034
Wybiegłem z pokoju jak oparzony po telefonie pani Randy. Powiedziała, że muszę pilnie przyjechać do szpitala, mimo tego, że słońce nawet jeszcze dobrze nie wstało. Myśle, że dochodziła dopiero piąta rano, nie miałem głowy sprawdzać godziny. Oczywiście musiałem w tym pośpiechu spieprzyć się ze schodów, na szczęście tylko z ostatnich trzech schodków, ale walnąłem dupą w stopień tak mocno, że huk rozniósł się po domu. Wpadłem do korytarza i zakładałem buty w momencie, w którym zaspana mama stanęła u szczytu schodów.
- Co się dzieje? - zapytała, wiążąc ręce wokół siebie.
- Mama Olivii dzwoniła, żebym szybko przyjechał.
- Zaczekaj na nas w samochodzie - powiedziała, odwracając się i idąc do swojej sypialni. Wziąłem więc z małej, wiszącej szafeczki kluczyki do jeepa i poszedłem do garażu, aby wyprowadzić samochód. Czekałem na mamę, Nico i Claire dziesięć minut, Aimee została na noc z panią Randy, wczorajszą noc spędzałem w szpitalu ja i moja mama.
Kiedy dojechaliśmy do szpitala, popędziliśmy w stronę windy. Weszliśmy do niej, aby zastać widok, jakiego najmniej się spodziewałem.
Pielęgniarka jechała z maleńkim dzieckiem w inkubatorze. Było naprawdę, niesamowicie małe, mógłbym rzec, że zmieściłoby się w moich dwóch dłoniach. Patrzyłem na maleństwo i nie mogłem uwierzyć, w to jak cudne mi się wydawało. Widziałem ruch jego maleńkiej klatki i bezwiednie podszedłem bliżej, aby się przyjrzeć jego malusieńkim dłoniom, nóżkom, a następnie spojrzałem na twarz pogrążoną we śnie. Zamknięte oczy wielkości lekko większej niż ziarna grochu, maleńki nosek i delikatnie skrojone, różowe usta.
- Będzie żył, prawda? - zapytałem cicho, nie zdając sobie sprawy, że wszyscy mi się przyglądają.
- On tak. Jego mama poświęciła się, żeby mógł z nami zostać - pielęgniarka uśmiechnęła się smutno i po chwili wysiadła na piętrze oddziału dziecięcego. Patrzyłem za odjeżdżającym wózkiem dopóki drzwi windy się nie zamknęły, zawożąc nas na piętro, na którym leżała Olivia. A kiedy rozsunęły się ponownie, wybiegłem i nie patrząc na innych, popędziłem do sali mojej dziewczyny.
Zahamowałem przy drzwiach i pchnąłem je lekko, aby zastać widok dwóch pielęgniarek i lekarza, oraz pani Randy. W pierwszej chwili byłem przerażony. W następnej...
- W porę, Zayn - powiedziała Beatrice, a ja z zagubieniem wypisanym na twarzy spojrzałem na lekarza.
- Za chwilę powinna otworzyć oczy.
Serce omal nie wypadło mi z piersi. A pielęgniarka wyprowadziła mnie i mame Liv z sali.
OLIVIA
Światło raziło mnie w oczy niemiłosiernie i kiedy zaczęłam znów czuć swoje ciało, poderwałam się z niemym krzykiem. Jednak nie podniosłam się tak jak założyłam, jedynie drgnęłam jak płotka na... łożku.
Ostatnie co pamiętam to samochód jadący prosto na mnie i właśnie przed chwilą czułam się, jakby znów we mnie wjeżdżał. Nie mogłam oddychać. Nie rejestrowałam, że się krztuszę. Otworzyłam szeroko oczy, a mężczyzna w kitlu właśnie wyciągał mi rurę z gardła.
Nie mogłam przyswoić niczego. Rura w gardle, mocno rażące światło, ból w żebrach i prawej nodze, piekąca twarz...
- Olivio, proszę otwórz oczy - zamykałam je znowu? Uchyliłam powieki. - Spróbuj coś powiedzieć.
- Zayn - zaskrzeczałam, w ogóle nie poznając swojego głosu. Skrzywiłam się.
- Zaraz go wpuścimy, o ile wcześniej nie wyważy drzwi, tak się do ciebie wyrywa - zaśmiał się doktor, grzebiąc coś przy kablach podpiętych do mnie. Zaczynałam załapywać co się dzieje dookoła. Byłam załamana.
- Zayn tu jest? - wychrypiałam, próbując się podnieść. Chce go zobaczyć. Chcę przytulić.
- Hej hej hej, nie wstawaj! - doktor delikatnie położył mnie za ramie z powrotem do materaca. - Wpuśćcie go, bo oboje oszaleją.
Zamarłam, kiedy pielęgniarka otworzyła drzwi, a do sali jak rakieta wleciał mój wspaniały mężczyzna. Kiedy go zobaczyłam, znów lekko się uniosłam, chciałam być jak najbliżej. Był mój. Chce być z nim.
- Livy nie wstawaj - padł na krzesełko obok łóżka i chwycił moją rękę w obie dłonie. Pochylił się nade mną i wycałował moje czoło, a po chwili poczułam jego dłoń na policzku. - Boże Liv tak się cieszę, że żyjesz - chlipnął. Jeju on płakał!
- Zu - szepnęłam, bo nie byłam w stanie powiedzieć czegokolwiek normalnym głosem bez kwiczenia. Uniosłam dłoń i złapałam za jego kark, unosząc twarz, aby znaleźć się na wysokości jego ust. Pocałował mnie krótko i ułożył głowę w zagłębieniu mojej szyi, trzęsąc się. - Zuzu jestem.
- Jesteś - uniósł się. Patrzył mi w oczy i głaskał po policzku, a ja nie mogłam oderwać wzroku od jego ślepi. Był taki piękny. Był mój. I jest przy mnie.
***
Tadaaaaaa! Moze nie wyszło ale mam nadzieje, ze was zadowala<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro