ღRozdział dwudziesty siódmyღ
JESS
Moja głowa niemiłosiernie pulsowała, a każda część mojego ciała czuła się odrętwiała.
Słyszałam pikanie obok mnie i dźwięk mojego oddechu, który był głośniejszy niż zwykle.
Poczułam ból w nadgarstkach, które powoli pulsowały.
Gdzie byłam? Co się stało?
Umierałam?
Czy to tak czujesz się, gdy umierasz?
Desperacko próbowałam otworzyć oczy, ale były ciasno zaciśnięte.
Panika wstrząsnęła mną i ponownie spróbowałam otworzyć oczy, ale nie miałam siły. Czułam się jakby każda część mojego ciała zasnęła i tylko mój mózg był obudzony.
Strach narósł, a mój oddech gwałtownie przyspieszył.
Dlaczego nie mogłam otworzyć oczu?
Jeśli byłam martwa, dlaczego myślałam?
Pytania irytująco buzowały w mojej głowie, tylko pogarszając mój ból głowy.
Mogłam usłyszeć kroki stające się coraz głośniejszej i głębokie westchnięcie kogokolwiek, kto jest obok mnie.
- Księżniczko - powiedział głos - proszę, obudź się.
Moje serce się zatrzymało.
Znałam ten głos.
- Księżniczko, naprawdę chcę, żebyś się obudziła - powtarzał.
To był chłopak, z pewnością.
Brzmiał na zestresowanego i słabego, jakby wyparowała z niego każda iskierka nadziei.
Znałam ten głos... Więc dlaczego nie wiedziałam, kto to był?
No dalej - powiedziałam mózgowi, a frustracja budowała się we mnie. - Dlaczego nie wiesz?
Przez chwilę zapanowała cisza, po czym do moich uszu doleciał dźwięk płaczu.
- Potrzebuję mojej najlepszej przyjaciółki z powrotem. - Wyszlochał, pociągając nosem. - To wszystko moja wina. Nie wiedziałem, że wciąż cię ranią... Byłem idiotą. Jak mogłem nie zauważyć? Byłaś taka zraniona w środku... A ja nawet nie wiedziałem. Nie wiedziałem, że się tak czułaś... Powinienem codziennie przypominać ci jaka piękna jesteś... Może wtedy byś sobie tego nie zrobiła.
Czego nie zrobiła? O czym on mówił?
- Byłem kutasem... Ale księżniczko, jeśli się obudzisz, obiecuję, że już nigdy cię tak nie skrzywdzę. Przepraszam. Naprawdę.
Przerwał mu dźwięk otwierania drzwi i odezwał się głos, którego nie potrafiłam rozpoznać.
- Młodzieńcze, musisz wyjść.
- Ale...
- Możesz niedługo wrócić - powiedzieli mu.
Nagle poczułam ciepły oddech na mojej twarzy i usta przyciśnięte do mojego policzka.
- Kocham cię, Jay - szepnął.
Jay.
Nagle uderzyła we mnie świadomość, a serce głośno załomotało w piersi.
Leo.
CHARLIE
Leo posłał mi słaby uśmiech i pokazał kciuki w górę zanim opuścił pokój.
Jess leżała na łóżku, jej brązowe loki idealnie roztrzepane były po poduszce.
Jej powieki były szczelnie zamknięte, a ona delikatnie oddychała w maskę tlenową na jej ustach i nosie.
Wziąłem głęboki oddech i usiadłem na krześle obok jej łóżka.
- Moja piękna dziewczyna. - Odetchnąłem i przybliżyłem się do niej, żebym mógł szeptać jej do ucha. - To ja, Charlie.
Nie byłem siebie pewny. Miałem tyle do powiedzenia, ale teraz nie mogłem wykrztusić z siebie słowa.
Więc zamiast tego, wiedziałem co zrobić.
Zaśpiewałem jej.
Cicho śpiewałem pierwszą piosenkę, która pojawiła się w mojej głowie. Było to Bruno Mars - Just The Way You Are.
Położyłem jedną z dłoni na jej policzku, głaszcząc kciukiem każdy centymetr jej twarzy, gdy śpiewałem.
Jej urocze, małe uczy.
Jej filigranowe kości policzkowe.
Jej piękne, ciemne brwi.
Kiedy śpiewałem, mogłem myśleć tylko o jednym.
Jak ktoś mógł tak bardzo chcieć ją zranić?
Przy ostatniej zwrotce, płakałem tak bardzo, że słowa nawet nie wychodziły z moich ust.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro