Rozdział 19
POV. Andy
Obudziłem się z zaschniętymi łzami na policzkach. Otworzyłem oczy od razu zrywając się do siadu by rozejrzeć się po pokoju. W pierwszej chwili nie wiedziałem gdzie jestem i co się stało ale w momencie gdy uświadomiłem sobie, że to pokój Rye'a wszystko wróciło....
Walki....
Ten chłopak...
Mdlejący Ryan....
Wstałem szybko z łóżka ignorując ból głowy następnie biegnąc ile sił w nogach do sali Taylor'a. Wpadłem przez drzwi zastając rozpłakanego Mikey'a oraz zakrwawione - puste - łóżko....
- Gdzie jest Rye? - zaszlochałem podchodząc szybko do szatyna
- Andy... On... Nie... - powiedział ledwo zrozumiale pogrążając się w płaczu
To nie możliwe....
Przecież był w stanie biec...
Pomóc Harvey'owi...
Mi...
On...
On mnie uratował...
- On musi żyć!! - zacząłem krzyczeć pomału wpadając w panikę
- Fovv's ... - Mikey zaczął mówić ale nie dałem mu skończyć
- Musi! Ja go kurwa kocham!!! - wydarłem się na całą salę
- Kurwa co tu się odpierdala?! - to pokoju wpadł zaalarmowany Duff, widząc naszą dwójkę w takim stanie bez zastanowienia podszedł i zamknął nas w uścisku
- Już po wszystkim chłopcy... - szepnął cicho a moje łamane serce było słychać wręcz na dole, wybuchłem nie kontrolowanym płaczem zanosząc się niczym niemowlę
- Blondi co się dzieje? - Jack orientując się w jakim jestem stanie jednak zrezygnował z kontaktu ze mną, skupiając się bym zaczął oddychać
Chłopaki zaprowadzili mnie do swojego pokoju po czym położyli się na łóżku, układając mnie po środku. Z obydwóch stron byłem głaskany, przytulany oraz uspakajany. Ale ich starania były na darmo...
Ból wewnętrzny rozrywał mnie od środka....
Jeszcze nic nigdy nie bolało mnie tak jak jego odejście...
Pozostawił po sobie pustkę w moim sercu oraz umyśle...
Jedyne co mi zostało to wspomnienia....
Gdy pierwszy raz spojrzałem w jego czekoladowe oczy...
To jak moje ciało reagowało na najdrobniejszy ruch z jego strony...
Jego dźwięczny śmiech przez który o mało się nie dusiłem...
Zirytowana minka kiedy wpadła na niego laska w centrum...
Rumieńce w samochodzie gdy trzymał dłoń na moim kolanie chwilę za długo...
Marszczący się nosek jak myśli zbyt intensywnie...
Nasze usta idealnie dopasowane do siebie przy pocałunku...
Kiedy tak myślałem o wszystkim co z nim związane doszedłem do wniosku, że nigdy nie złapałem go za dłoń...
Nigdy nie dotknąłem jego gęstych włosków...
Nigdy nie mówiłem mu co do niego czuje...
I...
Już nigdy się tego nie dowie....
W tym momencie tak szybko jak się uspokajałem tak teraz zacząłem ryczeć jeszcze bardziej...
Co ja bez niego zrobię?
Nie poradzę sobie...
Straciłem ostatnią osobę jaką miałem...
Jaką kochałem...
Nie zastanawiając się zbytnio nad tym co robię wybiegłem z pomieszczenia by jak najszybciej dostać się do pokoju Ryan'a. Wparowałem przez drzwi od razu padając na łóżko szybciej łapiąc za bluzę bruneta. Wtuliłem się w materiał jeszcze pachnący chłopakiem po czym skulony na pościeli znów pogrążyłem się w płaczu.
Nie rozumiem dlaczego akurat on...
Co prawda Chris też odszedł ale jemu się należało...
Ryan był inny...
Dobry...
Czuły...
Kurwa był mój!!
- Dlaczego mi to zrobiłeś tępy chuju?! - zacząłem krzyczeć i wierzgać nogami podobnie co rozhisteryzowane dziecko w sklepie
Po kilkudziesięciu minutach płaczu moja głowa domagała się odpoczynku. Tak też nie chętnie - ale jednak - poddałem się by chociaż na chwilę zapomnieć o tej cholernej rzeczywistości....
Siedziałem nad rzeką czytając ulubioną książkę kiedy znienacka dostałem kropelkami wody po twarzy
- Rye! - krzyknąłem niby zły ukrywając uśmiech wchodzący na moją twarz
- Ileż można cię wołać blondi? - fuknął, ponownie nabierając wody w ręce
- Spróbuj tylko a oberwiesz Beaumont - ostrzegłem odkładając lekturę na bok
Nim się obejrzałem lodowata woda spotkała się z moją grzywką
- Już nie żyjesz! - wstałem i wbiegłem wprost w brzuch chłopaka
Zważywszy na śliskość trawy obydwoje wylądowaliśmy w rzeczce
- I co zrobiłeś Fowler - wybuchł śmiechem znów chlapiąc mnie wodą
- Uhh to twoja wina! - obróciłem się obrażony z założonymi rękoma na piersi
- Oj nie fochamy się blondi - zamruczał tuż przy moim uchu oplatając moje biodra swoimi rękoma
- Co masz na swoją obronę panie Beaumont? - zapytałem uśmiechając się pod nosem
- Jesteś zbyt gorący by siedzieć przy tobie bez ochłodzenia - szepnął przygryzając płatek mojego ucha
Zarumieniony obróciłem się w jego stronę tak, że teraz nasze klatki piersiowe stykały się a usta dzieliły zaledwie milimetry. Ryan spojrzał w moje oczy posyłając mi jeden z tych uśmiechów, które tak uwielbiam po czym pochylił się a ja zatopiłem usta w jego wargach. To był jeden z naszych gorących lecz delikatnych pocałunków. Zawsze oddawaliśmy w tym kawałek siebie, wkładając wszystkie swoje uczucia...
- Kocham cię Andyś - powiedział tuż przy moich wargach gdy odsunęliśmy się by złapać oddech....
- Kocham cię Rye - obudziłem się po raz kolejny płacząc
Czy nawet we śnie musi mnie to dręczyć? Nie mogę mieć chociaż chwili spokoju? Czy to takie trudne na chwilę wyłączyć uczucia? Odciąć się od świata by nie czuć bólu? Zdaje sobie sprawę, że ból jest częścią nas. Pozwalając na odróżnianie tych dobrych momentów od tych złych oraz, że taryf ulgowych nigdy nie było i nigdy nie będzie ale czy proszę o zbyt dużo? Chcę tylko jednej chwili spokoju....
Nie wiem ile płakałem...
Po kilku godzinach moje łzy się skończyły a ból psychiczny zamienił w obojętność...
Nie czułem nic...
Ani smutku ani radości...
Byłem, nie, ja jestem pusty...
Odkąd nie mam Rye'a zostałem opróżniony z jedynego szczęścia jakie mogłem kiedykolwiek mieć - zanim je zdobyłem...
Minęło zaledwie kilka godzin odkąd Bee zamknął oczy już na zawsze...
Ale mimo to wciąż czuje jego obecność...
Wiem, że jest przy mnie....
Po doprowadzeniu - dobra nie oszukujmy się. Po wytarciu oczu - wstałem z łóżka i ruszyłem do Jack'a
- Chce go zobaczyć - powiedziałem surowo kiedy znalazłem chłopaków w kuchni
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł Andy, on... - miałem gdzieś jego zdanie
- Muszę i koniec rozumiesz? - mój stanowczy głos dał mu do zrozumienia i już po chwili byłem prowadzony do bruneta
Stanąłem przed drzwiami prosząc Duff'a by zostawił mnie samego jak też zrobił. Zatrzymałem się w miejscu z ręką na klamce nie wiedząc co tam zobaczę...
Czy byłem w stanie pożegnać się z brunetem? Dać mu odejść?
Kocham go...
Mimo braku jego osoby w moim życiu zawsze będę go kochał...
Wszedłem do pomieszczenia z głową na dole bojąc się podnieść ją chociaż o milimetr...
Jednak po czasie gdy spojrzałem na chłopaka moje serce zabiło mocniej
- Rye?
POV. Ryan
Szedłem lasem zupełnie sam nie wiedząc nawet gdzie prowadzi deptana przeze mnie dróżka. W koło mnie rozrastały się duże, gęste drzewa zamieszkiwane przez kolorowe ptaki.
Idąc wydeptaną ścieżką dostrzegam małe zielone roślinki a po drodze czuję piękny zapach, który bardzo dobrze działa na moje samopoczucie - powietrze jest świeże, czyste lecz czegoś mi w nim brakuje. Nie wiem jak długo próbowałem odnaleźć się w tym wszystkim...
W końcu doszedłem na skraj gdzie rozchodziły się dwie ścieżki...
Jedna jasna, pobudzająca życie, kolorowa oraz pełna zwierząt. Natomiast ta obok przyprawiała mnie o dreszcze...
Ciemność górowała nad pozostałościami słońca, drzewa były puste jakby liście nigdy tam nie rosły. Każdy normalny człowiek wybrał by pierwszą drogę lecz ja czułem jakieś dziwne powiązanie z tą ciemną stroną lasu.
Jakby....
Coś mnie tam trzymało i nie chciało puścić....
Zastanawiałem się którędy dalej powinienem podążać kiedy nagle usłyszałem dobrze znany mi śmiech
- Brooklyn - wpadłem w ramiona chłopaka zalany łzami - Tak bardzo za tobą tęsknie - płakałem tak jak jeszcze nigdy
- Kochanie - powiedział czule podnosząc mój pod brudek - Co ty tu robisz? - zapytał uśmiechając się delikatnie
- Ja nie wiem nawet jak się tu znalazłem - odpowiedziałem a mina chłopaka nagle zrzedła...
Zrozumiał coś czego ja nawet nie wiedziałem
- Ohhh słońce tak mi przykro - jego oczy posmutniały
- Nie bardzo wiem o czym mówisz słońce - ukazałem moje ząbki by dodać mu trochę pewności
- Ryan... Umierasz... - spojrzał w dół
Nagle dotarło do mnie co się dzieje....
- To znaczy, że mogę być w końcu z tobą tak? - wrócił wzrokiem w moje oczy
- Kochanie niczego bardziej nie pragnę jak tego byśmy byli razem - pocałował mnie w usta przez co w mojej głowie zaczęły pojawiać się wspomnienia...
Wysoki brunet o niebieskich tęczówkach a obok niego, niższa o głowę szatynka z czekoladowymi oczami oraz małym chłopcem na rękach....
Rozpłakany szatyn siedzący na szkolnych schodach....
Niski blondyno kręconych włosach czekający w kolejce do starbucksa....
Ja śpiewający piosenkę z mamą gdy jechaliśmy do Hiszpanii....
Mikey z Brad'em na balu kiedy przyznał się do swojej orientacji....
Brooklyn wylewający na mnie wodę gdy intensywnie wgapiałem się w jego tyłek na wf....
A za chwilę pustka...
Nic
- Tracimy go!!!
I wszystko ze zdwojoną siłą....
Andy....
Jego uśmiech....
Nasze zakupy....
Obraz w domu....
Jego twarz gdy śpi....
Niebieskie oczka wpatrujące się we mnie po przebudzeniu...
- 1! 2! 3!
Odsunąłem się od Brook'a ze spływającymi łzami po policzkach
- Brooklyn ja nie mogę - powiedziałem patrząc na swoje dłonie
- Wiem Rye... - odpowiedział i złapał moją rękę - Kocham cię całym sobą, więc nie pozwolę byś został tu kiedy możesz być szczęśliwszy - uśmiechnął się ostatni raz całując mnie w czoło - Kocham cię - jego postać pomału zaczęła wchłaniać jasność a ja coraz bardziej czułem roznoszący się po moim ciele ból
- Wrócił... Mamy go
Nastała ciemność.....
Nie czułem bólu....
Słyszałem pikanie, tykanie zegara...
Zastanawiałem się o co chodzi? Co się stało?
W pewnym momencie drzwi się uchyliły....
Ktoś wszedł cicho do pomieszczenia w którym się znajduje po czym pociągnął nosem
- Rye? - w głowie rozdzwonił mi się głos Andy'ego a chwilę później otworzyłem oczy
- Andy
-----------------------------------------------------------
Kochani osobiście płakałam pisząc ten rozdział 😭❤ mam nadzieje ze wam się spodoba i jednak nie umrę jeszcze dzisiejszej nocy 😂❤ dużo komow i gwiazdeczek ❤
25⭐+20💭= next ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro