Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Leżałam na polu, otoczona łaskoczącym mnie, złotawym zbożem. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w przepiękne gwiazdy, które migały jedna po drugiej na czarnym niebie. Nie wiedziałam, jak się tutaj znalazłam i dlaczego tu jestem, jednak w tym momencie nie miało to dla mnie większego znaczenia. Skrzyżowałam ręce na piersi, chowając zmarznięte dłonie pod pachami. Pomimo że miałam na sobie długie spodnie i ciepłą, oversizową bluzę, zaczynałam drżeć. Byłam strasznym zmarzluchem, a to niestety nie ułatwiało mi życia. Po chwili błogiej ciszy usłyszałam dobiegający z oddali cichy szelest. Podniosłam się automatycznie do siadu i spanikowana rozejrzałam dookoła. Po chwili szelest przerodził się w głośny, wyraźny dźwięk kroków. Ktoś szybkim tempem zbliżał się w moją stronę. Zarzuciłam czarny kaptur na głowę i podkuliłam nogi, modląc się w duchu, by owa postać czym prędzej mnie ominęła. Nie mogłam złapać tchu, a moje ciało zaczęło dygotać jeszcze mocniej niż chwilę temu. Zamknęłam oczy i z lekkim uśmiechem wyobraziłam sobie, że znajduję się w bezpiecznej, niezwykle przestronnej bańce. Tutaj nikt mnie nie skrzywdzi. Tajemnicza postać była już niemalże obok mnie, gdy hałas ustał. Po chwili wahania z ulgą podniosłam głowę, myśląc, że mój koszmar minął. Gdy zobaczyłam stojącego przede mną wysokiego, tęgiego mężczyznę, głośno krzyknęłam. Sparaliżowana nie mogłam się ruszyć, czując, jakbym przyrosłam do zimnego podłoża. Nie widziałam dokładnie twarzy obcego, jednak szybko domyśliłam się, kim mógł być. Po moim bladym policzku spłynęła pojedyncza łza. W mgnieniu oka mężczyzna rzucił się w moją stronę, złapał moje chude ręce i siadając na mnie okrakiem, jednym ruchem przerzucił je nad moją głowę, śmiejąc się pod nosem. Wyrywałam się w każdą stronę, tak mocno, jak tylko mogłam, jednak nadaremno. Napastnik pocałował mnie delikatnie w szyję, a następnie przeniósł swój ciepły, śmierdzący oddech na moje zaciśnięte usta.

– Tęskniłaś?

***

Obudziłam się z krzykiem, a moje ciało zlane było potem. Włączyłam czym prędzej stojącą obok łóżka lampkę nocną i rozejrzałam się nerwowo po lekko oświetlonym pokoju. Ku mojej ogromnej uldze, był pusty. Przejechałam trzęsąca się dłonią po mokrych włosach i odgarnęłam je za uszy. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu i z jękiem stwierdziłam, że dochodziła dopiero trzecia nad ranem. Jutro sobota, więc przynajmniej nie musiałam się martwić, że znowu się nie wyśpię. Wstałam ociężale z łóżka, zarzuciłam na siebie mięciutki, liliowy szlafrok i wsunęłam drobne stopy w kapcie. Głośno łapiąc każdy oddech, poszłam na balkon, jednak dalej nie mogłam się w pełni uspokoić. Cholerne sny, znowu wróciły. W końcu postanowiłam się przejść, co zapewne nie było najlepszym i najbezpieczniejszym pomysłem, zwłaszcza o tej porze, jednak nic innego nie przychodziło mi w tym momencie do głowy. Musiałam odreagować.

Rzuciłam szlafrok na rozkopane łóżko, a zamiast niego ubrałam na cienką piżamę dresy i szarą bluzę na zamek, która leżała na jednej z puf. Na paluszkach zeszłam na dół, dziękując Bogu, że tata zostawił włączoną lampkę w korytarzu. Włożyłam adidasy oraz ciepłą kurtkę i gotowa do wyjścia, otworzyłam po cichu drzwi wejściowe. Wymaszerowałam na otulony mrokiem podjazd, a następnie na pustą ulicę. Cisza, spokój i mroźne powietrze na policzkach – tego mi było właśnie trzeba.

Dopiero po dobrych piętnastu minutach szybkiego marszu całkowicie się uspokoiłam. Przy kolejnym skrzyżowaniu z wyłączoną sygnalizacją świetlną zobaczyłam mały, oświetlony migającą lampą plac zabaw, na którym postanowiłam się na chwilę zatrzymać.

– Obym tylko nie spotkała tu duchów żadnych dzieci – szepnęłam do siebie pod nosem i po chwili wahania strzepnęłam ciężki śnieg i usiadłam na jednej z dwóch plastikowych, czerwonych huśtawek. Nie był to oczywiście najlepszy pomysł, gdyż moje spodnie od razu przemokły. Najpierw się myśli, a póżniej robi, wiadomo.

W starym miejscu zamieszkania bardzo często uciekałam nocą na pobliski, zniszczony upływem czasu plac zabaw. Oczywiście nikogo nie obchodziło to, że pałętałam się tam sama po nocy. Było to jedyne miejsce, w którym mogłam posiedzieć w ciszy i na spokojnie o wszystkim pomyśleć. Nie było tam przede wszystkim ani mojej matki, ani jej obleśnych, nietrzeźwych znajomych. Zero alkoholu, dymu papierosowego, strzykawek i małych torebek z białym proszkiem czy kolorowymi tabletkami. Na samo wspomnienia tak dobrze znanych mi używek tylko się wzdrygnęłam.

Tak bardzo cieszyłam się, że to wszystko minęło. Po tylu latach cierpienia zostawiłam to daleko za sobą. W końcu mogłam położyć się spokojnie do swojego łóżka, nie zaprzątając sobie głowy tym, czy moja matka nie leży już martwa na dole? Czy znowu nie potrzebuje mojej pomocy? Wiele razy odprowadzałam ją nieprzytomną do jej śmierdzącego pokoju, w którym opadała bez sił na drewniane, połamane łóżko z palet. Wiedziałam, że sama sobie nie poradzi. Miała tylko mnie. Nigdy nie usłyszałam jednak z jej ust nawet krótkiego podziękowania.

Nienawidziłam swojego życia, przeklinałam każdy pojedynczy dzień, jednak bałam się odejść. Pomimo wyrządzonych mi krzywd nie miałam serca zostawiać jej samej. Wymyślałam kłamstwo za kłamstwem, by tylko ratować nasz ‚dom' i naszą ‚rodzinę'. A poza tym, gdzie miałam się udać? Od małego byłam karmiona kłamstwami, przez co samej z łatwością przychodziło mi wymyślanie kolejnych łgarstw. Teraz byłam wolna. I pełna złudnych nadziei.

Z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie dopiero dźwięk uderzających o podłoże stóp. Ktoś biegł, zbliżając się w moją stronę. Cholera jasna, kogo tym razem niesie? Wyciągnęłam z kieszeni telefon i weszłam na kontakt ojca, by w razie czego od razu wykonać szybkie połączenie. To chyba najrozsądniejsza rzecz, jaką mogłam w tym przypadku zrobić.

Postać w obcisłym, granatowym dresie wyłoniła się zza skrytego za nagimi drzewami zakrętu, po czym zatrzymała się przy krawężniku naprzeciwko mnie i odwróciła delikatnie w moją stronę. Z tej odległości mogłam już nawet ujrzeć, że do uszu włożone miała białe, bezprzewodowe słuchawki. Po chwili mężczyzna ściągnął je i zrobił pewny krok w moją stronę.

– Prim?

W tamtym momencie wolałam, żeby był to zamaskowany, nieobliczalny porywacz. Przyrzekam. Każdy, tylko nie on. Chyba się powtarzam?

– Co ty tu robisz? – jęknęłam, patrząc z zażenowaniem na swój mało okazjonalny strój. Musiałam usiąść na tym śniegu i zmoczyć cały tyłek, po prostu musiałam.

– Jak widać, biegam. A ty? Jest środek nocy.

– No właśnie. O takiej porze się nie biega, Christianie. – Celowo zignorowałam jego pytanie, starając się za wszelką cenę nie patrzeć na znajomego. Latarnia znowu zaczęła migać, a mnie przeszły ciarki.

Po chwili wahania koszykarz podszedł jeszcze kilka kroków i szybko łapiąc oddech, oparł się o metalową ławkę. Schował telefon i rozprostował ręce.

– Ładna noc, nie sądzisz? – Zerknął w niebo, naciągając mocniej na uszy ciemną czapkę. – Chociaż trochę chłodnawa.

– Yhm.

– Uwielbiam biegać o takiej porze, wtedy o wiele lepiej mi się myśli.

– Yhm.

– W dodatku nie ma ani jednej żywej duszy, nikt się nie gapi, nie komentuje, nie zagaduje. Czego chcieć więcej? Jestem panem całej ulicy! – Ostatnie zdanie głośno wykrzyknął, wyrzucając ręce w górę.

– Zamknij się, kretynie – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, rozglądając się chaotycznie po ciemnych oknach sąsiednich domów. – Zaraz przecież wszystkich obudzisz!

– Oh tam, od razu obudzę.

– Nie mam zamiaru mieć przez ciebie żadnych kłopotów. – Złapałam za zimne, metalowe łańcuszki i delikatnie się rozhuśtałam. Czemu ja w ogóle wchodziłam z nim w jakąkolwiek dyskusję? – Idę do domu – powiedziałam po chwili niezręcznej ciszy, wstając energicznie z huśtawki i ruszając w stronę asfaltowej ulicy. Miałam gdzieś mokrą plamę na tyłku. Czas wrócić do łóżka.

– Już idziesz? Może cię odprowadzę? W końcu...

– Nie, dzięki. Dam sobie radę.

– Ale jesteś uparta. No weź, twój honor chyba na tym nie ucierpi.

– Nie byłabym tego taka pewna – warknęłam, ani na chwilę nie zwalniając zabójczo szybkiego kroku. Z moich ust zaczęła wylatywać para.

– Słucham?

– Dobrze wiesz, co powiedziałam.

– Chyba czegoś nie rozumiem. – Podbiegł i bez zastanowienia złapał mnie za lewe ramię. Z przerażeniem wymalowanym na twarzy próbowałam się wyrwać, jednak brązowooki ani drgnął.

– Puść mnie. W tym momencie.

– Nie puszczę, dopóki nie powiesz mi, o co ci chodzi. – Wzmocnił swój żelazny uścisk, tylko utwierdzając mnie w przekonaniu, że będę miała jutro w tym miejscu sporych rozmiarów, tęczowego siniaka.

W tym właśnie momencie puściły mi nerwy.

– Dobrze wiesz, co ludzie o tobie mówią! – Krzyknęłam, sama mając już głęboko w poważaniu śpiących mieszkańców. – Nie udawaj. Jesteś egoistycznym, bezuczuciowym, bogatym chłopcem, któremu wszystko uchodzi na sucho. Wszystko! Nie boisz się konsekwencji, bo nigdy ich nie ponosisz. – Mój głos zaczął się łamać. – Skąd wiem? A bo nie jestem głupia. Szkoda mi tylko twojego ojca, on naprawdę zrobiłby dla ciebie wszystko. Nie mam zamiaru więcej z tobą rozmawiać, więc z łaski swojej, daj mi już spokój.

– Słucham? Primrose... przecież wiesz, że to wszystko nieprawda i wyssane z palca plotki. Cholera, nigdy nie zrobiłbym nikomu krzywdy – powiedział z grobową miną, poluźniając swój uścisk. Lekko się speszył, a z jego twarzy zniknęła cała pewność siebie. Stał się nagle taki... bezbronny?

– Kłamca. – Wyrwałam się i nie oglądając się za siebie, pobiegłam czym prędzej w stronę domu. Całe szczęście Chris nawet nie drgnął.

***

– Wychodziłaś gdzieś w nocy? – Zaspany ojciec położył przede mną różowy talerz z jajecznicą z suszonymi pomidorami i usiadł naprzeciwko mnie. Kilkudniowy zarost sprawił, że wyglądał zdecydowanie bardziej zawadiacko, niż na co dzień.

Lekko się zarumieniłam i wlałam do miętowej herbaty sok malinowy.

– Źle się czułam i musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Przeszłam się dookoła domu i od razu wróciłam. A coś się stało?

– Nie, nie, po prostu nie zamknęłaś górnego zamka. Zastanawiałem się, o co chodzi.

– Ohh...

– Nic się przecież nie stało. Tylko pytam. – Uśmiechnął się ciepło i wziął do ręki kanapkę.

Wtopa. Następnym razem musiałam zwracać większą uwagę na takie drobiazgi. Nie chciałam w końcu, by choćby przez chwilę musiał się o mnie niepokoić.

– Chciałbym poruszyć jeszcze jedną, dosyć istotną sprawę. – Dodał po chwili, opierając się wygodniej na oparciu krzesła. Utkwił swój wzrok na mojej twarzy, która momentalnie skamieniała.

Co ja znowu narobiłam?

– Wiem, że w poprzedniej szkole chodziłaś od czasu do czasu na sesje z panią psycholog. Podobno całkiem dobrze się dogadywałyście. Może chciałabyś ponowić wizyty? Znam jedną naprawdę świetną, młodą psychiatrę. Pracowała z wieloma moimi znajomymi, czy też z ich rodzinami.

Głośno wypuściłam powietrze z płuc i popatrzyłam na tatę pustym wzrokiem. Chodziłam do sympatycznej szkolnej psycholog tylko po to, by móc porozmawiać z kimkolwiek spoza mojego przeklętego miejsca zamieszkania. Nie miałam znajomych, więc wizyty u sympatycznej pani Green bardzo mi pomagały. Nie znała zbyt wielu szczegółowego z mojego życia, jednak uwielbiałam rozmawiać z nią na różne, nawet błahe tematy.

– Nie wiem, czy jest sens – szepnęłam, starając się ułożyć w głowie sensowną wymówkę. Na podwórku coś głośno trzasnęło, po czym rozległ się donośny huk odpalanej odśnieżarki.

– Zastanów się nad tym, dobrze? Myślę, że mogłoby ci to bardzo pomóc. Nagła zmiana miejsca zamieszkania nie jest przecież taka prosta. Mogłabyś z nią również porozmawiać o tym, co działo się kiedyś...

Skinęłam głową i delikatnie podniosłam kąciki ust. Może ojciec miał rację? Co szkodziło mi porozmawiać z kobietą, o której wspominał? W głębi duszy czułam, że z niektórymi rzeczami nadal nie do końca sobie poradziłam, chociaż już dawno sama przepracowałam swoje traumy. To właśnie przez nie miałam problem z zaufaniem i otworzeniem się na innych. Nie lubiłam się zwierzać i mówić o swoich problemach, a często właśnie to mogło najbardziej pomóc.

Przejechałam widelcem po talerzu i niechętnie nabrałam na niego resztkę jajecznicy. Oczywiście w każdej sytuacji musiałam znaleźć jakieś ‚ale'. Nie umiałam ot tak przegonić z głowy negatywnych i przykrych myśli.

A co, jeśli ojciec chciał się mnie po prostu pozbyć? Po pierwszej wizycie u lekarki wsadzić na siłę do obskurnego psychiatryka i wmówić, że to dla mojego dobra? Może miał mnie już dosyć? Przecież takie rzeczy zdarzały się na porządku dziennym. Musiałabym siedzieć całe dnie w klaustrofobicznej, obitej materacami izolatce i gapić się w porysowane paznokciami nieszczęśników ściany. Czy dałabym radę kolejny raz zmienić swoje życie?

A może tak naprawdę nie było już dla mnie ratunku i wszyscy doskonale o tym wiedzieli? Może znali drastyczne szczegóły z mojej przeszłości i postawili już nade mną krzyżyk? Może była to kolejna cisza przed burzą?

Odłożyłam brudny widelec i zbyt energicznie wstałam od stołu. Obraz przed moimi oczami zaczął niebezpiecznie się rozmazywać.

– Posiedzę u siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro