Rozdział 2
Zegar wybił godzinę dwunastą.
Po zjedzeniu przygotowanego przez Libby śniadania (stół ponownie uginał się od ilości jedzenia) udałam się do swojego pokoju i powoli zaczęłam zbierać się do wyjścia. Po kilkunastu sekundach naprawdę zażartej wojny z pilotem włączyłam płaski telewizor i znalazłam program muzyczny, na którym leciała właśnie jakaś wesoła, skoczna piosenka z aż przesadnie kolorowym teledyskiem. Nieco ją przyciszyłam i otworzyłam na oścież drzwi balkonowe. Dzisiaj było zdecydowanie cieplej niż w nocy, jednak temperatura nadal sięgała lekko ponad zero stopni.
Weszłam do świecącej pustkami garderoby, gdzie na bocznych, czarnych wieszakach wisiały jedynie dwie pary nowych jeansów, szary i biały t-shirt oraz granatowa, ciepła bluza z kapturem. To bardzo miłe, że tata pomyślał nawet o takich szczegółach.
Zawiesiłam na ramię wąskie jeansy (które koniec końców i tak okazały się lekko za duże przy moim karłowatym metrze sześćdziesiąt trzy), szarą koszulkę z małą kieszonką i udałam się do łazienki. Z każdym krokiem wpatrywałam się w nowy pokój jak zaczarowana, nie mogąc dopuścić do siebie myśli, że jest tylko i wyłącznie mój.
W momencie, gdy zapięłam zamek przyjemnej w dotyku bluzy, rozległo się ciche pukanie w uchylone drzwi pokoju.
– Proszę!
– Prim? – W szparze drzwi pojawiła się świeżo ogolona twarz ojca, patrzącego na zegarek na swojej ręce. – Jestem już gotowy, będę czekał na dole.
Głośno przytaknęłam, nawet nie wychylając się z pachnącej lawendą łazienki. Zaraz mieliśmy jechać na moje pierwsze prawdziwe zakupy, więc nie mogłam wyglądać jak bezdomne, pokiereszowane krzakami zombie. Jeszcze przyniosłabym tacie wstyd przy kimś znajomym, a do tego oczywiście nie mogłam za nic dopuścić.
Rozczesałam czarną, połamaną szczotką poplątane, lekko kręcone włosy, po czym przemyłam twarz zimną wodą i umyłam zęby. Z wahaniem spojrzałam w okrągłe, podświetlane lustro, chowając niesforny kosmyk za ucho. Nie byłam brzydka, jednak urodą za nic nie dorównywałam licealnym pięknościom, które mijałam na korytarzu niemal każdego dnia. Długie, lekko kręcone włosy ciągle się plątały, a przerażone oczy o dziwnym, zielono-złotym kolorze dodawały mojej owalnej twarzy dziwnej tajemniczości. Jedynym elementem, który zawsze podobał mi się w moim wyglądzie, były usta - wielkie i wyraźne, jakbym dopiero co wyszła z gabinetu medycyny estetycznej. Oczywiście nigdy nawet nie przekroczyłam progu takiego miejsca, ale kto zabroni mi pomarzyć?
Głośno westchnęłam i poprawiając podwinięty rękaw bluzy, zgarnęłam z szafki nocnej telefon i delikatnie wsunęłam go do tylnej kieszeni spodni. Zamknęłam balkon, wyłączyłam telewizor, po czym zabrałam wiszącą na krześle czarną kurtkę i udałam się w kierunku schodów, którymi powoli zeszłam na dół. Tata stał, przestępując z nogi na nogę, przy wejściu do holu, rozmawiając z kimś przez telefon. Kiedy tylko mnie zobaczył, szybko się pożegnał i wskazał ręką drzwi.
– Coś się stało? – Spytałam niepewnie, przechodząc do przedpokoju i biorąc do ręki rozpadające się buty. Momentami mój umysł przejmowała dziwna paranoja, która mocno ograniczyła mi możliwość logicznego myślenia.
– Nie, nie. Dzwonił mój kolega, wieczorem przywiezie moich dzikusów.
Uśmiechnęłam się, zawiązując porwane sznurówki. Kiedy ojciec gdzieś wyjeżdżał, zostawiał swoje pociechy u zaufanego kolegi z pracy, który miał się nimi zajmować pod nieobecność ich opiekuna. Tym razem Marchewa i Nanan podobno koszmarnie się już stęsknili, a ja nie mogłam się doczekać, aż je poznam. Miałam ogromną nadzieję, że mnie polubią i nie odgryzą mi na dzień dobry palca.
Wychodząc na dwór, poczułam na swojej rozgrzanej skórze mroźne powietrze. Słońce starało się przebić przez kłębiaste chmury, jednak te nie dawały za wygraną. Wsiadłam do stojącego na podjeździe samochodu i odpięłam zamek ciepłej kurtki. Z ekscytacji rozpierającej mojej ciało wprost nie mogłam usiedzieć w miejscu. Ahoj przygodo!
***
– Już nie mogę – zaśmiałam się, biorąc małego łyka świeżo wyciskanego soku grejpfrutowego.
Tata pokiwał głową i wziął na swój umazany sosem czosnkowym talerz ostatni kawałek pięknie pachnącej pizzy. Ser, pieczarki, kurczak, kukurydza i rukola – niebo w gębie. Po paru dobrych godzinach zakupowego szału bardzo zgłodnieliśmy, więc ojciec wyciągnął mnie na ostatnie piętro galerii, gdzie znajdowało się mnóstwo małych, wymyślnych restauracji. Jednogłośnie zdecydowaliśmy się jednak na tradycyjną pizzę, gdyż nie do końca przemawiało do mnie jedzenie surowej ryby w postaci sushi. Musieliśmy nabrać sił, gdyż po posiłku czekało na nas dalsze polowanie na nowe zdobycze, a na koniec dnia kino.
W każdym odwiedzanym przez nas sklepie czułam się bardzo niezręcznie. Miałam wrażenie, że każdy patrzy na mnie oceniającym, a nawet gardzącym wzrokiem. To tata namawiał mnie do mierzenia różnych części garderoby, do czego ja podchodziłam trochę sceptycznie. Ani razu nie spojrzał na ceny, a każdą rzecz, która tylko mi się podobała, od razu zabierał do kasy. Nie chciałam go wykorzystywać, gdyż moje stare ubrania starczyłyby jeszcze na dłuższy czas. On jednak był niezwykle uparty i nawet nie chciał mnie słuchać, wpychając do koszyków kolejne rzeczy.
Jeszcze kilka dni temu moje serce co chwilę otulał strach, smutek i niepewność co do kolejnych dni. Czy będziemy miały co jeść? Czy czynsz został już opłacony? Czy nie wyłączą nam znowu prądu? Albo wody? Dlaczego zapomoga nadal nie przyszła? I co z tym grzybem w łazience? Na samą myśl przechodziły mnie ciarki. A teraz? Czy wszystko naprawdę miało się zmienić?
Po zapłaceniu rachunku, mój towarzysz zabrał z podłogi wszystkie papierowe torby z zakupami, których wcale nie było mało i udał się pewnym krokiem w stronę ruchomych schodów. Chciałam coś od niego zabrać, jednak kategorycznie zaprzeczył.
– To co teraz?
– A nie byliśmy już wszędzie? – Rozejrzałam się dookoła, lustrując przy okazji idących korytarzem ludzi z balonami.
– A może księgarnia? – zaproponował, wskazując na wyłaniający się zza schodów czerwony szyld z ikoną książki.
Z zachwytu prawie podskoczyłam, ciesząc się jak małe dziecko z nowej zabawki. Pochłaniałam książki niczym odkurzacz kurz, a każda kolejna historia, w której mogłam się zatracić, przenosiła mnie do innej, niezwykłej krainy. Nigdy nie było mnie jednak stać na własne egzemplarze, a te ze szkolnej biblioteki były zazwyczaj mocno zniszczone i koszmarnie śmierdziały. Ludzie nie umieli dbać o rzeczy wspólne. A szczególnie te osły z mojej szkoły.
Po długim namyśle i dokładnej analizie opisów wybrałam sobie pięć interesujących mnie książek i podeszłam do stojącego przy jednym z regałów taty, który również znalazł dla siebie kilka tytułów. W jego ręce znajdywały się głównie skandynawskie kryminały, które, jak twierdził, od zawsze należały do jego ulubieńców. Ja raczej nie przepadałam za tak mrocznymi klimatami, a moimi faworytami były książki YA i fantastyka. Zupełnie nie przemawiały do mnie wątki brutalnych morderstw czy zaginięć dzieci.
Przy zatłoczonej kasie tata wskazał jeszcze na bajkowe puzzle 1500 kawałków i dorzucił je do naszych mało skromnych zakupów. Szykowały się więc długie wieczory z bolącymi od nachylania się plecami.
W końcu dotarliśmy pod sporych rozmiarów drogerię. Nigdy się nie malowałam, więc kosmetyki były dla mnie czarną magią. Tato również nie siedział w tym temacie, więc dał mi do ręki plik banknotów (nigdy nie trzymałam w dłoni takiej kwoty) i poprosił o pomoc niską, rudowłosą kobietę, która właśnie odstawiała przy wejściu koszyki. Kobieta w czarno-różowym uniformie z nieopisaną radością kazała mi iść za sobą, po czym postawiła mnie przed pierwszą lepszą, zapełnioną po same brzegi półką.
Buzia kobiety się nie zamykała, a ja czułam się coraz to bardziej przytłoczona. Wodospad słów otaczał mnie z każdej strony i bałam się, że wkrótce po prostu utonę. Po dobrych trzydziestu minutach wyszłam z ulgą ze sporych rozmiarów torbą przed sklep, znajdując opiekuna siedzącego na drewnianej ławce. Przeglądał Instagrama, od czasu do czasu rzucając okiem na leżące dookoła niego zakupy. Czyli nie uciekł, całe szczęście.
– Już myślałem, że cię porwali.
– Jeszcze żyję, spokojnie. Chociaż nie powiem, ciężko było mi się wyrwać z jej sideł. – Zaśmiałam się i poprawiłam w dłoni papierową torbę.
***
Gdy wyjechaliśmy z podziemnego parkingu galerii, słońce zaczęło powoli chować się za horyzont. Do domu został nam jeszcze spory kawałek drogi, a ja już opadałam z sił. Zakupy były naprawdę wyczerpującą czynnością.
– Zabiorę cię w jeszcze jedno miejsce. – Tata włączył kierunkowskaz i płynnie wyprzedził jadącą przed nami ciężarówkę. Potężnych rozmiarów kierowca palił sobie papierosa, patrząc znużonym wzrokiem na wyprzedzające go pojazdy.
– Gdzie?
– Zobaczysz. Ale jestem pewny, że bardzo ci się spodoba.
– Może jakaś podpowiedź? – Nie dawałam za wygraną, gdyż ciekawość zaczęła zżerać mnie od środka.
– Nie, nie, nie. Za niedługo się przekonasz.
Wjechaliśmy do lasu, który mienił się odcieniami czerwieni, brązu oraz pomarańczowego. Większość liści już opadła, tworząc na ścieżce tęczowy dywan. Przy koronach drzew dało się zauważyć latające czarne ptaki, które nie wyglądały zbyt sympatycznie. Nie chciałabym się tutaj zgubić. Szczególnie w nocy, kiedy to w lasach działo się dużo dziwnych i niepokojących rzeczy. A przynajmniej tak przedstawiali to w książkach i właśnie w to bezgranicznie wierzyłam.
W końcu zauważyłam lekko przechyloną, drewnianą tabliczkę prowadzącą do miasteczka, jednak tata gwałtownie skręcił w drugą stronę. Zaczęłam się lekko niepokoić, co skutkowało zaciśnięciem dłoni na udach. Czy to na pewno dobry pomysł?
Po chwili jazdy zza zakrętu zaczął wyłaniać się ogromny, oszklony budynek, dookoła którego stało kilkanaście samochodów oraz... ogromne traktory?
– Co to jest? – spytałam, gdy minęliśmy pierwsze czerwone monstrum.
– Ratrak.
– Ra... co?
– Ratrak. Maszyna do przygotowywania tras narciarskich. – Starał się zachować powagę, jednak widziałam, jak drgają mu kąciki ust. Jechaliśmy dalej, a wydzielone miejsca parkingowe nadal się nie kończyły. Byłam pewna, że na spokojnie mogłoby stanąć tutaj kilka setek aut.
Zaparkowaliśmy pod budynkiem, który, jak się szybko okazało, był nowoczesnym, naprawdę okazałym hotelem. Spojrzałam na ogromny, podświetlony szyld. RUSSELL SKISORT.
Owinęłam się szczelniej różowym szalikiem, który kilka minut wcześniej stracił swoje metki i ruszyłam za tatą. Kulturalnie wytrzepałam buty na pokaźnej wycieraczce, po czym przeszłam przez obrotowe drzwi. Miejsce to było można opisać tylko jednym słowem. Bogactwo.
Przy drewnianej, owalnej recepcji stało starsze małżeństwo, które, sądząc po wyłapanych słowach, najwyraźniej wykłócało się o pokój z widokiem na stok. Po szerokich schodach zbiegały trzy, niemalże identyczne dziewczynki, które pstrykały sobie zdjęcia różowym Instaxem. Za nimi sprężystym krokiem podążał ich znudzony ojciec, który uporczywie próbował wyklikać coś w swoim zegarku. W zielonym fotelu przy tarasie siedział natomiast rudowłosy mężczyzna, który na nasz widok momentalnie się rozpromienił.
– Jasper, jak dobrze cię widzieć! – Szybko wstał i odłożył czytaną gazetę na niski stolik. – A ty musisz być Primrose! – ponownie krzyknął, łapiąc moją zmarzniętą dłoń i szybko nią potrząsając. Wyglądał dosyć komicznie, gdyż jego gęsty, rudy wąs, zawijał się niezdarnie ku górze.
– Prim, to mój przyjaciel, Basil Russell. Jest właścicielem tego miejsca, które, mam nadzieję, na pewno będziemy często odwiedzać. Jego syn jest w twoim wieku i chodzi tutaj do szkoły, więc wkrótce na pewno się poznacie.
– Kawy, herbaty? Może whisky? – Pan Russell ruszył w stronę ogromnych drzwi, jednak tata szybko go zatrzymał, grzecznie podziękował i zapewnił, że wpadliśmy tylko na chwilę.
– Pokażę Prim stok i będziemy uciekać. Za nami długi i męczący dzień.
Rudowłosy nieco pochmurniał, jednak życzył nam udanego wieczoru i z kwaśną miną pobiegł w stronę recepcji, przy której ewidentnie rozgrywał się wrześniowy dramat ze starszym małżeństwem w roli głównej.
– Wkrótce otwarcie sezonu. – Wyjaśnił tata, prowadząc mnie przez wąski, śmierdzący gumą korytarz. – Za tydzień, góra dwa, będzie roiło się tutaj od turystów i miejscowych dzieciaków. – Minęliśmy wypożyczalnię sprzętu i przeszliśmy przez kolejne drzwi. – To miejsce jest naprawdę wyjątkowe.
Po chwili otuliło nas chłodne powietrze, a ja ujrzałam ogromną, oświetloną lampami górę, która (byłam święcie przekonana) sięgała nieba. Zaraz obok znajdował się imponujących rozmiarów wyciąg, a w oddali zauważyłam kolejne światła, które prawdopodobnie były inną kolejką krzesełkową. Dookoła krzątało się wiele osób, a ze znajdującej się kawałek wyżej, drewnianej knajpki, dało się usłyszeć głośny huk muzyki. Brakowało tylko śniegu i podekscytowanych narciarzy.
– Wow. Przepiękne miejsce. – Zrobiłam kilka kroków do przodu i obróciłam się dwa razy wokół własnej osi. – Przyjdziemy tutaj na narty? Nigdy nie miałam okazji pojeździć.
– Jeszcze pytasz. Spędzimy tutaj całą zimę! – Uśmiech rozpromienił jego twarz.
Usiadłam na wilgotnej trawie i jeszcze raz omiotłam całe miejsce ciekawskim wzrokiem. Na moim rozgrzanym policzku rozpuścił się pojedynczy, maciupeńki płatek śniegu. Spojrzałam w ciemne niebo. Bajka.
***
Rozpakowanie wszystkich kupionych rzeczy trwało wieczność. Nabrałam już trochę pewności siebie, jednak nadal czułam się trochę jak intruz na obcym terytorium. Cała ta sytuacja była prawdziwym szaleństwem. Nadal nie wiedziałam, czy postąpiłam słusznie, jednak czułam się naprawdę dobrze. I wierzyłam, że tak już zostanie.
Siedzący na krześle ojciec dzielnie obcinał metki i składał równo ubrania, a ja umieszczałam nowe nabytki w garderobie bądź pokoju.
– Ta sukienka jest śliczna. – Zachwyciłam się po raz kolejny, przykładając biały, koronkowy materiał do ciała. – Nigdy wcześniej nie miałam sukienki.
W pokoju zapanowała grobowa cisza.
Znowu chlapnęłam za dużo.
– To teraz masz już z dobre cztery – wybąkał tata, lekko się rumieniąc.
Po chwili podał mi kolejną, trochę krótszą, w kolorze khaki i szeroko się uśmiechnął. Od pierwszego wejrzenia pokochałam jego piękny, szczery uśmiech. A przynajmniej miałam nadzieję, że faktycznie był szczery.
Rzuciłam na łóżko nowe poduszki, poskładałam mięciutki koc, postawiłam na biurku koszyk z przyborami i włożyłam kosmetyki do toaletki. W nocy miałam zamiar pooglądać na YouTubie jakieś młode, popularne dziewczyny, które znały się na makijażu o wiele lepiej ode mnie.
– Naprawdę nigdy nie byłaś na zakupach? – Spytał po chwili wahania mężczyzna, kładąc na szafkę nocną dwie nowe obudowy na telefon. – No wiesz...
– Nigdy. – Związałam poplątane od wiatru włosy w luźnego kucyka i usiadłam po turecku na pufie. – Ale dzisiaj bardzo mi się podobało.
– Nie wiedziałem, że było aż tak źle.
– Było koszmarnie. – Zdobyłam się na szczerość, chociaż od razu cała się spięłam. – Nie było nas stać na czynsz czy rachunki, w końcu wszystkie pieniądze szły na zabawy mamy. I jej długi, oczywiście. Momentami było cholernie ciężko, zdarzało się, że nie miałam co jeść, a do tego bałam się tam wracać, bo... – Nim się obejrzałam, po moim policzku spłynęła słona łza. Czym prędzej ją jednak otarłam, otwierając brązowe pudełeczko ze srebrnym naszyjnikiem. – Nie chciałam jej zostawiać, naprawdę. Boję się, że sobie nie poradzi.
– Prim... – Złapał mnie szybko za drżącą dłoń, jednak czym prędzej wyrwałam ją z jego uścisku.
– To już przeszłość. Muszę się z tym pogodzić – dodałam szybko, biorąc głęboki oddech. – Było, minęło.
Tylko się tym znowu nie zadręczaj, dziewczyno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro