się tym z nami.
Ściskamy
   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro