028
Dojechaliśmy do wjazdu na polną drogę, którym Zayn dowiózł nas do dzikiej plaży. Zasiedliśmy z motocykla, a kiedy chciałam odezwać się i powiedzieć, że mi się tu podoba, zrezygnowałam. Zayn posmutniał i patrzył przed siebie, na pomost, który miał conajmniej sto metrów wprost.
-Zu? - powiedziałam cicho, lecz chłopak tylko wyciągnął rękę do tyłu, abym ją złapała. Zrobiłam to i ruszyliśmy powolnym krokiem na pomost, po czym usiedliśmy ze zwieszonymi nogami mniej więcej w połowie.
-Zawsze przyjeżdżałem tu kiedy przytłaczało mnie to wszystko wokół. Jeszcze żaden fotoreporter aż tutaj za mną nie przyjechał - powiedział, a ja wolną dłonią pogłaskałam go po policzku, aby dodać mu trochę otuchy. Czułam, że chce mi się ze wszystkiego wygadać. - Tak naprawdę nikt mnie nigdy nie zapytał czego bym chciał. Od początku zostało mi narzucone bycie synem polityka i wieczne chodzenie wszędzie z ochroną, dom otoczony murem i znajomi, którzy lecieli tylko na kasę. W pewnym momencie dorastania stwierdziłem, że skoro wszyscy i tak patrzą na mnie pod pryzmatem sławy i kasy, to czemu mam tego nie wykorzystywać? - oparł głowę o moje ramie, po czym westchnął głęboko. - Teraz widzę, że wcale tego nie chcę. Zacząłem czuć się naprawdę szczęśliwy. Ale nadal mam poczucie, że nie będzie tak pięknie przez cały czas... Życie mnie nauczyło, że szczęście jest tylko w momentach, nie jest ciągłym uczuciem.
Przez chwilę milczałam, wewnątrz powstrzymując falę rozpaczy jaka gromadziła się we mnie od momentu dostania listu. Zayn podniósł głowę z mojego ramienia i skierował mój podbródek w swoją stronę, w momencie, kiedy z mojego policzka spłynęła łza.
-Liv? - zadał pytanie, tak samo jak ja, gdy zasiedliśmy z motoru. Chlipnęłam pod nosem.
-Dostałam się na studia - mruknęłam, dławiąc łzy w sobie.
-To czemu płaczesz? To przecież dobra wiadomość - powiedział.
-W Californii, Zayn. W Californii.
Chłopak zamrugał oczami, po czym odwrócił wzrok w stronę jeziora. Miałam ochotę strzelić sobie w głowę z niewiadomego powodu, lecz jedyne co zrobiłam to zacisnęłam mocniej jego dłoń w swojej. Chciałam być przy nim do końca świata, bo przy tym człowieku ja wreszcie czułam się jak prawdziwy, doceniany człowiek. Dla niego byłam w stanie skoczyć w ogień, bo zakochałam się tak na zabój jak nigdy nie sądziłam, że się da. Nie wyobrażałam sobie bez niego życia. A najgorsze było to, że będę musiała na dłuższą metę bez niego wytrzymać.
-Kocham Cię - odezwał się w końcu, lecz nadal na mnie nie spojrzał. - I cieszę się z twoich sukcesów maleńka. Damy radę - odwrócił się w końcu w moją stronę. Miał pieprzone łzy w oczach! - Choć nie wyobrażam sobie ani tygodnia bez ciebie.
-Szlam do tej pracy, żeby ułatwić sobie wyjazd do Stanów, a wychodzi na to, że go sobie utrudniłam - powiedziałam, a Zayn zaśmiał się przez łzy. - Dlaczego jesteś dla mnie tak ważny? Namieszałeś mi w życiu.
-Ja te... - nie dokończył, bo przerwał nam damski głos.
-Proszę, kolejna naiwna - odwróciłam się w stronę laski, która właśnie zajadała z motoru innego faceta. Gdzies go już widziałam...
-Wypierdalaj Louise - warknął Zayn, nagle zmieniając postawę. Złapał mnie w talii i przyciągnął bliżej siebie.
-Nie bądź głupia kotku, zapomni o tobie tak jak o każdej innej, którą wyruchał na tym moście! - krzyknęła, po czym wsiadła na motor i odjechali, zostawiając mnie w osłupieniu, a Zayna w pełnym wkurwie.
-Ona to...
-Nawet nie zaczynaj - wstałam, po czym ruszyłam w nieznanym sobie kierunku. Wlazłam do lasu i słyszałam za sobą kroki Zayna, lecz przyspieszyłam.
To trochę za dużo jak na moje skołatane serce.
***
Wybaczcie mi ten brak rozdziałów, ale w te upały to jedynie leżę na trawie i się rozpuszam. Jak mój kot.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro