ღRozdział ósmyღ
JESS
- Leo, zabierasz cały koc, głupku - jęknęłam, ciągnąc za miękki materiał, którym Leo się zakokonował. Zaśmiał się i sturlał z kanapy, więc nasze ramiona dotykały się, gdy siedzieliśmy obok siebie.
- Proszę, moja pani - droczył się, podając mi resztę kocyka. Zaśmiałam się i uderzyłam go żartobliwie w czoło zanim przeniosłam moje ciało, abym mogła ułożył głowę na jego kolanach, a koc był dookoła mnie.
Była sobotnia noc i nocowałam u Leo. Zanim poszedł do Britain's Got Talent i stał się sławny, w każdą sobotę nocowaliśmy u siebie, tylko ja i on. Jedną sobotę on spał u mnie, a następną ja spałam u niego... To był mój ulubiony czas w tygodniu, ponieważ miałam mojego najlepszego przyjaciela tylko dla siebie.
Czułam się jak za starych czasów.
- Charlie przyjeżdża jutro - powiedział Leo, uśmiechając się do mnie z góry. - Nie mogę się doczekać aż go poznasz, pokochasz go.
- Na pewno. - Odwzajemniłam uśmiech, wrzucając do ust garść popcornu i odwracając twarz w stronę telewizora, żeby obejrzeć resztę Wyrośniętych Dzieci.
Kiedy oglądaliśmy film, czułam palce Leo gładzące moje włosy i uśmiechnęłam się do siebie w ciemności.
Bez Leo, czułam się jakby brakowała kawałka mnie, a teraz, kiedy wrócił, znów byłam kompletna.
Może teraz, kiedy on jest ostoją, wszystko znowu będzie dobrze?
Może.
Spojrzałam na jasnoróżowy gips na moim lewym ramieniu i ciężko westchnęłam.
Może nie.
LEONDRE
Zgasiłem światło w mojej sypialni i usłyszałem chichot Jay, kiedy dotknęła mojego dzieła sztuki.
Postanowiłem użyć koców i wieszaków, żeby skonstruować najlepszą atrapę namiotu, a moja mama pomogła mi rozwiesić lampki dookoła niego. Wyglądało dość ładnie i miałem nadzieję, że Jess też się to spodoba.
- Leo, uwielbiam to - zawołała, nurkując wgłąb i rozkładając się na materacu ze szczęśliwym westchnięciem.
- Tak myślałem. - Wyszczerzyłem się, wchodząc do niej i wbijając się w ogromną kołdrę.
- Jest tak przytulnie - powiedziała, przekopując się przez pościel i znajdując się obok mnie. - Chciałabym zostać tutaj na zawsze.
- Niee, nie chciałabyś - oznajmiłem, chichocząc. - Musisz iść do szkoły.
- Chciałabym nie musieć. - Westchnęła, opierając głowę na dłoni i spoglądając na mnie.
Delikatnie ścisnąłem jej rękę i posłałem jej uspakajający uśmiech.
- Nie pozwolę im cię więcej zranić, Jess - szepnąłem, przytykając usta do jej ucha, kiedy mówiłem. - Przyrzekam, księżniczko, teraz jesteś bezpieczna.
- Nie masz pojęcia - szepnęła, a jej oczy zaszły łzami. Mrugała nerwowo, aby się ich pozbyć, a ja obserwowałem jak przygryza wargę... Coś, co robiła zawsze, gdy była zdenerwowana.
- Jay, twój tata wie o zastraszaniu? - zapytałem ją.
- Nie i nie może się dowiedzieć! - powiedziała poważnie. - Nie możesz mu powiedzieć, Leo... Musisz przyrzec, że nic mu nie powiesz, okej?
Musiałem mu powiedzieć. Musiał wiedzieć, co się dzieje, tylko to było w porządku.
- Księżniczko, wiesz, że mu...
- LEO, NAWET SIĘ NIE WAŻ - przerwała mi, jej oczy się rozszerzyły, a łza spłynęła po jej policzku. Bez myślenia moja dłoń wysunęła się, aby ją wytrzeć. - Leo, ufałam ci - szepnęła, patrząc się na mnie intensywnie pięknymi zielonymi oczami. - Musisz przyrzec, że nikomu nie powiesz, a szczególnie mojemu tacie.
Wypuściłem długi oddech i westchnąłem, patrząc na lampki z frustracją.
- LEO?
Nie mogłem stracić zaufania mojej najlepszej przyjaciółki.
- Okej, okej! - krzyknąłem, podnosząc ręce w geście poddania. - Nie powiem nic twojemu tacie, Jay... Na razie. Ale jeśli to wciąż będzie się działo, musisz mu od razu powiedzieć, okej księżniczko?
Jess zatrzymała się i ponownie przygryzła wargę.
- Dobrze - odpowiedziała, wypuszczając westchnięcie.
Odwróciła się ode mnie plecami i nie powiedziała nawet słowa.
Leżała tak przez dziesięć minut w ciszy, udając że śpi.
Wiedziałem, że była obudzona. Jeśli by spała, chrapałaby cicho, czego nie robiła.
Znałem ją zbyt dobrze, żeby mogła mnie okłamywać.
Przysunąłem się o niej i oparłem policzek na jej ramieniu, a moja ręka otoczyła jej talię.
- Wiem, że nie śpisz, Jay - szepnąłem, delikatnie szturchając jej brzuch, powodując jej skręcenie się i krzyk. Była taka nietykalna.
- Przestań, Leo. Jestem na ciebie zła, nie widzisz? - zapytała, tłumiąc śmiech.
- Zła? - droczyłem się, ponownie ją łaskocząc. - Nie możemy mieć księżniczki złej na mnie, co nie?
Krzyknęła i zachichotała, kiedy połaskotałem ją w jej czułe miejsce, uderzając w moją rękę. Zaśmiałem się i przekręciłem na plecy, otaczając rękę dookoła jej ramion, kiedy oboje patrzyliśmy się na lampki, Jess wypuściła westchnienie.
- Jesteś idiotą - powiedziała, żartobliwie mnie szturchając.
- Ale mnie kochasz? - przypomniałem jej z szerokim uśmiechem.
Kochała mnie? Cóż, jasne.
Ale czy kochała mnie jak jej najlepszego przyjaciela?
Czy kochała mnie jak kogoś więcej?
Zamknąłem oczy i skrzyżowałem palce pod kołdrą, mając nadzieję, że to już ostatnie (?).
Jedna rzecz była pewna... Kochałem ją.
Bardziej niż wszystko i każdego.
Zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro