Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pusta szlachta#10


Balonowy

Od mojej ostatniej rozmowy z Marcelem minął prawie tydzień. Wampir lewitował nie zwracając na mnie uwagi. Nie było żadnych durnowatych czy kąśliwych komentarzy, Marcel nawet na mnie nie patrzył. Powinienem z tego powodu czuć ulgę, tak nie było. Ta niezręczna atmosfera mnie zabijała. Wielokrotnie próbowałem zacząć rozmowę, zbywał mnie krótkimi mruknięciami albo odlatywał gdzieś dalej, na ile pozwalał mu pomarańczowy żelek łączący nasze nadgarstki. Miałem dziwne wrażenie, że substancja z każdym dniem staje się krótsza. Odrzucałem od siebie tą myśl, byłem pochłonięty innymi sprawami.

Nie bardzo rozumiałem, dlaczego wampir zachowywał się w ten sposób. Dostał dokładnie to, czego chciał, zmarnował mi cały wieczór, który mogłem poświęcić na odnalezienie sposobu na uwolnienie nas.

- Masz zamiar cały czas tak się zachowywać?

Nie mogłem się powstrzymać. Zatrzymałem się wbijając w niego podejrzliwy wzrok. To zachowanie nie było normalne. Tydzień bez żadnych zaczepek? Brzmiało, jak raj. Nigdy nie spodziewałby się, że raj może tak szybko zamienić się w piekło. Powinienem cieszyć się spokojem, zamiast tego ciążyła mi gorzej, niż jego zwykłe, absurdalne zaczepki. Nie mogłem się skupić. Samo czucie jego obecności mnie rozpraszało, a jego zachowanie grało mi na nerwach. Zachowywał się, jakbym zrobił coś naprawdę potwornego. Nie powiedziałem wtedy nic, co nie byłoby prawdą. Wampir dokuczał mi ilekroć nadarzała się tylko okazja.

- Odezwij się do mnie wreszcie! – Zawołałem tracąc cierpliwość.

Poirytowany chwyciłem za żelek ściągając zszokowanego wampira na ziemię. Marceli rozszerzając oczy z niedowierzania podniósł się ocierając swoje pośladki, uderzył w ziemię znacznie mocniej, niż oczekiwałem. Nie spodziewałem się, że tak łatwo można go sprowadzić do parteru. Z jakiegoś powodu wierzyłem, że jest to znacznie cięższe wyzwanie.

- P-przepraszam... - wybąkałem puszczając żelek. – Naprawdę nie chciałem, nie wiedziałem, że...

- Że można tak łatwo cisnąć mnie o ziemię? – Prychnął otrzepując się – Zdajesz sobie chyba sprawę, że lewitując nie trzymam się niczego, co?

- M-masz rację – przyznałem zażenowany. – Zazwyczaj z taką łatwością podnosisz mnie z ziemi... założyłem, że ciężko będzie ciebie na nią sprowadzić.

- Zatem się pomyliłeś – syknął wysuwając język, niczym wąż – i to nie pierwszy raz. Nie jesteś, aż tak bystry, jakby się wydawało, Księżniczko.

- Naprawdę przepraszam – wymamrotałem nerwowo wyginając palce. – Coś cię boli? Potrzebujesz lodu?

- Daruj sobie – burknął odbijając się od ziemi. – Czego takiego ode mnie chcesz, że postanowiłeś rzucić mną o ziemię?

Marcel z rozdrażnieniem wymalowanym na twarzy kręcił się nad moją głową nie spuszczając ze mnie wzroku. Kto by się spodziewał, że doczekam dnia, kiedy to ja wytrącę go z równowagi. W pewien sposób byłem z siebie zadowolony. Zazwyczaj to ja byłem tym wiecznie zdenerwowanym i sfrustrowany, dziś nasze role się odwróciły. Jakbym mógł nie poczuć nawet odrobiny triumfu?

- Chcę wiedzieć, co knujesz? – Powiedziałem zakładając ramiona na piersi.

Nie chciałem wierzyć, że bez powodu tak się zachowywał. Musiał coś knuć. Próbował wepchnąć mnie w poczucie winy? Z ukłuciem gniewu musiałem przyznać, że naprawdę dobrze mu szło.

- Czy ja zawsze muszę coś knuć?

- Nie mydl mi tutaj oczu, ty zawsze coś knujesz. Milczysz od prawie tygodnia, zatem będzie to coś dużego.

Marcel z niedowierzeniem pokręcił głową lądując tuż przede mną. Zawód w jego oczach mnie zaskoczył. Myliłem się?

- Nie pomyślałeś, że twoje słowa mogły mnie zranić?

- Ciebie? – Mimowolnie prychnąłem – Przecież ty nie masz serca.

Śmiech Marcela zjeżył mi włos, jego źrenice momentalnie się zwęszyły nadając mu groźnego wyglądu.

- To daje ci prawo do deptania moich uczuć? Marcel nie ma serca, więc wszyscy możemy skakać po jego uczuciach, przecież to nie ma żadnego znaczenia.

- Nie to miałem na myśli – westchnąłem nie cofając się przed nim. – Nie próbuję deptać twoich uczuć, ani nic podobnego. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego nagle zacząłeś się tak zachowywać.

- Zachowywać, jak?

- Nie udawaj głupiego – lekko rozdrażniony jego słowami szturchnąłem go palcem w pierś – Od tygodnia się nie odzywasz i ignorujesz mnie. Zawisłeś w powietrzu, niczym zwłoki.

- W końcu nie mam serca, więc chyba jestem zwłokami, co?

- Och, dorośnij wreszcie! Chcesz mi wmówić, że naprawdę cię zraniłem? Mam cię niby przeprosić za swoje słowa?

- Niepotrzebne mi twoje puste słowa – warknął chwytając za mój wyciągnięty palec – Niepotrzebna mi żadna łaska z twojej strony, Księżniczko. Jeżeli sam nie jesteś wstanie zobaczyć, gdzie leży twoja wina, to jesteś równie pusty, co reszta szlachty.

- Nie zapominaj, że sam również do niej należysz, Królu Wampirów – prychnąłem urażony jego słowami – Nie czyni cię to równie pustym, co RESZTA SZLACHTY?

Widziałem, że powstrzymywał się przed powiedzeniem mi czegoś. Pokręcił tylko głową z ciężkim westchnięciem. Takie zachowanie działało mi na nerwy jeszcze mocniej. Nie było nikogo w krainie Ooo, kto drażniłby mnie mocniej, od niego. Na miliony istnień, tylko on miał ten „dar" do wyprowadzania mnie z równowagi. Tyle złości, którą odczuwam w jego towarzystwie, nie czułem nigdy w życiu. Złączenie nas razem było najgorszą karą, jaką mógłbym sobie wyobrazić.

- I tylko po to zwaliłeś mnie na ziemię? – Zapytał nie puszczając mojej dłoni. – Nudzi ci się na tyle, że potrzebowałeś wszcząć ze mną kłótnie? Nie wiem, który z nas powinien tutaj dorosnąć.

- Daruj sobie, Marshall. Jestem na tyle życzliwą osobą, że chciałem zapytać czy wszystko w porządku. Czego nie rozumiesz?

- Doprawdy życzliwą – zaśmiał się ściskając mocniej za moje palce. – Przecież ty nie jesteś nawet człowiekiem.

- I jakie to ma znaczenie? Tak się po prostu mówi.

- Zasadnicze, – uśmiechnął się przejeżdżając językiem od moich palców po sam łokieć – ludzie nie mają tak słodkiej skóry.

Zacisnąłem usta czując, jak policzki zaczynają mnie piec. To właśnie był Marceli, którego znałem. Wredny wampir szukający wszędzie zaczepki. Bycie posłusznym i pokornym mu zwyczajnie nie pasowało.

- I skąd mógłbyś wiedzieć? – Szarpnąłem się, uścisk Marcela był silniejszy. – Próbowałeś skóry Fiony?

- Nie muszę tego robić, żeby wiedzieć, że jesteś znacznie słodszy od niej.

- Bo jestem Księciem Balonowym – westchnąłem dając za wygraną, i tak nie udałoby mi się od niego uwolnić, jeżeli sam nie będzie tego chciał. – Moi podwładni są równie słodcy.

- Nie, - pokręcił głową przyciągając mnie znacznie bliżej – tylko ty jesteś dla mnie taki słodki.

Wpatrywałem się w niego nie rozumiejąc, co ma przez to na myśli. Nigdy nie potrafiłem rozgryźć jego zachowania, był potwornie niestabilny emocjonalnie. W jednej chwili kipiał złością, w drugiej nie potrafiłem rozgryźć, co chodzi mu po głowie. Przed chwilą robił mi wyrzuty, a teraz wyglądał, jakby naprawdę chciał zostać objęty. Z ciężkim westchnięciem odwzajemniłem jego objęcie. Na znak naszej starej przyjaźni, nie potrafiłem od tak go odepchnąć. Cokolwiek działo się z Marcelem, byliśmy na razie na siebie skazani i musieliśmy nauczyć się żyć z tym. Byłem gotów zrobić krok w jego stronę, z jakieś powodu nie mogłem znieść ciszy między nami. Nawet, jeżeli drażnił mnie większą część dnia, uprzykrzał mi każdą minutę, to te kilka dni ciszy wprowadzały mnie w niepokój.

- Nie możesz mi tak robić, – wyszeptał nieznacznie mnie od siebie odsuwając – inaczej nie będę potrafił się powstrzymać.

- Co masz na my...

Urwałem, Marcel delikatnie złożył pocałunek na moich ustach. Nie był to pierwszy raz, gdy robił coś równie irracjonalnego. Był to za to pierwszy raz, jak nie czułem druzgoczącej potrzeby odepchnięcia go od siebie. Nie był tak natarczywy, jak poprzednimi razami. Dawał mi przestrzeń do reakcji. Moja pasywność przyprawiła go o uśmiech, poczułem na wargach jak się poszerza. Jego dłonie pewniej objęły moją talię, teraz nie mógłbym się cofnąć, choćby tego naprawdę chciał. Zaskoczony własnym zachowaniem, nie poczułem nawet, kiedy docisnął mnie do ściany.

- Jeżeli po tym wszystkim wciąż nie jesteś wstanie zrozumieć, nie możesz nazywać się Mózgowcem.

- W życiu się tak nie nazywałem – wymamrotałem wciąż oszołomiony.

- Ty siebie nie – zaśmiał się znów złączając nasze usta. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro