Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

POV. Ryan

Tak jak zapowiedziałem o 5.30 dzwonił już mój budzik.

Wstałem, po czym wskoczyłem w czarne dresy z adidasa i tej samej marki bluzę. Umyłem zęby, a prysznic zostawiłem na później, gdy będę już po treningu. Ruszyłem do pokoju Cobban'a. Była za piętnaście 6, a on spał w najlepsze. Podszedłem i łapiąc za kołdrę jednym ruchem, zrzuciłem go na podłogę.

- Kurwa mać ! - krzyknął rozbudzony szatyn.

- Nie kurwa tylko Ryan i nie mać tylko trening Mikeey - przeciągnąłem jego imię, przez co chłopak spiorunował mnie wzrokiem - Za 10 minut widzę cię na dole - dodałem, po czym opuściłem jego pokój.

Będąc już w kuchni wyjąłem wodę z lodówki i ruszyłem na zewnątrz, gdzie w szeregu stała grupa A razem z B - stopień C miał nocną zmianę, a D i E  trening odbywa się pod wieczór, gdyż zastępują A, która zaraz po treningu udaje się na patrol, dzięki czemu C ma wolny dzień - tak wiem trudno zrozumieć ale po czasie wchodzi w krew.

Stanąłem przed chłopakami zerkając na zegarek. No Mike, zostało ci 30 sekund - pomyślałem, a dosłownie sekundę później Cobban wyleciał z domu ustawiając się w szeregu z ekipą. Ja jak i on mamy dwa treningi dziennie - takie były zalecenia mojego ojca, więc stosuję się do nich.

- Dobra chłopaki na łąkę i z powrotem - wymierzyłem im odległość około 2 km w jedną stronę - Ostatnia 20 będzie dziś naszymi manekinami i workami - dodałem, po czym po gwizdku razem z chłopakami ruszyłem biegiem do lasu.

Nie będę ukrywał, że wykorzystywałem swoją zwinność i wszystko co mogłem przeskakiwałem, bujałem się na grubszych gałęziach, robiąc salta delikatnie przy tym lądując. Mikey nie jest tak atletyczny jak ja, lecz też świetnie sobie radził - biegał najszybciej w całej naszej ekipie.

Około 18 minut później byłem już pod domem razem z Mikey'em. W odstępie około 2 minutowym zbierali się pozostali. Ostatnia 20 zbiegła się 5 minut później.

- Ustawcie się w szeregu - zwróciłem się do spóźnionych. Jak chciałem tak zrobili - Każdy podchodzi do jednego - kontynuowałem dalej, ustawiając się z Mikey'em.

Zawsze byliśmy razem, w ten sposób szkoliliśmy siebie nawzajem, co nie ukrywam wychodziło nam genialnie.

- Teraz ćwiczymy kopnięcia z pół obrotu - pokazałem jak mają one wyglądać odsuwając się od szatyna - A wy - wskazałem na nasze ''worki'' - Macie się bronić w ten sposób - powtórzyłem kopnięcie, podczas gdy Cobban się zasłonił, przerywając moją zagrywkę - Po 20 powtórzeń każdy - dodałem, a wszyscy skinęli głowami powtarzając nasze poczynani,a po czym nasza dwójka również zajęła się tym zadaniem.

Raz prowadziłem ja, a za drugim razem szatyn. Ostatnie powtórzenie wykonałem z  lekkością używając przy tym więcej siły, przez co mój przyjaciel wylądował twarzą w ziemi.

- Żyjesz?- zapytałem, wyciągając dłoń w jego kierunku, co Cobban wykorzystał  oplatając nogami moje ramie również powalając mnie na podłoże.

Zaczęliśmy się szarpać po trawie jak małe dzieci, a uspokoiliśmy się dopiero za którymś z kolei odchrząknięciem ze strony ekipy. Wstaliśmy śmiejąc się z siebie nawzajem.

- Dobra teraz ja będę sprawdzał jak się bronicie, a Mikey jak kopiecie - rozkazałem, przez co chłopaki ustawili się w dwa rzędy przodem do mnie i szatyna .

Podchodziliśmy z Cobban'em do każdego sprawdzając przydzielone przeze mnie wcześniej zadania. Kopałem każdego po kolei nie czując zmęczenia, a trójka z mojej drużyny nie była w stanie się obronić, natomiast u  Mikey'a dwójka miała problem z kopnięciem w dobry sposób.

- Dobra mamy trzy do dwóch, więc albo ktoś na ochotnika, albo któryś z nas stanie z wami do walki - pod koniec ćwiczeń zawsze ci co zrobili źle bili się, a potem przegrany dostawał karę w postaci dodatkowych kilometrów, brzuszków, pompek czy czegokolwiek co nasunie mi się do głowy.

- Ja mogę Ryan - powiedział Mikey, w odpowiedzi pokręciłem głową, nie zgadzając się.

- Twoje ramię musi się zagoić, potem sam osobiście spuszczę ci manto - zaśmiałem się, po czym wróciłem wzrokiem do chłopaków - Więc? - zapytałem ostatni raz.

Zero odpowiedzi co wróży moje większe zmęczenie. Zdjąłem bluzę i ubrany tylko w dresy ustawiłem się przed napastnikiem z grupy A. Spojrzałem na Mikey'a, by sędziował na co w odpowiedzi kiwnął głową.

- Do ataku - podniósł dłoń tak jak ja mam to w zwyczaju.

Obserwowałem kątem oka jego zaciskającą się pięść, po czym ruszyłem na przeciwnika. Wleciałem w niego tradycyjnym butem w brzuch, przez co odrobinę się skulił, co od razu wykorzystałem sprzedając mu kolejne kopnięcie tym razem za kolana, dzięki czemu upadł na ziemię. Usiadłem na nim okrakiem i po dwóch sierpowych chłopak pluł krwią, więc z niego zszedłem. Inni skończyli prawie w tym samym czasie co ja, powodując moje zadowolenie. 

- Wszyscy po 50 brzuszków, pompek i podciągnięć, a przegrani 2 razy więcej - rozkazałem, samemu udając się z Cobban'em na siłownię.

Po skończonych powtórzeniach dopilnowałem, by ostatnia 3 dokończyła karę.

- Odpocznijcie, a pojutrze liczę na poprawę - powiedziałem, klepiąc każdego na pożegnanie po plecach.

Wyszedłem z pomieszczenia marząc o gorącym prysznicu do którego  - bez zastanowienia -  ruszyłem, od razu kiedy wpadłem do pokoju. Stałem w kabinie pełnej pary, a wrząca woda spływała wzdłuż moich napiętych mięśni. Około 30 minut później ubrany w czarne rurki i żółtą bluzę wróciłem na dół, by porozmawiać z Sam'mym oraz jego mamą.

- Hej Sam - zwróciłem się w stronę chłopaka - Oraz witam Panią - podałem dłoń kobiecie, którą nie pewnie ujęła w swoją.

- Domyślam się, że to Pan dowodzi w tym zoo. Dlatego chciałabym wiedzieć czemu zostałam uprowadzona z własnego domu? - zapytała poirytowana brunetka.

- Spokojnie, jak Pani na imię? I jak to uprowadzona? - drugie pytanie zadałem, mierząc wzrokiem Zach'a z Jackson'em.

- Nie chciała wyjść, więc po prostu ją wynieśliśmy? - odpowiedział mi zdenerwowany Zach'y.

- Wybaczy Pani? - spojrzałem na kobietę, której imienia wciąż nie znam.

- Alexandra ale wystarczy Alex - posłała mi delikatny uśmiech.

- Wybacz Alex, chłopcy dopiero się uczą i ciężko im czasem ruszyć makówką - spiorunowałem ich znów wzrokiem, po czym wróciłem spojrzeniem na kobietę - Nie miała zostać Pani porwana, a przyprowadzona. Jak się domyślam nie zdaje sobie pani sprawy z tego, że Sam był członkiem gangu w którym mieli gdzieś życie tak młodego człowieka, skoro wzięli go na akcję przeprowadzoną za moją granicą. Nie chcę sprawiać wrażenia opryskliwego, lecz gdyby nie mój bliski przyjaciel, Sam nie dożył, by dzisiejszego dnia, gdyż byłem o włos od pozbawienia go życia - wyjaśniłem, a Alex jak każda matka, która usłyszałaby takie słowa, zabijała mnie wzrokiem - Ale na szczęście chłopak żyje. Dowiedziałem się, iż dołączył do nich, by uzbierać pieniądze na leczenie dla pani, dlatego dałem mu wybór i zaproponowałem pracę u mnie. Dostaniecie pokoje w moim  domu, ponieważ tam gdzie mieszkaliście nie był bym w stanie bronić Sam'a, a Quiet River pewnie już obmyślają jak się go pozbyć skoro zawalił - dokończyłem, rozkładając się bardziej na kanapie.

- Porozmawiamy sobie potem - zwróciła się w stronę szatyna - A co do pracy, jak niby miałaby wyglądać? - tym razem spytała się mnie.

- Będzie gotował, prał czy cokolwiek podobnego. Na pewno nie będzie to nic zagrażającego waszemu życiu - wyjaśniłem, delikatnie się uśmiechając.

- Rozumiem, że jeśli chcemy żyć to muszę się zgodzić? - dopytała dla pewności, więc kiwnąłem głową, iż dokładnie o to chodzi - Dobrze Panie? - no tak, nie przedstawiłem się.

- Rye, po prostu Rye - wyszczerzyłem się - Tak. więc Alex wróć do siebie, a ty Sam proszę zrób mi i Mikey'owi jakieś śniadanie - chłopak posłusznie wstał, a jego rodzicielka odprowadziła go wzrokiem, po czym spojrzała w moje oczy niemo prosząc o zgodę, by iść za synem - Idź - powiedziałem tylko i w mgnieniu oka już jej nie było.

Młody z pomocą mamy przyrządził nam gofry, które wchłonąłem z szybkością światła następnie ruszając do gabinetu by skończyć robotę.

Gazety, portale, telewizja...

Wszystko trzeba retuszować, by policja nie zaczęła węszyć. Siedzę i ogarniam to gówno, gdy Mikey pewnie chodzi po klubach wyrywając jakiś pustych gówniarzy - tak Cobban jest homoseksualny,  tak samo jak ja. Tyle, że o mnie ekipa nie wie. Stracił bym szacunek, a na to sobie nie pozwolę. Nie po to tyle na to pracowałem, by teraz jakieś miłostki to wszystko zniszczyły. Szczerze od Brooklyn'a nie miałem nikogo. Żadnego chłopaka ani kobiety. Seks ostatni raz uprawiałem właśnie z blondynem tydzień przed śmiercią rodziców. Nie mniej jednak od gwałtu na moim chłopcu nie zbliżam się do nikogo i raczej od czasu do czasu moja ręka mi wystarcza.

Moje rozmyślenia przerwało wtargnięcie do pomieszczenia w którym pracuję już około trzecią godzinę.

- Ryan! Mikey... On... Został pobity... - wydusił ledwo Zach.

Po jego słowach zerwałem się z krzesła. Nie będę ukrywać, że by pobić Cobban'a trzeba być nadludzko silnym lub mieć większe wsparcie na niego jednego.

Ruszyłem po schodach a to co ujrzałem spowodowało furię w moim ciele....

POV. Jack

Wracałem od mamy krótszą ścieżką, prowadzącą przez zaułek przy klubie. Szedłem z kapturem  i głową spuszczoną nisko, kiedy zauważyłem trzech napakowanych typków zaczepiających chłopaka w katanie. Jeden z napastników go popchnął na co szatyn - jeśli wzrok w takim świetle mnie nie myli - odpowiedział sierpowym. Zaczęła się ostra jatka ale chłopak dawał radę. Facet, który go popchnął leżał teraz na ziemi ze złamaną ręką w barku - prawdopodobnie, jeśli można tak nazwać całkiem wyciągnięte ze stawu ramię. Szatyn pewnie dałby sobie radę z pozostałą dwójką ale jeden z nich wyjął broń, po czym postrzelił go w nogę. Chłopak zachwiał się, co drugi wykorzystał robiąc śrubę, by następnie kopnąć w twarz postrzelonego. Kopali go gdy ten leżał na ziemi starając się bronić przed następnymi uderzeniami. Ruszyłem biegiem i biorąc przykład z napastnika uderzyłem go kopiąc z pół obrotu. Dryblas poleciał na ziemię, a ja zająłem się ostatnim z gangsterów. Wymierzyłem w niego lewym sierpowym, po czym popychając go na ziemię potknął się o śmieci. Uderzył głową w rynnę, więc wolną chwilę wykorzystałem na pomoc szatynowi.

- Skąd jesteś? - zapytałem pół przytomnego chłopaka.

- Villa... Przy lesie.. - wydukał, następnie zamykając oczy.

Wziąłem go na ręce, od razu kierując się pod wyznaczony dom.

Na tej granicy jest tylko jedna taka villa...

POV. Ryan

Mikey wisiał bezwładnie w ramionach jakiegoś bruneta. Podbiegłem do chłopaka, od razu zabierając przyjaciela na swoje ręce.

- Do Taylor'a z nim!! - krzyknąłem, podając szatyna Steve'owi, który posłusznie lecz delikatnie przejął ciało Cobban'a i biegiem ruszył w stronę pokoju doktora.

- A ty ze mną - warknąłem w stronę chłopaka, a on podążył za moją osobą - Co mu się stało? - zapytałem w miarę możliwości spokojnie.

- Wracałem do domu i w zaułku, który służy mi za skrót widziałem jak ten chłopak został napadnięty przez trójkę jakiś dryblasów. Z początku dawał sobie całkiem radę ale postrzelili go w nogę, a potem skopali, więc ruszyłem mu pomóc. Rozprawiłem się z tamtą dwójką, po czym szatyn ostatkami sił powiedział gdzie mieszka i takim sposobem jestem - wytłumaczył krótko zwięźle i na temat, dzięki czemu zarobił u mnie plusa.

- Dobra, zostań póki Mikey się nie obudzi. Jeśli potwierdzi twoją wersję będziesz wolny. Jeśli jednak nie to nie chciej wiedzieć jak skończysz - powiedziałem, po czym rozkazałem dwóm z moich goryli go pilnować, a sam ruszyłem do Cobban'a.

Taylor opatrzył go powiadamiając mnie szybciej o jego stanie zdrowia, które na szczęście nie jest aż tak uszkodzone. Złapałem przyjaciela za dłoń i czekając aż się obudzi sam odleciałem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro