Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

020

Po wybuchu namiętności, leżeliśmy naprzeciwko siebie i patrzyliśmy sobie prosto w oczy, bez żadnych słów. Ja toczyłam walkę wewnątrz i próbowałam wychwycić jakąś z emocji i myśle, że on tez właśnie to robił.

-Powiedziałeś to... - zaczęłam, lecz nie dane było mi dokończyć.

-Bo to czuje, Liv. Jesteś... taka niesamowita, masz ten swój temperament, a jednocześnie jesteś tak dobra. Nigdy nie spotkałem osoby, która ma w sobie tyle cierpliwości i serca do ludzi.

-Nie idealizuj mnie tak, Zayn. Jestem jaka jestem i to wcale nie jest dobrze. Moje życie to ciągłe zawiedzione nadzieje. Bo to ja idealizuje wszystkich dookoła, usprawiedliwiam ich błędy, nawet, gdy mnie ranią - szepnęłam, spuszczając wzrok.

-W tym zrobiłem to ja... - westchnął, unosząc moją głowę do góry. - Może nie chcesz słuchać tłumaczeń, ale zrobiłem to wtedy, bo zaczynałem zauważać, że nie widzę już nic atrakcyjnego w innych kobietach. Przerosło mnie to i pod wpływem tego szoku złapałem pierwszą lepszą dziewczynę i zabrałem do pokoju - powiedział, dotykając swoim nosem mojego. - Nawet mi nie stanął. Ciągle myślałem o tym, że jesteś lepsza. Ładniejsza. Delikatniejsza. Twardsza i cholera, mądrzejsza niż którakolwiek jaką znałem. A że czuje do ciebie coś więcej niż zauroczenie, tak jak mówiłem, zdałem sobie sprawę, gdy kładłem te róże w twoim pokoju. Pomyślałem, że kogoś takiego jak ty już nigdy nie spotkam. I jeśli naprawdę jestem tym księciem... - przerwał, uśmiechając się do mnie szczerze. - To chce abyś ty była moją księżniczką.

-To niemożliwie urocze - powiedziałam, również się uśmiechając. - Kiedy cię poznałam, nie spodziewałam się, że wylądujemy w tym miejscu.

-I w tej konfiguracji - poruszył brwiami, a ja parsknęłam śmiechem.

-Choćby niewiadomo co się działo, pozostaniesz tym głupim zboczeńcem, którym zawsze byłeś. - pocałowałam go. - Ale to w takim Maliku się zakochałam.

-Co? - poderwał się do pozycji siedzącej. Patrzył na mnie w szoku, a ja leżałam z uśmiechem wpatrzona w jego przystojną twarz. - Przesłyszałem się, czy ty...

-Zakochałam się w tobie, księciuniu. - powtórzyłam, a on pochylił się nade mną z prawdziwym, niczym nie zakrytym szczęściem w oczach.

-A ja kocham Cię do szaleństwa - powiedział z wielkim uśmiechem i rzucił się na mnie, jakbym była jego upragnionym posiłkiem.

Chyba nigdy nie znudzi mi się słuchanie tego.

***

Kiedy wypiliśmy wino i zjedliśmy wszystkie przekąski, pogrążeni w rozmowie, ruszyliśmy do domu. O palpitacje serca przyprawiło mnie to, że Zayn splótł nasze palce razem i szliśmy tak aż do drzwi naszych pokoi.

-Too, dobranoc? - powiedziałam, stając przy swoich drzwiach. Jednak Malik nie puścił mojej dłoni, co oznaczało, że staliśmy z wyciągniętymi rękami. Było to w sumie bardzo urocze.

-Nie chce znów być bez ciebie - wydął wargi, na co lekko się zaśmiałam. Był słodki.

-Będziemy najwyżej dziesięć metrów od siebie - podeszłam do niego i dałam mu buziaka w policzek. - Dobranoc, Zayn.

-Nie idź - przyciągnął mnie do siebie, po czym przyssał się do moich warg jak glonojad. Oddałam jego łapczywe pocałunki i uśmiechnęłam się lekko, bo chyba poczułam się w końcu szczęśliwa. - To był zły pomysł - jęknął w moje usta. - Teraz bez zimnego prysznica nie zasnę.

-Ups? - powiedziałam, odsuwając się. - Śpij dobrze - chwyciłam za klamkę swojego pokoju i weszłam, jednak zatrzymały mnie jego słowa.

-Dobranoc, skarbie.

***

Rano obudziło mnie uczucie, jakby coś mokrego rozlewało się po mojej szyi. Otworzyłam oczy i pisnęłam, bo jak się okazało, to Malik lizał mnie i nie szczędził przy tym śliny.

-Bleee - jęknęłam, ciągnąć go za koszulkę i wycierając nią swoją szyje. - Jesteś paskudny.

-Ja Ciebie też i dzień dobry - mruknął sennie i poległ na moim brzuchu, okrytym jeszcze kołdrą.

-Która godzina jest? - ziewnęłam. - Żartujesz sobie? Obudziłeś mnie o piątej?!

-Od godziny jakoś spać nie mogę i postanowiłem przyjść do ciebie. Nie mogę? - zapytał, unosząc wzrok na moją twarz.

-Możesz, możesz, ale nie musiałeś mnie budzić - zajęczałam, ale jeszcze jedna rzecz mnie zaciekawiła. - Czemu nie możesz spać tak wcześnie? Przecież straszny z ciebie śpioch.

-Mama zadzwoniła, że przyjeżdżają znowu na tydzień. - zerwałam się.

-Kiedy przyjadą?!

-Jak jechali w nocy, to chyba już są... - nie dokończył, bo chciałam poderwać się z łóżka. Przytrzymał mnie, a ja wydałam z siebie dziwny dźwięk i padłam na materac. - Nie martw się. Gdyby chcieli, żebyście zrywali się dla nich z rana, zadzwonili by do Claire. A zadzwonili do mnie. Możesz dalej odpoczywać, a ja mogę się w końcu przytulić do ciebie i sobie kimnąć...

-Ale nie ma nic gotowego do jedzenia, nie założyłam im nowej pościeli, a jak...

-Zamknij się babo - burknął i przyciągnął mnie na siebie, tak, że przytuliłam się do jego gorącego torsu odzianego w koszulkę. Momentalnie się rozluźniłam. - Kocham Cię, tylko kurcze wkurzająca jesteś.

-To wypad - stęknęłam, bo jego dłoń leżała na mojej twarzy. Ścisnął moje policzki w rybkę i pochylił się po buziaka, po czym znów opadł na poduszki.

-Śpij dzidzia - zmarszczyłam brwi, ale uśmiechnęłam się. Taki rozespany był słodki.

   








***
taki luźny bo mi się chciało.
miłej niedzieli dziubaski

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro