VII
I still say goodbye
And my heart still cries
~*~
Stał samotnie nad mogiłą i co jakiś czas odgarniał z twarzy przemoknięte przez deszcz czarne włosy. Trząsł się przez płacz i przenikające go zimno. Objął się ramionami by zatrzymać choć odrobinę ciepła jednak nic to nie dawało. Łzy spływające po jego twarzy mieszały się z kroplami deszczu, który nie przestawał padać od prawie czterdziestu minut. Mężczyzna w zgniło zielonej parce zbliżył się do miejsca pochówku i położył na nim wiązankę z różowych lilii i róż. Uklęknął na przemokniętej do granic możliwości trawie i przykrył twarz dłońmi.
- Mino... - cichy szept wyrwał cię z gardła Taehyuna razem z obłoczkiem pary wodnej.
Ostatni raz widzieli się rok temu w ich wspólnym mieszkaniu. Kłócili się jak nigdy. Młodszy zabrał wtedy ze sobą Jacoba, jednego z ich kotów, i walizkę wielkości teczki na dokumenty. Taehyun wiedział, że ich rozstanie było jego winą. Myślał, że zapomniał. Jednak teraz, widząc mężczyznę klęczącego przed mogiłą jego matki, uświadomił sobie, ile ten facet dla niego znaczył. Dla niego i dla całej jego rodziny. Jego serce ścisnęła kolejna fala żalu, wyciskając z jego oczu łzy i wyrywając z gardła żałosny szloch. Zacisnął zęby i odchylił głowę do tyłu nie chcąc patrzeć na szatyna, który dalej płakał nad grobem nie swojej matki. Nagle obrączka, którą nosił na palcu przez cały ten rok zaczęła parzyć jego skórę. Nie mogąc dłużej ignorować dziwnego dyskomfortu odczekał aż mężczyzna się podniesie i widząc, że zamierza już odejść krzyknął:
- Mino!
Wyższy odwrócił się i spojrzał na niego spuchniętymi od płaczu oczami.
- Ja.. Ja przyszedłem tylko... Bo twoja... Jest mi tak cholernie przykro z powodu mamy... Ja nie powinienem... I.... I... I już sobie idę... Nie powinienem tu przychodzić... Przepraszam.... - mamrotał pod nosem patrząc na czubki swoich designerskich butów. Już miał się odwracać, jednak młodszy podbiegł do niego i złapał za rękę, która pomimo deszczu i zimna, wciąż była tak samo ciepła jak pamiętał. Spojrzał w te zbolałe oczy, w kolorze mocnego espresso i z całej siły wtulił się w szyje starszego, tak jak robił to zawsze. Taehyun nie płakał. On ryczał, darł się i zawodził żałośnie cały czas moknąc na sierpniowym deszczu.
- Spokojnie, Tae, przestań już płakać. Jestem tu. No już, spokojnie. Taehyunnie, uspokój się proszę... - szeptał Mino czując gorące łzy spływające po zmarzniętych policzkach. Przyciskał do siebie mniejszego z całej siły i głaskał go po włosach, które swoją drogą, cały czas pachniały tym samym owocowym szamponem co w liceum, gdy się poznali.
- Tęskniłem za tobą tak cholernie bardzo... - wyznał w końcu brunet patrząc na przystojną twarz mężczyzny.
- Ja za tobą też Tae. Ten rok to była jakaś męka... Zachowałem się jak palant i uświadomiłem to sobie zbyt późno...
- Przestań, nie mów tak... - młodszy odgarnął kilka mokrych kosmyków z twarzy ukochanego. - To wszystko było moją winą... Przestałem zwracać na Ciebie uwagę, bo byłem zbyt zajęty sobą i... Ugh, po prostu jestem palantem. Nie zasługuje na kogoś takiego jak ty, Mino... Powinieneś już dawno mnie zosta... - brunet nie miał szansy dokończyć, ponieważ starszy nachylił się do niego i złożył na jego ustach delikatny pocałunek. Dokładnie taki jak za pierwszym razem w jego sypialni, w mieszkaniu jego rodziców.
- Przestań pieprzyć i wróćmy do domu, bo zaraz obydwoje będziemy przeziębieni... - powiedział szatyn i mocno chwytając za rękę młodszego zaczął iść w kierunku bramy cmentarza.
~*~
Leżeli na puchatym dywanie i trzymali się za ręce. W tle grał stary, francuski jazz z gramofonu, a w wazonie na niskim stoliku kawowym stały świeże, pachnące kwiaty lawendy. Cały salon oświetlony był przez świece rozstawione w przypadkowych miejscach. Na blacie kuchennym stały dwa kieliszki wypełnione do połowy różowym winem a obok stała miska po białych winogronach. Ciemnobrązową gitara stała oparta o bok kanapy, a całe ręce Minho i Taehyuna były zapisane tekstem ich starej piosenki.
- Song? - zapytał Taehyun odwracając głowę w stronę chłopaka.
- Tak, Song? - odpowiedział Mino również odwracając się w jego stronę.
- Tęskniłem, wiesz?
- Tak, wiem. Wiesz, że ja też?
- Mhm. A wiesz, że cię kocham?
- Tak, wiem. A wiesz, jak bardzo chce cię pocałować?
- Tak wiem. A wiesz, że ja ciebie też?
- Mhm. Wiem.
- To mnie pocałuj.
- Dobrze. - szatyn powoli nachylił się nad nim i pocałował go delikatnie przygryzając jego dolną wargę. - Naprawdę za tobą tęskniłem Nammie. - wyszeptał opadając z powrotem na dywan.
- Ja za tobą też. Myślałem, że oszaleje. Ani na chwile nie zdjąłem obrączki, bo cały czas wierzyłem, że do siebie wrócimy. - powiedział mężczyzna przyglądając się dłoni męża, na której nie widział obrączki. - Widzę, że ty odpuściłeś noszenie tego nic nie znaczącego kawałka metalu i zapewne świetnie się bawiłeś udając wolnego? - zapytał jadowitym tonem i uśmiechnął się smutno.
- Tae, to nie tak, że on nic nie znaczy, i dlaczego do cholery zakładasz, że pieprzyłem wszystkich zapominając o małżeństwie? - zapytał puszczając rękę młodszego i podnosząc się do siadu.
- Nie wiem, może dlatego, że już raz mnie zdradziłeś, a teraz przecież nawet nie byliśmy razem... - odpowiedział zdejmując swoją obrączkę i zaczynając obracać ją między palcami.
- Doskonale wiesz, że ty też do świętych nie należysz, Taehyun. Wydaje Ci się, że Jiwon mi nic nie mówił? O tej długonogiej blond sekretarce? O tej brunetce z biura obok? Zresztą, nie jestem idiotą i domyślałem się dlaczego zachowywałeś się tak, a nie inaczej. - mruknął Mino wstając z podłogi i upijając łyka słodkiego różowego wina, które stało w szafce od jego ostatniej wyprawy do Prowansji. Brunet przewrócił oczami i już po chwili przytulał się do pleców starszego chłonąc jego ciepło, które wyczuwał nawet przez materiał czarnego, wełnianego swetra.
- Nie wracajmy do tego... Było, minęło... - mruknął niższy i chwytając męża za podbródek delikatnie pocałował go w policzek.
- Sam zacząłeś ten temat Tae... Straciłem jakąkolwiek nadzieje, na to, że będzie po staremu. Zresztą kto by nie stracił, gdyby usłyszał to co ja usłyszałem od Ciebie w dniu, w którym się wyprowadziłeś, a potem jako odpowiedź na swoje przeprosiny i telefony otrzymywał ciszę? - wyrzucił na jednym oddechu szatyn zaciskając ręce na brzegu kuchennego blatu.
- Czy możemy do tego nie wracać? Naprawdę mam już dość wrażeń jak na jeden dzień, a kłótnia z tobą nie jest mi do niczego potrzebna...
- A potrzebna jest ci w ogóle rozmowa ze mną?
- Tak. Jest mi potrzebna, bo dalej cię kocham i mi na tobie zależy.
- Wiesz jak bardzo boli kiedy usłyszysz od swojego męża, że jesteś pierdolonym dziwkarzem i tak naprawdę zależy ci tylko na ruchaniu? Boli bardziej niż patrzenie na mogiłę matki, nawet jeśli kochało się ją najbardziej na świecie. Wiesz jakie to uczucie być nazywanym niewiernym kundlem, przez jedno głupie zdjęcie, na którym tak naprawdę nic się nie dzieje? Nie wiesz do cholery, bo to ty cały czas wytykałeś moje błędy nie patrząc na siebie Taehyun, więc nie dziw się, że reaguje jak reaguje. - odpowiedział Mino przez zaciśnięte zęby powstrzymując się przed podniesieniem głosu. - A co do tej rozmowy, to chyba jednak jej nie potrzebujesz, skoro nie chcesz nawet przyznać się do tego co zrobiłeś! - krzyknął po chwili ciszy tracąc panowanie nad swoimi nerwami. W jego głowie trwała teraz istna gonitwa myśli i konflikt interesów. Z jednej strony chciał żeby wszystko wróciło do normy, a z drugiej czuł się źle z tym, że to zawsze on był winny, a jego współmałżonek pomimo niezbitych dowodów nie przyznawał się do winy.
- Minho, ja...
- Wiesz co Taehyun? Gówno mnie to obchodzi. Skoro uważasz, że dla mnie ten kawałek metalu nic nie znaczy, to go sobie kurwa weź! - wyciągnął z kieszeni dżinsów złotą obrączkę i rzucił nią o podłogę tak, że potoczyła się wprost pod nogi zszokowanego Tae. Nie widząc żadnej reakcji ze strony szatyna, mężczyzna prychnął pod nosem i odszedł do przedpokoju. Założył pierwsze lepsze buty, narzucił na ramiona płaszcz i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami nie oglądając się za siebie.
I to był jego największy błąd. Gdyby tylko zerknął przez ramie, zobaczyłby mężczyznę stojącego jak słup soli z rozdziawionymi ustami i oczami przepełnionymi łzami, który podskoczył na dźwięk zamykanych ze wściekłością drzwi i mrugnął, uwalniając kaskady łez, który płynęły chaotycznie po jego policzkach jedna za drugą. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Stał jak posąg naprzeciw drzwi. Wyglądał jak cierpiąca dusza uwięziona w pięknym, alabastrowym ciele, a jedyną oznaką jej smutku były łzy, które lały się strumieniami po zastygłej w wyrazie niemego bólu twarzy. Twarzy pięknej jak oblicze cudownej Afrodyty i twarzy zbolałej jak twarz Maryi patrzącej na śmierć swojego syna na krzyżu.
~*~
Niesprawdzone.
Enjoy,
- Alex =^.^=
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro