Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 43

POV. Ryan

Mój słodki sen przerwał dzwoniący telefon. Ostrożnie, by nie obudzić blondyna, podniosłem się do siadu i odebrałem połączenie

- Mam nadzieję, że masz dobry powód, aby obudzić mnie kilka minut po 6 - ziewnąłem do słuchawki doskonale wiedząc, że po drugiej stronie usłyszę głos Cobban'a

- Wszystko ogarnięte Bee. Musisz tylko to odebrać o odpowiedniej porze i przygotować resztę, a my zajmiemy się blondi - prychnął, tłumacząc mi dzisiejszy plan dnia

- Dziękuję Mike - cmoknąłem, powodując w ten sposób śmiech szatyna

- Taa, będziesz miał szansę się zrewanżować - odpowiedział po czym się rozłączył

Rozbawiony pokręciłem głową, odkładając telefon na szafkę. Spojrzałem rozczulony na wciąż śpiącego Andy'ego, następnie pochylając się nad nim i składając pocałunek na jego łopatce. Zszedłem z łóżka, zmierzając w kierunku łazienki, gdzie wziąłem na prawdę szybki prysznic. Osuszyłem dobrze swoje ciało po czym ruszyłem w stronę szafy, z której wyjąłem czarne rurki oraz białą, opinającą koszulę. Ułożyłem swoje pokręcone włosy i zarzuciłem skórę na wierzch. Przed samym wyjściem stanąłem nad moim blondynkiem

- Mam nadzieję, że zapamiętasz ten dzień do końca życia - szepnąłem, następnie czule całując jego czoło

Skierowałem się na schody, które pokonałem raz dwa i opuściłem villę. Wsiadłem w swojego niebieskiego jaguara po czym z piskiem opon wjechałem na ulicę. Starałem się nie przekroczyć prędkości, gdyż wiedziałem, że za kolejnym skrzyżowaniem muszę skręcić.

Podążałem za pamięcią, a po chwili byłem już na miejscu. Wyszedłem z samochodu od razu zmierzając do wejścia

- Dzień dobry, zamówienie na nazwisko Beaumont - uśmiechnąłem się szeroko do starszego mężczyzny, który pokiwał zadowolony głową po czym podał mi pudełko - Dziękuję. Miłego dnia - krzyknąłem przy drzwiach

Po odebraniu drobiazgu, ruszyłem w stronę cmentarza. Droga zajęła mi około 15 minut, dlatego raz dwa byłem na odpowiednim poziomie

- Hej mamo, hej tato - jak zawsze położyłem kwiaty oraz poprawiłem to co zdążył zepsuć wiatr - Przepraszam, że ostatnio was zaniedbuję ale w międzyczasie po raz kolejny porwali mi Andy'ego - pokręciłem głową siadając na przeciwko - Przychodzę do was prosić was o błogosławieństwo. Ja... Ja zakochałem się w tym chłopaku. On powoduje uśmiech na mojej twarzy i wiem, że chcę spędzić z nim życie. Wiem też, iż nie należy do takiego świata w jakim się obracam ale obiecuję go chronić. Zrobię wszystko, by był bezpieczny oraz szczęśliwy. Mam nadzieję, że polubiliście tego blond skrzata równie mocno co ja - uśmiechnąłem się, robiąc znak krzyża, następnie przesiadając się obok nagrobka Brook'a - Hej kochanie - zagryzłem wargę, by ani jedna łza nie wyleciała mi z oczu dzisiejszego dnia - Wiem, iż mówiłeś już, że moje szczęście jest dla ciebie najważniejsze lecz chcę byś wiedział... Na zawsze pozostaniesz w moim sercu Brooklyn. Zawsze będę cię kochał i do końca życia nie wybaczę sobie tego jak skończyłeś... Byłeś moim pierwszym chłopakiem... To z tobą zacząłem tak ważny dla mnie rozdział.. Nauczyłeś mnie czym jest miłość i jak należy o nią dbać. Dziękuję ci. Mimo, że znam odpowiedź, chcę byś ty również pobłogosławił moje plany. Jest to dla mnie bardzo ważne, bo wiem, że nie pozwoliłbyś mi związać się z kimś kto na mnie nie zasługuje. Jesteś najwspanialszą osobą pod słońcem i zawsze będziesz miał szczególne miejsce w moim sercu. Kocham cię Brook'ie... - pocałowałem swoje palce, które przyłożyłem do czoła na zdjęciu

Odłożyłem kwiaty, następnie kierując się do kwiaciarni po raz kolejny. Kupiłem bukiet różowych róż i wsiadłem do samochodu. Jechałem na lotnisko gdzie Cobban powinien przywieść blondyna.

Cały dzień rozmyślałem nad słowami, które pomogłyby mi chociaż w najmniejszym stopniu przekazać swoje uczucia lecz wszystkie zdawały mi się zbyt słabe.

POV. Andy

Od pierwszej chwili, gdy otworzyłem oczy byłem wręcz zdziwiony. Ryan nie miał dziś treningu, a obudziłem się sam w łóżku. Żeby było śmieszniej nie było go wcale w domu, nawet jego samochód zniknął z garażu.

Nie odpisywał, nie odbierał...

Jakby go nie było...

Zaczynałem się martwić i właśnie wtedy w naszym pokoju zawitał Cobban

- Ubierz się ładnie blondi - puścił mi oczko po czym zniknął

- Jeśli oni znowu kombinują coś za moim plecami, przysięgam, że Ryan zacznie spać na kanapie - otworzyłem szafę i jak zawsze stwierdziłem, że nie mam co ubrać

Siedziałem przed nią dobre pół godziny, nie ruszając się w ogóle z miejsca. Nie wspominając o tym, że dzisiaj się nawet w lustrze nie widziałem.

Wszystko wydawało mi się złe...

Czułem, iż to będzie ważny dzień...

Po prostu wiedziałem, że coś ma się wydarzyć...

I przez to zgłupiałem...

Rozmyślałem nad kolejnym outfit'em kiedy do pokoju znów wszedł szatyn

- Boże Andy masz najprostsze zadanie z nas wszystkich, a tylko ty masz problem - zaśmiał się podchodząc do szafy

Chwilę grzebał w moich ubraniach po czym rzucił we mnie małą kupką

- Po co mam ubierać koszulę? - spojrzałem na niego zdezorientowany, trzymając rzeczy w dłoniach

- Nie pytaj tylko wkładaj - zostawił mnie samego kiedy ja nawet nie wiedziałem, ile czasu mi zostało

Szybko zerwałem się do łazienki, gdzie wziąłem na prawdę kilku minutowy prysznic. Wcisnąłem się w czarne rurki z dziurami oraz białą koszulę, którą zostawiłem odpiętą na 2 guziki u góry. Wysuszyłem włosy od razu je układając po czym umyłem dokładnie zęby. Wypsikałem się perfumami, a z szafy wyciągnąłem jeszcze swoją katanę. Ruszyłem na dół w momencie kiedy wołał mnie akurat Jack

- Spokojnie jestem już - powiedziałem stojąc obok bruneta

- No w końcu - urwał gdy na mnie spojrzał - Beaumont'owi stanie na miejscu jak cię zobaczy - skomentował, a ja wybuchłem śmiechem choć nie ukrywam, że rumieńce pojawiły się na mojej twarzy - Dobra idziemy - dokończył, widząc gotowego Cobban'a

Wsiedliśmy do czarnego lambo jak zawsze wyjeżdżając z hukiem. Nie miałem pojęcia gdzie mnie wywożą lecz mijające znaki w kierunku lotniska dawały dużo do myślenia

- Zamierzacie mnie wysłać do Niemieckiego burdelu? - prychnąłem, powodując salwę śmiechu wewnątrz pojazdu

- Tak i na pewno Rye się na to zgodził - Mikey pokazał mi, żebym jebnął się w czoło po czym skupił się na drodze

Jechaliśmy jakieś dobre 40 minut, aż w końcu zaparkowaliśmy. Wysiadłem z samochodu, natomiast Mack zaprowadził mnie na pasy startowe

- Co jest grane? - stanąłem na przeciwko nich z miną jak dziecko, które żąda cukierków lecz oni jedynie pokręcili głowami, następnie zmierzając w kierunku wyjścia - Wy sobie chyba żartujecie, że zostanę tu sam! - krzyknąłem ale po chwili poczułem rękę na swojej talii

- Nie bulwersuj się już tak - władczy ton głosu spowodował ciarki na mojej szyi

- Powiesz mi o co chodzi? - odwróciłem się na pięcie od razu splatając dłonie na karku bruneta

- Nie - cmoknął mnie w usta, następnie się lekko odsuwając - To dla ciebie - wystawił w moim kierunku piękny bukiet

- Ojejku dziękuję - uśmiechnąłem się szeroko, czując jak bolą mnie policzki

Ryan wystawił dłoń, którą złapałem i poprowadził nas w tylko sobie znanym kierunku. Szedłem podekscytowany jak mała dziewczynka na widok jednorożców kiedy za rogiem zauważyłem helikopter

- O mój kurwa najświętszy boże! Żartujesz tak? - krzyknąłem, widząc jak Ryan bierze słuchawki od jakiegoś typka

- Zapraszam - wskazał na maszynę gdy ja wciąż stałem nie dowierzając - Mam cię wnieść? - zaśmiał się podchodząc do mnie

Jedną dłoń ułożył na moich plecach, natomiast drugą pod kolanami. Podniósł mnie jak pannę młodą po czym ruszył do helikoptera. Postawił mnie na ziemi, a ja już sam wszedłem. Chwilę później Ryan usiadł obok i podał mi słuchawki. Uśmiechnął się uroczo, następnie odpalając silnik

- 2 00 3 zgłasza się na start - powiedział w momencie gdy ramiona zaczęły się kręcić

- Pszczoła dostaje pozwolenie na start - usłyszałem głos Cobban'a i cicho się zaśmiałem

- Mike, bo ci wlecę w dupsko - prychnął brunet lecz pomału podnosiliśmy się nad ziemię

- Mam ci start anulować? - zaszantażował go, a ja już diametralnie wybuchłem śmiechem

- Zamknij japsko i mnie kieruj

- Możecie śmiało lecieć

- Bez odbioru

Przysłuchiwałem się rozmowie po czym spojrzałem czule na Bee

- Dziękuję - cmoknąłem go szybko w skroń, powodując uśmiech na jego twarzy

- Zapnij pasy - mrugnął do mnie lecz posłuchałem się

Obserwowałem jak z góry wszystko nagle staje się takie malutkie. Woda wyglądała niczym duża kałuża. Wielki dom Beaumont'a teraz wyglądał jak klocki lego, natomiast na widok naszej wyspy zrobiło mi się gorąco.

Było pięknie.

Morze rozciągało się w nieskończoność. Klify sprawiały wrażenie żywych gdy fale oraz wiatr uderzały o nie.

Przez cały czas czułem na sobie wzrok bruneta i po chwili również jego dłoń na swoim kolanie

- Jak ci się podoba? - zapytał z troską

- Jest wspaniale - odpowiedziałem cicho, wracając wzrokiem na krajobraz

Lecieliśmy w każde możliwe miejsce. Widziałem wszystko o czym mógłbym tylko śnić. Nie wierzę, że zrobił dla mnie coś takiego. Chociaż zawsze zaskakuje mnie swoją kreatywnością

- Andy - szepnął podczas powrotu

- Kocham cię Rye - ścisnąłem jego rękę, czując łzy w moich oczach

- Nawet nie wiesz jak mocno ja kocham ciebie - pocałował moją dłoń i wrócił do sterów

- Mogę się domyślić - odpowiedziałem ukazując swoje dołeczki

Cały dzisiejszy dzień był jedną wielką niespodzianką lecz jakie było moje zdziwienie kiedy wylądowaliśmy na jakimś budynku podczas zachodu słońca

- Wyskakuj - Rye stanął obok drzwi i wyciągnął mnie ze środka

Poprowadził mnie na sam skraj dachu, następnie stając na przeciwko mnie

- Bee ja - zacząłem lecz nie dał mi skończyć

- Wysłuchaj mnie najpierw - widziałem zdenerwowanie w jego oczach ale mimo to pokiwałem głową - To, co tkwi w mojej miłości najgłębiej, to przekonanie, że nigdzie indziej nie zrobię dla ciebie tyle, co tu. Nie wyobrażam sobie kochać cię na pół, kochać tak trochę, kochać tylko jak jest dobrze, kochać z jakiegoś powodu, interesownie. Nie wyobrażam sobie kochać tylko w poniedziałki, środy i niedziele, tylko w dni parzyste, tylko wieczorami, tylko zimą, gdy marznę, tylko w dni, kiedy czuję się bardziej samotny niż w inne. To, co tkwi w tej miłości, to fakt, że kocham Cię zawsze. Że kocham ponad wszystko, całym sobą, że jeśli mówię kocham, to kocham codziennie. Kocham rano, wieczorem i w południe. Kocham całkowicie trzeźwy i po alkoholu, każdego dnia i każdej nocy, od poniedziałku do niedzieli. Od wiosny do zimy. Kocham, bo chcę kochać. Bezinteresownie, mimo wszystko, w Twoje najlepsze dni i najgorsze kryzysy. Nic nie chcę w zamian, niczego nie oczekuję i nie wymagam. Chcę, byś wiedział, że wybiegnę w ciemność, jeśli znowu się zachwiejesz. Chcę, byś wiedział, że będę czuwać obok całą noc, jeśli nagle zaczniesz się jej bać. Chcę, byś wiedział, że nie puszczę Twojej ręki, nawet jeśli upadniesz i pociągniesz mnie za sobą. To, co tkwi w tej miłości, to fakt, że nie pozwala mi się poddać, że nie pozwala mi zrezygnować. Jesteś najlepszym co spotkało mnie w życiu od śmierci Brooklyn'a czy moich rodziców. To ciebie zapragnąłem chronić do ostatniego mojego oddechu. Dać ci bezpieczeństwo oraz najmocniejszą miłość. Andy jesteś idealny pod każdym względem. Kocham patrzeć jak się uśmiechasz, zwłaszcza gdy robisz to dzięki mnie, a każda twoja łza sprawia, że moje serce się łamie. Kocham budzić się przy tobie rano i przytulać do siebie mocniej, bo wtedy czuję, że wszystko jest na swoim miejscu. A najbardziej kocham ciebie. Kocham w tobie wszystko. Począwszy od blond grzywki, do małych stópek. Od zmarszczek przy tych pięknych oczach kiedy się uśmiechasz, do twojego karcącego wzroku kiedy narozrabiam. Dlatego - tu wziął oddech w momencie gdy po mojej twarzy spływały łzy wzruszenia - Czy ty. Andrew'ie Fowler'ze sprawisz mi ten zaszczyt i zostaniesz mój do końca naszych dni? - klęknął na kolano wyciągając małe pudełeczko, a ja na ten widok wstrzymałem oddech - Czy zostaniesz Andy'm Beaumont'em? - zapytał z nadzieją w głosie, trzymając mnie za jedną dłoń

Czułem jak całe moje ciało mięknie. Oczy wylewały łzy bardziej niż kiedykolwiek lecz były to łzy szczęścia. Pokiwałem głową w geście zgody po czym rzuciłem się na bruneta, mocno wpijając się w jego wargi.

Ten pocałunek był inny od wszystkich.

Była w nim nieskazitelnie mocna miłość, nadzieja, radość.

Wszystko mieszało się w jedną całość, która była nami.

Odsunęliśmy się od siebie z cichym mlaśnięciem, następnie patrząc głęboko w swoje oczy

- Tak bardzo cię kocham Rye - wyszeptałem, ścierając słoną struszkę z jego policzka

Chłopak podniósł nas z ziemi, po czym złapał za moją dłoń, włożył mi pierścień na serdeczny palec i ucałował jej wierzch. Uśmiechnąłem się widząc biżuterię, następnie wtulając w ciało mojego narzeczonego

- Zawsze będę dziękował Bogu, że cię mam - pocałował mnie w głowę, mocniej otulając ramionami

- Nigdy nie zapomnę tego dnia - uśmiechnąłem się w jego tors

Pozostaliśmy w tej pozycji jeszcze długo ciesząc się naszą chwilą.

Kolejnym rozdziałem naszej historii.

-----------------------------------------------------------
Kochani pisałam ten rozdział 3 dni 😂❤ sama się na nim poplakalam ❤ mam nadzieje ze wam sie podoba i od razu mowie nie! To nie koniec 😂❤
Komy dużo komow❤ktos się spodziewał? 🐝🌵
40⭐+40💭= next❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro