Rozdział 5
Dzisiejsze słowa Dalii ciągle krążyły po mojej głowie.
Nie mogłam uwierzyć, że Christian stał się tak zepsutą i odpychającą osobą. Z wieloletnich obserwacji wiedziałam, że pieniądze, a dokładnie ich nadmiar, bardzo często uderzały do głowy młodych ludzi, jednak po tak drastycznych wydarzeniach powinien pomóc swojemu ojcu, a przede wszystkim nie przysparzać mu dodatkowych problemów. Mężczyzna miał pewnie na głowie wiele własnych spraw i zmartwień. Sam stracił żonę i córkę, co na pewno mocno odbiło się na jego, już i tak poharatanym ciągłą walką, zdrowiu psychicznym.
Z drugiej jednak strony, nie powinnam ufać Dalii na słowo i doskonale o tym wiedziałam. Szczególnie, że znałam dziewczyny dopiero od kilku dni. Owszem, zaadoptowały mnie do swojego grona, za co jestem im ogromnie, ogromnie wdzięczna, ale czy powinnam darzyć je zaufaniem? Kiedyś sama byłam pochopnie oceniana z góry i wiem, jakie potrafi to być krzywdzące. Powinnam sama lepiej go poznać i ocenić, ale naprawdę nie miałam teraz na to najmniejszej ochoty. Nie potrzebowałam dodatkowych problemów, a on, jako prawdziwy, chodzący magnes na kłopoty, mógłby je na mnie tylko ściągnąć.
Ojciec miał dzisiaj swój pierwszy nocny dyżur od mojego przyjazdu, więc chwilę po godzinie osiemnastej zostałam w otulonym ciszą domu całkowicie sama. Cały dzień marudził i nalegał, żeby potowarzyszyła mi Libby, jednak w końcu udało mi się go przekonać, że przecież świetnie poradzę sobie sama. Nikt się w końcu tutaj nie włamie i nie zamorduje mnie z zaskoczenia siekierą.
A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Po zjedzeniu zapiekanych kanapek z humusem i pomidorem włączyłam sobie jakieś niezwykle głupie reality show, w którym mało inteligentni ludzie robili jeszcze mniej inteligentne rzeczy i przy okazji udawali (albo i nie) błaznów. Wykonywali losowe, często naprawdę idiotyczne zadania, dostając za nie spore sumy pieniędzy. Beznadzieja.
Po niecałej godzinie, znudzona i naprawdę zażenowana, wyłączyłam telewizor, pogasiłam wszystkie światła i szybkim krokiem potruptałam w stronę swojego pokoju. Oczywiście po drodze nieudolnie potknęłam się o ostatni schodek i niemalże wylądowałam twarzą na ziemi, jednakże moja zadziwiająco szybka reakcja okazała się być skuteczna. Z ulgą zawisłam na drewnianej poręczy, przeklinając się w duchu za swoją wrodzoną niezdarność. Gdy w końcu dotarłam do celu, usiadłam na zaścielonym łóżku, zrzuciłam ze stóp ciepłe kapcie i odblokowałam rozładowujący się telefon.
Kilka godzin wcześniej Dalia dodała mnie do chatu grupowego, gdzie wszyscy cały dzień (i noc) okropnie spamowali. Mój nowy telefon nie przestawał wibrować. W ciągu niespełna dziesięciu minut od dołączenia podjęłam więc decyzję o całkowitym wyciszeniu grupy. Patrząc teraz na zaległe wiadomości, byłam w szoku, jak wiele rzeczy mnie ominęło. Z tego, co wywnioskowałam z gąszczu niekończących się wiadomości, w nadchodzący weekend Rosalie urządzała wielką, s p e k t a k u l a r n ą imprezę. Tematem przewodnim miały być Hawaje, z których, przy okazji, niedawno wrócili jej rodzice. Nie wszystkim się to oczywiście podobało (szczególnie dało się zauważyć ogromną niechęć Han), jednak motyw nie podlegał żadnej dyskusji.
Nie miałam najmniejszej ochoty nigdzie iść (mój wewnętrzny introwertyk zaczął naprawdę głośno krzyczeć), więc już zaczęłam wymyślać w głowie dziesiątki, czasami dosyć płytkich, wymówek. Bardzo chciałam ubrać w końcu swój nowy, czerwony strój kąpielowy (podobno dziewczyna miała w domu kryty basen), jednak nie miałam zamiaru paradować w nim przed połową uczniów nowej szkoły. Musiałabym być szalona, by to uczynić.
Kiedy do rozmowy o trunkach włączył się Chris, ponownie wyciszyłam powiadomienia i odłożyłam telefon na pościel. Posiedziałam jeszcze z dziesięć minut, myśląc o wszystkim i o niczym, po czym wsunęłam się pod chłodną kołdrę. Na dworze zaczął sypać śnieg, co prawdopodobnie zwiastowało początek sezonu zimowego.
Napisałam tacie krótkiego smsa, że u mnie wszystko w porządku i nadal żyję, przejrzałam pobieżnie Instagrama i już miałam odłożyć telefon, by zamienić go na książkę, kiedy zobaczyłam przy ikonce Facebooka małą jedynkę. Wcześniej nie zwróciłam na nią najmniejszej uwagi. Weszłam na portal i wyświetliłam kolejne zaproszenie do grona znajomych. Nie powiem, że nie, ale ostatnimi czasy dostawałam ich całkiem sporo.
Christian Flynn zaprosił/a Cię do grona znajomych.
Gwałtownie zamrugałam i ponownie przeczytałam treść powiadomienia. O, nie, nie, nie. Cicho westchnęłam i zablokowałam telefon, chowając go pod poduszkę. Tak, jak już wspominałam, nie miałam zamiaru zbliżać się do tego chłopaka, nawet wirtualnie. Nie i koniec. Z drugiej jednak strony nie miałam w sobie na tyle odwagi, by od razu odrzucić jego zaproszenie. Starałam się wierzyć, że wkrótce po prostu ulegnie samodestrukcji.
***
– Cześć, Prim! Idziesz dzisiaj na trening? – Spytała Dalia, pojawiając się bezszelestnie niczym duch obok mojej szafki. Ciemne, kręcone włosy zebrała w dwa małe kucyki, które wyglądały trochę jak antenki kosmity.
– Tak, a przynajmniej taki mam zamiar – odpowiedziałam z głową w metalowej szafce, szukając w bałaganie swojego ulubionego, arbuzowego błyszczyku, który zaspana wrzuciłam tam rano.
– Super, na pewno nie pożałujesz! Już nie mogę się doczekać.
– Ja też. – Odpowiedziałam bez cienia emocji. – Gdzie ten...
– Cześć dziewczyny! – Na dźwięk piskliwego, damskiego głosu podskoczyłam, przez co uderzyłam głową w boczną ściankę metalowej szafki. Cicho zaklęłam pod nosem i wyściubiłam głowę na korytarz. Niechętnie spojrzałam na nowo przybyłe osoby, masując delikatnie pulsujące od uderzanie miejsce.
Jak zawsze nienagannie ubrana Rosalie stała za opierającą się o filar Dalią, trzymając kurczowo za rękę swojego nad wyraz gburowatego chłopaka. Na głowę zarzucił czarny kaptur bluzy drużynowej, który rzucał ponury cień na jego czoło i okrągłe policzki. Jego również nie polubiłam już od pierwszego wejrzenia. Sprawiał wrażenie naprawdę nieprzyjemnego i zadufanego w sobie typa. Za ich plecami bezszelestnie poruszała się natomiast pani sprzątająca, która wycierała energicznie mopem zachlapane błotem korytarze.
– Dalia, masz boską szminkę. Czy to Chanel? – Blondynka wskazała na czerwone, matowe usta koleżanki. Nie dała jej jednak dojść do słowa, gdyż szybko przeniosła swój świdrujący wzrok na mnie i mówiła dalej. – W sobotę moja impreza, mam nadzieję, że się zjawicie.
Moja towarzyszka pokiwała potakująco głową, a ja wzruszyłam tylko niechętnie ramionami, starając się nie patrzeć w stronę przyglądającej się mi Królowej Śniegu. Ta dziewczyna naprawdę działała mi na nerwy i sprawiała, że zaczynałam czuć się bardzo nieswojo.
– No co ty, Primrose, musisz się zjawić! Nie przyjmuję odmowy. To będzie impreza roku, mówię wam. Prawda, skarbie?
Chłopak wymruczał coś niewyraźnie pod nosem i wrócił do rozglądania się po korytarzu. Miał minę, jakby został zmuszony albo musiał stać z nami za karę. Ja też zaczynałam się tak czuć.
– Wiem, jednak chodzi o to, że... – zaczęłam, jednak niedane było mi dokończyć.
– Będzie, nie martw się – przerwała mi Dalia, poprawiając na ramieniu czarną, workowatą torebkę. – Osobiście ją tam zaciągnę.
– Cudownie! – Zaklaskała blondwłosa. – Organizacja takiej imprezy naprawdę nie jest łatwa. Ciągle czekam na informację zwrotną od gościa od cateringu, który ewidentnie chce wpędzić mnie do grobu. Zero profesjonalizmu. O, właśnie, jak myślicie, w którym stroju będę wyglądać lepiej? – Jej długie, beżowe paznokcie w ekspresowym tempie zaczęły uderzać o ekran telefonu.
Bardzo, ale to BARDZO nie podobał mi się ten pomysł. W ogóle nie podobała mi się inicjatywa tej imprezy. Wcześniej nie wychodziłam praktycznie nigdzie, ale było to przede wszystkim spowodowane tym, że nie byłam lubiana. Przez nikogo. Nigdy nie dostałam zaproszenia na kawę, a co dopiero domówkę. Kto popularny chciałby kolegować się z taką osobą jak ja? Nie należałam do osób zamkniętych w sobie (przynajmniej do czasu), jednak ciągłe odosobnienie zrobiło swoje.
– Ziemia do Prim, halo. – Przed oczami zobaczyłam machającą, ozdobioną srebrnym pierścionkiem dłoń. Odzyskałam ostrość widzenia i wróciłam do rzeczywistości.
– Co jest? – Powiedziałam wysokim, zdecydowanie zbyt piskliwym głosem.
– Masz minę, jakbyś miała zaraz wybuchnąć płaczem.
– Nic mi nie jest, zamyśliłam się – skłamałam, zerkając na trzymany przed moją twarzą ekran telefonu.
Rose przewinęła w ekspresowym tempie klika zdjęć i chyba naprawdę czekała na mój osąd.
– Ten khaki wygląda... uroczo.
– Mam wyglądać seksi, a nie uroczo, głuptasie.
– To może czarny? – Dalia przesunęła palcem po ekranie, znajdując w końcu zdjęcie blondynki w zdecydowanie zbyt skąpym, ciemnym stroju.
– Też tak myślę! To najnowsza kolekcja Gucci. – Przyjrzała się ponownie zdjęciu. – Muszę to naprawdę dobrze przemyśleć. Dobrze, to jesteśmy ugadane. Spadam, bo mam zaraz kartkówkę z francuskiego. Au revoir! – Rose odwróciła się, warknęła coś do zapatrzonego w tłum Zacha i pociągnęła go w stronę bocznych schodów.
– Do zobaczenia – szepnęłam z grymasem i zatrzasnęłam z hukiem szafkę.
Błyszczyk zapewne znajdzie się w końcu sam.
***
Zamknęłam się w opustoszałej toalecie na drugim piętrze i zalałam gorzkimi łzami. Ledwo łapałam oddech, a łzy spływały po moich zarumienionych policzkach niczym wodospad Niagara. Nie mogłam dojść do siebie. Wszystkie wspomnienia zamieniły się w huragan i zaczęły krążyć po mojej głowie. Rozbijały się po czaszce, starając się dokonać jak największych szkód. Obawiałam się, że nie byłam jeszcze na tyle silna, by je teraz pokonać.
Nie do końca wiedziałam, co spowodowało ten napad. Smutek dopadł mnie nagle, ciągnąc za sobą na samo dno. Rozstałam się z biegnącą na angielski Dalią i od razu skierowałam swoje kroki do łazienki, w której po prostu się rozpadłam.
Zignorowałam dzwonek i starałam się zapanować nad trzęsącymi się jak galaretki dłońmi. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Wszystko jest w porządku, jesteś tutaj bezpieczna. Przeszłość już nigdy cię nie dopadnie, to tylko wspomnienia, pamiętaj. Policz wolno do dziesięciu i wszystko wróci do normy.
Nie wróciło.
Po ciągnących się w nieskończoność dziesięciu minutach wydmuchałam zatkany nos, wytarłam chusteczką rozmazany po całej twarzy makijaż i zapięłam czarny, odpięty guzik koszuli. Przejrzałam się ostatni raz w brudnym lustrze i stwierdziłam, że nie wyglądam aż tak tragicznie. Zawsze mogło być gorzej. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę białych drzwi i naciskając mocno na chłodną klamkę, otworzyłam je niemalże na oścież.
Po sekundzie rozległ się głośny huk, a drzwi gwałtownie uderzyły w moje ramię. Spanikowana do granic możliwości zrobiłam dwa kroki w przód i spojrzałam na nieznajomego, który zaczął głośno kląć i rzucił na kafle niedomknięty plecak. Czyli przeżył, nikogo nie zabiłam.
– Matko, naprawdę przepraszam. – Wstrzymując oddech, podeszłam do trzymającego się za głowę bruneta, nie wiedząc, co zrobić w zaistniałej sytuacji. Zawołać nauczyciela? Zadzwonić po karetkę? A może po prostu uciec? Nie chciałam trafić do więzienia.
– Szerzej się, kurwa, nie dało tych drzwi otworzyć? – Warknął, nadal lekko się schylając.
– Jest już dawno po dzwonku, nie spodziewałam się, że ktoś będzie tędy przechodził. Naprawdę przepraszam. – Tłumaczyłam, również lekko się pochylając. Nie widziałam krwi, co delikatnie poprawiło mi humor. Może karetka nie będzie konieczna?
– To się myśli, pieprzona księżniczko. – Podniósł zamglony wzrok, a ja momentalnie zbladłam.
Byłam pewna, że z mojej i tak bladej twarzy odpłynęła calutka krew. Zszokowana cofnęłam się, dotykając dłonią chłodnej ściany. To musiał być jakiś chory żart.
Właśnie przywaliłam drzwiami Christianowi Flynnowi.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
***
– No co ty gadasz!? – krzyknęła zdecydowanie zbyt głośno Han, ściągając białą koszulę i patrząc na mnie z niedowierzaniem. – Nie wierzę ci.
– To lepiej uwierz. Jestem wdzięczna, że z nerwów na niego nie zwymiotowałam. A uwierz, było blisko.
Po kolejnych zaciętych próbach przeprosin wkurzony chłopak w końcu warknął, że nic mu nie jest i odszedł, ciągle przeklinając pod nosem. Nadal trzymał się jednak kurczowo za głowę, co nieco mnie niepokoiło. A jeśli to wstrząs mózgu? Stałam oniemiała na korytarzu tak długo, aż nie zniknął z mojego pola widzenia. Było mi głupio, jednak z drugiej strony zaistniała sytuacja trochę mnie rozbawiła. Tak samo, jak Dalię i Hannah, które dusiły się ze śmiechu już od dobrych kilku minut.
– Wszystkie młodsze lambadziary dałyby się pokroić, żeby znaleźć się w tamtym momencie na twoim miejscu. To scena jak z jakiejś kiepskiej komedii romantycznej.
– Dziennik Bridget Jones to ulubiony film mojej mamy.
– Bardzo chętnie mogłabym się z którąś zamienić. Nawet bym dopłaciła, naprawdę. Mój poziom zażenowania sięgnął już zenitu.
– Dalej w to nie wierzę – Hannah usiadła na drewnianej ławce i schowała czerwoną twarz w dłoniach, którą od razu oplotły jej rude kosmyki. – Pewnie będzie miał niezłego guza. Już tak szybko nie zapomni o twoim istnieniu, moja droga.
– Błagam, tylko nie to. – Jęknęłam. – Przy następnym spotkaniu na sto procent będzie chciał mnie porwać i brutalnie zabić. Ewentualnie wepchnie mnie pod nadjeżdżający samochód albo zrzuci ze szczytu schodów.
– Nie przesadzaj, może nie jest pamiętliwy?
– Chris? – Han znowu prychnęła, naciągając na łydkę białą skarpetkę. – To najbardziej zawistna osoba, jaką znam. Gdy byliśmy mali i jedna z sąsiadek zabrała mu piłkę, którą kopnął prosto w jej okno, całą noc obrzucał jej dom jajkami. Obrzydliwy widok.
– Nie pocieszasz jej. Nie damy mu cię załatwić. – Dalia poklepała mnie krzepiąco po ramieniu.
No cóż, przynajmniej ostatnie dni mojego żywota były bardzo sympatyczne.
Założyłam szaroróżowy top i związałam niesforne włosy w wysoki kucyk. Czasami naprawdę je lubiłam, na przykład wtedy, kiedy ładnie spływały falami na moje plecy. Przez większość czasu jednak dzielnie z nimi walczyłam, próbując doprowadzić je do jakiejkolwiek, w miarę wyglądającej postaci.
Weszłam za rozgadanymi dziewczynami na małą salkę, gdzie od razu zrobiło mi się potwornie gorąco. Albo mi się wydawało, albo pomimo otwartych okien w pomieszczeniu było zbyt duszno. Położyłam bidon z wodą na ławce i poprawiłam przydługawe sznurówki. Chłopcy rozgrzewali się na sąsiedniej sali, wymieniając się szybkimi podaniami piłki. Oddzielała nas jedynie wielka, kwadratowa szyba, więc doskonale widziałam każdy ich ruch. Sam rozmawiał właśnie z ubranym w szary dres trenerem, który na pierwszy rzut oka nie wyglądał na zbytnio zadowolonego.
Podeszłam do dziewczyn, które siedziały już na środku sali w koślawym kółku, cicho chichocząc i wiążąc identyczne buty.
– Nie wierzę, że Chris przeleciał Britney. Nie ma takiej opcji. Przecież ta dziewczyna ma wodę zamiast mózgu.
– Mi też się wydaje, że nie zniżyłby się do T A K I E G O poziomu. Przecież sam doskonale słyszał, jak na geografii zacięcie tłumaczyła swojej równie inteligentnej koleżaneczce, że Waszyngton i D.C to dwa różne miasta, które leżą po przeciwnych krańcach Stanów.
Cheerleaderki głośno prychnęły.
– Tak powiedział mi wczoraj Zach. Wątpię, żeby chłopcy to sobie po prostu wymyślili. – Rosalie powoli się podniosła i leniwie przeciągnęła. – Oh, nie wiem, niech pieprzy się, z kim tylko chce. Byle nie w moim basenie. Nawet najdroższe środki chemiczne nie usuną tej skazy.
Wszystkie dziewczyny zaczęły się głośno śmiać, po kolei podnosząc się z ziemi. Dalia uśmiechnęła się, odsłaniając rząd śnieżnobiałych zębów i dołączyła do rozmowy dwóch bladych jak ściana blondynek. Z tego, co było mi wiadomo, bliźniaczki pochodziły z dalekiej północny. W miasteczku mieszkały dopiero od kilku lat, razem z matką oraz jej nowym, zabójczo przystojnym mężem (tak przynajmniej określała go Han).
Wyczerpujący trening trwał z dobre półtorej godziny. Wymagająca trenerka, która była piękną kobietą o latynoskich korzeniach, od razu zauważyła, że mam w sobie ‚to coś' i chociaż jestem trochę za niska, pasuję do jej zespołu wręcz idealnie. Nazwała mnie nawet „brakującym elementem układanki", przez co trochę się zawstydziłam. Później poszło już jednak z górki. Dawałam z siebie wszystko, starając się nie odstawać od innych, od dawna trenujących skomplikowany układ dziewczyn. Dosyć szybko opadłam z sił, jednak nie chciałam tego po sobie pokazać. Nie przerwałam energicznych wymachów nawet wtedy, gdy przed moimi oczami zaczęły tańczyć białe, mrugające gwiazdki.
W końcu czułam się spełniona.
– Co oni się tak na nas patrzą? – Spytała podczas końcowego rozciągania jedna z bliźniaczek, marszcząc swój spiczasty nos i odwracając się w stronę biegających po boisku chłopców.
– Pewnie szukają potencjalnych koleżanek na imprezkę u Rose – odpowiedziała ze skwaszoną miną jej siostra, zaciskając mocno szczękę.
– Oj, ich niedoczekanie.
– Dziewczyny! – Trenerka klasnęła w dłonie. – Od jutra czas zacząć ćwiczyć nowy układ. Lada chwila rozpoczyna się sezon, więc musimy być w formie. Widzimy się o szóstej czterdzieści pięć. Tak, rano, i ani minuty później!
– Czy dostaniemy w końcu nowe stroje? – Rosalie wyprostowała plecy i oparła ciężar swojego ciała na rękach. Jej zacięta mina mówiła sama za siebie.
– Jestem w trakcie rozmów na ten temat. Zobaczymy.
– Drużyna koszykarska już dostała. – Nie poddawała się blondynka, wskazując podbródkiem w stronę drugiego boiska.
– Rose, tak jak już powiedziałam, zobaczymy. Nie przyspieszę decyzji pani dyrektor. – Kobieta przerzuciła przez ramię liliowy ręcznik i ruszyła w stronę wyjścia. – Do jutra, dziewczyny!
Ciężkie drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem.
– Kurde, jak to taki wielki problem, to mój ojciec może sfinansować nam te cholerne kiecki. A poza tym, wpłaca tyle pieniędzy na tę durną szkołę, że chyba coś nam się należy. – Spocona twarz Rosalie zrobiła się lekko czerwonawa.
– Dyrektorka woli finansować koszykarzy, nie od dzisiaj to wiadomo.
– Jest wredną pindą i tyle. Już nic nam się nie należy?
– Spokojnie, coś wymyślimy. – Han położyła dłoń na kościstym ramieniu blondynki, po czym wszystkie dziewczyny wstały i żywo dyskutując, również udały się w stronę szatni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro