Rozdział 4
Tej nocy co chwilę wyrywałam się ze snu. Nerwowo przewracałam się z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie odpowiedniego miejsca. Raz było mi za zimno, raz zaś za gorąco, raz drętwiała mi lewa ręka, a raz prawa noga.
Koniec końców zdenerwowana do granic możliwości wstałam i postanowiłam udać się do kuchni po szklankę zimnej wody. Otulając się bawełnianym szlafrokiem, przemierzałam po ciemku otulony mrokiem korytarz, starając się o nic nie przewrócić. Jeszcze tego brakowało, bym narobiła rabanu w samym środku nocy.
Po chwili wolnego marszu znalazłam się w oświetlonej zimnym blaskiem księżyca kuchni, gdzie zapaliłam małą lampkę przy okapie, wzięłam picie i usiadłam na lodowatym krzesełku. Spojrzałam leniwie na przyklejony na ścianie zegar, który wskazywał 4:45. Cudownie, jeszcze trochę i musiałam przecież wstawać do szkoły. Dobrze, że zaczynałam dopiero od trzeciej lekcji, bo nie wróżyłam sobie rano zbyt wysokiego poziomu energii.
Nie spiesząc się, wypiłam dwie szklanki wody, zjadłam dwa ciasteczka owsiane, które tata przywiózł po południu z cukierni i po cichu wróciłam do pokoju, w którym uchyliłam na chwilę drzwi balkonowe. Zimne powietrze omiotło moją zmęczoną twarz, wprawiając w ruch rozpuszczone włosy. Przejrzałam jeszcze leniwie Instagrama, ułożyłam pod głową trzy miękkie poduszki i po chwili w końcu zasnęłam, zrywając się dopiero przy pierwszym sygnale budzika.
***
Wyszłam z sali matematycznej z pękającą od nadmiaru informacji głową. Dwie lekcje tego diabelskiego przedmiotu z rzędu to kompletnie nie moja bajka. Byłam humanistką, której każde obliczenie przynosiło naprawdę sporą zagwozdkę. Do tego właśnie zaczęliśmy dział, który znienawidziłam już całym sercem w poprzedniej szkole. Statystyko, zlituj się.
W szkole panowała radosna atmosfera, bo jak (podobno) było można się spodziewać, chłopcy, nazywani profesjonalnie Skorpionami, bez większych trudności wygrali wczorajszy mecz koszykówki. Wszędzie wisiały biało-zielone serpentyny, a nad drzwiami wejściowymi powieszono ogromny, przyozdobiony balonami w tym samym kolorze baner:
Witamy zwycięzców.
Wszyscy uczniowie wydawali się niezwykle podekscytowani i z podsłuchanych rozmów wywnioskowałam, że już nie mogli doczekać się kolejnego starcia drużyny. Tym razem mecz miał odbyć się w naszej szkole, a rywalami mieli być nijacy Nosorożce, którzy w tamtym roku w naprawdę brutalny sposób zmiażdżyli naszą drużynę.
Po ominięciu kolejnej zbitej grupki dziewczyn udało mi się dostać do drugiego budynku. Oczywiście nie mogło obyć się bez przygód, bo w końcu ja to ja - najbardziej niezdarne dziecko wszechświata. Idąc szybkim, a może i zbyt szybkim krokiem i patrząc na swoje krótkawe, niezbyt zgrabne nogi, niechcący potrąciłam jakąś szczupłą, nienagannie ubraną blondynkę, która od razu spiorunowała mnie swoim przenikliwym spojrzeniem. Wyglądała wypisz wymaluj jak Królowa Śniegu, a jej surowy wzrok lada chwila miał zamrozić mnie na wieki wieków. Z wyższością wymalowaną na bladej cerze poprawiła rękaw swojej koszuli oraz przeczesała palcami proste, pofarbowane na blond włosy.
– Uważaj, jak łazisz, niezdaro – wycedziła przez zaciśnięte zęby, odwracając się na pięcie i szybko ruszając w przeciwnym kierunku.
Przewróciłam oczami, biorąc głęboki wdech. Całe szczęście nikt nie zwrócił na nas większej uwagi, więc cała sytuacja odbyła się poza zasięgiem gapiów. Głupia krowa. Z całego serca nienawidziłam wrednych, szkolnych księżniczek, które zawsze uważały się za nie wiadomo kogo. Myślały, że są lepsze od innych i wszystko im wolno. Chodzące ‚ideały' bez ani grama empatii.
Usiadłam w niewielkich rozmiarów sali biologicznej na tym samym miejscu, które zajęłam również wczoraj i położyłam na jasny, marmurowy blat butelkę wody wraz z tabletem. Tata podarował mi wczoraj wieczorem błyszczące, różowe etui, którym nadal się zachwycałam i które co chwilę muskałam opuszkami palców. Teraz żaden upadek tabletu nie był mi już straszny.
– O proszę, widzę, że nie siedzę już sam. Zmiany, zamiany... – Z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie wesoły, chłopięcy głos.
Wzdrygnęłam się, przez co uderzyłam niechcący prawą ręką w butelkę. Ta oczywiście spadła na podłogę i w zawrotnym tempie potoczyła się pod nogi stosującego przy ławce chłopaka. Z rumieńcem na twarzy popatrzyłam na rudowłosego i głośno odetchnęłam.
– Mogę się przesiąść, nie ma problemu.
– Niby dlaczego? Nie mam nic przeciwko twojemu towarzystwu.
Wzruszyłam ramionami i wzięłam od niego wodę, którą chwilę wcześniej podniósł z ziemi z głupim uśmieszkiem. Postawiłam ją w bezpiecznej odległości i cicho podziękowałam.
– Jestem Samuel, ale znajomi mówią na mnie Sam. – Usiadł i podał mi dłoń, którą szybko uścisnęłam, starając się nie zrobić ponownie czegoś głupiego. Zerknęłam na niego z ukosa i od razu wyłapałam niezwykłe podobieństwo do jego ojca. Więc to on, syn pana Basila.
– Primrose.
– A jakiś skrót? – spytał niemalże szeptem, nie spuszczając ze mnie ciekawskiego wzroku. Jego zielone tęczówki przyozdobione były malutkimi, żółtawo-brązowymi plamkami.
– Prim. – Założyłam włosy za ucho i również bezwstydnie wbiłam w niego wzrok. Musiałam wziąć się w garść.
Chłopak był dobrze zbudowanym, piegowatym rudzielcem z onieśmielającym uśmiechem przyozdobionym aparatem ortodontycznym. Przy każdym podniesieniu kącików ust w jego prawym policzku pojawiał się mały dołeczek. Miał na sobie luźną, drużynową bluzę, co mogło wyjaśniać jego wczorajszą nieobecność.
Postanowiłam zignorować figlarne spojrzenie chłopaka i wyciągnęłam z kieszeni szarej marynarki telefon, gdzie miałam już siedem nieprzeczytanych wiadomości od Dalii. Prawdziwe szaleństwo. Nasza znajomość galopowała do przodu, a ja nadal byłam w szoku, że dziewczyna jeszcze nie odpuściła. Odpisałam jej w ostatniej możliwej chwili, gdyż po dosłownie sekundzie zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec przerwy, a do klasy wolnym krokiem wszedł ponury, zgarbiony nauczyciel. Jego ciemne cienie pod oczami sugerowały, że mógł nie spać od przynajmniej kilku dobrych dni. Mruknął coś niewyraźnie pod nosem i zaczął ścierać tablicę.
Lekcja mijała mi niezwykle mozolnie, lecz bez większego stresu. Nie byłam największą fanką biologii, jednak niektóre działy faktycznie wzbudzały moją ciekawość. Uwielbiałam uczyć się o zwierzętach i ich środowisku naturalnym. Tak samo interesowała mnie ekologia i ochrona środowiska, które, miałam wrażenie, były bardzo niedocenianymi lekcjami.
Mój błogi spokój trwał do momentu, w którym znudzony zajęciami Sam postanowił przeprowadzić szczegółowy wywiad. Odłożył na bok trzymany w dłoni długopis i delikatnie szturchnął mnie pod ławką.
– Jesteś tu nowa, prawda?
– Yhm. – Nie odrywałam wzroku od ekranu tabletu, na którym wyświetlany był właśnie niezwykle nudny film o parzydełkowcach.
– Na geografię też chodzisz?
– Yhm.
– To bardzo możliwe, że jesteśmy w jednej grupie. Ostatnio przerabialiśmy geografię polityczną świata, nuuuda. Nie wiem, co za zwyrol układa programy nauczania, ale zdecydowanie nie lubi nastolatków.
– Yhm. – Nadal siedziałam bez ruchu, wpatrując się w film.
– Słyszałem, że chcesz dołączyć do zespołu. Pompony, krótkie spódniczki i te sprawy. – Zatrząsł delikatnie dłońmi.
– Yhm. – Dopiero po chwili w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. – Czekaj, skąd to niby wiesz? – Popatrzyłam na niego zaskoczona, prostując się na niewygodnym krześle. Rozejrzałam się i całe szczęście nikt nie zwrócił na nas większej uwagi.
– Czasami jeżdżę z Dalią do szkoły. No dobra, prawie codziennie. To mała gaduła, więc trochę mi o tobie opowiedziała. – Puścił mi oczko i wyciągnął z kieszeni bluzy wibrujący telefon.
– Czy pan Russell ma nam znowu coś ciekawego do powiedzenia? – Niespodziewanie przysypiający nauczyciel wstał zza zawalonego książkami biurka i spiorunował wzrokiem mojego sąsiada z ławki.
– Ja? Gdzie tam.
– Więc proszę o ciszę. Drugi raz nie będę powtarzał.
Chłopak przewrócił wymownie oczami i zaczął błyskawicznie odpisywać pod ławką na jakąś podejrzanie długą wiadomość. Całe szczęście milczał już do końca zajęć, nie przysparzając mi więcej problemów. Kiedy zadzwonił dzwonek, w końcu poczułam ulgę i lekko się rozluźniłam. Szybko wstałam, wrzuciłam rzeczy do opustoszałej torebki i wymijająco sprawnie rudowłosego, wyszłam z klasy, udając się za pokaźnym tłumem w stronę stołówki.
Po kilku minutach weszłam do zatłoczonego, tętniącego życiem pomieszczenia i ogarnęła mnie niespodziewana fala paniki. Wczoraj na pewno nie czułam się aż tak przytłoczona. Dawno nie widziałam tylu osób w jednym miejscu. W każdą stronę rozłaziło się po kilkunastu uczniów, którzy znudzeni ustawiali się w długich kolejkach po jedzenie albo desperacko szukali wolnych miejsc przy prostokątnych czy okrągłych stolikach. Nigdzie nie mogłam namierzyć Dalii, więc w pośpiechu wyciągnęłam z torebki telefon i wystukałam krótkiego smsa.
Cisza. Musiałam więc zdać się na siebie.
Kupiłam jedzenie, które wbrew pozorom bardzo ładnie pachniało (i wyglądało naprawdę nie najgorzej) i ze spuszczoną głową wyminęłam kłócącą się przy szklanych drzwiach parę. Z urywku rozmowy bardzo szybko dało się wywnioskować, że gościu miał przesrane na całej linii.
Niepewnie przeciskałam się w głąb pomieszczenia, uważnie rozglądając się za znajomymi twarzami. Niestety nie było ich przy stoliku, który zajmowałyśmy wczoraj, ani przy żadnym innym w pobliżu. Kawałek dalej jakaś blondwłosa okularnica wesoło do mnie pomachała, na co jedynie skinęłam głową. Kim jesteś, nieznajoma i czy powinnam cię skądś pamiętać?
Gdy w końcu dotarłam, a raczej przedarłam się na drugą stronę sali, z ulgą odetchnęłam. Tym razem nie miałam problemu, by znaleźć dziewczyny. Na samym końcu stołówki, zaraz przy zielono-białej ścianie, stały dwa długie, połączone, drewniane stoliki. Siedziało przy nich z dobre trzydzieści osób, pałaszujących swoje lunche. Męska część tej grupy była niezwykle głośno, natomiast dziewczyny wesoło gawędziły, co chwilę odpisując ukradkiem pod stołem na wiadomości. Wśród nich siedziały uśmiechnięte Dalia i Hannah, pijący ciemny sok Samuel i... wredna blondyna, na którą natknęłam się rano na korytarzu.
Oj nie, zapomnij Dalio, że usiądę gdzieś w jej pobliżu.
Już miałam wziąć nogi za pas, gdy mój telefon zaczął intensywnie wibrować.
Dalia
Widzę cię. Nie próbuj uciekać :)
Zacisnęłam mocno zęby i powoli odwróciłam się w kierunku energicznie machającej mi ciemnoskórej dziewczyny. Wzięłam dwa głębokie wdechy, nałożyłam na twarz swój najlepszy, sztuczny uśmiech i po chwili stałam już skrępowana przy najgłośniejszym w tej galaktyce stoliku. Siedzący przy innych stołach uczniowie rzucali mi ukradkowe spojrzenia, cicho coś szepcząc albo otwarcie komentując swoje zdziwienie. W końcu dotychczas praktycznie nikt nie był świadomy mojego istnienia.
– Kochani, proszę o ciszę! – Wrzasnęła nagle Dalia, starając się zwrócić uwagę wszystkich swoich rozgadanych znajomych. – Sam, cicho bądź!
Błagam, tylko nie to. Nie teraz i nie tutaj.
Niemalże od razu zapanowała kompletna i zarazem trochę niezręczna cisza. Wszyscy obecni nastolatkowie wbili w nią zaciekawiony wzrok, jedząc przy okazji frytki z ketchupem czy sajgonki.
– To jest Prim. – Wskazała dłonią w moją stronę. – Jest tu nowa, niedawno przeprowadziła się do miasteczka. Myślę, że byłoby bardzo miło, gdybyśmy przyjęli ją do swojego towarzystwa.
Lekko się zarumieniłam i utkwiłam zażenowany wzrok na stojącym w rogu, pustym talerzu. Tego się oczywiście nie spodziewałam. Poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku, który prawdopodobnie nie był spowodowany tylko zwykłym głodem.
– Jest trochę niezdarna, ale niech będzie. Jestem Rose. – Uśmiechnęła się do mnie blondyna, która jeszcze godzinę temu najchętniej wydłubałaby mi łyżeczką oczy. – Witaj w naszej szkole.
Wszyscy zaczęli mi się chaotycznie przedstawiać, jednak ze swoją pamięcią złotej rybki zapamiętałam może z cztery, góra pięć imion. No trudno, bywa i tak. Z większością pewnie i tak nie zamienię w życiu słowa.
Towarzystwo dziewczyn okazało się składać z bardzo głośnych, jednakże miłych i całkiem zabawnych osób, z którymi bez problemu umiałam nawiązać krótki dialog. Modliłam się tylko w duszy, abym znowu nie palnęła niczego głupiego. Mój limit zażenowania na jeden dzień został już dawno wyczerpany.
– Słyszałam, że chcesz do nas dołączyć – wtrąciła się w moją rozmowę z Dalią Rose, odrywając się w końcu od siedzącego obok niej mięśniaka.
Najprawdopodobniej byli parą, jednak chłopak nie poświęcał przyklejonej do niego dziewczynie zbyt dużej uwagi. Ciągle rozmawiał z kumplami albo siedział na telefonie, odpowiadając zirytowanej blondynce tylko pojedynczymi pomrukami.
– Byłoby fajnie – odparłam z udawanym entuzjazmem, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Dziewczyna dużo straciła w moich oczach, więc nie chciałam nawiązywać z nią żadnych bliższych relacji. To zdecydowanie nie był mój typ człowieka.
Poza tym wszystko działo się tak niewyobrażalnie szybko. Nie wiem, czy byłam już gotowa na wprowadzenie w swoim życiu kolejnych, wielkich zmian. Dodatkowe treningi, zebrania zespołu, występy przed publicznością, a przede wszystkim popularność, której nigdy wcześniej nawet nie musnęłam. Czy oby na pewno dałabym sobie z tym wszystkim radę?
– Jutro o piętnastej mamy trening. Wpadnij, jeśli chcesz. Zobaczymy, na co cię stać. – Po tych słowach wstała, poprawiła idealnie wyprasowaną spódniczkę i ciągnąc za sobą osiłka, ruszyła w stronę wyjścia.
– Na małej sali, zaraz za damską szatnią – dodała Dalia, dłubiąc zawzięcie przy swoim pomalowanym na różowo paznokciu.
– Okej. Coś ze sobą przynieść?
– Hmm... Ciuchy na przebranie, buty sportowe.
– I wodę. Dużo wody. – Hannah podała Dalii ładowarkę do telefonu.
– Ochraniacze na kolana też się często przydają.
– I czekolada.
– Kurwa mać, to już jest przegięcie! – Od ciepłego posiłku oderwał mnie uderzający ręką o stół chłopak, którego wcześniej na pewno z nami nie było.
Wysoki koszykarz o krótkich, lekko kręconych, ciemnych włosach usiadł obok zdziwionego Samuela i niedbale rzucił na blat stolika telefon oraz kluczyki z samochodu. Nikt z obecnych nie zwrócił jednak uwagi na jego agresywne zachowanie. Oczywiście nikt, oprócz mnie. Mój wzrok zatrzymał się na jego pokaźnych rozmiarów tatuażu na krtani, który przedstawiał oplatającego jego gardło, czarnego kruka.
Chłopcy zaczęli między sobą cicho szeptać, a po chwili dołączyło się do nich jeszcze dwóch siedzących niedaleko, ciemnych blondynów.
– Kto to? – spytałam schylającej się pod stół Dalii, dotykając delikatnie jej ramienia.
– Który?
– Ten brunet, który właśnie przyszedł.
– Christian – powiedziała bez zastanowienia siedząca naprzeciwko mnie Hannah. Zerknęła na pobudzonego chłopaka i wróciła do zajadania się sałatką owocową.
Ze zdziwienia otworzyłam szerzej oczy i lekko pochyliłam się nad stołem, żeby lepiej widzieć rozzłoszczonego chłopaka. Nie mogłam zaprzeczyć, że miał w sobie coś, co przyciągało uwagę. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Niespodziewanie brunet odwrócił się w moim kierunku, łapiąc na sobie mój ciekawski wzrok. Spanikowana odwróciłam głowę i wlepiłam spojrzenie w wygaszony wyświetlacz telefonu. Chciałam w trybie natychmiastowym zapaść się pod ziemię. Pomimo otaczających nas głośnych rozmów, usłyszałam, jak pyta swoich kolegów, kim do cholery jestem.
– Nie napalaj się. – Dalia dźgnęła mnie boleśnie łokciem w żebra. – Jest skończonym dupkiem. Czytałaś After? Na pewno czytałaś, kto nie czytał? – Mruknęła już bardziej do siebie. – To właśnie Hardin Scott w prawdziwym wydaniu.
***
– Idziemy do Cocktailoo, może masz ochotę iść z nami? Ich menu jest nieziemskie – zagadnęła mnie Dalia, gdy po zakończonych zajęciach w końcu wyszłyśmy z zatłoczonego gmachu szkoły.
Momentami czułam się jak malutka mrówka w mrowisku, które, jakimś cudem, z każdym kolejnym dniem znacząco się powiększało i coraz bardziej ją przytłaczało.
Asfaltowe ulice i równo przystrzyżone, pobliskie trawniki pokrywała cienka warstwa śnieżnobiałego puchu. Jeśli wierzyć blondwłosej, zdecydowanie zbyt entuzjastycznej pogodynce i jej prognozie pogody, w nocy miało spaść go o wiele więcej, co zwiastowało tylko jedno - poranny paraliż miasta. Tata na pewno nie będzie zadowolony.
– Pewnie, czemu nie – odpowiedziałam bez chwili zastanowienia, szczelniej utulając szyję szalikiem. Nie mogłam rozchorować się już w pierwszym tygodniu szkoły.
– No to w drogę!
Wysłałam ojcu krótką wiadomość, informując, że wrócę do domu trochę później i w pół kroku schyliłam się, by zawiązać sznurówkę czarnych, wiązanych kozaczków. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź. Po chwili telefon w mojej kieszeni cicho piknął. Tata ucieszył się, że tak szybko się zaklimatyzowałam i życzył mi dobrej zabawy. Kazał mi również serdecznie pozdrowić moje towarzyszki.
Gdy w końcu podniosłam się z klęczek, ujrzałam rozmawiającego z oddalającą się szybkim krokiem Dalią Samuela. Ubrany w luźną, czarną kurtkę chłopak wyglądał na naprawdę zdenerwowanego. Jego blada twarz wręcz płonęła rumieńcami. Hannah rzuciła mi tylko ostrzegawcze spojrzenie i sama wbiła wzrok w nadjeżdżający autobus, którym w normalnych okolicznościach udałabym się prosto do domu.
– Czy oni...
– Ciężko stwierdzić. – Przerwała mi. – Niby są razem, niby nie są, w sumie wszystko zależy od okoliczności. Sama pewnie wkrótce się przekonasz, w jakiej są popieprzonej relacji. Dla dobra wszystkich lepiej zostawić ich teraz w spokoju.
– Samuel nie wygląda na najszczęśliwszego.
– I wcale mu się nie dziwię. Dalia ma naprawdę ogromne serce, ale czasami... aż mi za nią wstyd. – Ucięła temat, zakładając na rude włosy ciepłą czapkę z pomponem.
Mruknęłam pod nosem i kątem oka zobaczyłam, jak zdenerwowana dziewczyna odpycha od siebie o ponad głowę wyższego chłopaka. Ten cofnął się niezdarnie dwa kroki, głupio uśmiechnął i poprawił zlatującą z ramienia torbę sportową. Po wymienieniu kilku pożegnalnych, jednakże ostrych jak brzytwy słów, ciemnowłosa podeszła do nas jakby nigdy nic, starając się ignorować nasze ciekawskie spojrzenia. Wyciągnęła z kieszeni rękawiczki i naciągnęła je na dłonie.
– Idziemy?
Kiwnęłam potakująco głową, a Han po prostu przyspieszyła znacząco kroku. Sama założyłam czapkę, zapięłam dzianinowy płaszczyk i ruszyłam szybkim krokiem za dziewczynami, niezdarnie przepychając się przez tarasujących mi drogę uczniów.
Bez najmniejszego wahania mogłam przyznać, że Cocktalioo było najpiękniejszym i najprzytulniejszym lokalem, w jakim kiedykolwiek byłam. Wiadomo, nie bywałam w zbyt wielu miejscach tego typu, ale to zasługiwało na wyróżnienie. Różowo-szary wystrój, perfekcyjny porządek i przemiła obsługa dodawały temu miejscu niesamowitego charakteru. Koniecznie musiałam pokazać to miejsce ojcu.
Usiadłyśmy w najdalszym kącie na trzech różowych, puchatych fotelach i zaczęłyśmy rozmawiać na przypadkowy temat, dotyczący rodziny Han. Nie dorównywałam wypowiedziom moim rozgadanym towarzyszkom, ale naprawdę się starłam. Kilka razy niechcący im nawet przerwałam, przez co czułam się bardzo, BARDZO głupio i niezręcznie. One wydawały się jednak nic sobie z tego nie robić, nadal kontynuując żywo rozmowę.
W końcu drobna, lekko zgarbiona kelnerka przyniosła nam na tacy nasze koktajle, które wyglądały niczym wyjęte z jakiegoś kulinarnego show. Mój Madagaskar przyozdobiony był miętą, czarną słomką i papierową parasolką. Pierwszy raz w życiu zrobiłam zdjęcie, które po małej obróbce i oznaczeniu dziewczyn, wrzuciłam na swoje InstaStories. W końcu czułam się jak zwykła nastolatka, która mogła żyć pełnią życia. Idąc do takiego miejsca w dawnym życiu, na pewno zamartwiałabym się milionami rzeczy, a przede wszystkim tym, czy w ogóle stać mnie teraz na tak bajeczną przyjemność (Spoiler: zapewne nie).
– Znowu kłótnia z Samuelem? – Zaczęła subtelnie temat Han, odkładając na drewniany stolik różową szklankę. Przekrzywiła lekko głowę i wbiła wzrok w siedzącą naprzeciwko przyjaciółkę.
– Nic poważnego, przesadza jak zawsze. W końcu to taka mała drama queen. Jest zazdrosnym palantem i tyle.
– Na pewno? Z boku nie wyglądało to za ciekawie.
– Mamy lepsze i gorsze dni. Ostatnio głównie gorsze, ale wina leży po jego stronie. A głównie jego durnych, pozbawionych wszystkich szarych komórek, kolegów. No dobra, może trochę go wczoraj sprowokowałam, idąc do kina z Dorianem, ale to on zaczął te przepychanki. – Przewróciła podkreślonymi czarną maskarą oczami. – Do tego nasz szanowny kolega, Christian, znowu wdepnął w jakieś gówno i Sam musiał oczywiście ruszyć w środku nocy tyłek na ratunek. Wszystko się skumulowało.
– Kim jest Dorian? – przerwałam, czując się trochę zagubiona.
– Moim sąsiadem. Znamy się praktycznie od dziecka, wprowadził się do domu obok, gdy mieliśmy może z trzy latka. Ma chłopaka, ale Samuel nie wierzy w jego, jak to powiedział, pseudo homo związek.
– Od początku mówiłam, że to wyjście to zły pomysł, ale ty jak zwykle wiedziałaś lepiej. Nie dziwię się, że Sam się zdenerwował. – Rudowłosa chrząknęła.
– Mam chłopaka? Nie mam, no właśnie. A do tego, jak już wspominałam, Dorian ma chłopaka. J e s t w z w i ą z k u. – Przeliterowała. – Więc bez przesady – Oburzyła się, zgniatając w ręce białą serwetkę.
– Okej, spokojnie. Nic już nie mówię, to twoja sprawa. – Hannah uniosła ręce w obronnym geście. Koszula opięła się na jej ramionach. Z małych głośników nad naszymi głowami zaczęło lecieć Just a Girl autorstwa Grace Davis.
– A w co wpakował się Chris? – Jego temat zaczął wywoływać u mnie ogromną, wręcz niezdrową ciekawość. Czułam, że łączyło nas więcej, niż oboje moglibyśmy przypuszczać.
Koleżanka popatrzyła na mnie pustym wzrokiem i wzruszyła obojętnie ramionami.
– Nie wiem, czy istnieje tydzień, albo i dzień, w którym ten chłopak nie pakuje się w jakieś kłopoty. Pewnie znowu kogoś pobił albo miejscowa policja znalazł w jego samochodzie narkotyki. – Powiedziała z dziwną lekkością w głowie. – Dzień jak co dzień. – Myślałam, że robi sobie ze mnie żarty, jednak jej mina pozostała niewzruszona.
Ciekawe, bardzo ciekawe. Ze zdawkowych opowieści ojca wiedziałam, że Christian, podobnie jak ja, nie miał dotychczas kolorowego życia. Ciężko było mi jednak uwierzyć, że dobrowolnie pakował się w takie kłopoty. Mój ojciec jeszcze wczorajszego wieczoru tak go zachwalał, a tu okazuje się, że chyba nie znał do końca drugiej strony medalu. Albo po prostu udawał, że nie zna i to przemilczał.
– Mówiłam serio, Prim, trzymaj się od niego z daleka. Tak będzie najlepiej. Ten chłopak to chodzące kłopoty.
– Jest niezłym manipulantem, to prawda. – Han odłożyłam telefon. – Lepiej nie wchodzić mu w paradę, szczególnie kiedy znowu traci nad sobą panowanie.
– Nawet nie mam zamiaru się do niego zbliżać – mruknęłam, poprawiając grube rajstopy i zakładając nogę na nogę.
***
Cześć, moi drodzy ☺️
Za nami kilka pierwszych rozdziałów - koniecznie dajcie mi znać, jakie są Wasze pierwsze wrażenia i jak podoba Wam się historia Prim.
Jestem bardzo wdzięczna, że postanowiliście dać tej historii szansę. Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie i zostaniecie ze mną do końca ☺️
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro