Rozdział 8
Budząc się następnego dnia, poczułam promieniujący ból w górnej partii czoła. Zmrużyłam ciągle zaspane oczy i dotknęłam suchą dłonią twarzy. Dawno nie czułam się tak fatalnie. Kac bez picia alkoholu? Czemu nie.
Głośno ziewając, przejrzałam w przebijającym się przez zasłonę blasku słońca powiadomienia w telefonie, jednak ku mojemu zdziwieniu na grupie nadal panowała grobowa cisza. Gdy znudzona przekręciłam się na drugi bok i zaczęłam przeglądać InstaStories, mój pusty, zaciśnięty w węzeł żołądek zaczął wydawać odgłosy godowe walenia. Z jękiem zwlekłam się więc z łóżka i pospiesznie pościeliłam beżową pościel. Nadal nie byłam mistrzem w tym fachu, ale szło mi już zdecydowanie lepiej niż wcześniej. Na koniec ułożyłam równo poduszki i poprawiłam zawinięty baldachim.
Następnie wykonałam poranną toaletę, przebrałam się w wygodny, welurowy dres i poczłapałam z telefonem w ręku na dół. Powiadomienia z grupy? Brak.
Ojca nie było już w domu, o czym świadczyły zgaszone lampki w korytarzu. Przed wyjściem przykleił jeszcze na lodówkę niebieską karteczkę, zawierającą informację, że wróci dopiero na kolację. Zjadłam więc samotnie dwa tosty z serem i ogórkiem, wypiłam niespiesznie zdecydowanie zbyt gorącą kawę z mlekiem, wzięłam tabletkę przeciwbólową i dałam śniadanie biegającym po pomarańczowym kocu królikom. Dwie miski ziółek i trochę granulatu - śniadanie mistrzów. Maluchy znajdowały się w świeżo wysprzątanym, metalowym kojcu, stojącym w rogu przestrzennego salonu. Ojciec stworzył im tam prawdziwe, królicze królestwo, nie oszczędzając na żadnych detalach.
Urocze zwierzątka. Popatrzyły na mnie swoimi wielkimi, czarnymi oczkami i rzucił się na pięknie pachnące ziółka, które zaczęły czym prędzej konsumować. Przez długi czas nie mogłam oderwać od nich rozmarzonego wzroku. Na koniec poprawiłam im jeszcze poidełko i dołożyłam do materiałowego paśnika siana.
Sama byłam kiedyś posiadaczką małego, szarego chomika, jednak jego żywot nie trwał zbyt długo. Po niespełna kilku miesiącach nietrzeźwa matka nadepnęła na niego, gdy pewnego wieczoru weszła niespodziewanie do mojego pokoju. Zakopałam go w pobliskim parku, wylewając nad jego 'grobem' łzy przez dobrych kilka godzin. Do domu przepędziła mnie dopiero nadchodząca w towarzystwie ciemnych chmur burza. Przez długi czas nie mogłam pozbyć się traumy i wyrzutów sumienia.
Nie wiedziałam, co ze sobą dalej począć, więc wzięłam karafkę wody z cytryną i wróciłam do otulonego mrokiem pokoju, gdzie odpaliłam sobie Netflixa. Długo nie mogłam zdecydować, za co się zabrać, więc koniec końców włączyłam serial Atypowy. Liczyłam, że okaże się dobrym wyborem. Ostatnio, jak na złość, trafiałam na same niezwykle słabe produkcje. Całe szczęście zabawny serial wciągnęła mnie już od pierwszej minuty, dzięki czemu chociaż na chwilę zapomniałam o otaczającej mnie rzeczywistości. Z transu wyrwał mnie dopiero dźwięk przychodzącego sms'a.
Dalia
Co powiesz na Cocktalioo? Oszaleję, jeśli do końca dnia zostanę sama w domu.
Ja
Wciągnęłam się właśnie w serial, ale niech Ci będzie :P
Dalia
Co oglądasz? :o
Ja
Atypowy ...
Dalia
Uwielbiam! Jakiś czas temu pochłaniałam go z mamą co wieczór. Chociaż matka Sama niesamowicie nas irytowała, miałam ochotę po prostu... Z resztą, sama wkrótce zobaczysz.
Ja
Dobra, tylko bez spoilerów, dopiero zaczynam -.-
Umówiłam się z dziewczyną na późne popołudnie, by móc jeszcze przygotować sobie obiad i posprzątać garderobę. Po wczorajszym dniu, czyli zbyt emocjonalnym wyborze kreacji na imprezę, zastałam tam rano prawdziwy armagedon. Sama nie wiem, kiedy udało mi się zrzucić tyle rzeczy z drewnianych wieszaków i ulokować je w randomowych miejscach. No i buty... Wszędzie walały się buty. Nadszedł jednak czas, by w końcu coś z tym zrobić.
***
– W końcu dotarłaś! Już myślałam, że nigdy nie przyjdziesz. – Dalia przewróciła podkreślonymi czarną maskarą oczami, kładąc z grymasem na drewnianym stole kolorowe menu. Jej na co dzień mocno zarysowana twarz wydawała się mocno opuchnięta.
– Już nie przesadzaj. Spóźniłam się tylko... – spojrzałam na ekran telefonu. – Sześć minut.
– O sześć za dużo, moja droga.
– Sama doskonale wiesz, że te autobusy żyją własnym życiem.
– A to akurat prawda.
– Myślałam, że Hannah wyjdzie z nami. – Usiadłam na szarym fotelu i odłożyłam na bok torebkę. Tym razem spakowałam do niej dwie paczki chusteczek – tak na wszelki.
– Han leczy kaca. Podobno umiera i to nie tylko z zażenowania. Prosiła, żebym napisała wzruszającą przemowę na jej pogrzeb – zaśmiała się i oparła głowę na ręce. – A ty, jak się czujesz? I jak twoje buty?
– Udało mi się je doczyścić, ich stan jest stabilny. Rano strasznie bolała mnie głowa, ale już jest o niebo lepiej. To pewnie z przemęczenia. – Urwałam temat. – Hmm, co więc zamawiamy?
Po długim namyśle postanowiłam wziąć Rainbow Frenzy, a moja towarzyszka skusiła się na Chocolate Sin. Nie powinnam jeść tyle słodkiego, bo wkrótce mogłam przeobrazić się w beczkę, jednak nie mogłam się powstrzymać, szczególnie w takim cudownym miejscu.
Gdy po krótkiej rozmowie poszłam do ukrytej za barem toalety (była równie kolorowa jak sam lokal), ze smutkiem stwierdziłam, że nowe, jasnoróżowe Nike lekko mnie obcierają, przez co byłam zmuszona zacząć chodzić jak kaczka. Nie miałam przy sobie żadnych plastrów, przez co każdy krok przynosił mi niesamowity dyskomfort. Czy los niewystarczająco mnie już ukarał?
– Dziwne, kiedy na grupie panuje taka niezręczna cisza – powiedziała cicho przygarbiona Dalia, gdy po krótkiej, lecz zaciętej walce ze zlewem w końcu wróciłam do naszego stolika. Odłożyła na bok wygaszony telefon, złapała ustami papierową słomkę i wzięła małego łyka koktajlu.
– Często się to zdarza?
– Zależy, o co pytasz.
– Emm - zawahałam się – No ogólnie, wiesz...
– Nie wiem, ale niech ci będzie. – Oparła się wygodnie o oparcie fotela, a na jej czole pojawiła się pionowa zmarszczka. – Zapraszam na telegraficzny skrót wiadomości. Rosalie kłóci się z Zachem praktycznie non stop, oboje nie mają hamulców i żadnemu nie przegadasz. Zazwyczaj o pierdoły, dosłownie o wszystko. Nigdy wcześniej nie słyszałam jednak, żeby nazwał ją – znacząco ściszyła głos. – szmatą. Tym razem porządnie przegiął. Jeśli chodzi o Han, to lubi sobie od czasu do czasu wypić, ale przeważnie przesadza, tak jak na przykład wczoraj, i później przez trzy miesiące jest abstynentką. Nigdy wcześniej na nikogo nie zwymiotowała, więc jesteś pierwsza. A Sam... dosyć często się do mnie nie odzywa, szczególnie wtedy, kiedy znowu coś się wydarzy. Dlatego tak bardzo mnie wkurza. – Zakończyła wywód, biorąc w płuca głęboki wdech.
– Czyli to oni? – Zmieszałam się jeszcze bardziej, drapiąc się krótkim paznokciem w nos. Wyczułam pod palcem lekkie zgrubienie, co mogło oznaczać, że pewnie znowu robił mi się syfek.
– Prawdopodobnie tak, już kiedyś doszło do podobnej sytuacji. Zach trafił na dołek, jednak wiadomo, pieniądze robią swoje. Modlę się jednak, żeby był to tylko kolejny, nieśmieszny żart. Samuel taki nie jest, naprawdę. – Zacisnęła spoczywające na udach dłonie w pięści. – W życiu nikogo by nie skrzywdził, ale niestety w tej grze jest jego pieprzoną marionetką. A on nie cofnie się przed niczym – parsknęła.
– Kto?
– No jak to, kto? Christian – szepnęła, znowu nerwowo kręcąc się na fotelu i wbijając wzrok w mijającą nas kobietę. – Ten człowiek nie posiada uczuć. Nie ma żadnych ludzkich odruchów czy zahamowań. Zachowuje się jak zepsuty robot, który wymknął się komuś spod kontroli.
Pokiwałam głową. Taki obraz chłopaka nadal nie pasował mi do osoby, którą ostatnio poznałam. Może i zachowywał się jak skończony idiota, ale nigdy nie przypuszczałabym, że jest zdolny do posunięcia się do takich czynów. Wiem jednak z własnego doświadczenia, że pozory bardzo często mogą mylić. Tak samo, jak pozytywne, pierwsze wrażenie.
Kiedy poznałam Roberta, kolejnego partnera matki, myślałam, że wszystko w końcu się ułoży. Wydawał się taki miły i opanowany. Pracował jako agent nieruchomości, przez co szeroki uśmiech był niemalże jego znakiem rozpoznawczym. Nie wiedziałam, co widział w mojej chorej, zniszczonej matce, jednak nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam ani nie analizowałam. Był to jednak mój największy błąd, którego skutki odczuwam na swojej skórze po dziś dzień. Błąd, który na zawsze wyrył piętno w mojej psychice.
Zaczęło mi się kręcić w głowie, więc przymknęłam na moment oczy i ścisnęłam pod stołem uda. Proszę, tylko nie teraz. Mój kark owiał zimny powiew wiatru, który wkradł się przez skrzypiące drzwi wraz z kolejną wchodzącą do pomieszczenia rodziną.
– Wszystko w porządku? – Popatrzyła na mnie z troską ciemnoskóra towarzyszka, delikatnie się prostując. Owinęła się szczelniej malinowym kardiganem, który idealnie pasował do jej urody.
– Tak, tak, przepraszam. Po prostu się zamyśliłam.
– Przerażasz mnie, gdy się tak wyłączasz.
– Nic mi nie jest, naprawdę. – Położyłam dłoń na dudniącym sercu. – Już tak mam, to dziedziczne. – Zaśmiałam się nerwowo, próbując rozładować napiętą atmosferę.
– No niech ci będzie. Zakładam, że po mamie?
Głośno przełknęłam ślinę.
– Tak, dokładnie.
– Nigdy o niej nie wspominałaś...
– To ciężki temat. Moja mama była cholernie silną kobietą. – Skłamałam jak na zawołanie, starając się nie dać po robię poznać, jak ciężko wypowiada mi się te słowa. – Przeżyłyśmy razem wiele cudownych chwil, ale nie ma już co do tego wracać. To przeszłość. Zostały mi już tylko wspomnienia. A twoja mama? Wydaje się naprawdę w porządku. – Miałam nadzieję, że złapie haczyk. Gdy więc zaczęła żywo opowiadać o swojej rodzicielce, odetchnęłam z ulgą.
***
Po skończonym spotkaniu czułam się bardzo, bardzo nieswojo. Kłamstwo przyszło mi zaskakująco łatwo, jednak teraz żałowałam każdego wypowiedzianego słowa. Dlaczego w ogóle to zrobiłam? Co mi strzeliło do głowy? Mam nadzieję, że Dalia nie będzie dalej drążyć tego tematu. Od razu zauważyłam, że nie chciała naciskać i szybko odpuściła, zmieniając tor rozmowy. I może niech tak już lepiej zostanie, nie chciałabym znowu wracać do tego tematu.
Nie miałam ochoty czekać w mrozie na kolejny autobus, który równie dobrze mógł się na razie nie zjawić, więc postanowiłam przeżyć małą przygodę i wrócić do domu piechotą. Było to niecałe trzydzieści minut marszu, a spacer na pewno dobrze by mi zrobił. Słońce chowało się już powoli za horyzont, a jego wcześniejsza całodniowa obecność spowodowała śniegową pluchę. Założyłam białe słuchawki, wsunęłam telefon do kieszeni spodni, poprawiłam na ramieniu torebkę i ruszyłam prosto przed siebie, uśmiechając się od ucha do ucha. Stawiałam małe kroczki, gdyż musiałam bardzo uważać, by nie wylądować tyłkiem na mokrym śniegu. Do tego te koszmarne obtarcia, za jakie grzechy? Głupia, a było trzeba posłuchać złotej rady ojca i ubrać ciepłe, a przede wszystkim wygodne buty zimowe. Miałam nauczkę na przyszłość. Zacisnęłam zęby i znacząco przyspieszyłam kroku, próbując odgonić czarne myśli na bok.
Pomimo wyrządzonych mi wcześniej krzywd nadal starałam się być pełna pozytywnej energii. Nie zawsze było to oczywiście łatwe, jednak wiedziałam, jak jeden szczery uśmiech może poprawić komuś dzień. Zawsze chciałam, by w tamtym tragicznym okresie znalazł się ktoś, kto obdarowałbym mnie tym miłym gestem. Nigdy się to jednak oczywiście nie zdarzyło. Ludzie zazwyczaj patrzyli na mnie z pewnego rodzaju lękiem, a może i lekkim obrzydzeniem albo współczuciem? Sama już nie wiem, wspomnienia zaczynały się powoli zacierać.
Bez większych komplikacji przebyłam większość drogi i jeśli słusznie zauważyłam, znalazłam się już w swojej dzielnicy. Drogę oświetlało mi jedynie słabe, ciepłe światło sączące się z kloszy przydrożnych latarni. Z każdej strony otaczały mnie ogromne, nowoczesne posiadłości, ogrodzone pokaźnymi ogrodzeniami bądź żelaznymi bramami. W tej części miasta nie nie kręcili się już nadpobudliwi turyści, przez co otaczała mnie kojąca cisza, przerywana jedynie dochodzącymi z oddali odgłosami sunących po szosie samochodów.
Byłam już zaledwie dwie uliczki od domu, gdy niespodziewanie zaraz przy wysokim krawężniku z piskiem opon zatrzymał się samochód. Łomoczące serce podskoczyło mi do gardła. Zszokowana stanęłam w miejscu i odwróciłam się lekko w lewo, by przyjrzeć się twarzy kierowcy. Jeśli ktoś chciałby mnie uprowadzić, już dawno wsadziłby moją głowę do materiałowego worka i wciągnął siłą do czarnego, śmierdzącego vana, prawda? PRAWDA?
W tej historii nie zgadzał się jednak nawet sam kolor auta, gdyż stojący obok mnie pojazd miał kolor matowej oliwki. I zdecydowanie nie był vanem, a nisko osadzonym autem sportowym.
– Podwieźć cię? – Spytał chrapliwym głosem kierowca, przyciszając znacząco radio. Przyciemniana szyba zjechała do samego dołu, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Cholera jasna, dlaczego?
– Mieszkam tuż za rogiem, ale dzięki. – Ruszyłam pewnym krokiem dalej, nie oglądając się za siebie. Mój but wylądował oczywiście w najbliższej kałuży, jednak starałam się nie zwracać uwagi na moknącą skarpetkę.
Jedź sobie, jedź sobie.
– Jesteś pewna? – Chłopak ponownie podjechał i tocząc się samochodem tuż obok mnie, poprawił wystające spod białej bandany, rozczochrane loki. – Jest już ciemno, a dla mnie to przecież żaden problem.
– Nie, dziękuję, Christianie. Poradzę sobie.
Chłopak prychnął pod nosem i w milczeniu zamknął przyciemnianą szybę. Po chwili wahania odjechał, nie przepuszczając nawet na pasach niosącej zakupy staruszki. Gwałtownie skręcił w następną uliczkę i tyle było go widać. Pozostał po nim jedynie zapach spalonej gumy.
Co za nieodpowiedzialny przygłup. Choćbym mieszkała sto kilometrów dalej, wolałabym iść piechotą niż wsiąść do jego przeklętego samochodu. Chris nie był dobry człowiekiem. A ja nie miałam zamiaru kręcić się w pobliżu takich ludzi.
***
– Cześć, tato. – Przywitałam się, gdy tylko elegancko ubrany mężczyzna przekroczył próg domu. W jednej ręce trzymał skórzaną teczkę, a w drugiej wielką, wypchaną po same brzegi torbę. Jego policzki pokrywały różowe rumieńce.
– Zbieraj się. I załóż to. – Przekazał mi wielkich rozmiarów pakunek, na który popatrzyłam z lekkim zdziwieniem. – Jedziemy na narty.
Zmarszczyłam czoło, położyłam torbę na kafelki i wyciągnęłam z niej liliową bieliznę termiczną oraz grube, ciepłe spodnie. Otworzyłam szerzej oczy.
– Jest dziewiętnasta.
– I co z tego? Nocna jazda zaczyna się dokładnie za... pół godziny. – Minął mnie i sprężystym krokiem ruszył na piętro domu, przeskakując co drugi stopień schodów.
Stałam w ciemnym, wychłodzonym korytarzu jeszcze z dobrą minutę, dokładnie przetwarzając w głowie wszystkie informacje. Tego zdecydowanie się dzisiaj nie spodziewałam. Po chwili wahania zabrałam papierową torbę i również ruszyłam schodami na górę, zatrzymując się dopiero przy otwartych drzwiach do pokoju taty.
– Ale przecież nie mam sprzętu. – Zamartwiałam się, widząc leżący na puchatym dywanie kask oraz gogle ojca.
– Zapasowe gogle mam w garażu. Resztę po prostu ci wypożyczymy. Nie wiem, czy w ogóle ci się spodoba, więc nie warto kupować od razu całego wyposażenia. – Obok czarnego kasku wylądowały ciepłe, narciarskie rękawiczki i grube skarpety.
– Okej. Niech ci będzie.
Jak kazał, tak też zrobiłam. Udałam się do pokoju, założyłam kilka warstw ubrań, spięłam rozkopane włosy w dwa luźne warkocze i posmarowałam usta arbuzową pomadką ochronną. Podekscytowanie mieszało się ze strachem, gdyż nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. A jeśli złamie sobie nogę? Albo, co gorsza, zrobię z siebie ogromną idiotkę?
Przeglądając się w wysokim lustrze, zapięłam zamek polaru i poprawiłam grube skarpety. Byłam gotowa.
***
– Skręcaj! Skręcaj! – usłyszałam donośny krzyk taty, po czym po raz kolejny wylądowałam tyłkiem na śniegu. Próbowałam wstać, ale po raz drugi fiknęłam do tyłu.
Od ponad godziny zawzięcie trenowaliśmy na oślej łączce, która, całe szczęście, o tej godzinie świeciła już pustkami. Uprzejmy pan Russel specjalnie zostawił włączony orczyk, bym nie musiała wdrapywać się o własnych siłach na szczyt górki. Byłam mu dozgonnie wdzięczna.
– Idzie ci coraz lepiej – powiedział ojciec, podnosząc mnie jednym pewnym ruchem z ziemi. Sam delikatnie się zachwiał, jednak udało nam się zachować równowagę.
– Jest naprawdę świetnie! – Moje zmarznięte ciało rozpierała pozytywna energia. I nie przeszkadzał mi ani panujący dookoła mróz, ani nawet posiniaczone nogi i poślady.
Powoli ruszyłam, starając się pamiętać o wszystkich wskazówkach, których udzielił mi wcześniej tata. Było ich jednak bardzo dużo, przez co momentami wpadałam w panikę i wymachując dziko rękami na wszystkie strony świata, upadałam na twardy śnieg. Kolejnym razem miałam poćwiczyć jazdę pod okiem doświadczonego instruktora, co także niesamowicie mnie ekscytowało.
Zaraz obok oślej łączki znajdował się wyciąg krzesełkowy, na którym już przynajmniej trzy razy widziałam machającego mi w euforii Sama. Jego kolorowy kask rzucał się w oczy już z daleka. Raz krzyknął mi nawet cześć (a raczej się wydarł), przez co byłam zmuszona mu odmachać. Pewność siebie rudowłosego sprawiała, że ze wstydu miałam ochotę wskoczyć w zaspę i zakopać się głęboko (bardzo głęboko) w puszystym śniegu.
Powoli zjechałam na dół, niezdarnie wyhamowałam i odgarnęłam z oczu niesforne włosy. Od początku jazdy latały na wszystkie strony, klejąc się dodatkowo do czoła i policzków.
– Starczy na dzisiaj? Już po dwudziestej pierwszej.
– Ale to szybko zleciało! – Na mojej twarzy wylądował kolejny płatek śniegu. – Okej, jedźmy do domu, jednak najpierw musisz mi obiecać, że wkrótce tu wrócimy. Inaczej zostaję na noc – powiedziałam pełna nadziei. Jazda na nartach stała się właśnie moim nowym hobby.
– No pewnie, że obiecuję.
Ściągnęliśmy więc ośnieżone narty, z małą pomocą ojca poluzowałam buty narciarskie i ruszyłam do małej, aczkolwiek przytulnej wypożyczalni, by oddać sprzęt. Szło mi naprawdę mozolnie, a każdy krok wysysał ze mnie resztki energii. Kto wymyślił tak niewygodne obuwie!?
Przy życiu utrzymała mnie jedynie myśl o gorącej czekoladzie i pizzy, którą obiecał zamówić po powrocie do domu tata. Mieliśmy już swoją ulubioną pizzerię, która, ze względu na turystów, otwarta była do późnych godzin nocnych.
Gdy w końcu uporałam się z wypożyczalnią i pracującej w niej sobowtórem Gomeza Addamsa, wrzuciliśmy wszystkie graty do sporych rozmiarów bagażnika samochodu, wpakowaliśmy się na siedzenia i ruszyliśmy w drogę do domu, uciekając przed nadciągającą śnieżycą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro