Rozdział 11
– Dalio, błagam cię, nie mieścisz się w czasie! – krzyknęła pani Alvarez, wymachując wściekle trzymanym w dłoni stoperem. Był bardzo mroźny, ponury poranek, a my kolejny dzień z rzędu starałyśmy się sprostać wszystkim wymaganiom trenerki. Co ciekawe - im dłużej trenowałyśmy nasz skomplikowany układ, tym gorzej się w nim odnajdywałyśmy.
– Dziewczyny zastawiają mi drogę, jak mam się rozpędzić!?
– Pięć minut przerwy, nie mam już do was siły.
Głośno westchnęłam i pomogłam Dali ponownie stanąć na ziemi. Była siódma rano, a ubrana w różową odzież sportową dziewczyna już gotowała się ze złości, mrucząc pod nosem wiele niecenzuralnych słów. Rzuciła na parkiet srebrne, mieniące się w blasku lamp pompony i ruszyła w stronę szatni, pozostawiając za sobą jedynie lekki zapach potu wymieszany z olejkiem migdałowym.
– Alvarez jest dzisiaj nie do zniesienia. – Han przeturlała w moją stronę butelkę z wodą.
– Może niskie temperatury źle na nią działają? – zasugerowała Thea, zaplatając zwinnie rozkopane włosy w luźny warkocz. Jej jasne pasemka dodawały całej fryzurze uroku.
– To pewnie przez to, że Rose znowu olała trening. Zbliżają się kolejne rozgrywki, a kapitanki jak nie było, tak nie ma.
– A czy ona przypadkiem nie stara się o stypendium?
– Chyba tak? Chociaż nie wiem, czy w takim przypadku, ma jeszcze jakiekolwiek szanse.
– Oho, tam chyba też mają nerwową atmosferę. – Siedząca w rozkroku Ginny zmieniła temat i wskazała na oddzielającą nas od chłopców szybę. Wąsaty trener krzyczał właśnie na stojącego w rogu boiska Christiana, który najwidoczniej znowu poleciał po bandzie. W końcu do kłótni włączył się również Sam, który wyrwał pomarańczową piłkę z rąk bruneta i machnął na niego ręką. Stanął na środku boiska i odwrócił się do kolegi plecami.
Szkoda, że nie mogłyśmy podsłuchać, o co tak naprawdę chodziło. Szyba oddzielająca obie sale była zdecydowanie za gruba. W końcu Chris coś wykrzyknął, popchnął stojącego obok niego gracza i ruszył w stronę otwartego na oścież wyjścia z hali. W krok za nim ruszył rozemocjonowany Zach, który próbował wytłumaczyć coś jeszcze w biegu przypatrującemu się całej scenie trenerowi.
– Że też jemu nie nudzą się takie ciągłe spięcia.
– Ten chłopak żyje dla konfliktów.
– Już nie przesadzajcie. – Hannah podniosła się z ziemi i poprawiła pistacjowe legginsy. – Każdy może mieć gorszy dzień.
– Jestem ciekawa, o co poszło.
– Pewnie o jakąś pierdołę, jak zawsze. Nie od dzisiaj wiadomo, że trener ma czasami jakieś odchyły.
– Odchyły? – Thea zmarszczyła jasne brwi, nie do końca rozumiejąc sens wypowiedzianego przez Hannah słowa.
– To znaczy, że jest dziwny. – Szybko wytłumaczyłam.
– Gotowe? – Trenerka wróciła na salę i spiorunowała nas wzrokiem. Zaraz za nią wbiegła Dalia, której twarz przybrała ponownie naturalnej barwy. – No to lecimy, piramida, nie chcę mieć ani sekundy spóźnienia.
Niechętnie podniosłyśmy pompony z ziemi, poprawiłyśmy opadające podkolanówki i stanęłyśmy gęsiego. Przedstawienie czas zacząć.
***
Rozłożyłam się wygodniej na błękitnym fotelu i odgarnęłam z czoła sterczące baby hair. Niesforne włosy zaczynały coraz bardziej mnie denerwować, co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że nadszedł idealny czas, by w końcu ściąć je na krótko. Zapuszczałam je od najmłodszych lat, ponieważ bardzo, bardzo rzadko udawało mi się je podciąć. Zazwyczaj trafiałam pod nożyczki sąsiadek, które z wielką przyjemnością zajmowały się tym nieposkromionym, zaniedbanym buszem.
– Wszystko w swoim czasie. Nie spiesz się. – Elegancko ubrana kobieta z wielkimi, sowimi oczami założyła nogę na nogę i lekko uśmiechnęła się w moją stronę. Po luźnej rozmowie o szkole i nowych znajomych przyszedł czas na nieco poważniejsze tematy.
Constance Summers była niezwykle miłą i atrakcyjną kobietą. Czarne jak noc oczy schowane były pod wachlarzem długich, imponujących rzęs. Oprócz lekkiego, codziennego makijażu na usta nałożyła mocną, ciemnoróżową szminkę, która idealnie współgrała ze szpilkami w niemal tym samym odcieniu. Była mniej więcej w wieku mojego ojca, a na jej biurku stało zdjęcie podobnej do niej, szczerbatej dziewczynki. Siedząc na kolorowym hamaku, trzymała w ręku brązowego misia i wielkiego, okrągłego lizaka.
Popatrzyłam na biały, nieskazitelny sufit i wzięłam kilka głębokich wdechów. Nigdy nie rozmawiałam z nikim o przytłaczających mnie problemach i nie opowiadałam swojej historii. Wszystko trzymałam głęboko w swoim wnętrzu. Starałam się radzić sobie sama, jak najlepiej tylko potrafiłam. Nie zawsze mi to wychodziło, co uwiecznione było na moich udach w postaci długich, wąskich blizn. Nie było ich zbyt wiele, a wszystkie znajdowały się po wewnętrznej stronie nogi, co czyniło je niemalże niewidocznymi dla innych. Miałam chwile słabości i ani trochę się tego nie wstydziłam.
– Zacznijmy od początku. Tak będzie najlepiej.
Na samą myśl chciało mi się płakać. Płakać, wyć, krzyczeć i walić w ściany. Ale przecież byłam silna i chciałam to pokazać. Chciałam jej zaimponować i udowodnić, że nie potrzebuję kolejnych wizyt i pomocy. Raz kozie śmierć. Co miałam do stracenia? Zamknęłam podkreślone czarną kredką oczy i wzięłam głęboki wdech.
– Nie pamiętam zbyt wiele z okresu wczesnego dzieciństwa – zaczęłam bardzo niepewnie, zaciskając pięści. Krótkie paznokcie boleśnie wbiły się w skórę. – Moim pierwszym, w miarę wyraźnym wspomnieniem jest uśmiechnięta, wstawiona matka, która odebrała mnie pewnego słonecznego dnia z przedszkola. Miałam wtedy pięć, może sześć lat. Mieszkałyśmy na obrzeżach jakiegoś miasta w małej, cuchnącej przyczepie, w której co chwilę coś się psuło. To lodówka, to kanapa, to toaleta. Matka pracowała wtedy jako sekretarka w biurze swojej dalekiej kuzynki, która była szanowaną panią adwokat. Nie wiem, jakim cudem udało jej się przepracować tam kilka miesięcy. Pamiętam jednak, że w tamtym okresie bardzo się starała. Dbała o mnie, o naszą przyczepę, często łapała również jakieś dorywcze prace, by było nam jak najlepiej. Nie przestawała jednak pić, ale wtedy zbytnio tego nie rozumiałam. Cieszyłam się, gdy widziałam ją taką szczęśliwą i pełną energii. Po tym, jak odebrała mnie z przedszkola, zabrała mnie na przepyszne lody do jednej z najlepszych kawiarni w mieście. Powiedziała, że ojciec wysłał pieniądze na moje utrzymanie, więc chociaż przez ten jeden dzień chciała sprawić mi przyjemność. Później kupiła mi nawet nową lalkę i świecące, różowe buty. – Na to wspomnienie delikatnie się uśmiechnęłam. – Był to jeden z niewielu szczęśliwych dni, dlatego tak głęboko utkwił mi w pamięci. Jak można się domyślić, później było już coraz gorzej.
– Czy mama często wspominała o twoim tacie?
– Nie, raczej nie. Powiedziała mi, że ojciec mieszka daleko za granicą i ma już nową rodzinę. Podobno nigdy nawet mnie nie kochał. Zawsze, gdy poruszałam jego temat, bardzo się denerwowała. A wiadomo, jako niczego nieświadome dziecko nie chciałam sprawiać jej przykrości.
– Oczywiście, rozumiem. Wspomniałaś, że później było już tylko gorzej. Możesz rozwinąć tę myśl? – Powoli sięgnęła po wypełniony po brzegi kubek, stojący na czarnym stoliku kawowym.
– Pamiętam, że gdy kilka czy nawet kilkanaście dni później obudziłam się w środku nocy, matki nie było w naszej przyczepie. Chodziłam samotnie po spowitej mrokiem okolicy i jej szukałam, nie wiedząc, co zrobić. Bałam się, że stało jej się coś złego... – Wzruszyłam ramionami, czując, że przez moje napięte ciało przechodzą dreszcze. – Jedna ze starszych, mieszkających obok kobiet, słysząc mój krzyk i płacz, przygarnęła mnie na resztę nocy do siebie. Dała mi wielką maskotkę kota, należącą do jednego z jej synów. Nie pamiętam dokładnie, co działo się dalej. Koniec końców trafiłam chyba do domu, a matka przyrzekała wszystkim, że była po prostu w pracy. Jej lekko rozpięta koszula, dziurawe rajstopy i rozmazany makijaż mówiły jednak same za siebie. Oczywiście sama zrozumiałam to dopiero po czasie.
– I nikt nie zareagował?
– W końcu sąsiedzi zaczęli dostrzegać, że dzieje się coś złego. Nie było trzeba być geniuszem, by się domyślić. Matka coraz częściej znikała na noc, wokół zardzewiałej przyczepy walało się coraz więcej pustych, szklanych butelek po różnego rodzaju trunkach, a ja chodziłam coraz bardziej zaniedbana. Miałam tłuste włosy, brud pod paznokciami czy nieumyte zęby. W tamtych czasach była jednak w moich oczach ideałem, który ratował naszą rodzinę po tym, jak ojciec zostawił nas na pastwę losu. Wmawiałam wszystkim, że mama jest najlepszą osobą na świecie i bardzo mnie kocha, ale przez natłok pracy nie zawsze ma czas ładnie mnie uczesać i się ze mną pobawić.
– To zrozumiałe, byłaś tylko dzieckiem.
– Czas mijał, a pieniędzy zamiast przybywać, zaczynało w zawrotnym tempie ubywać. – Kontynuowałam, nadal siedząc bez ruchu. – Często, gdy nie chodziłam do przedszkola, nie jadłam dzień czy dwa. Odłączyli nam prąd, później również wodę. Okazało się, że matka straciła jakiś czas temu pracę, a wieczorami wymykała się, by spędzić czas ze swoimi równie uzależnionymi znajomymi. Czasami, gdy sytuacja była już naprawdę tragiczna, pracowała w zatoce, gdzie często wpadały jej niezłe sumy. Miałam wrażenie, że bardzo lubi swoją pracę, chociaż jako dziecko nie do końca rozumiałam, na czym ona polegała. Żyłyśmy jakiś czas w skrajnym ubóstwie, aż matka zadecydowała, że musimy się wynieść. Sąsiedzi zaczynali gadać, a lada chwila zapewne zawitałaby do naszych drzwi policja razem z jakimś przedstawicielem praw dziecka, czy kimś podobnym. Spakowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy, dotarłyśmy na ogromny, zatłoczony dworzec i wsiadłyśmy w pierwszy lepszy autokar, który wywiózł nas wiele setek kilometrów dalej.
– Pamiętasz, jak się wtedy czułaś?
– Na pewno byłam bardzo wystraszona. Bardzo nie lubiłam zmian, a pomysły mamy nigdy mi się nie podobały.
– Czy w nowym miejscu zamieszkania wasze życie jakoś się poprawiało? – Jej spokojny, melodyjny głos działał na mnie kojąco.
– Z dobre kilka dni spałyśmy na dworcu, aż w końcu mama znalazła jakiś pokój do wynajęcia i w końcu miałyśmy dach nad głową. Zapisała mnie do nowej szkoły, gdzie dzieci naśmiewały się z mojego wyglądu. To był dla mnie bardzo ciężki czas. Dzieliłyśmy mieszkanie z trzema kobietami, które pokochały mnie już od pierwszego wejrzenia. To właśnie one głównie się mną zajmowały. Gotowały mi, kąpały mnie, bawiły się ze mną lalkami i zabierały na długie spacery. Więc tak, w nowym domu czułam się bardzo dobrze. Moja mama znalazła nawet prace w jakieś knajpie, gdzie długimi godzinami obsługiwała gości. Nie zrezygnowała jednak ze swojej dorywczej pracy. Trzy ciotki starały się dać mi jak najlepsze dzieciństwo. Wiedziałam, że póki jestem pod ich skrzydłami, jestem bezpieczna. Jedna z nich... – zamyśliłam się, starając sobie przypomnieć imię kobiety. – Dolores, obudziła mnie jednak pewnej nocy i ze łzami w oczach poinformowała, że moja rodzicielka znajduje się w szpitalu. Jeden z jej stałych klientów pobił ją, gdy domagała się zapłaty za swoje usługi. Oczywiście nie powiedziano mi tego wprost. Wszystko uświadamiałam sobie z czasem, gdy byłam już trochę starsza. Jej stan był krytyczny, jednak ku zaskoczeniu wszystkich, w tym lekarzy, dosyć szybko wróciła do pełni sił. Niczego się wtedy nie nauczyła. – Wypowiedziałam ze złością ostatnie zdanie i zamknęłam oczy.
– Dziękuję, że mi zaufałaś i opowiedziałaś kawałek swojej historii. Myślę, że to dla nas bardzo duży krok.
Siedziałam w pomalowanym na pastelowy róż gabinecie jeszcze z dobre czterdzieści minut, odpowiadając drżącym głosem na krótkie, jednak rzeczowe pytania. Z minuty na minutę robiło mi się coraz bardziej smutno. Hamowałam łzy, które z ogromną siłą cisnęły się do moich oczu. Czułam ucisk na sercu, który także powoli narastał. Z jednej strony było mi lżej, ponieważ część ciężaru w końcu ze mnie opadła, jednak z drugiej wspomnienia te wbijały w moje poszarpane serce miliony ostrych, cienkich szpilek.
Gdy z drżącymi dłońmi w końcu wyszłam z gabinetu, na jednym z niewygodnych, metalowych siedzonek, zobaczyłam ojca. Znudzony przeglądał coś w telefonie, lekko pochylając się do przodu. Jego widok bardzo mnie zdziwił, gdyż byłam pewna, że powinien znajdować się teraz w pracy.
– Co ty tu robisz? – spytałam niepewnie, podchodząc do niego. Na końcu korytarza trzasnęły drzwi i w naszą stronę ruszyło młode małżeństwo.
– Chyba potrzebujesz mnie teraz bardziej niż moja papierkowa robota. Podjadę do szpitala wieczorem, i tak nie miałem dzisiaj zbyt wielu ciekawych zajęć. Jak się czujesz?
Wzruszyłam obojętnie ramionami, wkładając zimne ręce do kieszeni jasnożółtego swetra. Jak się czułam? Nie umiałam porównać rozrywającego mnie bólu do czegokolwiek innego. Nie był to jednak zły ból. Niósł za sobą ulgę, której tak bardzo potrzebowałam.
– Chcesz gdzieś pojechać, czy wolisz wrócić do domu?
– Do domu – odpowiedziałam bez zastanowienia.
– Może podjedziemy po sushi? – zaproponował, zbiegając krok po kroku po schodach. – To kawałek stąd, ale o tej porze drogi powinny być już puste.
– Pewnie, byłoby super. Dzięki tato. Za wszystko.
***
Niestety, nic nie potrafiło odgonić siedzącego na moim ramieniu smutku. Ani futomaki, ani hosomaki, ani nawet uramaki (wszystkich tych nazw nauczył mnie podczas kolacji ojciec). Spożywałam posiłek w milczeniu, odrywając od niego wzrok tylko wtedy, kiedy sięgałam po stojący przede mną kubek z zimnym Spritem. Tata całe szczęście również nie naciskał, oglądając w telewizji jakiś dokument o porwaniu małej, niepełnosprawnej dziewczynki. Lubiłam tego typu tematy, jednak teraz nawet to nie mogło przyciągnąć mojej uwagi. Wyrzuciłam puste opakowania do śmietnika, pogłaskałam skaczącego po dywanie Marchewę i z opuszczoną głową poszłam do swojego pokoju, gdzie od razu skierowałam się do łazienki.
Włączyłam muzykę, napuściłam do wanny gorącej wody, wlałam cynamonowy płyn do kąpieli i po ściągnięciu ubrań weszłam do środka, gdzie od razu zatopiłam się pod białą pianą. Z leżącego na umywalce telefonu zaczął lecieć jeden z moich ulubionych utworów, a mianowicie Bruises Lewisa Capaldiego. Muzyka była lekiem, który od najmłodszych lat zawsze działał na mnie kojąco.
Po moim gorącym policzku zaczęły spływać łzy, które po chwili znikały pod piętrzącą się pianą. Czułam się taka samotna i bezsilna. Z trudnością łapałam w popękane usta powietrze, a przed oczami zaczęły przewijać mi się fragmenty opowiedzianej przeze mnie historii. Nie umiałam ich odgonić, przez co bezpamiętnie przejęły mój bezbronny umysł.
Bez zastanowienia sięgnęłam do stojącego na białej szafce wiklinowego koszyczka, w którym po krótkiej chwili znalazłam mały, srebrny, błyszczący przedmiot.
– Dawno się nie widziałyśmy, co? – Szepnęłam do żyletki, dokładnie przyglądając jej się z każdej strony.
Moja jedyna, prawdziwa przyjaciółka. Była obecna w moim życiu od bardzo dawna. Pomagała mi, gdy jej potrzebowałam i nigdy, przenigdy mnie nie oceniała. W porównaniu do rówieśników, którzy tylko czekali, by wbić mi w plecy kolejny nóż.
– But I hope I never lose the bruises that you left behind – zanuciłam.
Rzuciłam żyletkę na jasne kafle, zanurzyłam się w ciepłej wodzie po sam czubek głowy i zaczęłam krzyczeć. Z moich ust wydobył się niemy pisk, który złączył się w jedność z uciekającymi na powierzchnię bąblami.
***
Cześć! 🦦
Rozdział 11 już za nami.
Dajcie znać, jak się dzisiaj czujecie i jak podoba wam się historia Prim. Czekam na feedback ♥️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro