Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2

- Książę, książę - wolała Fiona, przeskakując po dwa schodki - masz może dla nas jakąś misję?

Uniosłem się na ramionach, wpatrując się w nią zaspanymi oczami. W końcu opadłem z powrotem, naciągając kołdrę za głowę. To musiał być sen albo koszmar, wolałem się nad tym długo nie zastanawiać. Nie planowałem rozbudzać się tak wcześnie.

- Nie śpij! - Krzyknęła, wskakując na moje łóżko.

- Jeszcze chwilkę - mruknąłem.

- Ale mi się nudzi - marudziła, turlając się w tą i z powrotem po moim łóżku, nie zwracając uwagi na to czy tam jestem czy nie.

Zrezygnowany uniosłem wzrok zerkając w stronę okna.

- Jeszcze nawet słońce nie wstało! - Krzyknąłem oburzony, czując jak ponownie opuszczają mnie siły.

Czasami naprawdę nie miałem na nic siły. Czy możliwość spania do ósmej rano było zbyt wielkim wymaganiem? Nawet do siódmej by mi wystarczyło, byleby nie wstawać razem z czekoladowymi kurami.

- Proszę - gdy patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi oczami, trudno jej czegokolwiek odmówić.

- Marshall Lee wydaje się ostatnio smutny, możesz iść i sprawdzić, co się z nim dzieje. - Ziewnąłem, przeciągając się - Zawsze możesz urządzić przyjęcie, by poprawić mu humor.

Spojrzała na mnie widocznie niezadowolona. Czego ode mnie wymagała tak wcześnie? Trudno było wysilić się na jakąkolwiek kreatywność, kiedy prawie wszystkie różowe komórki wciąż drzemią.

- Tylko tyle? Nie ma w tym żadnych emocji - burknęła, zeskakując na podłogę.

- To możesz iść i sprawdzić czy Lodowa Królowa znowu kogoś nie uprowadziła, ten spokój wydaje mi się podejrzany – powiedziałem ziewając przeciągle.

- Tak jest - zawołała wyraźnie ożywiona i wybiegła z mojej komnaty.

Broże, dlaczego ta dziewczyna jest taka przepełniona energią? Nie mogłaby, chociaż raz dać mi się porządnie wyspać? Z drugiej strony, to właśnie był jej urok. To było coś, co mnie tak do niej przyciągało. Fiona była energiczna i zawsze pozytywnie nastawiona, przy niej nigdy nie wątpiłem w sukces.

- Jeśli chcesz wiedzieć, co się u mnie dzieje, to chyba powinieneś sam mnie zapytać, a nie wyręczać się innymi.

- Tak, tak, masz rację - mruknąłem, na nowo otulając się kołdrą.

Leżałem tak chwilę, aż dotarły do mnie słowa, które powiedział ktoś z fotelu przy oknie. Wystraszony poderwałem się, widząc jak Marshall wyleguje się w najlepsze.

- A ty, co tu robisz? - Zapytałem unosząc nieznacznie prawą brew.

- Przecież kazałeś mi wczoraj przyjść z samego rana - zdziwił się, podlatując bliżej mnie.

Zaskoczony potarłem oczy próbując sobie to przypomnieć. Czy faktycznie mógłbym powiedzieć coś takiego? Nie spożywałem wczoraj żadnego likieru ani nic podobnego, żeby mieć teraz zaniki pamięci.

- Wiesz, jakoś nie kojarzę - przyznałem.

Podrapałem się po rozczochranych włosach, zakrywając się kołdrą. Jakoś nie czuje się dobrze, gdy mnie tak obserwuje.

- A powiedziałem, w jakiej sprawie?- Zapytałem nerwowo.

- Nie, po prostu piszczałeś, że mnie potrze...

Przerwał mu wielki wybuch. Zaskoczony poderwałem się z łóżka w pośpiechu zakładając spodnie. Marceli wyleciał przez okno by rozejrzeć się po okolicy, a ja zjechałem po poręczy wypadając przez główną bramę. Oszołomiony stałem na placu, ale wszystko było w porządku. Słodyczanie nadal słodko chrapali w swoich domkach.

- Marshall?! - Zawołałem, czując jakiś dziwny niepokój.

Bez odzewu.

- Marshall?! - Krzyknąłem głośniej.

Cisza. Zdezorientowany ruszyłem przed siebie. W mieście było wyjątkowo cicho. Czy mogliśmy tylko sobie wyobrazić ten wybuch? Może byłem zaspany, ale nie byłem jedynym świadkiem.

- Nie wydzieraj się tak - szepnął mi do ucha.

Przestraszony wyskoczyłem do przodu, czując jak moje serce przyspieszyło.

- Nie zachodź mnie od tyłu - warknąłem cały czerwony.

- Dobrze, dobrze Księżniczko - uśmiechnął się złośliwie podlatując do mnie.

Otworzyłem usta by coś powiedzieć, jednak pokręciłem głową i ominąłem go szerokim łukiem. Zanim chwyciłem za klamkę wrót, obejrzałem się za siebie. Marcel stał przy bramie wyjściowej. Dlaczego jej nie przekraczał? Zrobił krok, ale jakby... Odbił się? Wyglądało to tak jakby zderzył się z czymś.

- W co ty się bawisz? - Zapytałem, wracając do niego.

Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, nie odpowiadając nic. Wyciągnął dłoń przed siebie, układając ją na czymś niewidzialnym.

- Pole siłowe? - Zapytałem robiąc to samo.

W dotyku mroźne i chropowate... Znam to uczucie.

- Lodowa Królowa - mruknął Marshall, przeciągając ramiona - Chyba postawiła niewidzialną barierę.

- Tej kobiecie już naprawdę odbiło - westchnąłem, masując lewą skroń - Czy ona wie ile dodaje mi roboty z rozmrożeniem tego?

- I jeszcze pewnie to ona kazała mi tu przyjść przemieniając się w ciebie - ziewnął niezadowolony.

Mroźna królowa naprawdę zrobiła się ostatnio niebezpieczna, opanowała zdolność przemiany postaci. To już drugi raz, gdy korzysta z mojego wizerunku. Wkurzony prychnąłem:

- I ty dałeś się na to nabrać? Myślałem, że chociaż ty znasz mnie dobrze.

- Była dość przekonująca - chrząknął lekko zarumieniony.

Z niedowierzaniem uniosłem brwi. Lodowa Królowa posiadała dość dobre umiejętności aktorskie, lecz nie na tyle żeby móc nas wszystkich zmylić. Wystarczyło dobrze znać osobę, za którą się przebierała. Marceli spędzał mnóstwo czasu na wyprowadzaniu mnie z równowagi i tak łatwo dał się zwieść? Musiałem przyznać, zaintrygowało mnie to.

- Co takiego zrobiła?

- N-nic specjalnego, - zaśmiał się nerwowo - chyba powinieneś zastanowić się jak usunąć barierę.

- To nie problem - wzruszyłem ramionami, wyciągając trzy woreczki z małej kieszonki spodni - wystarczy, że tym posypie i złe czary powinny się rozpłynąć.

Marceli zagwizdał z podziwem odlatując trochę dalej.

- To działaj.

Pewny siebie sypnąłem trochę słodkiego pyłku, jednak nie było żadnej reakcji. Zaskoczony wyrzuciłem całą zawartość woreczków, dalej nie widać było efektów.

- A to ciekawe - mruknąłem, dotykając niewidzialnej ściany - może jednak to nie Lodowa.

- Jak nie ona to, kto?

- Nie wiem, ale jest coś jeszcze dziwnego. – Powiedziałem rozglądając się po swoim królestwie - Mam poczucie, że czas się zatrzymał.

- Skąd takie przypuszczenie?

- Fiona i Cake zawsze budzą mnie wpół do wschód słońca, a teraz musiało minąć znacznie więcej czasu. – wskazałem w kierunku wschodu, słońce wciąż nie wychyliło się zza horyzontu, utrzymując niebo w zarumienionym stadium - Dalej jest ciemno. Słodyczanie nawet nie drgnęli, gdy cię wołałem. W normalnych okolicznościach wszyscy wybiegliby zobaczyć, co się dzieje.

Wampir zamyślił się, podlatując do różnych okien.

- Niektórzy wyglądają jakby zastygli w pół ruchu - przyznał mi rację - i co teraz, Księżniczko?

- No cóż, będę musiał to zbadać - wzruszyłem ramionami, kierując się w stronę pałacu.

- Wyglądasz, jakbyś się tym nie przejął - zdziwił się chłopak zrównując się z moim tempem.

- Bo nie przejmuję, trzeba na spokojnie przeanalizować sytuacje i znaleźć rozwiązanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro