Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ღRozdział trzydziestyღ

JESS

Minęły trzy tygodnie.

Trzy tygodnie odkąd obudziłam się w szpitalu i rzeczywistość we mnie uderzyła.

Spędziłam w szpitalu kilka nocy, ponieważ straciłam dużo krwi i musieli obserwować mnie przez kilka dni.

Teraz byłam w domu, ale nie byłam pewna, czy to dobrze.

Tata nie zostawiał mnie przez większość czasu, bał się, że zrobię coś głupiego albo znowu się skrzywdzę.

Szczerze? Naprawdę nie wiedziałam już, co chcę robić.

Chyba rzeczy powoli miały się lepiej.

Powoli, ale na pewno.

To nie było przez antydepresanty, które brałam czy przez fakt, że nie byłam w szkole.

Nawet nie dlatego, że Natasha, Rhian, Tori i Hollie przeniosły się do innej szkoły.

Myślę, że to dlatego, iż byłam wciąż zraniona w środku, ale już nie czułam się sama.

Kiedy jesteś prześladowany i powoli wpadasz w depresję oraz masz myśli samobójcze, czujesz się jakbyś była jedyną osobą przez to przechodzącą.

Nauczyłam się, że nie byłam.

Nie byłam sama.

Na początku pomysł cotygodniowej grupy wsparcia był niedorzeczny, wręcz żałosny.

Kto chciał siedzieć i dzielić się swoimi problemami z nieznajomymi, którzy nie chcieli tam być?

Zgaduję, że ja... Teraz.

Po chodzeniu na nie przez dwa tygodnie niemal czułam, że po tym mogę nauczyć się być szczęśliwa - z innymi i ze sobą.

Chodzenie na terapię grupową sprawiło, że zrozumiałam, iż nie byłam jedyną osobą przez to przechodzącą. Nawet nie mogłam powstrzymać myślenia, że ktoś myślał tak jak ja.

Raz uświadamiasz sobie, że nie jesteś sama; przyjęłam to jako małe światełko na końcu długiego, ciemnego tunelu, a raz boisz się czegoś od dłuższego czasu

Chyba mogę powiedzieć, że jest lepiej.

Zaczynałam znajdować moje wyjście z ciemnego tunelu. Jeszcze nie osiągnęłam światełka na końcu, ale mogłam je zobaczyć.

Usiadłam na skoszonej trawie parku, które było prawie puste, poza panią spacerującą ze swoim pieskiem.

Skrzyżowałam nogi i naciągnęłam rękawy bluzy na nadgarstki, żeby zakryły końce moich rąk.

Patrzyłam na bramę, przez którą własnie ktoś wszedł, a ja uśmiechnęłam się.

Charlie.

- Hej piękna - powiedział, siadając obok mnie, a nasze ramiona się stykały.

- Hej Charl - odpowiedziałam, spoglądając na niego.

Jego głębokie niebieskie oczy skrzyżowały się z moimi, a ja nawet nie próbowałam odwracać spojrzenia.

- Jak się czujesz, kochanie? - zapytał, szukając miejsca, gdzie mógł być obok mnie.

- Okej - powiedziałam szczerze.

- Czy okej to dobrze? - zapytał, a nasze spojrzenia wciąż były skrzyżowane.

- Tak, tak myślę. - Skinęłam głową i uśmiechnęłam się delikatnie.

- Już nie cierpisz? - Uważnie obserwował moją twarz, a ja odpowiedziałam z grymasem.

- Wciąż cierpię - przyznałam cicho. - Ale nie tak bardzo. Myślę, że ból powoli odchodzi...

Na jego twarz wstąpił uśmiech, a on przyciągnął mnie do uścisku, jego ramiona owinęły się dookoła mnie, gdy delikatnie przyciskał mnie do siebie.

- Jestem z ciebie bardzo dumny - szepnął, odsuwając się i ponownie na mnie patrząc.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, zanim nagle poczułam jego dłoń na moim ramieniu.

- Nie cięłaś się od wtedy? - zapytał, a ja popatrzyłam na niego z koncentracją.

- Od kiedy?

- Od... Wiesz... Szpitala i wszystkiego - powiedział niezręcznie, a ja zauważyłam ból na jego twarzy, gdy o tym mówił.

Wciąż czułam się winna za zmuszanie wszystkich do przejścia tego, ale wracałam się polepszyć sprawy, naprawdę.

Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale on mi przerwał.

- Bądź szczera, piękna... Bycie szczerym pomoże - powiedział delikatnie, ale stanowczość była obecna w jego głosie.

Westchnęłam i odwróciłam głowę w stronę niebieskiego nieba, z którego słońce świeciło na mnie.

- Ja, um, raz pocięłam się, kilka dni po szpitalu... Ale-

- Ale? - przerwał mi, a jego twarz napełniła się obawą.

Wróciłam do niego spojrzeniem i splotłam palce z jego. Znak, że wszystko okej.

Czasami czyny mówią więcej niż słowa.

- Nie, odkąd się polepszyło - powiedziałam szczerze i uśmiechnęłam się.

Dobrze było to powiedzieć.

Uśmiechnął się zanim puścił moją rękę i popatrzył na moje nadgarstki, kładąc ramię na swoich kolanach.

Obserwowałam jak podwija rękawy i w ciszy patrzy się na brzydkie blizny, które zaczęły się goić.

- Są brzydka - jęknęłam, odwracając wzrok w zażenowaniu.

- Nie mów tak - szepnął zanim się pochylił i delikatnie pocałował moją skórę.

Moja skóra wciąż była tam wrażliwa, ale jego pocałunki były ciepłe i delikatne.

Obserwowałam uważnie jak wyciąga czarny marker z kieszeni i zaczyna coś rysować.

Cicho syknęłam, kiedy po raz pierwszy przyłożył długopis do mojej skóry.

- Charlie, co-

- Zobaczysz - oznajmił.

Obserwowałam jak delikatnie dotyka mojej skóry, niepewna co rysował.

Kiedy odsunął długopis, usiadłam prosto i zobaczyłam świeży tatuaż na moich ranach.

Motylki.

Nad każdą zagojoną blizną był wytatuowany mały motylek, a ja nie mogłam się powstrzymać od przyznania, że był dobrym artystą.

- Dlaczego narysowałeś na mnie motylki?

Uśmiechnął się, a jego głębokie niebieskie oczy ponownie popatrzyły w moje.

- Na każdej ranie jest motylek - wytłumaczyć, wskazując na rysunek. - Każdy reprezentuje kogoś, kto troszczy się o ciebie, jak Leo, ja, twój tata...

- Moja mama. - Uśmiechnęłam się i uniosłam głowę do nieba, myśląc, że może, tylko może, ona też na mnie patrzyła.

- Tak, twoja mama. - Charlie skinął głową z delikatnym uśmiechem. - Jeśli kiedyś, chociaż jestem pewien, że nie, ale jeśli poczujesz się znowu smutna i pomyślisz o zranieniu się... Zatrzymaj się na chwilę i pomyśl o motylkach. Jeśli zranisz motylka, zranisz ich.

- Nie chcę ich zranić - powiedziałam szybko, a moje serce krajało się na myśl o mojej mamie albo tacie nieszczęśliwych.

Mama zasługiwała na bycie szczęśliwą. Musiałam się upewnić, że gdziekolwiek jest, była szczęśliwa.

- Dokładnie, nie chcesz ich zranić - powiedział delikatnie. - Ale jeśli się potniesz, zranisz je... Zranisz nas.

Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, ale uśmiechnęłam się do niego.

Dobrze było uśmiechnąć się naprawdę.

To sprawiało, że czułam się szczęśliwa wewnątrz.

- Charlie. - Odetchnęłam, niepewna co powiedzieć.

Ten chłopak zrobił dla mnie tak dużo, pomógł mi tak bardzo... Nigdy nie będę w stanie podziękować mu wystarczająco.

Charlie odwzajemnił uśmiech, ale widziałam łzy błyszczące w jego oczach.

- Proszę, nie rań motylków - wyszeptał.

- Nie zr

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro